Innego zdania mógł być na kilka minut później.
Z początku, zaraz po włożeniu ręki w koszyk uznał, że to jakieś żarty i w ogóle nic tam nie ma, dopóki nie udało mu się otrzeć co coś, co jeża jednak w dotyku nie przypominało. Zachęcony obietnicą znalezienia czegokolwiek, podwinął rękaw pomagając sobie drugą ręką, lekko się nad koszem pochylił i sięgnął głębiej.
- Nic tam nie m-aaaaAAA! – krzyknął, a słyszano go pewnie w promieniu trzech kolejnych straganów, czy na polanach, gdzie porozrzucano jajka. Już chciał się wycofać, kiedy coś lub… ktoś… szarpnęło go za rękaw. Wywrócił się prawie, w ostatnim momencie zapierając nogami mocniej. Szarpał się chwilę, ktoś tam z obecnych przy nim, zaczął mu pomagać, czuł jak coś wbija mu się w skórę i zaczyna przesuwać w dół ręki, klął ma Merlina w duchu, na zewnątrz utrzymywał zaciętą minę, by w końcu wyrwać poszarpaną i pokrwawioną rękę z więzienia brutalnych szponów.
- Cholera jasna! – rzucił, ni to do Sally, ni to do siebie, patrząc na uniesioną w górze, poturbowaną dłoń. I choć chciał kopnąć w kosz, odsunął się od niego na bezpieczną odległość.