Powiedziałaby, że żyła już trochę zbyt długo (choć nawet nie przebiła trzydziestki) i pracowała w Ministerstywie wystarczająco, by z oczu spadły jej łuski marzycielstwa i idealizmu. Za to w umysł już dawno wkradł się cynizm, który wychodził zwłaszcza, gdy dostawała jakiś przydział. Jak dzisiaj. Z jakiegoś powodu w dziewięciu przypadkach na dziesięć okazywało się, że trzeba było sięgnąć po różdżkę, bo coś się właśnie koncertowo spieprza. Rutynowy patrol na Beltane zamienia się w krwawą jatkę, poszukiwania zaginionych dzieci na statku-widmo przeradzają się w walkę na śmierć i życie z wiedźmą, która powinna już dawno nie żyć, aresztowanie kłusowników przemienia się w walkę z dwoma czarnoksiężnikami a późniejszy trop za nimi kończy się przypaloną przez smoka dupą, a kiedy udajesz się, po zawiadomieniu, że w mugolskim ośrodku widziano żywe trupy, na miejsce, to lądujesz pod zimną taflą wody i ostatecznie toczysz bój z trytonami. Nie mówiąc już o tym, co działo się trzy dni wcześniej. A dzisiaj byli na statku, wiedząc o niepokojach ze strony magicznych bestii, a w tle w Ministerstwie bali się, że mógł w tym maczać palce Czarny Pan – nic więc dziwnego, że do towarzystwa Hestii dobrali aurorkę. Jakie więc panna Lestrange dawała temu szanse, by było to tylko przyjemną przejażdżką po morzu? Niewielkie.
Ciemne oczy, spojrzały na Benjy’ego, gdy się przedstawił. Nie wiedziała, jakie tam mieli w Artemis umowy i hierarchię, więc się nad tym, co powiedział, nawet nie bardzo zastanawiała. Przyszedł z Geraldine, założyła więc, że musi mieć coś wspólnego z klubem, tym bardziej, że to oni organizowali całą wyprawę i były tu jeszcze dwie inne osoby z tegoż ramienia. Zrozumiała jednak, że skoro zajmował się łamaniem klątw, to jest dobry z rozpraszania magii – to mogło się przydać… Choć wiele zależało od tego, co będzie się działo. Skoro miał też broń, to raczej wiedział jak z niej korzystać.
A później w skupieniu wysłuchiwała słów Geraldine. Węże morskie, które uszkodziły statek i kilka osób zginęło… W Ministerstwie nie powiedzieli im zbyt wiele, nie było na to za dużo czasu, a może Moody sama do końca nie wiedziała, dlatego posłała tam swoje oczy. Oczywiste, że Ministerstwo wolało trzymać rękę na pulsie i mieć kogoś od kogo dowiedzą się, co się właściwie stało, bo niezależni specjaliści niekoniecznie będą chętni składać przed Ministerstwem raporty. A ona i Bletchley musiały… nawet jeśli nie powiedzą całej prawdy, to raport będą musiały złożyć. Bletchley… ach. Obecność Hestii wywoływała w Victorii pewną nostalgię i ściśnięcie serca. Nie była podobna do Caina, ale nie dało się przecież ot tak wymazać z pamięci, że jeszcze do niedawna miała partnera, Bletchleya właśnie, a teraz już… Teraz już go nie było. Pogodziła się z tym, przecież musiała, a syf ostatnich dni też nie sprzyjał wspominkom, a jednak były momenty, chwile takie jak ta, kiedy przypominała sobie lekko uśmiechniętego aurora. A Hestia była, w jej oczach, osobą, której, być może właśnie ze względu na nazwisko zmarłego partnera, nie dałaby skrzywdzić.
– Po tym, co wydarzyło się w piątek, powinniśmy być gotowi na absolutnie wszystko – właśnie bliskość nieszczęsnej Spalonej Nocy i potęgi jaką zaprezentował wtedy Voldemort, rzucając magiczny światek na kolana, kazał myśleć, że mógł mieć coś wspólnego ze wzburzeniem magicznych morskich bestii. Że być może miały być drugą plagą Wysp Brytyjskich. Że najpierw przyniósł ogień, a zaraz za nim, dla równowagi, niszczycielską wodę. – W razie czego mam ze sobą podstawowe eliksiry, gdyby ktoś został ranny – dodała jeszcze, wskazując na torbę na ramieniu. Miała tam takie podstawowe rzeczy, jak właśnie kilka eliksirów swojego autorstwa, dwie czekoladowe żaby czy ubranie, gdyby obecne zostało rozdarte (a przygoda ze smokiem w roli głównej nauczyła ją, że zawsze dobrze mieć ze sobą zapasową parę… nigdy nie wiadomo co się wydarzy). Może te zwierzęta znowu się zgubiły… Ale nadal – ostatnio się zgubiły i ludzie stracili życie. Spojrzała z troską na Laurenta, odwzajemniając jego spojrzenie.