• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1946] And his shadow dances along | Vakel & Morpheus

[1946] And his shadow dances along | Vakel & Morpheus
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#21
07.05.2024, 21:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2024, 01:09 przez Morpheus Longbottom.)  

Morpheus Longbottom był absolutnie zdezorientowany. W jego pamięci nie istniał sparing, nie ważne czy inicjowany przez niego czy przez kogoś innego, który zakończyłby się jego zwycięstwem. Nie ważne jak zażarcie walczył, jak oszukiwał, zawsze kończył pokonany, na podłodze, pokryty sińcami i krwiakami. Uderzenie spadło i nie nastąpiło nic poza tym. Słowa, które go ubodły, nawet jeśli miał na twarzy wyraz wyższości.

Po raz pierwszy w życiu Morpheus poczuł się jak oprawca. Szukał walidacji swojego działania, ale nie znalazł jej w żadnej formie. Siedząc w dormitorium, z dłonią piekącą fantomowym bólem, którego od dawna tam nie było, wystawioną przed siebie, patrzył na linie na swojej dłoni. Jego matka go ostrzegała, że jest w nim ciemność. Różdżka z cisu, zdolna do czarnej magii, tak bardzo związana ze śmiercią, nie przychodziła bez powodu do czarodzieja.

To nie jest Gryffindor. Tutaj sprawy załatwia się inaczej. Mam iść po Tiarę Przydziału, przydzielić cię na nowo? brzmiało w każdej minucie w głowie Morpheusa przez następne kilka dni. Razem z innymi wersjami tej samej sceny, gdzie się opanował. Poczucie winy nie pojawiło się od razu, ale drążyło czaszkę czarodzieja, jak kropla drąży skałę. Tylko słabi ludzie kierują się ku przemocy. Miał w sobie mrok i poddał się mu z taką łatwością, a łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo. Nie mógł cofnąć czasu. Okazał się porażką dla samego siebie i swojego nazwiska.

Z pozoru nic się nie zmieniło, nadchodziło Mabon, perfekci mieli nieco więcej pracy, a radosne Dolohov podczas wyznaczania zadań padało z ust siódmorocznej panny prefekt z radością, zawsze parując go w obowiązkach z nią samą lub inną zafascynowaną młodym wróżbitą koleżanką. Większość robiły oczywiście skrzaty domowe, ale zgodnie z tradycjami Hogwartu, część spraw należało załatwiać rękoma (lub różdżkami) prefektów. Zdawało się, że w tym czasie Longbottom pracował bardzo dużo. Niespokojna energia jego tranzytów planetarnych nie udzielała się reszcie, czekającej na festyn i odświętną kolację z okazji przesilenia, wypad do Hogmesdame, gdzie na pewno rozstawią jarmarki. Tylko nad Longbottomem wisiała chmura burzowa.


Wieża Astronomiczna, 16 IX 1945

Szanowny Panie Dolohov,

w ciągu ostatnich kilku dób przeczytałem kilka rosyjskich bajek, szukając odpowiedzi na kilka pytań, które mnie dręczą. Nie w oryginalne oczywiście, musiałem stracić część piękna opowieści na rzecz translacji. Przez moment, ściskając w dłoniach tomik, zastanawiałem się nad tym, aby zapytać o różnice w treści, etymologiczne żarty, ale szybko odrzuciłem ten pomysł. Nie zamierzam wprawiać Pana w dyskomfort moją osobą.

Chociaż moje czyny zaliczam do tych nieprzebłagalnych, i tak chciałem to wytłumaczyć. Zgodnie z groźbą, oczekiwałem, że Pana zęby naznaczy czerwień mojej krwi; Gniew zmienia perspektywę, zaciemnia osąd, ostatecznie sprawia, że lękamy się samych siebie i swojego miejsca we wszechświecie.

W tym lęku spojrzałem w to, co było przyczyną mojego gniewu, a następnie w gwiazdy. Twój Saturn, surowy Pan wszelkiej szkody, staje w opozycji dla mojego Plutona, tego który unicestwia światy. Kiedy destrukcja spotyka destrukcję, nadchodzi kataklizm. Chciałbym myśleć, że już się wydarzył. Obawiam się, że zwiastuje przyszłość.

Pozwól mi załagodzić głębinę, którą sam stworzyłem, chociażby dla dobra ogólnej współpracy Prefektów Ravenclaw.  Przyjmij ofertę nocnego dekorowania głównej sali przed Mabon.

Niechaj gwiazdy przyniosą Ci szczęście.


List znalazł się w książce The Universe of Stars: Radio Talks from the Harvard Observatory, dzienniku transkrypcji rozmów z Harlow Shapleyem, znanym astronomem. Wyraźnie praca była czytana przynajmniej kilkukrotne. Do Vakela z książką podszedł jakiś Puchon i z uśmiechem powiedział, wciskając mu książkę:

— To chyba twoje.

Dzieło było rzeczywiście podpisane imieniem i nazwiskiem Dolohova, ale nie było to jego charakter pisma, ani jego ex libris, ani tym bardziej poczynione ołówkiem notatki na marginesach. List leżał wygodnie koło podkreślonego fragmentu: We are disappointed if the cold-blooded scientist assures us that Man cannot exist on Mars. … We do resent a restraint on our imagination. We should like to believe in marvelous men on Venus.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#22
14.05.2024, 21:20  ✶  
Najłatwiejszym sposobem na poradzenie sobie z porażką, było zakopanie tego pod stosem innych doświadczeń. Dolohov nie załamywał się więc i nie myślał o tym - bo jak będzie o tym myślał, to przypomni sobie, że też jest człowiekiem i jest mu zwyczajnie przykro, a on nie lubił mieć ludzkich odruchów. Nie lubił niczego, co przypominało mu o jego maleńkości, oprócz gwiazd, ale w ich obliczu każdy musiał mimowolnie czuć się kimś małym, nawet one same, ścierając swój ogrom z nieskończonością szerokiego wszechświata.

Nie mógł zmusić kogoś do wielbienia siebie, ale mógł zmusić go do uprzejmości. Nie wiedział jak. W gorszych chwilach, kiedy nie mógł zasnąć, te wspomnienia wracały - zamartwiał się wtedy tym jak łatwo dawał się upokorzyć i uciekał jak skończony tchórz - a później zamartwiał się tym, że się zamartwiał. No bo przecież ktoś, kto go w taki sposób uderzył i nic więcej już do niego nie powiedział, nie powinien ani trochę go obchodzić - wstyd mu było spojrzeć w lustro kiedy tylko w jego głowie pojawiał się obraz jego uśmiechu.

Przeżywał to uderzenie przez wiele kolejnych nocy. Eliksiry znowu nie działały, a on nie potrafił napisać rodzinie, dlaczego potrzebuje ich więcej. Tak cholernie bał się prawdy.

Szczególnie odkąd dostał to rąk tę cholerną książkę.

Napisał mu ponad sto osiemdziesiąt słów. W nagłówku wcisnął bezczelnie jego nazwisko, tak żeby nie było żadnej szansy na pomyłkę. Sto osiemdziesiąt słów spisanych na pergaminie, wciśniętych pomiędzy strony, idealnie dobranych pod to, o czym mu wcześniej mówił. Co za piękny gest - udawać, że się kogoś zna (sam przecież mu powiedział, że się nie znali) i życzy mu szczęścia, zapisać komuś sto osiemdziesiąt słów, z których żadne nie brzmi „przepraszam”. Pieprzona rodzina rycerzy na białych koniach ćwiczących pieprzoną szermierkę i zasady pieprzonych pojedynków, kłaniali się sobie przed każdym obiciem komuś gęby i przestrzegali wszystkich tych zasad, jakby zależało od tego ich życie. Dolohov znał wielu czarodziejów w szanujących się, brytyjskich rodzin - sądził więc, że i rodzinę Morpheusa zna na wylot, chociaż od Little Hangleton do Doliny Godryka wcale nie było tak blisko... No ale był pewien jednego - że uczono dziedziców znamienitych rodów przyznawać się do błędów, ale też trwania w takich sytuacjach z uniesioną głową. Mógł bić go jego własny ojciec, ale to nie znaczyło, że musiał dawać bić się jakiemuś napuszonemu Morphehusowi Longbottomowi.

Mabon było coraz bliżej, a on wciąż przeżywał idiotycznie męczące noce z boku na bok, spędzone na zmienianiu pozycji i denerwowaniu swoich kolegów z Dormitorium. Nie szkodziło - tak czy siak bali się go skrytykować, czasami tylko dostrzegał ich intencję, ale zamykali usta. Zbyt wcześnie, aby mógł im się odszczekać, za późno, aby nie usłyszał w głowie tego, co chcieli mu przekazać. Żeby poszedł się przejść, bo jego łóżko trzeszczy, bo ich denerwuje, jak bawi się w nocy jakimiś kamykami, albo tasuje talię kart. Oh gdyby tylko jego ojciec mógł załatwić mu własny pokój.

Destrukcja zwiastowała destrukcję? Niech sobie w dupę wsadzi te swoje przewidywania... Powinien go przeprosić, powinien go kurwa przeprosić, a nie oczekiwać, że naprawdę odgryzie mu palec, że zechce umieścić jakąkolwiek brudną część jego paskudnego ciała w swoich ustach.

- Wszystko okej, V?

Uśmiechnął się niezręcznie, wracając do słuchania rozmowy, od której oderwało go natrafienie w na okładce Proroka tekstu cyrylicą. Nie potrafił go odczytać. Kolejny dzień bliżej Mabon, kolejna noc spędzona na wpatrywaniu się w gwiazdy. Może to dobrze, że tak się stało, bo gdyby go zapytał o te bajki, to by się głęboko tym zawiódł. Nikt mu nigdy nie czytał bajek kiedy był mały. Ojciec kazał mu chodzić na bardzo nudne, spirytystyczne obrzędy i to tyle z tęsknoty za krajem skrytym za Żelazną Kurtyną - wiązała go z nim jeszcze słabsza więź niż z wręcz nieistniejącą w tym uniwersum matką.

Nic nie było okej.

- Oczywiście.

Nic nie było okej. Jednocześnie wszystko było okej. Nic nie było okej, bo kiedy tylko kończył swój dzień i kładł się na niewygodnym materacu, to wszystko wracało. Z taką intensywnością, aby aż zapiekł go policzek. Wszystko było okej, bo wspaniale grał swoją rolę. Idealnie zbywał tego szkodnika milczeniem, nie dawał po sobie poznać, jak bardzo się tym wszystkim przejmował, skupiał się na czymkolwiek innym, kiedy tylko Longbottom znalazł się w tym samym pomieszczeniu. To był właśnie jego komentarz - kompletna cisza. Brak zgody. Brak przyzwolenia do zbliżenia się, chociaż dostał ten list wyrażający żal i z jakiegoś powodu trzymał go wciąż w szafce. Plan idealny - wytrzymać rok i go tutaj nie będzie. Plan idealny poza tym, że dekorować salę przed Mabon mieli w nocy.

Miał tam nie iść, miał zasnąć, wypił całą flaszkę eliksiru nasennego i nic mu to nie przyniosło - cały czas o tym myślał. Cały czas myślał o scenie, która miała skończyć się zupełnie inaczej, miała nadać ich relacji nowego charakteru, a zamiast tego stała się kolejną blizną na jego wbrew pozorom bardzo kruchym ego. Nie wytrzymał. Miał tam być dobrą godzinę temu, a on nigdy się nie spóźniał, absolutnie nikt mający jakiekolwiek pojęcie o tym, kim był nie spodziewał się więc tego, że Vakel się tam pojawi.

Ale on się tam pojawił. Stanął na końcu Wielkiej Sali, w piżamie pod płaszczem Krukonów, spojrzał na Morpheusa i był już tak naładowany frustracją, zmęczeniem i duchotą, że przeszedł cały ten dystans długiego, brązowego dywanu rozłożonego wzdłuż przejścia pomiędzy stołami, zatrzymał się znów i bez słowa zdzielił go w twarz z otwartej ręki. To nie było uderzenie mocne, bo był drobnym chuchrem. Gwiazdy wcale nie przyniosły mu szczęścia. Przyniosły mu pierwszy krok w stronę kompletnego szaleństwa.

- Sto osiemdziesiąt pieprzonych słów - policzył też wszystkie litery, zdania, spółgłoski i samogłoski, dni, które minęły od uderzenia do teraz, wszystkie minuty, sekundy, policzył to wszystko i jeszcze więcej - ty durniu, twoje miejsce jest na podłodze, gdzie mnie za to przepraszasz. - Chwycił go za tę jego cholerną szatkę i najwyraźniej nie zważał zupełnie na to, czy ktoś jeszcze tu był, czy ktoś jeszcze zorientuje się, że to była tylko gra... a on był porywczym gnojkiem, którego dało się wytrącić z równowagi jednym, dobrze sformułowanym listem.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#23
25.05.2024, 17:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2024, 01:09 przez Morpheus Longbottom.)  

Czy był zawiedziony? Owszem. Samym sobą. Listem. Przede wszystkim brakiem odpowiedzi. Ukrywał to skrzętnie, chowając emocje głęboko pod poduszkę. Nie miał nawet pewności, że list nie znalazł się, wraz z całą książką, w jednych objęciach, na jakie mógł liczyć, tych należących do płomieni. Dolohov mógł go nie odczytać. Mógł odczytać i też wrzucić. Otwartej konfrontacji nie przewidywał, nie po tym, co napisał. Obiecywał mu przestrzeń i nawet, jeśli bywał agresywny, buńczy, to nigdy nie łamał danego słowa, chociażby miał stanąć na rzęsach.

Czekał dwa uderzenia serca, stojąc na schodach prowadzących do dormitorium młodszych roczników, na Vakela, ale kiedy nikt nie pojawił się, poprawił tylko kołnierz luźno narzuconej szaty na podkoszulek bez rękawów i spodnie od mundurku z szelkami. Na jego szyi lśnił złoty łańcuszek z wisiorkiem przedstawiającym harfę, symbol Apollo, symbol In Dagda, symbol jasnowidzenia. Lata później miał go zastąpić czasozmieniaczem. Dotknął małej harfy, zamknął oczy ale nie wieszczył. Nie chciał wiedzieć, co czasami było tak trudne.

Dotarł do Wielkiej Sali jako ostatni i od razu zabrał się do pracy, rozwieszając dodatkowe proporce na bokach sali i kolejne banery domów. Pomagał koleżankom przynieść kartony z odświętnymi świecami, które miały zawisnąć nad stołami. Metodyczna praca, która będzie bolała go w krzyżu i będzie mógł się użalać nad sobą bez wywoływania wywracania oczami. Miał ochotę zapalić, chociaż czuł, że powoli to już nałóg. Girlandy i projekty, kolejne ozdoby, aby rankiem uczniów przywitała magia świąt jesiennych. Część prefektów tworzyło ozdoby dla głównej sali, część na korytarzach. Kandelabry z mosiądzu, otoczone wieńcami z liści dębu i winorośli, dodają majestatycznego blasku czterem stołom, a dwie dziewczyny ze Slytherinu tworzyły aranżacje z dyni i jabłek oraz kwiatów dookoła nich, dodając kolory domów w postaci wstążek. Na kominkach zapłonęły świece o aromacie cynamonu i goździków, dodając ciepła przestrzeni kamiennych murów.

Dźwięk uderzenia w twarz rozległ się echem po Wielkiej Sali. Echo rozeszło się, sprawiając, że wszystko zamarło na chwilę, a pięć twarzy skierowało się w stronę ich dwójki.

Morpheus nie spodziewał się Vasilija, dlatego zarejestrował go dopiero, gdy ten trzymał go za połę magicznej szaty, w lustrze tego, co zrobił on. Policzek piekł go, tak jak wtedy dłoń. Bardziej. Poczucie upokorzenia wpełzło mu po kręgosłupie i ścisnęło go w klatce piersiowej. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zasłużył. Całkowicie zasłużył na to.

Niemal zakręciło mu się w głowie z nadmiaru myśli i emocji, które go wypełniły, serce w piersi uderzało tak mocno, że miał wrażenie, że widać je pod skórą.

— Przyszedłeś — powiedział tak cicho, że mogło się to zdawać tylko szumem wracających do pracy nastolatków. Dotknął dłonią czerwonego policzka. Przyszedł. Spoliczkował go. Morpheus nie wiedział. Nie wiedział już, czego nie wiedział.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#24
25.05.2024, 18:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.06.2024, 17:04 przez Anthony Shafiq.)  
Pięć twarzy, a wśród nich była jedna, szczupła, żeby nie powiedzieć wychudła, bardzo blada w zadbaniu o to by jak najrzadziej wychodzić na słońce. Zmyślnie to Rowena Rawenclaw wymyśliła, że kazała im biegać na wieżę, jedyne ćwiczenia, do których bez problemu zmuszało się Krukonów, dreptanie trasy od biblioteki na poziomie minus jeden, do biało-niebieskiej wyżyn architektonicznych. Jedyna twarz, która zamiast szoku, wyrażała zrozumienie z domieszką smutnej akceptacji. Jedna, należąca do osoby, która miała pewien ogląd na tę sytuację, niekoniecznie tylko z tego co było widać z zewnątrz.

Tutaj sprawy załatwia się inaczej. – tak powiedział Longbottomowi kilka dni temu, ale scena, której był świadkiem kazała mu przypuszczać, że może w pewnym wieku łatwiej rozładować napięcie energią kinetyczną, a nie intelektualną. Nie żeby on zmagał się z tymi problemami, ale milcząco zaakceptował fakt, że panowie postanowili skorzystać z kodeksu spisanego przez Babilończyków w XVIII wieku przed narodzinami Chrystusa. Cóż... dura lex, sed lex, jak mawiali.

Dłonią odgonił zainteresowanie pozostałej czwórki, on Prefekt Z Łaski Bogów Naczelny, jak odgania się natrętne owady podczas wakacyjnej lektury. Bez większego zastanowienia chwycił jedną ze skrzyń – tą przeznaczoną na krukoński stół, który wciąż czekał na atencję ze strony stroicieli przygotowujących przestrzenie szkolne do świętowania.

– Panie Dolohov, jak miło pana widzieć! – jego melodyjny serdeczny głos zdawał się w ogóle nie dostrzegać napięcia, wibrującego powietrza między stojącą w dość dynamicznym układzie dwójki. – Doskonale się składa, ponieważ wpadłem na pomysł, aby urządzić uczniom jakieś rozrywki po obchodach Mabon. Wpleść drobne wskazówki w dekoracje na stole, do tajemnic ukrytych w naszych wspólnych pokojach. Myślałem o Pigbenie, czy Cesarze, a z resztą! Nie mówcie mi, też chcę jakąś mieć z tego zabawę. – Skrzynia upadła u ich nóg. – Pan Longbottom wie gdzie są poukrywane tropy na górze, liczę więc na Waszą owocną współpracę, a tymczasem ja – ściszył głos pochylając się do nich konspiracyjnie, – musze iść wytłumaczyć temu gryfońskiemu młotkowi że gra terenowa nie oznacza koniecznie polowania i nie potrzebuje otwartego terenu. – Odwrócił się na moment ku siedzącemu przy stole upstrzonym czerwienią Jonathanowi, rosłemu brunetowi, który głowił się nad jakąś kartką, najprawdopodobniej grafem na którym Anthony próbował wytłumaczyć mu ideę planowanej zabawy. – A już myślał, że będziemy po kolacji iść do Zakazanego Lasu. Miał kilka typów pierwszorocznych, którzy mogli robić za niuchacze i lunabale do złapania. – W stalowych oczach skakały iskierki rozbawienia i choć wypowiadane słowa o Selwynie były zdecydowanie niepochlebne, tak ton wskazywał na szczere rozbawienie, żeby nie powiedzieć rozczulenie i pewną słabość mówiącego. Shafiq aż palił się do tego, by już nie rozwiązywać problemów, nie być dobrym liderem tylko... cóż, być w okolicy swojego gryfońskiego młotka najwidoczniej.

Odchrząknął.

– Panowie wybaczą, obowiązki wzywają. Wierzę w pana talent panie Dolohov. Powodzenia.– Nie czekając na słowa sprzeciwu, potwierdzenie, zaprzeczenie, dąsy, odwrócił się i w tym samym tempie co przyszedł, odszedł do prefekta Gryffindoru.

Postać opuszcza sesję
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#25
23.06.2024, 00:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.06.2024, 00:21 przez Eutierria.)  
Przyszedł. Przyszedł tutaj, nie wiedział do końca po co, ale im bliżej sali się znajdował, tym większa kipiała z niego złość. Złość, ha! Niee, to nie była złość, to była wręcz wściekłość. Olbrzymi, kipiący z uszu gniew wymieszany ze skandalicznie dużymi dawkami żalu, niechęci i (czego przed sobą nie przyznał, ale uczuć nie dało się oszukać) tęsknoty za czymś zupełnie nieznanym - za wyobrażeniem jak inaczej i lepiej mogła potoczyć się ich wspólna historia, gdyby tylko Morpheus nie był takim nieudacznikiem, gdyby nie był durniem igrającym z losem, tylko kimś słuchającym się gwiazd - wszechświat ewidentnie pchał ich ku sobie, dlaczego ktokolwiek miałby to utrudniać?

- „Przyszedłeś”?! - Warknął, bardzo dobrze naśladując przy tym jego ton. - Miałeś mi powiedzieć: przepraszam! - Dodał, wciąż pełen emocji, a później szarpiąc go za koszulę, nie zważając na gapiów, którzy w dodatku śmieli odezwać się kompletnie nieproszeni, pchnął Longbottoma do przodu, chcąc powalić go na ziemię. Oko za oko? O nie, on nie zabierał tyle samo, on pożerał dusze!

Rzut T 1d100 - 85
Sukces!

Emocje musiały w nim coś obudzić, bo poczuł, jak przechylają się w narzuconą im przez niego stronę...

Shafiq był bardzo, ale to bardzo naiwny chcąc wylać z siebie spokojny monolog - nie otrzymał tej atencji od Dolohova nigdy, a jeżeli zechciał mówić mimo tego, wszystkie wypowiedziane słowa utonęły w szarpaninie, Dolohov ani trochę go nie słuchał. Miło go było widzieć? Zamknij się ty męczydupo, ty... kim on w ogóle był, jak ten śmieć śmiał śmieć, skąd on w sobie brał odwagę. Obsraniec nie widział, że oboje byli bardzo, ale to bardzo zajęci? Rzuciłby mu krótkim: idź przecz, idź pan w chuj, nikt pana tu nie chce, gdyby w ogóle przejął się tym, co prefekt naczelny do niego trajkotał, ale teraz nie liczył się nikt inny niż Morpheus Longbottom.

- Po co... - wysyczał przez zaciśnięte zęby, wciąż trzymając go za mundurek - po coś ty mi wsadził tę notatkę, po co ty mnie zalewasz słowami, które nic kurwa nie znaczą?! Piszesz mi wieśniaku - tak, bardzo przeżywał życie Morpheusa w pięknej i słonecznej Dolinie Godryka, zamiast ponurego i mglistego Little Hangleton, w którym jemu przychodziło spędzać każde wakacje - o ruskich bajkach, na siłę ubierasz to co zrobiłeś w poetyckie opisy, życzysz mi szczęścia. Po co? Po co ty to do mnie piszesz durniu, skoro nie potrafisz mnie przeprosić?


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#26
25.06.2024, 15:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2024, 01:10 przez Morpheus Longbottom.)  

Samospełniająca się przepowiednia w zarzuconym na ramiona mundurku, podkoszulku i szelkach, ze złamanym nosem i determinacją w ciemnych oczach, aby sprzeciwiać się temu, co zapisane przez los. Urodził się w rodzinie wojowników, trzymał drewniany miecz wcześniej, niż nauczył się chodzić. Policzek Vakela zasmakował jego temperamentu, nad którym pracował, bogowie wiedzą, pracował nad ogniem, który go wypełniał. Chciał być wodą, płynącą, łagodną wodą, ale tej było w jego horoskopie tak niewiele, w całości przeważał znacząco płomień, połowa w stosunku do ziemi, powietrza i wody razem. Jego skóra, tak ciepła, że ogrzewała każdy skrawek jego ubrania i lodowate dłonie, aby odciąć serce od czynów rąk. Morpheus chciał być kimś innym, niż zapisały dla niego gwiazdy.

Zerknął tylko na Anthony'ego, przelotnie i machnął mu ręką, aby ten odszedł, nie przejmował się, przecież to załatwią we dwójkę, tak przecież było. Byli z Ravenclaw, tutaj sprawy załatwiało się inaczej. Emocje miały w nosie jednak ludzkie, mechaniczne podziały i racjonalizacje, mądrości uczonych, gdy pasja pojawiała się w spojrzeniu. Bo gdy Longbottom patrzył na Vasilija, zapominał nawet, jakiego koloru jest śnieg, a popchnięty do tyłu, cofnął się, jak partnerka w tańcu, która poddaje się intuicji organizmu na ruchy prowadzącego partnera. Słuchał go, bo chciał, aby zostawił mu po sobie zbyt dużo słów niźli niedostatek.

Trygon pomiędzy Marsem i Lilith. Byk w Wenus.

— Żeby przeprosić — ściśnięte gardło nie pozwoliło mu na powiedzenie tego głośno. Zwierzęce instynkty w nim krzyczały, aby szarpnąć nim też, widział w wyobraźni, widział w przyszłości, w zamiarach i wiedział, że Dolohov też to będzie widział, jeśli rzeczywiście jest wieszczem, wszystkie miejsca, za które mógł go złapać, aby wybić mu staw z barku, aby rzucić go na jeden ze stołów, w końcu po prostu odepchnąć i rzucić się na niego z pięściami. Ale cofał się, krok za krokiem, gdy Vasilij go trzymał za szatę. Nie chwycił za różdżkę, nie rzucił zaklęcia odpychającego.

— Czemu oddałeś mi teraz. Czemu nie wtedy? Nie rozumiem. — Kolejne słowa, które nie miały znaczenia w ogólnym rozrachunku wszechświata, ale miały teraz, bo Longbottom zwyczajnie nie rozumiał.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#27
30.06.2024, 01:07  ✶  
W takich momentach chciałby mieć więcej siły. Chciałby móc złapać kogoś za ubrania i rzucić nim dokładnie tam, gdzie chciał go mieć. Usadzić go w miejscu raz i dobrze, nawet jeżeli trochę brzydził się fizyczną agresją przez własne doświadczenia. Niestety pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć ani oszukać. Nie był ani trochę umięśniony, to przez to tak żywo kpiła z niego rodzina. Drobny, delikatny, wychudzony, zakochany w książkach zamiast w ćwiczeniach fizycznych. Kiedy jego brata walczyli ze sobą na pięści, on zbierał manto i uciekał do swojego pokoju, gdzie zamykał się ze stosem tomiszczy i oddawał temu, co faktycznie sprawiało mu przyjemność. Mimo tylu nacisków nie zmienił się nigdy, ale teraz? Teraz by chciał, właśnie po to, żeby Longbottom się na tej podłodze znalazł. Żeby nie był taki nonszalancki, nie cofał się na krok, nie odprawiał Shafiq'a ręką jak jakiegoś swojego paroba...

- Żeby przeprosić - powtórzył po nim, imitując to ściśnięte gardło. On miał w sobie bardzo, bardzo dużo energii, a zatem i możliwości do tego, aby krzyczeć (!), ale nie musiał tego robić, skoro tak łatwo przyszło mu go przedrzeźnić. - To wspaniale ci wyszło to przepraszam - wyrzygał mu, wciąż wyraźnie rozzłoszczony. Nie podobało mu się to, że wymuszał na nim to słowo już któryś z rzędu raz, a wciąż nie dostał tego, czego chciał. Klęknij i przeproś - prosta komenda. Podobno w Dolinie Godryka lubili psy, Morpheus powinien to załapać. Nie uczyli go w tej cholernej Warowni musztry?

Furia w oczach Dolohova wyzbyta była poetyckości. Nie był już delikatny jak porcelana, był jak stary, rozgrzany, kipiący garnek, z którego zaraz spadnie chwiejąca się przykrywka. Odczuwał gniew, mocny i silny, trawiący jego wnętrzności jak coraz groźniejszy pożar lasu. Nie było to jego typowe zachowanie, nie było to też coś, co by w sobie lubił i pielęgnował, ale niewątpliwie była to ważna część jego jestestwa i nie mógł, choćby i bardzo chciał, zaprzeczyć jej istnieniu.

- Oooh, chciałem poczuć się od ciebie lepszy, dając ci czas na naprawienie swojego błędu - wyjaśnił mu, nawet jeżeli to nie do końca była prawda. A może była, ale tylko po części? Może tych prawd było wiele. Któraś z nich mogła być najprawdziwsza? Najprawdziwsza z prawd. Nie znał jej. Kiedy chodziło o niego, nie potrafił poprawnie odczytać własnych emocji, robił z nim coś kompletnie niezrozumiałego. Morpheus Longbottom zwodził go na manowce, a nie robił absolutnie nic!


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#28
05.07.2024, 13:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2024, 01:10 przez Morpheus Longbottom.)  

Drzwi się nie zamknęły, ale najwidoczniej nikt nie chciał być świadkiem niekomfortowej wymiany zdań i możliwej bójki dwójki prefektów.

Odwrócił na bok wzrok, nie mogąc go znieść. Pewność siebie ukryta w mroku kart, w znajomym rytmie pociągu, została mu odebrana z jednym gestem, który, jak zawsze go uczono, miał przynieść mu satysfakcję. Zwycięstwo. Znów stał nad klifem, tak niedaleko domu, Jeremiah patrzy na niego, kulącego się przed wiatrem. Jesteś już dorosły, możesz skakać z nami. Nie był dorosły, ale bracia usłyszeli, że miał dziewczynę. Nie pękaj. Na trzy, skoczę z tobą. Ale gdy spękał i zatrzymał się na brzegu, Jeremiah po prostu go popchnął. Przecież nic się nie stało, umiesz pływać. Teraz to Vasilij był dla niego tą przerażającą pustką pomiędzy twardą ziemią a lodowatymi ramionami wody. Nawet jeśli padły później przeprosiny, to... Znaczyły tyle samo, co te jego. Wartość popiołu rzuconego na wiatr.

Utknął pomiędzy Dolohovem, a stołem Puchonów. To był tylko głupi szczeniak, który wyżej srał, niż dupę miał. Tak próbował sobie mówić, jakby nie odtwarzał w głowie tych niewielu słów, które między nimi padły, prosząc Mojry o zmianę czasu, odwrócenia biegu wydarzeń, aby Vasilij mógł zostawić mu ich więcej. Ten gniew, bez metafory, żywy i surowy, echem przywoływał wyobrażenia, które miał w tych niewielu chwilach sam na sam ze sobą, kiedy woda obmywała jego wstyd. 

— Jak bóg. Posejdon nie zastanawia się... — zaciął się. Gdzie był Anthony, gdy go potrzebował? Ach, wiedział dokładnie, gdzie był chudy, patykowaty Prefekt Naczelny, dyrygował pracami na sabat z dala od Wielkiej Sali. Znalazł wszystkim zajęcia i trwał niedaleko. Zacisnął powieki z całej siły i zmusił się do mówienia. — Nie ma wyrzutów sumienia, gdy topi flotę. Ja mam. Ja mam. I nie umiem cię przeprosić, bo każde szczere. Wszystko, co myślę, że będzie szczere, wywoła tylko twoje obrzydzenie.

Wolał jego gniew i pogardę niż obrzydzenie. Obrzydliwy dewiant.

Nigdzie nie było tego znudzonego spojrzenia ciężkich powiek i obojętności. I nie chodziło o splendor Visilija, gwiezdny pył, który pozostawiał po sobie, to nie robiło na Morpheusie wrażenia. Dolohov był brzydkim, antypatycznym, snobistycznym gburem, a jednak wszystko czego chciał, to, aby rozłożyli siebie na części pierwsze, posegregowali kości, mięśnie i układy nerwowe, oddzielili od organów, rozprostowali jelita. Magnetyczne przyciąganie bez gwarancji. A on nie był odważny. 



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#29
07.07.2024, 01:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 01:26 przez Vakel Dolohov.)  
Dolohovowi nie spodobało się to, że Morpheus śmiał odwrócić od niego swoje spojrzenie. Puścił go, fuknął zdenerwowany i odszedł w tył, wyraźnie tym sfrustrowany. Tym, czego od niego chciał była głównie uwaga, towarzystwo... Wszystkie inne potrzeby pojawiały się na liście później, po zaspokojeniu podstawowej potrzeby, tak usilnie i nieporadnie wciskanej przez niego pod dywan, za kotarę...

- Znów mówisz o innych bogach, zamiast powiedzieć mi to, co od samego początku chcę usłyszeć. - Był wyjątkowo upartym człowiekiem i nie lubił dawać za wygraną nawet w trywialnych kwestiach, jeżeli już urąbał sobie jakiś scenariusz. Poza tym takie natrętne domaganie się tego było uwłaczające. - Jestem uparty, ale nie nieskończenie cierpliwy, Morpheusie. - Posiadał swoje limity i terazteraz kiedy gniew mu się wyczerpywał, kiedy nie szarpał go już za ubranie i nie zamierzał używać do dialogu pięści przyczepionych do chuderlawych rączek, pozostała mu jedynie kropla słów, po której zapewne stąd odejdzie. - Pomyśl o duchu. O skrzypiących deskach schodów prowadzących na piętro i podłogi pustego pomieszczenia, w którym panuje zaduch, ale czujesz nagły powiew zimnego wiatru. Wiesz, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze, bo po plecach przechodzi ci chłodny dreszcz. Miga światło w oknie, a ty nagle przypominasz sobie, że to tylko ten stary on... to nikłe wspomnienie z przeszłości, jakim nie warto się przejmować. - Mówiąc to, przeszedł się po pomieszczeniu, nie spoglądając w kierunku drugiego Krukona, nim nie doszedł do meritum tejże wypowiedzi. Miało wybrzmieć jak groźba. Zatrzymał się, mierząc go spojrzeniem. - To będziesz dla mnie ty. Kruszejący w mojej pamięci kawałek po kawałku aż całkowicie przestanę cię zauważać. Czy tego chcesz? - Pustka pomiędzy nimi się rozrosła. Nie miała już wyłącznie metaforycznego wymiaru. Znajdowali się daleko od siebie, nie czuł już ciepła jego ciała, ciężko już nawet było wygrzebać mu z pamięci, jak dokładnie jego skóra odbierała posiadanie go tak blisko, aby poczuć na sobie jego oddech. Pozostały w nim emocje. Odcisnęły na nim swoje piętno. Odrętwiałe od nich ciało zaczynało go boleć, mimo tego odczuwał jakiś niedosyt. - Obrzydliwi ludzie przynajmniej zapisują się jakoś na cudzych kartach biografii. - Nie stają się kimś pozbawionym znaczenia.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#30
07.07.2024, 19:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2024, 01:10 przez Morpheus Longbottom.)  

To nie była prawda, przynajmniej nie w całości. Owszem, obrzydliwi ludzie zapisywali się w historii ale tylko wtedy, kiedy czynili obrzydliwości adekwatnie akceptowalne, jak morderstwa, zbrodnie, przewroty. Grzechy pragnień zostawały zepchnięte na marginesy, cenzurowane i wycinane. Kim byłby w biografii Vasilija Dolohova? Przypisem pod fotografią ze szkolnych lat, senior prefektów.

Przygryzł wargę, aż zabolało, ale nie przeciął skóry. Jeszcze. Zacisnął jednak dłonie, wcześniej swobodnie (kłamstwo) zwieszone wzdłuż ciała, na blacie za sobą, aż zabolały go opuszki. Ostatecznie i tak miał umrzeć młodo, czyż nie? Pamiętał, jak powiedziała mu to matka, a właściwie bogowie losu jej ustami. Nigdy jej nie powiedział o tej przepowiedni, że umrze na polu hiacyntów, tylko unikał tych kwiatów. Nie miało więc żadnego znaczenia, co zrobi. Kim będzie w notatkach z życiorysu wielkiego władcy niebios i zapisanych w nich sekretów.

Odepchnął się biodrami od stołu.

— Przepraszam, Vasiyenka — powiedział, skracając gwałtownie dystans między nimi, żeby lekko schylić głowę i ucałować kącik jego ust zaledwie. Nigdy tego nie robił, nie całował innego chłopaka, nawet jeżeli to było tylko tyle, przeprosiny i nieśmiały buziak. Wiedziony odwagą chwili, dudnieniem serca, złożył kolejny pocałunek, tym razem na szczycie kości policzkowej; miejsca brzegowe styku, gdzie te kilka nocy wcześniej wylądowały jego palce w brutalnej próbie zainicjowania jedynego sposobu na bliskość między mężczyznami, jaki znał. Powstrzymywał się, nawet jeśli jego intencje były bardzo jasne.

— Przepraszam. Za wtedy i teraz. Nie mów nikomu... — zalała go panika, jeszcze większa niż wcześniej, a wszystko o czym mógł myśleć, to zapach czystej skóry Dolohova, który teraz wrzynał mu się w nos, nie ważne, że już nie był blisko. Miał ochotę uciec, a jednocześnie nogi wrosły mu w podłogę i nie mógł się ruszyć.

Chciał znów go dotykać, wrócić do tej chwili sprzed sekund, gdy Vakel był kamień po wiekach deszczu, wszystkie ostre, gryzące krawędzie wygładzone przez czas w coś, czego nie sposób było nie dotykać, raz po raz przesuwając palcami, zachwycając się małym cudem miękkości tam, gdzie się go nie spodziewał.

Uczucie nadchodzącego końca świata wepchnęło się w jego klatkę piersiową i umościło wygodnie na dnie płuc, nie pozwalając mu na głębszy oddech.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (13393), Vakel Dolohov (14138), Anthony Shafiq (477)


Strony (7): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 7 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa