• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge

[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#1
01.01.2024, 14:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.01.2024, 14:39 przez Rowena Ravenclaw.)  

Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge


Niebo na horyzoncie przybrało odcień rubinu przechodzącego z wolna w indygo, a pierwsze srebrzyste punkciki zajaśniały na firmamencie. Zniknęły stragany i tłumy; jedynie udeptana trawa, słupy z kwiatowymi girlandami i kilka porzuconych wianków stanowiły dowód na to, że dzisiejszego dnia cokolwiek się wydarzyło. Do ognisk rozpalonych zarówno po wewnętrznej jak i zewnętrznej stronie kręgu dorzucono polan, dzięki czemu płonęły jaśniej, a ich bursztynowe języki wnosiły się ku górze. Okolica z wolna tonęła w alabastrowym morzu mgły, lecz pośród skąpanych w ciepłym blasku kamieni zupełnie nie zwracaliście na to uwagi. Drobne sylwetki kapłanek przemykały pomiędzy ciosanymi blokami, dwie z nich monotonnie uderzały w rytualne bębny.
Dziesięcioro świadków i jedenaście kapłanek. Dwadzieścia jeden osób — liczba ta była dobrym omenem — zebrało się wokół największego, płaskiego kamienia, stanowiącego ołtarz. Nie ulegało wątpliwościom, że tej nocy zostanie przelana krew; śnieżnobiała owieczka nie znalazła się w ramionach kapłanki przypadkiem. Z mroku wyłoniła się sylwetka Isobell Macmillan odzianej w szkarłat i złoto — kolory przyświecające obchodom Lithy — i wystąpiła do przodu.
— Podejdźcie bliżej, moi drodzy — zwróciła się do obecnych, wodząc spojrzeniem po ich twarzach; nie wszystkich rozpoznawała jako wiernych kowenu Whitecroft, jednak nie zdawała się być tym szczególnie przejęta — Dzisiejszej nocy przywrócimy temu miejscu jego dawną świetność. Nim to jednak nastąpi, przyjmijcie proszę wieńce — skinęła głową w stronę trzech kapłanek, które podeszły do zebranych z naręczem wianków i poczęły wkładać je im na głowę — Wpleciono w nie rozmaryn, abyście poczuli zaklętą w tych kamieniach pradawną magię, werbenę dla ochrony przed złymi mocami, a także szałwię, by oczyścić duszę oraz umysł.
Wypowiadając te słowa sama pochyliła głowę, pozwalając by i na jej skroniach znalazł się wieniec.

Proszę o napisanie pierwszego posta do 5 stycznia. Nie obowiązuje kolejka.
@Sarah Macmillan @Murtagh Macmillan @Lorraine Malfoy @Maeve Chang @Septima Ollivander
@Effimery Trelawney @Eryk Rookwood @Esmé Rowle @Hjalmar Nordgersim @Dagur Nordgersim
Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#2
03.01.2024, 12:59  ✶  

Murtagh cieszył się, że wieczór zmierza już ku końcowi. Litha wcale nie poszła tak jak sądził i miał ochotę wrócić już do domu i się napić. Mimo to wiedział, że część osób musi zostać dłużej aby uczestniczyć w rytuale a w tym roku sama Isobell zażyczyła się by do nich dołączył. Coś o zjednoczeniu rodziny w obliczu przeciwności, które miało pomóc w odczarowaniu złej magii zasianej podczas Beltane. Czy inne ckliwe gówno, szczerze powiedziawszy dla niego nie miało to znaczenia. Mimo to nie chciał jeszcze bardziej podpaść rodzinie, więc zgodził się pozostać i uczestniczyć w rytuale.

Słońce chyliło się ku zachodowi, a pozostali uczestnicy zbliżyli się do ołtarza. Kątem oka mężczyzna dostrzegł niewielką białą plamkę - jagnię, trzymane przez jednego z członków kowenu. No cóż, jarmark i dobra zabawa wcześniej to jedno, ale zdawał sobie sprawę, że Matka nie była wcale taką grzeczną, kochającą kobietką jaką się mogła zdawać. Ona chciała ofiar, często krwawych. Tak przynajmniej uczono go w kowenie. Domyślał się, że zwierzę nie wyjdzie z tego wieczora cało. Nie bardzo mu się to podobało, bo o ile nie miał problemu z krzywdzeniem ludzi, szczególnie takich którzy jego zdaniem na to zasługiwali o tyle zwierzęta był jego zdaniem niewinne i niezdolne do pojęcia zadawanego im okrucieństwa. Dlatego właśnie sam nie jadł mięsa.

Nie wpadło by mu jednak do głowy by przerwać rytuał z tak trywialnego powodu, tym bardziej że i tak już znajdował się na czarnej liście Isobell. Tym bardziej nie protestował kiedy na jego skroń włożono nowy wianek. Ten pachniał inaczej niż te sprzedawane na straganach - mocniej i bardziej dziko. Zapach od razu zaczął drażnić jego nos, więc Murtagh uciekł się do oddychania raczej przez usta. W milczeniu rozglądał się dookoła, spoglądając na twarze innych zebranych przy ogniu. Chciał podejść do Sary, ale nie wiedział czy nie jest na niego zła po tym jak zostawił ją z Leviathanem wcześniej obiecując, że do nich wróci by pojawić się z powrotem dopiero wieczorem.



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#3
04.01.2024, 03:06  ✶  
Jej spojrzenie zawisło gdzieś w nieboskłonowych odmętach głębi indygo; nawet nie zauważyła pierwszych gwiezdnych migotków wyścielających firmament, ani chłodu nadchodzącej nocnej mary, która chuchała na jej odsłonięte ramiona. Wcześniejszy zgiełk i stragany zniknęły, pozostawiając jedynie ślady ludzkiej obecności ze ścieżkami w zadeptanej trawie i truchłach porzuconych wianków. Jakże dużo kwiatów obklejało ziemię, teraz już bardziej przypominających ziemiste tekstylia, błotny dywan, niżeli pachnące bukiety, którymi każdy był na początku obdarowywany. Jej własny wciąż tkwił na potarganej głowie, trochę przechylony, niepewny, acz wciąż jakoś stabilny, zupełnie jak ona sama.
Zbliżywszy się do ołtarza, na który rzucał się bursztynowy cień potężnego ogniska, pomyślała o tym jak bardzo inne byłoby jej życie, gdyby tylko przyszło jej urodzić się w rodzinie matki. Zostać jedną z kapłanek kowenu, oddychać i żyć magią tak jak one; nie baczyć na naukowe i dydaktyczne dyrdymały, łączyć się w jedno z naturą i jestestwem, które w każdym z nich gdzieś tam drzemało. W duchu wiedziała, iż nie byłoby jej to dane i nigdy nie poczułaby się jedną z nich - ale przecież empirycznie nigdy innego życia nie posmakowała, a matka, choć uduchowiona i wierna rodzinie, nigdy w stronę mistycyzmu Septimy nie popychała. Niestety, zaczęło ją to zastanawiać dopiero lata po jej śmierci. 
Gdy jedna z kuzynek nakładała jej na głowę nowy wieniec, Timmy rozejrzała się dokładnie dookoła. Nie widziała już ojca z Selwynem, a widmo kilku ostatnich godzin spędzonych na sabacie wywietrzało jak lodowy puch. Cała okolica powoli zanurzała się w mglistej, alabastrowej zawiesinie, a monotonny rytm bębnów obciążał jej powieki.
Poczuła ulgę. Absencja myśli i duchowego brzemienia ogarnęła ją nagle i niespodziewanie.
Ach, no tak, nowy wieniec.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
04.01.2024, 19:48  ✶  
Nie zwracała uwagi na kładące się do snu słońce, ani na indygo, które zostawiło za sobą nurkując za horyzontem. Raz po raz wodziła wzrokiem wzdłuż ognisk, gdy nagły ruch płomieni zwracał jej uwagę ku sobie, ale nie dopatrywała się weń kształtów, sylwetek przeznaczenia. Nawet kapłanki nie przyciągały spojrzenia - choć by odwrócić od nich oczy musiała się silić, to koniec końców ciągle wygrywała z pokusą. Ciekawiły ją ich gesty i ruchy, ich zamiary. Nie ich osoby; one blakły w obliczu gwiazdy, która wisiała na jej ramieniu.
Objęła ściślej Lorraine. Odruchowo poprawiła wianek na głowie jasnowłosej, choć ten od biegu, tańca i wszelkich podrygów zgubił kilka kwiatów. Nie miała zamiaru mówić o tym dziewczynie, głównie dla jej dobra - wszakże gdyby zwrócić uwagę Raine na niedoskonałości dotyczące jej osoby, nawet tak prozaiczne, straciłaby jej uwagę błyskawicznie. Przynajmniej na tak długo, jak długo by zajęło jej naprawienie braków lub znalezienie substytutu.
Sama podziała gdzieś swój wianek, cholera wie gdzie, ale nieszczególnie za nim tęskniła. Nie przykładała wagi do takich rzeczy, do symboli, do wyższych rzeczy ogółem. Święta kojarzyła z świętowaniem, a nie z obchodami czyjejś czci, poszanowaniem tradycji. Maeve sądziła, że wiara jest dla ludzi, którzy mają szansę na życie pośmiertne, w które wierzą. Dla niej było już za późno na odkupienie, kiedy nie było opcji, że będzie żałować za grzechy.
Wiedziała jednak, że Lorraine w to wszystko gorliwie wierzyła, a ona zwykle się nie myliła. I wcale nie dla zasady, nie dzięki przymrużeniom oka na pomyłki, a dlatego, że analizowała wszystko tak dogłębnie, że nie zostawiała miejsca na błędy. Więc może coś w tym wszystkim jednak było, jakiś głębszy sens, jakaś inna święta magia. Mewa nie miała dowodów za, ale nie miała też żadnych przeciw. Jedynie ślepą wiarę w Lorraine.
- A co jeśli ta werbena cię przepędzi? - Zapytała cicho, schylając się do ucha Lorraine. Uśmiechnęła się zaczepnie, pijąc do właściwości oświadczonych przez kapłankę, chroniących przed złymi mocami. Co jeśli Malfoyówna zacznie się tutaj wić u ich stóp?
Choć nie przyszłaby tu bez Lori, nie wykazywała jawnego sceptyzycmu; pochyliła głowę, gdy nakładano jej wieniec, nie zrobiła żadnego głupiego żartu. Złapała jedynie swoją wiłę za dłoń, ciesząc się z niewiadomych przyczyn, że robią to razem.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#5
05.01.2024, 14:37  ✶  

Niebo rozmiękające jak biszkopt zatopiony w mleku, zajął się barwami szkarłatu i przycienionego fioletu, rozpościerającego swoje skrzydlaste ramiona nad polaną; pierwsze srebrzyste punkty na niebie skłoniły ją do odrzucenia głowy w tył i zatopienia wzroku w guzikach, którymi wyszywane był nieboskłon. Zupełnie jakby chciała dojrzeć coś niewiadomego przez welon rozłożystych drzew, splątanych liśćmi jak watą cukrową; oddech wyrwany z jej piersi wydusił ciche westchnienie, a bezmiar błękitu zawierający się w tęczówkach skoncentrowany tym razem daleki od dziecięcej, osobliwej natury, a roziskrzony zaklęła w słodkim uścisku z językami ognia buchającymi ku górze, siwym dymem roztapiającym się w przestrzeni.

Nie przegapiała tego typu okazji; było to wydatne pod woalką jej rozochoconego wzroku, ślizgającego się po płomieniach – zbliżyła się po chwili do ołtarza, a hipnotyzująca niejako moc rozgorzałego ognia wprawiała ją w nastrój nieomal mistyczny. Poczuła się w głębi duszy tak, jakby była, a nie bywała. Wreszcie czuła się na swoim miejscu. Może dlatego niebo rozbłysło jaśniejącą barwą indygo?

Doszukiwała się mistycznych znaków wszędzie, na każdym meandrze jej przeklętego w sposób osjaniczny życia.

Duchowe wezbranie w jej wnętrzu mogło zahaczać o egzaltację; siwy dym pomieszany z zapachem palonego rozmarynu łaskotał w nos, a ona sama – zaciskając drobne dłonie na materiale odzienia – jak zahipnotyzowana spoglądała w rozjątrzone, ogniste oko.

Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
05.01.2024, 20:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.01.2024, 21:01 przez Lorraine Malfoy.)  
Ten dzień był jednym z najpiękniejszych w całej dotychczasowej egzystencji Lorraine, i, co najlepsze, wciąż trwał, i miał trwać - dopóki Maeve była obok. Nieważne, że słońce zniknęło już za linią horyzontu, wykrwawiając niebo - prawie jak tego baranka ofiarnego, który niewinnie wtulał nos w szyję trzymającej go w ramionach kapłanki - firmament rozbłysnął wszystkimi kolorami czerwieni, tak, jak musiała błyszczeć jej szkarłatna aura, kiedy najdelikatniejszy dotyk Maeve burzył jej staranne opanowanie; nieważne, że wkrótce dookoła zapadły ciemności - w pamięci Malfoy ta Litha miała żyć wiecznie.

Rzadko czuła się tak szczęśliwa. Rzadko w ogóle czuła się szczęśliwa. Dzisiejszego dnia nic nie mogło jednak zepsuć: nawet jej wcześniejsze złe samopoczucie, te żenujące torsje, które chwyciły ją, kiedy uciekły z Maeve, żeby spędzić czas razem, z dala od wścibskich oczu, a potem - długo palący jej policzki wstyd.

Czy można być tak zakochanym, że aż na samą myśl robi ci się niedobrze?

Miłość to choroba, myślała Lorraine, choć zdążyła już zapomnieć o wszystkim co było złe, kiedy spacerowały w otoczeniu bujnej, nieskrępowanej natury, szukając kwiatu paproci. W końcu jedynym lekarstwem na tę chorobę był uśmiech Maeve Chang.

...Która myślała, że jest taka zabawna.

Lorraine przymknęła na chwilę oczy, i wzięła jeden krótki oddech, jak ktoś, kto szykuje się do długiego rantu w poważnej dyskusji.

Każdy kto ją znał, wiedział, że tak właśnie powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.

Wewnętrzna wiła wiła się w niej rozkosznie. Och, Maeve Chang miała czarnoksięstwo w ustach.

- Będę czekać w łóżku. - Jej? Swoim? A może na posłaniu z kwiatów, pośród których spędziły większą część tego błogosławionego popołudnia? Pozostawiła to w sferze domysłów.
Ścisnęła jednak przez chwilę dłoń kobiety odrobinę mocniej niż normalnie. Ich tajny sygnał.

Nie skupiała się zanadto na twarzach zgromadzonych dookoła ludzi. Dzisiejszej nocy była pijana feerią wrażeń.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio pozwoliła sobie na taką frywolność.

Przepełniało ją przedziwne poczucie bezpieczeństwa - to, którego tak rozpaczliwie szukała w życiu, to, dla którego była w stanie zrobić absolutnie wszystko.
Może to dzięki błyszczącym oczom Maeve, ciepła oddechu kobiety blisko jej szyi, kiedy nachylała się, by szepnąć Lorrie coś na ucho.
Może to miejsce - święty krąg kamieni tak bliski rodowej posiadłości Malfoyów, małej ojczyzny jej przodków - budził jakąś podświadomą tesknotę za domem.
Może to zadawniony w krwi Lorraine wilowy atawizm: myśl, że jej dzikie siostry tańczyły kiedyś pośród tych samych łąk; tak samo zapamiętale, jak ona.
Wreszcie, może to bliskość kapłanek kowenu, ognisk bogini, którą ona nazywała zwykle Panią Księżyca, zaś Matką - tylko wtedy, kiedy wznosiła do niej ciche modły, prosząc o łaskę...

Lorraine mogła nie wyglądać na kogoś zainteresowanego sprawami wiary, ale czasem myślała wręcz, że ta łaska jest w życiu najważniejsza; że bez niej nic nie ma sensu.

Z nabożną powagą przyjęła dar w postaci wianka, który zdobił jej skroń razem z tym z polnych kwiatów, splecionym wcześniej na łące z Maeve.

Dopiero, kiedy podniosła oczy, zwróciła uwagę na resztę ludzi dookoła.

Uśmiechnęła się ciepło do Septimy, która także stała przy ołtarzu. Ona też nie była kimś, kogo na pierwszy rzut oka podejrzewałoby się o bycie religijnym, nie z tymi jej poważnymi oczami naukowczyni, które wyglądały tak, jakby chciały objąć jednym spojrzeniem cały świat tylko po to, by go zrozumieć, objąć tym swoim pięknym umysłem, i odstawić na miejsce; może doznanie Eutierri sprawiłoby, że zacznie czuć coś więcej niż wieczne rozczarowanie?
Dostrzegła też Effimery, która z kolei wydawała się być myślami gdzieś hen daleko, słodko zamyślona. Myśl o tym bogatym mężu, którego jej kiedyś niby wywróżyła, wydawała się szalenie zabawna, kiedy czuła dłoń Maeve w swojej dłoni. W tłumie szukała jednak wciąż kogoś innego...

Rozpromieniła się, kiedy wreszcie dostrzegła Sarę, jej smukła postać, wyłaniająca się spośród mgieł w bliskim sąsiedztwie jej kuzynek-kapłanek, bardziej przypominała zjawę utkaną z rosy i płatków lilii, aniżeli żywego człowieka.
Kiedy Lorraine zrozumiała, że u jej boku nie widać żadnego smoczego kawalera, trochę się zafrapowała: myślała, że Rowle będzie gotów poświęcić swoje barbarzyńskie obyczaje - których nauczył się zapewne od smoków, jakby to nie on je oswajał, a raczej one doprowadziły do tego, że chłop całkiem zdziczał i zdziwaczał - i wesprzeć Sarę swoją obecnością podczas rytuału, w końcu wiara oraz kowen Whitecroft były niejako główną osią życia jej przyjaciółki! Ale Malfoy nie widziała żadnej sylwetki pasującej do jego postaci wśród mroków nocy. Słodkie meczenie baranka tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że Sarze przyda się jakaś dłoń, której mogłaby się chwycić; choć Lorraine była na tyle świadoma by wiedzieć, że to dosyć głupia projekcja z jej strony, często mimowolnie postępowała z Macmillan tak, jak chciałaby, by ktoś postępował z młodszą wersją niej. Nie nazwałaby tego opiekuńczością, może raczej... Solidarnością? Siostrzeństwem?

Rzuciła Maeve szybkie spojrzenie, i nie puszczając jej ręki, dyskretnie pociągnęła ją w stronę Sary, by przygarnąć dziewczynę do ich grupki na resztę rytuału. Nie spodziewała się ujrzeć twarzy Murtagha, która nagle wyłoniła się z mroku, ale ucieszyła się szczerze na jego widok: jego obecność była kolejną rzeczą, dzięki której czuła się tu bezpiecznie. Zaraz jednak jej oczy zwęziły się w niebezpieczne szparki, bo ten widać znowu ignorował swoją siostrę, zamiast, jak przystało na kogoś, kto powinien być dla rodziny ostoją, zaoferować samotnej siostrze ramię. Rodzina jest najważniejsza, pocisnęła mu w myślach Lorraine, ewidentnie sygnalizując mu, żeby do nich dołączył.

Chwyciła Sarę za rękę, w drugiej wciąż dzierżąc dumnie dłoń Maeve.
- Wróżki porwały cię z Lithy? Nie wypatrzyłyśmy ciebie wcześniej - szepnęła do dziewczyny.


Yes, I am a master
Little love caster
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#7
05.01.2024, 21:47  ✶  
Kiedy Macmillan wróciła na tereny będące częścią obchodów Lithy, uderzyła w nią pustka. W pierwszej chwili odrobinę się zlękła, bo przecież jeszcze dobre dwie (a może trzy?) godziny temu czarodzieje gromadzili się tu dosyć tłumnie, ale później dotarło do niej, że niewiele mieli tu już do roboty - spotkanie dla zaproszonych, zaufanych - a wszyscy zaufani prowadzili tu wcześniej atrakcje. Stragany pewnie zamknięto, ale nie widziała tego, bo podchodziła do Kręgu od strony lasu. Sama, bez Leviathana, ale w dobrym nastroju i z pierścionkiem na palcu.

- Cześć! - Zwróciła się do tych kapłanek, których nie miała okazji dzisiaj przywitać. Jedne powitała słowem, inne gestem skinienia głowy i delikatnym uśmiechem. Nie śmiała zaburzać rytmu, w jakim jej kuzynki przemykały pomiędzy zebranymi, dopóki...

Owca...

I nagle od niej dotarło, dlaczego wszyscy się tutaj zebrali. Dała założyć sobie na głowę wianek, ale panika znalazła już przestrzeń do tańca na czerwonej od wypitego alkoholu skórze. Niby miał być zaklęty, niby miał jej dopomóc (i nie przeczyła sile ich mocy, po prostu... uh) przezwyciężyć lęk ogarniający ciało, ale idealnie się nie czuła. Wokół w większości same znajome twarze, a ona była tu obca, tak bardzo obca! I ta obcość ją przygniotła - nie zdążyła przywiązać się do Leviathana, ale wiele zrobiłaby za to, żeby móc znowu chwycić go za rękę i przypomnieć sobie, że wciąż stała nogami na ziemi, a nie wzniosła się gdzieś wysoko, podążając ciałem za rozbieganymi myślami.

W takim właśnie stanie, w głębokim dyskomforcie, dostrzegła ją Lorraine.

- Cz-cześć wam - przywitała się z nią i... jakąś Azjatką (?), zaciskając palce na bladej dłoni wiły, drugą podnosząc do swoich ust, żeby przykryć je na kilka sekund. - Właściwie to jest dokładnie to, co się z nami stało, ale... Lola, czy Isobell zalosiła mnie na lytuał, w któlym zginie owca...? - Nie miała w sobie siły na głębokie protesty, bo to nie byłby pierwszy raz kiedy ktoś z jej rodziny ucieka się do podobnych praktyk, ale dlaczego na jej oczach? Zaczynało robić jej się niedobrze.


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#8
05.01.2024, 23:29  ✶  

Pożegnał się z wszystkimi podczas Lithy, ale nie miał zamiaru wracać. Jedynie opuszczał ich, by spocząć gdzieś na boku i w spokoju zaczekać na rytuał, w którym to miał uczestniczyć. Wciąż nie rozumiał dlaczego akurat on w nim miał uczestniczyć. Jasne, była to jego własna decyzja, aczkolwiek sam uważał, że był... z innej bajki. Z jednej strony - był wierzący. Na swój sposób. Jakkolwiek dziwnie i chłodnie to nie brzmiało, tak religia była dla niego narzędziem. Nie, sposobem. Nie musiał wierzyć w bogów i ich moce, bo nie było to dla niego szczególnie istotne. Istotna za to była wspólnota. Namiastka rodzinnego ciepła. Ta drobna iskierka światła, do której lgnął. Tak, ćma do niego pasowała.

Jednak sam Esmé wielu rzeczy na swój temat nie był świadomy. A kilku nie chciał być świadomym. Według niego cały ten rytuał był po prostu czymś ciekawym, prawdziwie magicznym, bo chociaż był czarodziejem, tak w jego życiu magii nie było wcale tak wiele. Nie w nim, nie w tym co robił. Materiały mogły być magiczne, ale on nie robił nic magicznego. Po prostu uprawiał rzemiosło. Potrafił wyczuć atmosferę, chociaż niekoniecznie sam ją czuł. Podniosłość, a szczególnie, gdy wszyscy zbliżyli się do kamienia stanowiącego ołtarz. On odczuwał jedynie zaintrygowanie. W końcu istniała szansa, że wplącze się w coś poważniejszego, coś co nada jego życiu więcej emocji.

Nie rozumiał czym była "dawna świetność" tego miejsca, ale to nie miało znaczenia. Czymkolwiek była, wprowadzała element chaosu do życia Esmé, a on... lubił chaos. Podobno sam nim był. Podobno niektórzy po prostu nazywali to dziwactwem czy szaleństwem. Pochylił głowę, by przyjąć na nią wianek. Swój pierwszy w końcu oddał Effie, nim zdążył poczuć jego moc. Ten... zdawał się działać natychmiastowo. Rowle z delikatnym zaniepokojeniem przyjął ulgę, jaka na niego spłynęła, gdy tylko jego głowa została ozdobiona rozmarynem, werbeną i szałwią. Czy na pewno chodziło tylko o to, by poczuli lepiej magię drzemiącą w tym miejscu? Pytań i wątpliwości było więcej, ale szybko przeminęły, niczym suche liście podczas jesiennej zawieruchy. Pozostał jedynie spokój, zaciekawienie i... całkiem dobry humor. Zaskakująco dobry, jak na Esmé.

Jak zazwyczaj, gdy nie był bezpośrednio atakowany czyjąś obecnością, pogodny nastrój Rowle był wyrażany w niczym, gdy się na niego patrzyło. Beznamiętny wyraz twarzy i równie beznamiętne spojrzenie, które teraz, przez chwilę, utkwione było w owieczce. Pewnie był w mniejszości, ale jemu śmierć niewinnego stworzenia nie przeszkadzała. Byłby hipokrytą, gdyby zaczęła. Sam składał u Geraldine zamówienia na konkretne materiały, a nie był wystarczająco odrealniony, by uważać, że ona je, tak po prostu, wyczarowuje. Ginęły niewinne magiczne zwierzęta. Ale nie na darmo. I tutaj ta śmierć miała nie być na darmo. W imię rytuału, który... no przecież, miał "przywrócić dawną świetność". A zatem naprawdę wzniosły cel. Czy było warto? Zależało od osoby. Tak samo jak dało się usprawiedliwić śmierć Tycigryfka, gdy bardzo ceniło się popielniczkę z jego drobnej czaszki. A tak się składało, że Esmé bardzo ją lubił i sobie cenił.

Mistrz Dagur
Dagur to mężczyzna obdarzony bardzo wysokim wzrostem (3 metry) i masywną budową ciała, przez co wyróżnia się na tle innych ludzi. Islandczyk ma rude, zwykle utrzymanie w nieładzie włosy, gęstą rudą brodę i zielone oczy. Ubiera się w wygodne, często mugolskie ubrania. Bardzo często można go zastać w narzuconym na codzienne ubrania skórzanym fartuchu i rękawicach ze smoczej skóry, wykorzystywanych podczas pracy w kuźni. Przez swój wzrost i budowę ciała może wywoływać mieszane uczucia u spotykanych na swojej drodze osób i może odstawać swoim zachowaniem od mieszkańców Anglii, jednak jest tak naprawdę serdecznym człowiekiem.

Dagur Nordgersim
#9
06.01.2024, 16:19  ✶  

Kiedy Nordgersimowie dotarli na miejsce, w którym miał odbywać się ten rytuał, nie byli pierwszymi osobami, które oczekiwały na jego rozpoczęcie. Dostrzegał jaśniej płonące ognie, wsłuchiwał się w monotonny dźwięk rytualnych bębnów. Dagur czuł, że jest we właściwym miejscu. Tego rodzaju rytuały nie były mu obce, jako że wyznawał wiarę swoich przodków. Miał doskonały widok na ten ołtarz, stojąc obok swojego syna.

Zareagował na słowa wyłaniającej się z mroku kapłanki, podchodząc bliżej. Spojrzał kątem oka na swojego syna, który również powinien to zrobić. Przyjęcie jednego wieńca rozdawanego przez kapłanki wymagało od niego przyklęknięcia na ziemi oraz zdjęcia wianka, którego nosił od rozpoczęcia sabatu. Po tym jak nałożono mu go na głowę podniósł się i staną wyprostowany.

Nie zamierzał kwestionować mocy tego wieńca. Z bóstw i pradawnej magii nie należało drwić. Można było odrobinę zakwestionować to, czy zioło ochroni ich przed złymi mocami równie skutecznie co magia... ale to się okaże podczas tego rytuału. O ile faktycznie złe moce będą starały się zatriumfować. Po zabawie dobrze będzie oczyścić duszę i umysł, skoro tego rodzaju rytuał to nie zabawa.

Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#10
06.01.2024, 22:52  ✶  

Po całkiem udanej pierwszej części święta, Nordgersimowie, mieli okazję wziąć udział w drugiej części tegoż przedsięwzięcia. Prawdę mówiąc był to pierwszy raz dla Hjalmara kiedy mógł tutaj być i zobaczyć Stonehange na własne oczy. Z jednej strony mieszkali już dobre 2 lata w Anglii ale nigdy nie było czasu aby się tutaj zjawić, a szkoda - ten monument był zjawiskowy.

Oczekiwał w spokoju na rozpoczęcie, stojąc trochę na uboczu całej gromady, która się tutaj znajdowała. W ciszy i spokoju wysłuchał instrukcji przedstawionej przez jedną z kapłanek. Zgodnie z zalecieniem, podszedł bliżej. Dagur był pierwszym który otrzymał swój wianek i wyglądało to co najmniej śmiesznie - wszyscy inni mogli po prostu się pochylić, a ten musiał aż przyklęknąć. Ten jego gargantuiczny rozmiar to była zarówno zaleta jak i wada. Ciężko było stwierdzić czy wynikało z tego więcej pozytywów czy też nie.

Kiedy przyszła jego kolej, pochylił się, aby otrzymać swój wianek - Dziękuję - odparł bez zawahania, kiwając przy tym lekko głową. Młodszy z Nordgersimów czuł się gotowy na to co miało zostać im za moment ukazane. W końcu z tak przygotowanymi wiankami, nic nie mogło im przeszkodzić.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Rowena Ravenclaw (2152), Murtagh Macmillan (2089), Septima Ollivander (1099), Maeve Chang (1394), Effimery Trelawney (208), Lorraine Malfoy (2310), Sarah Macmillan (1814), Esmé Rowle (2162), Dagur Nordgersim (973), Hjalmar Nordgersim (1059), Leviathan Rowle (328)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa