Minął miesiąc od felernego wydarzenia na Beltane. Od pochłonięcia części nie-siebie, części swojej rodziny. Duszy. Miesiąc od bólu i szoku, jaki to spowodowało. Właśnie - lata. Sauriel się przygotowywał, że to zajmie lata. Nie, w sumie wróć. Nawet nie zdążył się na to przygotować - ledwo zdążył jakkolwiek oswoić się z tym, że Victoria opowiadała mu o jakimś bożku, o jakimś Limbo, o kurwa pochłanianiu duchów. I w zasadzie to nadal do niego w pełni nie dotarło, syndrom wyparcia był bardzo mocno w sile. Jak na to, z jakim trudem przychodziła mu akceptacja czegoś takiego to naprawdę był BARDZO wyrozumiały. Tylko dlatego, jak ważna była dla niego Victoria. Dlatego, jak ona sama dobrze go traktowała. Bardzo starał się też to wszystko zrozumieć i starał się nie stawać do tego okoniem, przyjmować to wszystko i się przy tym nie wkurwiać, że to wszystko w sumie kurwa niemożliwe. Było możliwe, ona tu była, była Zimną, raz po raz pojawiały się dowody, że to wszystko wcale nie było bajką. Było prawdziwe. Kurewsko prawdziwe. A tutaj wiedzieli coraz więcej w dość małej zresztą przestrzeni czasu. To naprawdę było bardzo owocne, bardzo udane poszukiwanie wiadomości.
Zatrzymał się w końcu. Kiedy zaś to zrobił to wcale nie uznał, że to zatrzymanie się cokolwiek poprawiło. W zasadzie to było trochę gorzej. Wędrowanie przynajmniej jakkolwiek zakotwiczało te nerwy, które chciały mieć ujście. Ten gniew. Kiedy stałeś to tylko rósł. Tylko na co tu się gniewać? Na kogo? Ani nie było na kogo, ani nie było na co. Na samego siebie? Bez sensu. Babcia? Zrobiła na pewno wiele złego, jak każdy wampir. Wynalezienie leku na wampiryzm wcale złe się nie wydawało. Czemu jednak zachowała to w sekrecie. Czemu nikt o tym nie wiedział. I czemu, do kurwy, akurat musiała być to babcia Victorii Lestrange! Jasne, że nie musiał teraz. W ogóle nie musiał! Wkurwiała go myśl, że teraz to będzie w jego głowie i nie da mu spokoju. Będzie tam tkwiło, jak drzazga. Szeptało, że przecież to coś wspaniałego. Że cena nie jest ważna - i kurwa, nie była - ale jak będzie słodko znowu żyć. Jednak przestać odczuwać tę ciągnącą nieprzyjemność wynikającą z faktu, że wszyscy się zestarzeją. Tylko nie ty i Joseph. Będziecie sobie trwali wiecznie, w tym toksycznym związku. Świat się zmieniał, to czemu ty nie miałeś się zmieniać wraz z nim? To okazja - skorzystaj z niej. Po minie Sauriela od razu widać było, kiedy był wkurwiony. Właściwie widać to było po całym jego ciele. To, jak się spinał, jak wykrzywiał wargi, jak błyskał oczami. Nie wiedział, co powiedzieć. No co miał powiedzieć? Jak to ująć w słowa? Nie chciał nawet niczego mówić, ale nie chciał też milczeć. I jak zwykle - Victoria doskonale potrafiła sobie z nim poradzić. Wiedziała, że do wystraszonego kota można wyciągnąć dłoń, a jak! Ale nie można się do niego zbliżać, kiedy syczał ostrzegawczo.
I kiedy padły słowa, że nie będzie z tym sam, rozluźnił się trochę. Ten ogrom emocji trochę się rozpłynął, ogień zmalał. Dotknęła go jak letnia mżawka, która z sykiem obsypała chłodem gorące płomienie.
- Będę pamiętał. - Tym razem nie jesteś sam. Te słowa wręcz przeszyły go dreszczem. Ale przecież ciągle mogła zmienić zdanie. Jak to się działo, że te słowa były jak ten promień słońca wyczekiwany po długiej burzy, po ciągłych ulewach. Pokazał się, rozjaśnił jego twarz, wpełznął do oczu z nadzieja... ale chmury zaraz wróciły. A gdy wracały to brak tego słońca jeszcze bardziej bolał, bo przypominał, jak wspaniałe było. - Viki naprawdę myślę coraz więcej o tym, żeby stąd uciec.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.