Morpheus Longbottom był absolutnie zdezorientowany. W jego pamięci nie istniał sparing, nie ważne czy inicjowany przez niego czy przez kogoś innego, który zakończyłby się jego zwycięstwem. Nie ważne jak zażarcie walczył, jak oszukiwał, zawsze kończył pokonany, na podłodze, pokryty sińcami i krwiakami. Uderzenie spadło i nie nastąpiło nic poza tym. Słowa, które go ubodły, nawet jeśli miał na twarzy wyraz wyższości.
Po raz pierwszy w życiu Morpheus poczuł się jak oprawca. Szukał walidacji swojego działania, ale nie znalazł jej w żadnej formie. Siedząc w dormitorium, z dłonią piekącą fantomowym bólem, którego od dawna tam nie było, wystawioną przed siebie, patrzył na linie na swojej dłoni. Jego matka go ostrzegała, że jest w nim ciemność. Różdżka z cisu, zdolna do czarnej magii, tak bardzo związana ze śmiercią, nie przychodziła bez powodu do czarodzieja.
To nie jest Gryffindor. Tutaj sprawy załatwia się inaczej. Mam iść po Tiarę Przydziału, przydzielić cię na nowo? brzmiało w każdej minucie w głowie Morpheusa przez następne kilka dni. Razem z innymi wersjami tej samej sceny, gdzie się opanował. Poczucie winy nie pojawiło się od razu, ale drążyło czaszkę czarodzieja, jak kropla drąży skałę. Tylko słabi ludzie kierują się ku przemocy. Miał w sobie mrok i poddał się mu z taką łatwością, a łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo. Nie mógł cofnąć czasu. Okazał się porażką dla samego siebie i swojego nazwiska.
Z pozoru nic się nie zmieniło, nadchodziło Mabon, perfekci mieli nieco więcej pracy, a radosne Dolohov podczas wyznaczania zadań padało z ust siódmorocznej panny prefekt z radością, zawsze parując go w obowiązkach z nią samą lub inną zafascynowaną młodym wróżbitą koleżanką. Większość robiły oczywiście skrzaty domowe, ale zgodnie z tradycjami Hogwartu, część spraw należało załatwiać rękoma (lub różdżkami) prefektów. Zdawało się, że w tym czasie Longbottom pracował bardzo dużo. Niespokojna energia jego tranzytów planetarnych nie udzielała się reszcie, czekającej na festyn i odświętną kolację z okazji przesilenia, wypad do Hogmesdame, gdzie na pewno rozstawią jarmarki. Tylko nad Longbottomem wisiała chmura burzowa.
Szanowny Panie Dolohov,
w ciągu ostatnich kilku dób przeczytałem kilka rosyjskich bajek, szukając odpowiedzi na kilka pytań, które mnie dręczą. Nie w oryginalne oczywiście, musiałem stracić część piękna opowieści na rzecz translacji. Przez moment, ściskając w dłoniach tomik, zastanawiałem się nad tym, aby zapytać o różnice w treści, etymologiczne żarty, ale szybko odrzuciłem ten pomysł. Nie zamierzam wprawiać Pana w dyskomfort moją osobą.
Chociaż moje czyny zaliczam do tych nieprzebłagalnych, i tak chciałem to wytłumaczyć. Zgodnie z groźbą, oczekiwałem, że Pana zęby naznaczy czerwień mojej krwi; Gniew zmienia perspektywę, zaciemnia osąd, ostatecznie sprawia, że lękamy się samych siebie i swojego miejsca we wszechświecie.
W tym lęku spojrzałem w to, co było przyczyną mojego gniewu, a następnie w gwiazdy. Twój Saturn, surowy Pan wszelkiej szkody, staje w opozycji dla mojego Plutona, tego który unicestwia światy. Kiedy destrukcja spotyka destrukcję, nadchodzi kataklizm. Chciałbym myśleć, że już się wydarzył. Obawiam się, że zwiastuje przyszłość.
Pozwól mi załagodzić głębinę, którą sam stworzyłem, chociażby dla dobra ogólnej współpracy Prefektów Ravenclaw. Przyjmij ofertę nocnego dekorowania głównej sali przed Mabon.
Niechaj gwiazdy przyniosą Ci szczęście.
List znalazł się w książce The Universe of Stars: Radio Talks from the Harvard Observatory, dzienniku transkrypcji rozmów z Harlow Shapleyem, znanym astronomem. Wyraźnie praca była czytana przynajmniej kilkukrotne. Do Vakela z książką podszedł jakiś Puchon i z uśmiechem powiedział, wciskając mu książkę:
— To chyba twoje.
Dzieło było rzeczywiście podpisane imieniem i nazwiskiem Dolohova, ale nie było to jego charakter pisma, ani jego ex libris, ani tym bardziej poczynione ołówkiem notatki na marginesach. List leżał wygodnie koło podkreślonego fragmentu: We are disappointed if the cold-blooded scientist assures us that Man cannot exist on Mars. … We do resent a restraint on our imagination. We should like to believe in marvelous men on Venus.