Uśmiechnął się czarująco ostatni raz do Hestii, zanim podniósł wzrok na Victorię. Gdzieś spróbował skryć w tym zaniepokojenie. Spalona Noc doświadczyła wszystkich - a tych, których nie doświadczyła, byli na celowniku. Bo podejrzani, bo niby dlaczego akurat nie dotknęło to ICH. Czemu ja, a nie on? Laurent sam nie był wolny od takiego zastanowienia. On się po prostu temu nie poddawał.
- Jeśli dojdzie do jakiejkolwiek akcji... potyczki, czy też konieczności mierzenia się z czymkolwiek... Wytyczanie twardego dowodzenia wśród indywiduum mających o sobie podstawowe pojęcie jest trudnym zadaniem. - I średnio trafnym zdaniem Laurenta. Wiele takich sytuacji pokazało mu, że ludziom nie da się narzucić tego, kogo będą słuchali, a powody były w tym przeróżne. - Dobrze by było jednak, by każdy znał swoje miejsce w szeregu, kiedy zacznie się cokolwiek dziać. - Oparł się o drewnianą barierkę przy Leviathanie, przyjmując rozluźnioną postawę. - Hestia trzyma się Victorii i odpowiadają bezpośrednio za bezpieczeństwo. Geraldine walczy na pierwszym froncie zapewne z Benjym jako... dodatkową obstawą. - Uśmiechnął się subtelnie, powtarzając słowa im powierzone. - Skoro Geraldine i Benjy będą na pierwszym froncie, naturalnym będzie, że Victoria i Hestia będą ich zabezpieczeniem. A skoro tak, to ja z Leviathanem możemy zająć się szeroko rozumianą... resztą. Pozyskiwaniem informacji, patrzeniem za plecy tych, którzy będą z przodu i tak dalej... Tak, potrzebuję cię, Leviathanie. Jestem bezbronnym mężczyznom. - I przyznawał to bez wstydu. A chociaż Leviathan może rycerzem nie był, to jakoś nie wątpił w to, że granie na jego poczuciu męskości bez bezskuteczne. - Jeśli nic się nie zmieniło to Geraldine preferowała własne tempo i działanie samodzielne... proszę mnie poprawić, jeśli plotę androny. - Zrobił małą pauzę, spoglądają na kobietę, w której było miejsce na zaprzeczenie lub potwierdzenie. - Grunt więc to nie przeszkadzać specjalistce i stworzyć jej warunki do działania. - A to w wypadku, kiedy dojdzie do potyczki. Jakiejkolwiek. Z czymkolwiek. Albo kiedy przyjdzie im walczyć z samym morzem i warunkami, bo może to okaże się problemem. Albo... tak, z czymkolwiek. Laurent na dłużej znów się zapatrzył na Victorię, dbając o własny miarowy oddech. Jego wysoka, chuda sylwetka odcinała się wyraźną bielą w promieniach gasnącego słońca na tym okręcie. Wiatr jednak wcale go nie łamał.