• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie Hogsmeade 27.08 – Sen Nocy Letniej [Towarzystwo MUZA]

27.08 – Sen Nocy Letniej [Towarzystwo MUZA]
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#1
30.09.2024, 15:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:59 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
– 27/08/1972 –

Obrzeża Hogsmeade, na brzegu jeziora

Słońce już dawno skryło się za horyzontem, gdy strojni w elfie szaty goście dotarli do Galerii OdNowa. Sunęli po schodach rozmawiając ze sobą swobodnie, przyciszonymi głosami, zdradzającymi podekscytowanie nadchodzącym recitalem. Towarzystwo MUZA po wydarzeniach Beltane odwołała kilka swoich koncertów, szczęśliwie oszczędzając ostatni z plenerowych wydarzeń. Sen Nocy Letniej – miał być tematem przewodnim, który wysycić miał tak prezentowane dzieła, jak i oprawę wizualną całego spotkania. Mecenasi działający przy Towarzystwie otrzymali wraz z zaproszeniami dla siebie i jednej dodatkowej osoby złote wieńce i prośbę o odpowiednie ukształtowanie uszu tak, aby nikt nie miał wątpliwości o czyje względy zabiegać tej magicznej nocy. Sądząc po strojach, kwiatowych woniach unoszących się nad śmietanką towarzyską czarodziejskiej społeczności – wszyscy wzięli sobie to głęboko do serca.

Świstokliki znajdujące się w sali Jadeitowego Lasu momentalnie przeniosły gości do specjalnie przygotowanego obszaru na obrzeżach Hogsmead. Na piaszczystej plaży ustawiono dwa rzędy krzeseł rozsuniętych w połowie oplecionych powojami kwitnącymi w intensywnym różu i błękicie. Wyróżniały się na ich tle dwa umieszczone w samym centrum, dodatkowo obite tkaniną i obwiązane złotymi wstęgami jak dla ślubnej pary.

Zamiast sceny na wodzie unosiła się niewielka wysepka z ustawionym na soczystej zielonej trawie fortepianem, obok której rozkwitał gigantyczny fioletowy kwiat, będący tak na prawdę namiotem dla występujących, gdzie mogli oni przygotować się do występu i schronić między płatkami po jego zakończeniu. Przejście na wyspę i z wyspy wiązało się z umoczeniem stóp.

Za słuchaczami umieszczony był drugi, rozległy otwarty namiot, będący jaśniejącym brokatem, błękitnym materiałem zaczepionym o cztery uformowane finezyjnie słupy. Pod jego osłoną przemykali ludzie odziani w złociste piórka, przypominający kolibry pośród przypominających kwiaty stołach. Bankiet sprowadzony został do szwedzkich stoliczków uginających się od ciasteczek, pralinek i kanapeczek przeróżnej maści, zachwycających kształtem, niekiedy również ruchem. Czy zachwycają również podniebienia - to czas pokaże, bowiem strawa dla ciała miała przyjść dopiero po koncercie. Również rośliny wkoło potraktowane zostały magią, barwione na niespotykane kolory, obsypane migotliwą mikką i zadziwiające dodatkowymi pokrętnie ukształtowanymi liśćmi. I tylko pilnujący przestrzeni funkcjonariusze Brygady Uderzeniowej byli szarzy, w swoich monochromatycznych mundurach widoczni z daleka, intruzi w świecie Dam i Panów, istot równie potężnych co groźnych.

Wraz z pojawieniem się ostatniego gościa nad całą przestrzenią ze względów bezpieczeństwa rozpostarta została bariera uniemożliwiająca swobodną teleportację. Dwadzieścia pięć osób, Mecenasi i ich osoby towarzyszące rozsiedli się wygodnie, omijając jednak dwa środkowe miejsca. Czasu było mało, a światła lampionów pozostawały przygaszone, dając swobodę poruszania się. Spośród gości można było rozpoznać szefów Departamentu Skarbu oraz Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, lekki pomruk przeszedł również wraz z teleportowaniem się na miejsce górującego wzrostem nad innymi Fortinbrasa Malfoy'a z małżonką. Dopiero gdy wszyscy usiedli, wkroczyła również ona: zachwycająca królewską purpurą i bogato tkanym srebrzystą nicią kołnierzem Eugenia "Tytania" Jenkins, obok której kroczył sprężyście dwudziestoletni młokos, bynajmniej nie przebrany za Oberona, a przypominający raczej chłopca uprowadzonego przez elfią królową do świata rządzonego przez fae. Korona lśniła srebrzyście na wysoko utapirowanym koku Ministry, który drżał przy każdym skinieniu głową - odpowiedzi na powitania zebranych. W końcu i oni zajęli centralne miejsca, a lampiony zdobiące wyspy rozbłysły ciepłym, wielokolorowym światłem.

W końcu rozmowy przycichły, a przed fortepianem pojawiła się drobna blondynka, o długich, pofalowanych włosach. Jej skroń również zdobił wieniec laurowy. W kilku słowach Raphaela Avery powitała gości, tłumacząc brak obecności swojej ciotki gwałtownym pogorszeniem zdrowia. Mówiła cicho i melodyjnie, ale każde jej słowo docierało do słuchacza bez większych zmartwień.

– Porzućmy jednak troski, tak chciałaby moja ciocia. Porzućmy troski i oddajmy uszy muzyce, a oczy tańcowi i pokazom wodnych pląsów. Za chwile wystąpią znakomici pianiści: Rita Kelly, Lorraine Malfoy i Oleander Crouch, którym towarzyszyć będzie tancerka Lauretta Selwyn. Ale nim to nastąpi powitajmy gromkimi oklaskami pierwszego z wykonawców: recytatora Baldwina Malfoya! – Wraz z oklaskami zeszła ze sceny, ukrywając się pod płatkami fioletowego namiotu przeznaczonego artystom, oddając przestrzeń każdemu z nich, według toczącego się programu artystycznego.

Przed nami pierwsza tura, część koncertowa. Kolejno zaprezentują się wykonawcy, a po drugim podsumowaniu Mistrza Gry przyjdzie czas na refleksje z wydarzenia publiczności i obsługi.

[Obrazek: bleUQod.png]

[+]spis obecnych osob dla rozglądających się po otoczeniu
Publiczność:
Eugenia Jenkins z młodym gniewnym
Theseus Burke z żoną i nastoletnim synem
Alexander Bletchley
Fortinbras Malfoy z żoną
Beatrice Crouch
Trzy wiedźmy Parkinson
Nieznany mecenas i Camille Delacour
Morpheus Longbottom
Jonathan Selwyn i Jessie Kelly
Severine Crouch
Atreus Bulstrode i Brenna Longbottom
Desmond Malfoy i Calanthe Malfoy
Eden Lestrange
Asmodeus Burke
Enzo Remington (gość)
Isaac Bagshot (gość)
2 puste miejsca

6 funkcjonariuszy Brygady Uderzeniowej w tym Erik Longbottom. Zespół wygląda na młody, w przedziale wiekowym 20-25. Jest wśród nich znany pracownikom OMSHMu Cedric Porter oraz bratanica Theseusa Burke: Alice Burke.

Dwóch kelnerów w ptasich maskach.

[+]stroje tancerki i obsługi, ogolny vibe dekoracji
[Obrazek: tWVwZnw.png]
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
30.09.2024, 15:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.09.2024, 15:59 przez Baldwin Malfoy.)  
Czekał w bogobojnym skupieniu, aż odpadnie szmer rozmów, wypindrzone damy przestaną się wreszcie wiercić na swoich miejscach, a mężczyźni choć na moment oderwą wzrok od ich głębokich dekoltów. Frywolność godna dworu wróżek i elfów.
Czekał, bo dla niego ta noc mogła się nie kończyć.
Przesunął pustym, zdawałoby się wręcz natchnionym spojrzeniem po bezimiennych twarzach, odnajdując wśród nich te, które bliskie zdawały się sercu. Najważniejszą z nich wszystkich. Siedziała tam; odziana w eklektyczną doskonałość. Epicentrum baldwinowego mikrokosmosu. Oblubienica, z tej samej matki zrodzona.

Kiedy wreszcie zapanował spokój, a nad sceną wznosił się jedynie szum przesianego przez dłonie piasku, młody Malfoy zaczął występ.
- Spotkałem raz podróżnika, który z pradawnych powracał stron. - Magicznie wzmocniony głos wciąż zdawał się być cichszym od szeptu, a jednak rozbrzmiewał w uchu każdego. Drżący. Z manierą zatraconego w otchłani i ciemnościach Głosu podziemia. Jak gdyby zabierał swoją Eurydykę na zatracenie.
Obserwował reakcję pozwalając wybrzmieć pierwszym słowom utworu - jak wielu z nich oczekiwało, że osłodzi im wieczór Szekspirem?
Tematycznie, uroczo, do porzygu przewidywalnie.

- I rzekł mi : “Dwie ogromne, pozbawione pnia, w kamieniu kute nogi… Stań na pustyni. Blisko nich na piasku.- Każdy ruch dłoni był wyważony, gdy ciemnowłosy artysta tkał swoją małą opowieść przed możnowładcami świata.- Tam wpół zatopione, strzaskane oblicze tonie. Wzrok szyderczy, usta ściśnięte. I grymas zimnego rozkazu.
Jedno uderzenie serca. Po nim kolejne, dźwięczące jak dzwon.
Gdzieś zacierała się granica między niepozornym chłopcem, a martwym poetą Nokturnu. Opętany czy jedynie przyuczony? Wiedział, że Ona to dostrzeże. Dziecko wił, której spojrzenia łaknął równie mocno co powietrza.
- Powiedzą ci, że rzeźbiarz na tej bryle głazu odtworzył żądze skryte, namiętności; co choć w poniewierce – przetrwały; odciśnięte pieczęcią na tych martwych rzeczach rękę co z nich drwiła i serce, które je karmiło. A na piedestale te słowa się ostały.

Ucichł.
Na tyle długo, by cisza stała się niekomfortowa. Jak robactwo toczące się po skórze.
- Ja jestem Ozymandias. Król królów. - rozłożył ręce, po raz pierwszy wznosząc głos ponad szept. Pozwalając słowom wybrzmieć i wbić się w serca gapiów jak sztylet. Pozwolić im krwawić ku własnej uciesze.- Spójrzcie na me dzieła, o potężni i… rozpaczajcie.
Szydera skryta między wersetami, gdy kpił tak tylko jak artyści kpić potrafią.

Tyle wystarczyło.
Chciał uciąć poemat w tym miejscu. Okraść ich. I przez moment zdawało się, że właśnie to zamierza zrobić.
Ale nie mógł. Każda sztuka potrzebowała swojego zakończenia. Odrobiny soli roztartej po gorejącej ranie.
- Nic poza tym nie pozostało. - Głos znów stał się szeptem, słodką tajemnicą i przestrogą, gdy wpatrywał się w oblicza wystrojonych na tą maskaradę gości. Rodziny. Przyjaciół.- Wokół rozkładu tego kolosalnego wraku rozległego i nagiego; gruz bezkształtny oczom się ukaże i piaski bielejące na bezkresie pustyni.
Umilkł, dając na nowo wybrzmieć ciszy, a ta trwała i trwała… aż wreszcie, na twarz Malfoya powrócił ten zawadiacki uśmieszek, gdy on sam ukłonił się głęboko.
Odszukał wzrokiem znów twarz siedzącej wśród gości siostry - puścił jej oczko.

I zniknął z trzaskiem, kompletnie nieprzejęty czy jego sztuka spotkała się z oklaskami czy wyśmianiem.
Teleportował się gdzieś za rzędy krzeseł, aby w spokoju móc delektować się resztą występów.

[cyk]
Sunshine
Pretty brown eyes and a mind full of thoughts.
Promienny uśmiech zawsze zdobi jej twarz, wydawać by się mogło, że nigdy się nie smuci. Patrzy na świat bystrymi oczami w kolorze orzecha laskowego. Włosy ma zazwyczaj brązowe, chociaż latem gdzieniegdzie pojawiają się jasne pasemka, kiedy pozwoli słońcu je musnąć swoimi promieniami. Usta różane, nos lekko zadarty, twarz obsypana piegami. Jest szczupła, nie należy do wysokich kobiet, bo ma około 168 cm wzrostu.

Rita Kelly
#3
30.09.2024, 15:48  ✶  

Rita ucieszyła się, kiedy dowiedziała się, że MUZA będzie organizowała koncert, od razu założyła, że nie może jej tam zabraknąć, cóż lubiła uszczęśliwiać innych swoim graniem, nie widziała więc innej możliwości, wypadało się pokazać wśród śmietanki towarzyskiej oczywiście z odpowiedniej strony, jak zawsze.

Koncert plenerowy brzmiał wyśmienicie, wiedziała, że one wyglądały zupełnie inaczej od tych typowych, w przytłaczających pomieszczeniach. Tutaj miała liczyć się tylko natura i muzyka, czy mogło być lepiej? Tak, nigdy nie rozumiała tych ludzi, którzy lubili przebywać na świeżym powietrzu, wśród latających stworzeń, które mogły zaatakować w każdym momencie, podlecieć znienacka i wylądować na jej czole, nosie, czy wszędzie indziej. Musiała jednak zaakcpetować, że wybrano taką formę występu, nie zamierzała zrezygnować przez takie pierdoły.

Oczywiście pojawiła się na miejscu odpowiednio wcześnie, aby się przygotować. Była podekscytowana, mimo tego, że nie do końca odpowiadało jej to, że miał to być koncert plenerowy. Miała nadzieję, że publika pozwoli jej zapomnieć o tym, gdzie się znajdowała. Na pewno tak będzie, musiała się skupić na tym, co było dla niej ważne.

Weszła na scenę, wtedy, gdy była jej kolej. Skłoniła się elegancko nim zaczęła grać, wypadało przecież przywitać się z tymi, którzy przyszli tu dla niej, przyszli zobaczyć uczucia, które miała zamiar im pokazać. Uśmiechnęła się dość śmiało, nigdy nie należała do szczególnie skromnych osób, a później usiadła przy fortepianie. Zauważyła wśród publiki swoich bliskich, dostrzegła wujków i Jessiego, co spowodowało, że w jej oczach pojawił się błysk. Cieszyła się, że mieli ją oglądać.

To był ten moment, który najbardziej kochała podczas występów, zaczynała grać, milkły szepty, liczyła się tylko ona i instrument, jej opowieść, to co chciała im pokazać. Nie zamierzała odsuwać tego momentu w czasie, gdy tylko usiadła przy fortepianie zaczęła grać. Była skupiona, chociaż nie widać było po niej wysiłku, jej palce wprawnie poruszały się po klawiszach, robiła to od lat, nie było w tym nic skomplikowanego. Zaczęła powoli, tak jak powinna rozpocząć się każda dobrze opowiedziana historia, najpierw wstęp, który miał zafascynować widzów. Sama również zaczęła odpływać w swoich sennych marzeniach, była już ty z nimi tylko ciałem, pozwoliła pochłonąć się historii którą miała do opowiedzenia.  Z każdym taktem jej palce mknęły po klawiszach coraz szybciej, nie otwierała jednak oczu, nie chciała wyrwać się z miejsca, w którym aktualnie się zajmowała. Była gdzieś daleko, w lesie pełnym wróżek, miała nadzieję, że oni znajdowali się tam z nią, nie, ona wiedziała, że ci którzy oglądali występ na pewno też się tam znajdowali.

Wszystko co dobre musiało się skończyć, tak samo i Rita w końcu zaczęła grać spokojniej, zbliżała się do finiszu, aż wreszcie nadszedł ostatni dźwięk. Miała to za sobą. Z uśmiechem na twarzy wstała od instrumentu, była zadowolona, naprawdę nie spodziewała się, że pójdzie jej tak lekko, jakby w ogóle jej tu nie było, i publiki również.

Skłoniła się jeszcze elegancko nim zeszła ze sceny, dygnęła kilka razy, aby podziękować za to, ze przyszli jej wysłuchać, a później zniknęła niczym te leśne wróżki, których historię chciała opowiedzieć.


cyk
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#4
30.09.2024, 16:00  ✶  
Kaskada skrzących się dźwięków Gaspard de la nuit Ravela, połyskliwa niczym tafla jeziora odbijająca światło gwiazd i przeglądającego się w niej niby w zwierciadle księżyca, spłynęła spod smukłych palców Lorraine Malfoy wodospadem migoczących impresji. Eteryczna, odziana w biel półwila skłoniła się krótko, choć wytwornie zgromadzonym na wydarzeniu gościom, zapominając o ich obecności ledwie dotknęła klawiszy fortepianu.

Zatraciła się w muzyce.

Rozedrgane dłonie sunęły płynnie po klawiaturze z kości słoniowej, hipnotyzując rozbudowaną warstwą harmoniczną i gwałtownymi zmianami dynamiki bystrej jak porywisty nurt, podstępnie wciągający słuchaczy w wir melodyjnej opowieści o wodnej nimfie, Ondynie. Żywioł zaklęty w postaci kusicielskiej zjawy o nieujarzmionej, ambiwalentnej naturze, nieustannie oscylującej pomiędzy skrajnościami zapisu nutowego: raz delikatnej – z syrenim powabem wabiącej śmiertelnych czarem subtelnych arpeggiów rozchodzących się falami po powierzchni jeziora – raz porywczej – dziko manifestującej potęgę swej wodnej domeny dramatycznym crescendo akordów przypominającym huk wodospadu. Piękna, ale i groźna, krucha i drapieżna zarazem, świadoma swej fizyczności, choć przecież niematerialna. Utkane z mgieł i wodnej piany widziadło o płynnej tożsamości i bezcielesnej formie igrało w przestrzeni wyobraźni jak światło rozszczepione w pryzmacie kropli wody. Ondyna pozostawała nieuchwytna, nie przestając przy tym kusić śmiertelnika, który zabłądził nad brzeg jej jeziora. Zanurz się ze mną w wodną toń, szeptała tajemniczo, a ręce spowitych w półprzezroczyste welony najad wyciągały się w tęsknej konwulsji z jeziornych odmętów.

Melodia zaczęła nabierać tempa. Ciała tancerek, wyobrażających orszak królowej otchłani, były w ciągłym ruchu, uosabiając jedność z płynącą wodą. Nienazwana groza czaiła się teraz pod niebezpiecznie falującą powierzchnią jeziora. Gesty przygrywającej półwili naśladowały gesty nimfy – pozornie erratyczne, nacechowane jednak nieuchronnością technicznej precyzji pianistki, długo przygotowującej się do występu – Lorraine to zwalniała, to przyspieszała, ale nigdy nie utraciła kontroli nad narracją, wydobywając z polifonii partytury głębię dźwiękowego krajobrazu: momenty gęstej ciszy i dusznego spokoju przeplatała łoskotem rozbryzgów wody wzburzonego jeziora, które odsłoniło podwoje podwodnego pałacu wysadzanego kryształami łez i perłami uśmiechów jego pani.

Zostań ze mną pod falami, prosiła tęsknie nimfa, ostatni raz wyciągnąwszy dłoń w stronę wiarołomnego kochanka, zanim zniknęła w mrocznej głębinie – zawsze kapryśna, zawsze niestała, zawsze nieprzewidywalna w swych sympatiach i nienawiściach – podwodny miraż odprowadzany burzliwą kakofonią dźwięków niby śmiechem bogów.

Lorraine odchyliła się lekko do tyłu – z namaszczeniem wygrywała ostatni z pasażów utworu, skrzyżowawszy ręce nad klawiaturą – wreszcie widać było jej twarz, dotychczas skrytą za srebrzystoblond taflą długich włosów spływających kaskadą na wątłe ramiona: twarz równie nieprzeniknioną, co jeziorna toń. Dziwna zaciętość błyszczała w jej oczach. Kończące nuty wybrzmiały niczym odległe echo snu, bo Ondyna była przecież tylko snem – snem letniej nocy sklejającym rzęsy babim latem oniryzmu – niedosięgłym ideałem, który w umyśle Lorraine nosił miano Maeve.

Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech dopiero kiedy skłoniła się publiczności. Woda obmyła jej stopy, kiedy śmiało przekroczyła płyciznę, kierując się w stronę widowni, aby zająć miejsce u boku rodziny.

Nikomu nie powiedziała, że był to utwór o miłości. Zamknęła swoją miłość w milczeniu – jak w grobie z koralu.



Yes, I am a master
Little love caster
Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#5
30.09.2024, 19:16  ✶  
Rytm rozbryzgujących się o brzeg kropel arytmicznie wtórował lekkości kroków Oleandra, gdy skóra loafersów pokryła się chłodem wody. Bicie własnego serca wydawało się najgłośniejsze, gdy jedynymi towarzyszami był szum drzew zjednujący się z wodną tonią oraz cichnącymi głosami publiki.

Płatki białych kwiatów kontrastowały z brązowym odcieniem loków; zaplecione z łodygami roślin upinały schludną, acz nieprzesadnie idealną fryzurę. Frywolność odbijała się również w doborze koszuli z bufiastymi rękawami; na ich przezroczystym materiale, naszyte, pięły się ku górze florystyczne wzory. Palce i tors świeciły złoto-szmaragdową biżuterią z dodatkiem pereł, a brzegi materiału koronką.

Zanim zaczął grać, przesunął po widowni spojrzeniem, znajdując wpierw Desmonda w towarzystwie Calanthe, potem, ku swemu zaskoczeniu, Severine oraz matkę. Oczywiście nie spostrzegł ojca, ale postanowił stłumić gorycz tej emocji skupiając się na postaci Malfoya i neutralności jego wyrazu twarzy; często myślał o nim przed występami, ale czy czyniło go to jego muzą?

- Na samym początku muszę uprzedzić, iż nie jestem zwolennikiem opisywania muzyki słowami. Acz tym razem, wyprzedzę występ stwierdzeniem, że w swojej burzliwości, utwór ten jest zaciętą walką namiętności z miłością. - odparł pewnie, patrząc Desmondowi w oczy.

Pierwsze nuty utworu wybrzmiały spokojem i harmonią, gdy palce Oleandra przesuwały się po klawiaturze, jakby wodził dłonią po ramionach ukochanej osoby. Z jego ruchów biła pewność i delikatność, które melodyjnie przekładały się na płomienność utworu. Skupiona na występującym gra światła piorunowała swą intensywnością, wraz z wodą okalającą wyspę, podążając za natchnionymi ruchami dłoni i zaklętymi w wirtuozyjnym pędzie palcami.  Oświetlane burzowymi rozbłyskami fale rozbryzgiwały się o dynamiczność allegretto; żywioły zdawały się podążać za fortepianem, a jednocześnie igrać z nim; przeciwstawiać poleceniu ogłady, dokazywały bluzgami spienionej dźwiękami wody, gdy dmący w nią wiatr opadał w kapitulacji na okalające jezioro drzewa, a kolejny rozbłysk padał chłodem bezwzględności na twarz Oleandra.

Mimo intensywności szalejącego wraz z tempem utworu sztormu, goście nie musieli martwić się, iż jakakolwiek część ich garderoby będzie zmoczona; całość odgrywającego się fenomenu była oczywiście wcześniej zaplanowana.

Wraz ze zwolnieniem intensywności nakładających się na siebie emocji w wybrzmiewającej śmiało muzyce, ostre cięcia wody przerodziły się w niezmącony szum, z jej toni powoli wynurzały się niewyraźnie majaczące kształty postaci próbujących wypełznąć na brzeg, ale gdy już miało im się to udać, melodia przyspieszała, a woda zmywała je z powrotem, niczym prostota ruchów księżyca, aby ich trudy poszły na marne, a wszystkie nadzieje wylądowały na dnie, przygniecione kotwicą basowej rześkości, zwiastując powrót sztormu.

Z nadejściem gładkości sielanki, fortepian zaczęły porastać pnącza kwiatów z koszuli Croucha, znacząco przyspieszając, jakby zmierzając do kulminacyjnego momentu; spod klawiszy instrumentu wysmykiwał się zbiór prędkich nut, pozwalając roślinom dotrzeć aż po szczyt otworzonego fortepianu. Uniosłwszy głowę ku górzę, Oleander opuszkami palców jednej dłoni muskał biel klawiszy, pozwalając subtelności zakończyć utwór.

Kwiaty wybuchły, a ich płatki opadły na scenę, wraz z aplauzem widowni; koszula Oleandra oraz ich biel były przez chwilę jedynymi widocznymi na scenie szczegółami, zanim deski sceniczne oblało na powrót bardziej neutralne oświetlenie.

Zanim zniknął ze sceny, podszedł do jej brzegu i ukłonił się głęboko, pozwalając niektórym płatkom kwiatów spaść w toń jeziora.



“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#6
30.09.2024, 20:44  ✶  
Minuty sunęły niezauważenie poezją muzyki i tańca, gdy nimfa w świetlistej zwiewnej sukni ociekającej lśniącymi złotymi koronkami, tańczyła po wyspie inspirowana boską nutą wychodzącą spod palców kolejnych wykonawców. Jej taniec nie odwracał uwagi od artystów, ale był zacnym dla oka uzupełnieniem, jej magia dbała o to, aby wszystkie dodatkowe atrakcje wizualne również zaistniały, tworząc spójną opowieść inspirowaną najsłynniejszym po Merlinie magu - Szekspirze.

[div]
Burza Oleandra była jednak ostatnim utworem tego wieczoru, przynajmniej z tych które wybrzmiewały oficjalnie w ramach recitalu. Gdy tylko zszedł ze sceny, pojawiła się znów na niej młodziutka gospodyni, której błękitne oczy lśniły od wzruszenia i ekscytacji. Młódka była poruszona i autentyczna w swym poruszeniu, gdy z lekko drżącym, niewprawnym głosem prezenterki podjęła:

– Pozwólcie mi, na krótką chwilę, skierować wasze myśli ku temu, co być może zbyt często pomijane jest w zgiełku dzisiejszego świata, pełnego napięć i wzburzeń. W świecie, w którym krew — czysta czy mugolska — stała się miarą wartości człowieka, zatraciliśmy z oczu to, co powinno nas jednoczyć. O, jakże błogosławionym jest talent, który nie zna żadnych barier! Jakże cudownym jest fakt, że sztuka, w swej istocie, wymyka się wszelkim podziałom, jakie próbujemy na nią narzucić!

O, jakże smutnym jest, że w świecie magii, gdzie tyle cudów powstaje z niczego, zatracamy wiarę w siłę talentu, którego nie sposób uwięzić w genealogicznych drzewach! Jakże żałosnym jest, że tam, gdzie powinna panować wolność twórcza, pozwalamy, by uprzedzenia zamknęły nas w klatkach rozbicia i wrogości.

Sztuka — muzyka, malarstwo, poezja — jest jak magia. Jest czymś, co wykracza poza to, co możemy dotknąć czy zmierzyć. Tworzy więzi między nami, bez względu na to, skąd pochodzimy. I w tej magii, w tym pięknie, nikt nie może odebrać nam prawa do marzeń i tworzenia. Nagródźmy brawami jeszcze jednego cichego artystę: oto stroje dla naszej pięknej tancerki Lauretty Selwyn, dla obsługi, ale też część dekoracji, to wszystko powstało spod rąk wspaniałego człowieka, który urodził się w rodzinie, w której to on otworzył magiczną linię. Enzo Remington!
– wskazała na siedzącego w pierwszym rzędzie mężczyznę, a jej przedstawienie zbiegło się z doskonale słyszalnym kobiecym ŻE CO PROSZĘ?! dobiegającym z namiotu artystów.

Cisza, która zapadła była przetkana tylko poszumem jeziornych fal rozbijających się o piasek, ale nie trwała długo. Siedząca w wykwintnej szacie Królowa Tytania uniosła swoje dłonie i zaczęła klaskać, a w raz z nią niemal wszyscy zebrani. Zaraz potem na scenę wyszli pianiści i recytator oraz tancerka, która nie miała na sobie swojej złocistej sukni w której występowała, a zdecydowanie prostszą różową kreację - pod kolor swojej twarzy z przyklejonym uśmiechem. Oklaski zwiększyły się na sile, artyści dostali piękne kwiaty, a następnie lampiony na scenie zgasły.

Zapraszam słuchaczy do opisywania swoich wrażeń w trakcie części artystycznej (maksymalnie 2 posty na tę turę). Posty powinny kończyć się na oklaskach, jeżeli chcecie wchodzić ze sobą w interakcję pamiętajcie, że postaci muszą koło siebie siedzieć i należy mówić szeptem w oklaskach między utworami, bo inaczej pochmurne spojrzenie któregoś z gości od razu zgromi gadających podczas muzyki.

W ramach swojego posta na zakończenie można też rzucić 1xPercepcja, jeżeli jesteście zainteresowani reakcją konkretnych osób (zarówno PC jak i NPC). Proszę powyżej każdego rzutu kursywą określić co konkretnie interesuje wasze postaci i jaki jest poziom rozwoju umiejętności wyrażony rzymską liczbą. Jeżeli ktoś chciałby skorzystać z przewagi zwiększającej szansę powodzenia rzutu, proszę o wcześniejsze skonsultowanie tej możliwości w ramach tematu roboczego na głównym serwerze gry.

Posty należy publikować do czwartku 23:59. Jeśli komplet pojawi się wcześniej, kolejne podsumowanie Mistrza Gry rozpoczynającego Bankiet również pojawi się wcześniej.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
30.09.2024, 21:29  ✶  

Camille często bywała na podobnych wydarzeniach, gdy jeszcze mieszkała we Francji. Była oczywiście wtedy dużo młodsza, a także była niemal zawsze pod ostrzałem karcących spojrzeń rodziców, którzy dbali o to, by panna Delacour prezentowała się nad wyraz wspaniale i idealnie. Wychowanie jej rodziny było tak mocne i tak mocne odcisnęło na niej piętno, że nawet pomimo upływu tych wszystkich lat blondynka siedziała wyprostowana, z założoną nogą na nogę, wygładzając na początku materiał beżowej sukni. Na miękkim, lejącym materiale znajdowały się naszyte cekiny, wzmocnione magią, by błyszczały gdy tylko właścicielka sobie tego zażyczy. Na ten moment, gdy rozpoczęły się pierwsze występy, Camille nie zamierzała nikogo rozpraszać. Pochodziła z rodziny artystów, doskonale wiedziała że wiercenie się czy kręcenie dłońmi, na których znajdowały się błyszczące pierścionki i bransoletki, nie było mile widziane. Siedziała więc spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach pociągniętych czerwoną, nierozmazywalną szminką, tylko od czasu do czasu zerkając na swojego towarzysza.

Występ Baldwina przyjęła z lekkim uniesieniem brwi. Miał miłą dla ucha barwę głosu, a jego gesty idealnie współgrały z mową. Lekko przechyliła głowę, wsłuchując się w historię, którą chciał im przekazać. Zdawało się, że nie tyle co ją poruszył, a wciągnął w opowieść. Na tyle, że drgnęła, gdy mężczyzna się teleportował. Nieco skonsternowana zerknęła na swojego towarzysza, ale nie powiedziała nic.

Kolejna była Rita. Camille zmarszczyła brwi, bo nie kojarzyła tej kobiety. MUZA promowała nieznane twarze? Pytanie tylko, czy to się dobrze dla Kelly skończy. Z kolejnymi taktami muzyki Delacour miała wrażenie, że dobrze wybrali pianistkę. Gra Rity była jeszcze bardziej wciągająca niż opowieść Malfoya. Była idealnym wyważeniem pomiędzy pędem, forte i piano. Chwytała za serce ale być może dlatego, że utwór bardzo przypadł jej samej do gustu. Muzyka nabierała rozpędu i gdy wybrzmiały ostatnie takty, Delacour aż westchnęła, z żalem przyjmując, że to koniec.

Lorraine kojarzyła. Ciężko było nie kojarzyć tak pięknej, eterycznej kobiety. Widziała ją ledwo wczoraj, a miała wrażenie, jakby półwila nie tylko nie uczestniczyła w przyjęciu, ale i poszła na zasłużony odpoczynek, bo wyglądała zjawiskowo. Jej wygląd przyćmił odrobinę występ Rity, ale Camille z zaskoczeniem stwierdziła, że to właśnie muzyka Kelly bardziej chwyciła jej serce i wprawiła w drżenie. Być może dlatego, że wyczuwała w muzyce blondynki miłosną tęsknotę, którą odrzuciła i zamknęła swoje odczucia, przez co mogła niewłaściwie zinterpretować utwór.

Jednak to Oleander i jego muzyka sprawiły, że Camille zacisnęła dłonie na materiale sukni. Lekko rozchyliła usta i miała wrażenie, że na chwilę gubi oddech. To było to, czego szukała. To, przed czym się broniła i to, przez co nie mogła rozkoszować się występem Lorraine. Przez kilka uderzeń serca miała wrażenie, że świat wiruje, a ona zaraz zsunie się z krzesła, dlatego też na krótką chwilę chwyciła za przedramię swojego towarzysza. Posłała mu przepraszające spojrzenie w momencie, w którym rozległy się oklaski, do których ochoczo dołączyła.
- Słyszał pan kiedyś coś bardziej adekwatnie opisującego nasze życie? - nachyliła się w stronę mężczyzny, starając się nie mówić zbyt głośno, ale na tyle wyraźnie, by dosłyszał jej słowa bez przeszkód. Absolutnie nie spodobało jej się przemówienie kobiety, co skomentowała nijak inaczej niż gwałtownym zakończeniem braw i ściągnięciem brwi w wyrazie niezrozumienia.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#8
01.10.2024, 00:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.10.2024, 04:16 przez Atreus Bulstrode.)  
Nigdy nie był przesadnym fanem siedzenia w miejscu i zachwycania się czymś tak eterycznym jak muzyka, w szczególności ta klasyczna, która miała łapać za serca i poruszać jakieś niezgłębiane na co dzień emocje. Ze wszystkich sztuk pięknych najbardziej chyba preferował malarstwo, a to i tak chyba tylko dlatego, że wernisaże pozwalały na zgłębianie tajemnicy na własną rękę, w wybranej przez siebie kolejności i bez karcącego nakazu by podczas występu zachować ciszę.

To nie tak, że prezentowane na scenie utwory były złe, czy wykonane niepoprawnie, bo nie trzeba było mieć trzeciego oka, żeby widzieć jak widownia rozpływa się pod wpływem kolejnych występów. Największą wadą Baldwina, w oczach Atreusa, był fakt że nie był kobietą. Może wtedy deklamowany poemat trafiłby do niego o wiele wyraźniej. Ba, może uznałby kunszt poprawnego przeprowadzenia widowni przez kolejne wersety, tak by znaleźli się razem z nim w tym ulotnym świecie. Zrobiłby też wszystkim przysługę, gdyby skończył swój występ o wiele wcześniej, pozostawiając widownię z niedosytem. Bo niedosyt prowadził do ciekawości.

Muzyka Kelly była spokojna i stonowana. Całkiem przyjemna dla ucha, nawet jeśli odnosił wrażenie że gdyby potrwała parę minut dłużej, to wszyscy posnęliby na widowni. Ale może o to jej chodziło, by oddać akurat pod tym względem atmosferę Snu Nocy Letniej. Z resztą, jakkolwiek by ładnie nie grała, dla niego była mało warta zapamiętania, kiedy na scenie znalazła się Lorraine. Nie chodziło o to jak grała, bo Atreus nigdy nie słuchał jej koncertów dla muzyki, która wychodziła spod jej palców, nie ważne jak Malfoy się bardzo o to starała i porywała resztę widowni. Ale teraz, kiedy patrzył na blondynkę siedzącą przy fortepianie, nie myślał o tym jaka była ładna, tak jak mu się zdarzało to tyle razy, kiedy jeszcze byli ze sobą, a o tym o kim myślała, kiedy kolejne dźwięki utworu perliły się w powietrzu. Czy była na tyle przyzwoita by poświęcić tę utwór takiej Maeve, czy może gdzieś w tle wciąż poniewierał się Otto.

W końcu przyszła kolej na Oleandra i z pewnym zaskoczeniem Bulstrode mógł stwierdzić, że jego występ przypadł mu do gustu najbardziej ze wszystkich, które do tej pory usłyszeli. Muzyka była porywająca już od samego początku, jakby z całą mocą chcąc powieść ich w tworzony przez dźwięki świat, a nie uśpić na miejscach które zajmowali.

Było w tym coś odświeżającego, podobnie z resztą jak w przemowie młodziutkiej Avery, która chyba jednak w swoim poruszeniu odrobinkę zanadto oddała swoje serce sztuce. Kąciki ust drgnęły, unosząc się w lekkim uśmiechu, w którym jednak kryło się pewne powątpiewanie czy aby na pewno dobrze słyszał. Konkluzja całej jej wypowiedzi natomiast idealnie zgrała się z przebijającym z namiotu artystów okrzykiem. Atreusowi zrobiło się trochę tego całego Remingtona żal, bo właśnie został wystawiony jak na talerzu przez małolatę.

- Jak myślisz, kto zaraz zejdzie na zawał? Obstawiam Fortinbrasa - szepnął, nachylając się do siedzącej obok Brenny, uśmiechając już złośliwie, a potem spojrzał w bok, na rzeczonego mężczyznę, próbując przyjrzeć się jego aurze.


co tam u Fortiego, percepcja III
Rzut Z 1d100 - 17
Akcja nieudana
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
01.10.2024, 07:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.10.2024, 19:27 przez Brenna Longbottom.)  
Siedzę sobie, rozglądam się, potem oglądam występ i zerkam krótko ku ministrze

Mogłeś wyciągnąć Brygadzistkę ze służby, ale nie dało się wyciągnąć służby z Brygadzistki... czy jakoś tak. Brenna, mimo że nie w szarym mundurze, a srebrzystej sukni, wybranej z myślą o tym, aby dobrze się wpasować w motyw przewodni, ale też nie rzucać straszliwie w oczy, rozglądała się odruchowo.
Wejścia, wyjścia, obsługa (w ptasich maskach, do licha, Brenna nie lubiła nie widzieć czyjejś twarzy), znamienici goście, kto gdzie siedzi – cholera, dużo ich, w dodatku wpuścili Malfoya i Jenkins na jedno przyjęcie, i mieli tu tylko tylu Brygadzistów - potencjalne dziury w zabezpieczeniach... Dopiero w drugiej kolejności dostrzegła, że Muza zauważalnie się postarała przy całej oprawie i że pewnie obecni tu mecenasi sypali na towarzystwo groszem nader chętnie. Ona akurat rzadko wspierała akurat inicjatywy muzyczne, a choć temat przewodni był bliski jej sercu, to raczej z powodu książek - nie żeby nie lubiła muzyki, bo ją uwielbiała, ale nie była szczególnym znawcą.
I tak naprawdę była tu głównie dlatego, że... właściwie dlaczego miałaby odmówić zaproszeniu? (To znaczy może dlatego, że powinna pewnie spędzić wolny wieczór na kończeniu remontu w Księżycowym Stawie, ale wyrzuty sumienia z tego powodu postanowiła odłożyć na później.)

Sporo ją kosztowało skupienie się podczas występów tylko na wykonawcach. Nie dlatego, że występom czegoś brakowało, a ot z powodu brygadowych odruchów. Wszyscy artyści byli utalentowani: Baldwin umiał doskonale wcielać się w rolę i był wręcz stworzony do przybierania chmurnych min. Wybrany poemat należał do tych niepokojących, ale Brenna, zawsze preferująca prozę, nie zamierzała nawet udawać, że rozumie wszystkie ukryte znaczenia wersów. Na widok młodej Rity po ustach Brenny przemknął uśmiech, a jej utwór był doskonale zagrany – przywodził na myśl skojarzenia z baśniami, a Brenna zawsze miała słabość do baśni, i może dlatego trafiał jej do serca, nawet jeśli był wręcz spokojny w porównaniu z kolejnymi utworami. Lorraine wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo niż w czasach szkolnych, a Oleander wiedział, jak przyciągnąć uwagę wszystkich zarówno doborem muzyki, wykonaniem utworu, jak i całą otoczką.

Prawdziwych wrażeń, o dziwo, nie dostarczył jednak koncert, a przemowa prowadzącej.
Sam fakt, że kobieta zdecydowała się wystawić prace mugolaka Brenny nie dziwił. Muza od dawna przynajmniej oficjalnie nie kierowała się krwią, a talentem. To ta głośna deklaracja wywoływała pytanie: dziewczyna jest odważna czy nieświadoma? Nie chodziło nawet o śmierciożerców, a o część zgromadzonych.
- Prędzej jego dzieci, zastanawiające się, czy ciśnie w prowadzącą laurem patrona - wymruczała równie cicho, ale jej spojrzenie nie pomknęło ku Malfoyom. Ich dość oczu będzie obserwowało. Żałowała, że nie może dostrzec, kto krzyknął z namiotu. Przez ułamek sekundy spoglądała za to ku Eugenii i jej partnerowi, nim wróciła spojrzeniem ku scenie.

III, Eugenia i jej kolega

Rzut Z 1d100 - 84
Sukces!




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
01.10.2024, 20:49  ✶  
Eden przesunęła wzrokiem po otaczających ją twarzach z delikatnym, niemal nieuchwytnym znudzeniem. Oparła się lekko o oparcie krzesła, bardziej skupiając się zgrabnym ułożeniu dłoni na własnych kolanach niż na występach. Sztuka, pomyślała, to rozrywka dla tych, którzy nie mają innych sposobów, aby wypełnić swoje życie. Nie miała potrzeby angażować się emocjonalnie w to, co działo się na scenie, nawet jeśli całe to przedstawienie zostało przygotowane z największą starannością. Była tu tylko dla Lorraine, której rola - jakkolwiek skromna - była powodem, dla którego Eden zgodziła się uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Gdy zaś inny kuzyn ze srebrnowłosej kolekcji Malfoyów popisywał się swoją doprawdy rzadką umiejętnością powtarzania z pamięci raz przeczytanego tekstu, Eden nie mogła się powstrzymać od subtelnego ziewnięcia. Podziw w oczach zebranych, którzy skierowali je na Baldwina, działał na nią niczym mdły eliksir - niedający satysfakcji, lecz przynoszący pewien rodzaj przytłumionej świadomości, że wszystko, co działo się przed nią, było po prostu grą pozorów.

Uśmiechnęła się dopiero wtedy, kiedy Lorraine wygrywała swój utwór; ciężko nazwać było jej wyraz twarzy radosnym, ale na moment wyrwała się z marazmu i marzeń o drzemce, będąc wspartą dyskretnie na ramieniu ojca. Eden absolutnie nie znała się na sztuce; odziedziczywszy geny bezpośrednio po Fortinbrasie ledwie rozróżniała kolory, a o talencie muzycznym lepiej nie wspominać, bo już po dwóch lekcjach pianina wszyscy wiedzieli, że jej słoń na ucho nadepnął i powinna skupić się na algebrze.

Warto było też wspomnieć, że obecność Lorraine była jedynym, co osładzało jej dzisiejszy wieczór. Jeśli wziąć pod uwagę, że byli tutaj rodzice, czekało ją kilka ciężkich godzin wysłuchiwania ich sprzeczek na najdaremniejsze tematy pod słońcem, a także patrzenia, jak każda scysja ucicha w zatrważającym tempie, gdy ktoś obcy wchodzi w ich peryferię. Ponadto musiała sobie dorobić te nieszczęsne elfie uszy, które próbowała za wszelką cenę schować pomiędzy włosami. Marzyła wręcz, aby ten Sen Nocy Letniej okazał się snem wiecznym.

Gdy młodziutka gospodyni weszła na scenę, jej wzruszenie było tak wyraźne, że aż niemal drażniące. Eden przysłuchiwała się jej przemowie z obojętnym wyrazem twarzy, choć w myślach ironicznie przewracała oczami. Na wspomnienie o mężczyźnie, który "otworzył magiczną linię" w swojej rodzinie, Eden wyprostowała się nieco, zainteresowana - ale nie przez sztukę. W całym jej wychowaniu krew była wszystkim. Choć sama coraz mniej zgadzała się z tą linią, wiedziała, że siedzi obok człowieka, dla kogo fakt, że ktoś, kto dopiero odkrył swoją magiczną moc, miałby zasługiwać na takie pochwały, był wręcz absurdem.

Spojrzała na ojca badawczo, ale starając się nie wyrazić żadnej reakcji na słowa gospodyni. Nie chciała dokładać drwa do ogniska.

Wtedy rozległo się głośne ŻE CO PROSZĘ?! z namiotu artystów. Zmrużyła oczy, tłumiąc cień rozbawienia. Przez chwilę cisza była wręcz namacalna, jakby wszyscy czekali na coś więcej, ale Lestrange nie miała zamiaru udawać, że jest w to wszystko zaangażowana. Gdy Królowa Tytania uniosła dłonie, klaskając, Eden pochyliła się lekko do przodu, zmuszając się do kilku chłodnych, niezbyt entuzjastycznych oklasków. To powinno wystarczyć, aby nie wyróżniać się w tłumie, choć w rzeczywistości nie czuła żadnej potrzeby, by dopasować się do reszty.



Rzucam na percepcję, żeby obczaić reakcję Fortiego i dowiedzieć się, jak szybko się ewakuować
Rzut Z 1d100 - 78
Sukces!


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (4515), Brenna Longbottom (6414), Erik Longbottom (2672), Atreus Bulstrode (5337), Bard Beedle (2515), Eugenia Jenkins (1038), Severine Crouch (722), Desmond Malfoy (1444), Oleander Crouch (2651), Lorraine Malfoy (6836), Morpheus Longbottom (2454), Isaac Bagshot (1489), Jonathan Selwyn (3317), Rita Kelly (3856), Jessie Kelly (3736), Baldwin Malfoy (4470), Enzo Remington (2776), Dearg Dur (13434), Calanthe Malfoy (942)


Strony (17): 1 2 3 4 5 … 17 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa