Samuel Carrow znalazł się w kaplicy jakieś piętnaście minut przed rozpoczęciem ceremonii pogrzebowej. Zajął miejsce w ostatniej ławce, gdzie siedział w skupieniu. Nie wiedział, jak ma się zachować - czuł jednak, że musi być tutaj, nie miał pojęcia, czy jego obecność w ogóle zostanie zauważona przez rodzinę. Danielle jednak od zawsze była blisko niego, także czuł obowiązek, aby pojawić się na tej ceremonii.
Jako, że jego garnitur - jedyny jaki posiadał okazał się być nieco zbyt mały ubrał na siebie jedyną czarną rzecz jaką posiadał - sweter i jeansy. Nie należał do osób, których garderoba była specjalnie bogata, zresztą, czego można się spodziewać po kimś takim jak on. Nie brylował na salonach, wręcz przeciwnie, trzymał się z dala od wszelakich spędów towarzyskich, bo uważał, że nie pasuje do takich miejsc.
Tym razem jednak zrobił wyjątek, w końcu chodziło o ojca Danielle. Danielle, która zawsze pomagała mu i Jackie. Znajdowała czas, aby go odwiedzić, zawsze była zainteresowana tym, czym się zajmował. Poświęcała mu uwagę - jak nikt inny. Do tego podczas Beltane spojrzał na nią zupełnie inaczej. Coś się zmieniło, czuł, że pojawiło się uczucie zdecydowanie silniejsze, niż myślał na początku. Zawsze była tuż obok, jednak bał się spoglądać na nią jak na kogoś więcej niż przyjaciela. Byli zupełnie z innych światów, jednak to Beltane dodało mu odwagi. Sam nie wiedział dlaczego.
Będzie się zastanawiał nad tym kiedy indziej, bowiem ceremonia pogrzebowa nie była najlepszym momentem. W dłoni dzierżył bukiet białych róż, czekał, aż ceremonia się rozpocznie. Wypatrywał w tłumie w pierwszym rzędzie Danielle - bo to ona była tutaj dla niego najważniejsza. Nie słuchał nawet jakoś specjalnie przemów, które wygłaszali po kolei członkowie jej rodziny. Chciał zobaczyć, czy jakoś się trzyma, o ile w takiej sytuacji możliwe jest jakiekolwiek jakoś.