• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna

[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#51
07.10.2025, 01:40  ✶  
Zmrużył oczy, bo mu się absolutnie nie podobało, że mu tutaj w głowie mieszała. Jakoś mu ta cała sceneria, i fakt że siedzieli właśnie pośród innych gości, całkiem nie pasowało do tego co chciała mu wmówić. Może gdyby sobie poczekała to faktycznie, byłoby nieco lepiej.

- Ja nie chcę cię do końca martwić, ale nie rąbnąłem się na tych urodzinach w głowę tak, żeby mnie jeszcze obchodził jakiś jej bliźniak, albo jego narzeczona. Z resztą, narzeczona? Serio? To on miał jakąś narzeczoną? - w gruncie rzeczy to w ogóle się wtedy w głowę nie uderzył, bo zamiast brać radośnie udział w zorganizowanym polowaniu, to razem z Elaine wybrali bardziej pokojowe podejście do całej imprezy.

Poczuł, że bardzo chętnie by sobie teraz zapalił, ale jak na złość z każdą kolejną sekundą zapowiadało się coraz bardziej na to, że to już powoli czas żeby panna młoda przemknęła przed oblicze kapłana. Siedzenia były już niemal w całości zapełnione, a druhna i drużba stali na swoich miejscach.
- Wiesz, akurat w to że ty nosiłaś krzesła to ja jestem w stanie bardzo uwierzyć. Tak samo w to że dałaś się do tego szybko przekonać - uśmiechnął się do niej z pewną złośliwością, bo akurat poprosić ją o pomoc to była bułka z masłem. - Ale niech ci będzie, jeśli tylko się nadarzy jakaś okazja, to bardzo chętnie zapytam.

Chciał coś dodać jeszcze o jakimś zakładaniu się, ale czas na swobodne pogawędki przeminął jednoznacznie, kiedy przed Macmillanem pokazał się pan młody, a potem wreszcie i panna młoda, obleczona w białą suknię. Widzieć Geraldine w takiej odsłonie było co najmniej abstrakcyjne, ale inną myślą, która nagle zaatakowała myśli Atreusa, było wspomnienie rozmowy z Isobell. Sam nie był pewien czemu akurat teraz, jakby miało miał zmartwień i rozterek. 

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#52
07.10.2025, 08:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.10.2025, 08:48 przez Brenna Longbottom.)  
Uśmiechnęła się tylko na jego słowa, bo sytuacja była trochę skomplikowana, skoro w jej pamięci żyli Thoran Popularny Ślizgon, pracownik Ministerstwa i Ślizgonka Seraphina, z którą Atreus był na rok, ale ci ludzie tak naprawdę nie istnieli, a w sumie do jego głowy demon mógł włożyć zupełnie inne rzeczy… A poza tym biorąc pod uwagę, że nadchodziła siedemnasta, to nie był dobry moment na dyskusje, propozycja zakładu zaś zadziałała. Ograniczyła się więc do krótkiego, wypowiedzianego pogodnym tonem:
– A jak dodam, że te krzesła okazały się kradzione?
Brenna wiedziała, że jest tu paru znajomych albo spodziewała się, że się pojawią, ale poza rzecz jasna Millie, stojącą na widoku, wypatrzyła póki co Monę, bo miała okazję wcześniej widzieć jej sukienkę i wiedziała, czego wypatrywać, i mignęła jej sylwetka Morpheusa. I - oczywiście - Sebastiana, bo jego również bardzo ciężko było przegapić. Nie powinna drażnić kapłana tuż przed ceremonią, którą miał poprowadzić, ale spojrzał na nią tak, jak mugolski ksiądz patrzyłby pewnie na diabła, wchodzącego do jego kościoła i rozbawiona zareagowała bez chwili namysłu: uniosła dłoń i posłała mu w powietrzu pocałunek.
Jeśli ktoś siedział blisko pochodni, jakoś odruchowo odwracała wzrok – nie chciała znowu zastanawiać się, czy nie pojawią się tutaj dziwne istoty z dymu, i myślała sobie, że czarodzieje mogliby pomyśleć o innych formach oświetlenia. Innych mogła przywitać zawsze później.
Może to przez to oświetlenie, sprowadzające myśli ku istotom utkanym z dymu i strachu, gdy rozbrzmiały wystrzały, jej dłoń natychmiast sięgnęła ku ukrytej przemyślnie w fałdach sukni kieszeni, ku różdżce… ale zaraz cofnęła rękę i podniosła się, z szelestem materiału, bo dotarło do niej, że to żaden atak. Ot broń myśliwska. Powinna spodziewać się tego u Yaxleyów.
Obróciła się, z uśmiechem spoglądając ku nadchodzącej Geraldine, niewątpliwej bohaterce tego wieczora. Była piękna, to oczywiste. Brenna miała nadzieję, że była też szczęśliwa.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#53
07.10.2025, 14:17  ✶  

- Polemizowałabym z tym. - Tylko, że to nie był ani czas, ani miejsce na taką dyskusję. Nie musiała nawet specjalnie się starać, aby znaleźć ot tak, całą masę innych, użytecznych talentów, które posiadał. Nawet jeśli to był tylko i wyłącznie żart, to nie do końca jej się podobało to podejście. Mniejsza jednak o to, jeszcze mu to kiedyś wyperswaduje z głowy, na szczęście nie wątpiła w to, że nadarzy się ku temu okazja.

- Na pewno i tacy by się znaleźli. - Cóż, gdyby go nie znała, sama zapewne wolałaby, aby nie pojawił się u niej znikąd, bo mogło się skończyć niezbyt przyjemnie, zapewne dla niej. Wiedziała, czym zajmował się Benjy, miała świadomość, że spotkania z nim raczej nie należały do przyjemnych, jeśli wykonywał swoją pracę. Nie dotyczyło jej to jednak zupełnie, mogła być spokojna, w przeciwieństwie do reszty.

Oczywiście, że interesowały ją takie nietypowe umiejętności, to skąd się brały i dlaczego właściwie występowały. Prudence ciekawiły takie tematy, zwłaszcza jeśli nie można było na nie znaleźć odpowiedzi w księgach, a tych przeczytała już tyle, że na pewno znalazłaby odpowiedź na stawiane przez siebie pytania, zwłaszcza, że zapamiętywała większość z ich treści. To była akurat zaleta jej nietypowego umysłu, jedna z nielicznych, bo raczej jej przypadłość niosła ze sobą więcej wad, do których jednak zdążyła się przyzwyczaić. Była trochę dziwna, trudno, zawsze mogło być gorzej. Na pierwszy rzut oka bowiem nie było przecież tego widać, chyba, że akurat na czymś się zawieszała, co też wcale nie było rzadkością.

- Los bywa przewrotny, teraz  w końcu, kiedyś zawsze, wiele się może zmienić. - Tę dekadę wcześniej jego obecność nie wydawała jej się nieść ze sobą nic więcej poza tym, że po prostu był. Jednym z wielu sobie podobnych, bogatych dupków, którzy zdaniem Prue nie mieli światu nic do zaoferowania. Widać jednak można było spojrzeć szerzej, zmienić swoje podejście bardzo szybko, pozwalając się nieco do siebie zbliżyć. Łatwo szło ocenianie, wygłaszanie opinii, kiedy nie miało się świadomości co powoduje takie, a nie inne nastawienie.

Nie miała nic więcej do dodania w temacie, że to dobrze, że tego dnia byli ze sobą spójni. Cieszyło ją to, że nie odrzucił tego drobnego gestu, to było naprawdę miłe, bo nie było niby niczym wielkim, ale jednak dla niej znaczyło dość sporo. Chyba zgadzali się też co do tego, a przynajmniej takie miała wrażenie. Zabawne tylko, że ten nie do końca pasujący do niej, czy do niego kolor miał o tym świadczyć, ale jakoś tak się złożyło.

Rozpoczęła się główna część ceremonii, panna młoda przeszła niedaleko nich. Prudence na moment odpłynęła, w swoje wspomnienia, myśli, nie, żeby to planowała, ale jak zawsze nie do końca miała na to wpływ. Tak już miała, taki był jej urok, na szczęście był to moment, w którym wszyscy byli cicho, każdy podziwiał przechodzącą postać, więc raczej nikt by tego nie zauważył, no nie do końca nikt. Poczuła dotyk na swoim przedramieniu, który całkiem skutecznie przywrócił ją do rzeczywistości, przeniosła wzrok na Benjy'ego, chciała zobaczyć, czy dostrzegł jej chwilową niesubordynację, czy w tej chwili to on sam potrzebował tego dotyku. Miała przecież świadomość, że i on miał swoje wspomnienia, swoją przeszłość, a wydarzenia jak to potrafiły, czy się tego chciało, czy nie wyciągać je na wierzch nawet jeśli były bardzo głęboko zakopane i zapomniane.

Później skupiła się na tym, co wydawało się być w tej chwili najważniejsze, skoro już udało jej się wrócić do rzeczywistości. Obserwowała uważnie jak para młoda wreszcie znalazła się razem na ołtarzu, ten widok mimowolnie powodował, że na ustach pojawiał się uśmiech. Dobrze było wiedzieć, że komuś udało się znaleźć szczęście pośród tego całego chaosu, który aktualnie dział się na świecie.

Ceremonia najwyraźniej już się rozpoczęła, Bletchley skupiła się teraz na kapłanie, spodziewała się bowiem tego, że to on teraz będzie grał główne skrzypce podczas całego obrządku. Poczuła, że dłoń Benjy'ego zacisnęła się na jej nieco mocniej i niosło to ze sobą dla Prudence taki, dziwny wewnętrzny spokój, ta świadomość, że byli tutaj razem, w sumie pierwszy raz podczas takiego wielkiego wydarzenia i bardzo naturalnie przychodziło im odnajdywanie się w tej sytuacji.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#54
07.10.2025, 20:45  ✶  

[a]Siedziała na krześle, czekała, aż ceremonia się rozpocznie. W pewnym momencie usłyszała, że ktoś zajął miejsce obok niej. Odwróciła na chwilę głowę i zobaczyła mężczyznę, którego całkiem niedawno miała okazję poznać. Roise podesłał jej go do cukierni, aby wstawił wybite szyby, cóż za zbieg okoliczności. - Dzień dobry. - Rzuciła cicho do Eliasa i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Najwyraźniej nie była jedyną osobą, która pojawiła się tutaj bez osoby towarzyszącej... przynajmniej tak jej się wydawało, bo żadna panna nie zajmowała miejsca obok niego. To było całkiem pocieszające, że nie była jedyna.

Zaczęło się robić coraz ciszej, szum stawał się coraz bardziej spokojny, głosy powoli się rozmywały. Siedemnasta już za chwilę. Nie wiedzieć czemu poczuła potrzebę opuszczenia głowy, zareagowała tak samoistnie, miała wrażenie, że coś w powietrzu się zmieniło, jakby aura stała się bardziej wyjątkowa. Takie wydarzenia niosły w końcu ze sobą specjalną energię.

Uniosła głowę, by spojrzeć na ołtarz i wtedy dostrzegła tam postać Greengrass'a, umknęło jej jego wejście przez to, że zagadała do swojego nowego kolegi, który siedział tuż obok, a być może przez ten bezwarunkowy odruch. Ambroise prezentował się nienagannie, Norka uśmiechała się szeroko, gdy go zobaczyła. Nie dało się nie zauważyć, że był w dużo lepszej formie niż jeszcze w sierpniu, najwyraźniej od tamtego momentu wiele się zmieniło. Dobrze dla niego.

W powietrzy rozległ się huk, nie jeden, ale trzy głośne sygnały. Otworzyła szeroko oczy, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku, miała sobie sporo ogłady, powinni się spodziewać podobnych efektów dźwiękowych w tym miejscu, wiedziała w końcu czym zajmowała się rodzina gospodarzy. Rozległ się dźwięk harfy, a panna młoda powoli zaczęła przemieszczać się w stronę ołtarza.

Figgówna podniosła się na nogi, gdy tylko do jej uszu doszła ta tradycyjna melodia, zrobiła to ostrożnie, aby nie potknąć się na swoich niebotycznie wysokich obcasach, spoglądała na pannę młodą, jak większość zgromadzonych.

Nora lubiła śluby, lubiła atmosferę jaka im towarzyszyła, szczególnie podczas tej oficjalnej części ceremlonii, gdy głosy milkły, a wzrok wszystkich był utkwiony w parze młodej, która wydawała się być jednak w zupełnie innym świecie, jakby nie przejmowała się obecnymi wokół nich ludźmi, jakby widzieli tylko siebie. To zawsze wydawało jej się niesamowite i interesujące. Właśnie to czuła, gdy patrzyła też na tych młodych, zapatrzeni w siebie, nie widzący niczego wokół. Fascynujące.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#55
08.10.2025, 01:16  ✶  
Oczywiście, że by polemizowała, to było w jej naturze - dyskutować, poprawiać, udowadniać, że coś można zobaczyć inaczej, a chociaż czasami nadal udawałem, że mnie to drażni, wcale tak nie było. Po prostu znałem siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, iż podobne rozmowy z nią zwykle kończyły się tym, że w jakiś sposób i tak miała rację. Nie teraz, co prawda - nie przy tym wszystkim. Zdecydowanie nie był to jednak moment na to, żeby toczyli tę wojnę, jeszcze przyjdzie na to czas.
Kiedy rzuciła swoje następne zdanie, uniosłem brew, jej komentarz o tym, że „na pewno tacy by się znaleźli”, wywołał we mnie cień uśmiechu. Miała rację - niewielu było ludzi, którzy cieszyliby się z mojej nagłej wizyty w ich progach, z licznych i bardzo różnorodnych powodów.
- Czyli wszystko jasne, ale dla dobla celemonii, dalujmy sobie ich wywoływanie. - Przyznałem, półżartem, półpoważnie. Wiedziała, czym się zajmowałem, i choć zwykle nie rozmawialiśmy o tym zbyt otwarcie, miałem świadomość, że to nie była dla niej abstrakcja. U innych ludzi takie rozmowy, jakie już przeprowadziliśmy, wywoływałyby raczej niepokój. U niej - ciekawość, właśnie to było w niej intrygujące.
Patrzyła na mnie z tym swoim błyskiem w oku, który zwykle oznaczał, że znów coś analizuje, próbuje zrozumieć. Prudence była ciekawska w sposób, który nie zawsze rozumiałem, chociaż ostatnio próbowałem zrozumieć - interesowało ją to, co ukryte, nienazwane, nielogiczne. Widziałem, jak jej wzrok na moment się zawiesza, odpływa, jak znika gdzieś w środku własnych myśli. Nie przeszkadzało mi to - wręcz przeciwnie - z upływającym czasem zacząłem dostrzegać w tym pewien urok. Była trochę dziwna, ale ta dziwność miała w sobie coś wyjątkowego.
- To akulat wiem najlepiej. - Odparłem cicho, spoglądając w dal, na majaczące w oddali struktury ołtarza. Nie dodałem nic więcej, ale oboje wiedzieliśmy, że to prawda, a gdyby ktoś dekadę temu powiedział mi, że będę siedział u boku Prudence Bletchley, w różowym krawacie dobranym do jej sukienki, na ślubie naszego wspólnego znajomego, pewnie bym go wyśmiał. Wtedy uważała mnie za bogatego dupka, zresztą słusznie - byłem nim, nawet nie mając złych intencji, ale czas robił swoje, szlifował kanty, zostawiał ślady tam, gdzie wcześniej była tylko pycha.
Widziałem, jak przez chwilę się zawiesiła, myśli odpłynęły jej gdzieś daleko, jakby słowa, które padły, a może również widziane obrazy, otworzyły w głowie Prue cały, inny świat. Zdarzało jej się to często - z początku myślałem, że to roztargnienie, ale z czasem zrozumiałem, iż to było coś innego - sposób, w jaki jej umysł działał. Wciągał ją w głębsze rejony, miejsca, do których większość ludzi nie zaglądała. W pewien sposób było to fascynujące. Delikatnie dotknąłem jej przedramienia, odruchowo, bez większego zastanowienia - nie chodziło o to, żeby ją przywołać do porządku, raczej o to, by dać jej znać, że byłem obok. Nie planowałem tego, po prostu tak wyszło. Może to była potrzeba potwierdzenia, że to nie tylko ona miała w sobie wspomnienia, które potrafiły ugryźć w najmniej spodziewanym momencie - sam miałem swoje - i mimo że nie rozmawialiśmy o nich głośno, wiedzieliśmy wystarczająco dużo.
Ścisnąłem jej dłoń, ona ścisnęła moją. Chwilę później skupiłem wzrok na ołtarzu, gdzie młodzi stanęli naprzeciw siebie. Ciche szepty ustały i przez moment wszystko zdawało się prostsze niż zwykle. Widok pary, która miała zaraz przysiąc sobie wspólne życie, był dziwnie kojący. Może nawet... Budził nadzieję.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#56
08.10.2025, 15:27  ✶  

Wkurwiam Antka, siedzimy w 1 rzędzie i gapimy się na parę młodą

Cóż, to że nie chciał tu być, było oczywiste. Ale musiał tu być. Rose posłała mężczyźnie ostre spojrzenie, które jednak na moment złagodniało.
- Nie zdążysz, siedź. Potem pójdziemy zapalić - on pewnie by jeszcze kielicha walnął gdzieś w krzakach, znając Borgina. Cóż, w sumie to nie oponowałaby, gdyby i jej to zaproponował. Teraz nie wiedziała czy jest bardziej zła, że myślał że jest głupia i się nie domyśli, czy że chciał palić sam. Szturchnęła Antka lekko, bo świadkowie się już zebrali. Niech lepiej siedzi cicho i nie miauczy, że mu źle.

Gdy zobaczyła, jak Ambroise przechodzi, wstrzymała na chwilę oddech. Mógł zgrywać twardziela, ale ona wiedziała, że jest zdenerwowany. Mógł oszukać każdego, ale nie ją. Posłała mu uśmiech, pokrzepiający, mówiący że będzie dobrze. Wybrał przecież kobietę, z którą łączyło go wiele, i mimo że schodzili się i rozchodzili naprawdę wiele razy, to przecież świadczyło o tym, że coś ich do siebie ciągnęło.
- Mam nadzieję, że skoro zdecydowali się na ślub, to tym razem się nie rozejdą - szepnęła do Anthony'ego, prosto do ucha, łaskocząc je przyjemnie ciepłym oddechem. Być może przypadkiem zahaczyła o płatek ustami, bo lubiła go denerwować, a widziała, że był bardzo niezadowolony, że musiał tu być. Mogła przecież do tego wszystkiego dorzucić swoje trzy knuty. A potem nadeszła Geraldine. Roselyn przekrzywiła nieco głowę, a w jej oczach pojawiło się niemałe zaskoczenie. Nie wyobrażała sobie jej nigdy tak... Pięknej. Nie to, żeby była brzydka, ale suknie? Welony? Nie pasowało to do Yaxley w jej wyobraźni. A jednak teraz wszystko to zdawało się tworzyć piękną, pasującą całość.

Każdej osobie, która posłała jej uśmiech czy spojrzenie, kiwała uprzejmie głową, lecz nie zamierzała wdawać się w pogaduszki, gdy jej brat właśnie brał ślub. Potem mogą porozmawiać, teraz jednak wlepiała oczy w parę młodą, odruchowo zaciskając dłoń na dłoni Borgina.
- Pięknie razem wyglądają, prawda? - zapytała cicho, bo chociaż romantyczka z niej była żadna, to wszystko to było miłe dla oka. Szczególnie po tym syfie, który nazywał się Spalony Londyn i Jej-Dom-W-Dolinie - takie miłe odmiany były potrzebne.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#57
08.10.2025, 17:39  ✶  
Gdy Alexander rozprostowywał palce, wyczuła pod zaciśniętą na nim dłonią ruch napinanych mięśni wyraźniej, niż zobaczyła sam gest. Dziwne to były ręce, tak różne od jej chirurgicznie stabilnych dłoni, które odmierzały drobne kroplki eliksirów i rzeźbiły w drewnie misterne ornamenty. Nie zastanawiała się nad źródłem jego drżenia. Chciała jedynie zatrzymać je na moment.
Helloise nie zabijała własnoręcznie, lecz była wytrawną teoretyczką umierania — nie samej śmierci, lecz tego, w jaki sposób odchodziło życie. Fascynowało ją obserwowanie życia; jeszcze bardziej: doświadczanie go. Częścią życia było przemijanie i odchodzenie. Owszem więc, gotowa była pouczać doświadczonego Śmierciożercę, jak zabijać. Czy to z pychy, czy z naiwności. Pokorę zachowywała dla tego, co pradawne i potężne, co wykraczało poza człowieka.
Połowa suchego informacyjnego wywodu Mulcibera o tym, kim jest ów Prewett towarzyszący bratanicy, uleciała jej mimo uszu. Kompletnie nie zainteresowała się jego barem, zapamiętała coś o tym, że jest kuzynem Lorien. Najwięcej zaś uwagi poświęciła akcentowi położonemu na to, że Alexander powrócił do domu. Nie wiedziała, że mieszkał w Londynie; niespecjalnie wiele przemyśleń poświęcała temu, gdzie żył. W jej wyobraźni przychodził zawsze z wrzosowiska; tego samego, którego kwiaty wyciągała kilka dni wcześniej spomiędzy piór Lorien. Tego samego, na które spadł meteoryt i z którego jasnowidz zbierał kamienie. W jej wyobraźni jego dom odwiedzały jedynie gwiazdy, wiatry i duchy; z nimi żył. Gdy zasugerował, że wyprowadził się z Londynu, dotarła do niej dziwaczna świadomość, że był człowiekiem, nie zjawiskiem. Po raz pierwszy umieściła proroka w codzienności miejskiego życia i murów Ministerstwa, z całą tą świtą znajomych z pracy, przełożonych, zadań, celów. Nie podobało jej się to jakże zaskakujące odkrycie.
— Nie ma już z pewnością skóry — odpowiedziała półszeptem na jego pytanie, zanim jeszcze pogrążyła się w zadumie — lecz może udałoby ci się wykopać czaszkę.
Kolejne minuty poświęciła religijnej kontemplacji. Aby życzyć młodym szczęścia, nie potrzebowała być ich bliską przyjaciółką. Ceremonia zaślubin była jak każde inne spotkanie modlitewne w Kowenie, a Helloise — o ile nie miała do Bogów pilniejszych spraw osobistych — starała się angażować w intencję, pod którą jednoczyło się zgromadzenie. Gdzie kilku modliło się pod wspólną myślą, tam Matka chętniej kierowała swe oczy. Intencją tego dnia była pomyślność pary — za parę ową więc zanosiła modły. Lecz gdzieś pomiędzy ich długim, dostatnim życiem a błogosławieństwem potomstwa, gdzieś pomiędzy ich pobożnością a licznymi chwilami radości — gdzieś pomiędzy wszystkim tym czuła w swoich myślach ciężką obecność Alexandra. Siedział w milczeniu, a wciąż rozrywał ciągi jej myśli; wsuwał między wersy litanii słowa, które od niego przed chwilą usłyszała, i łapała się na tym, że powtarza je w głowie za nim. Mogłaby przysiąc, że na płótnie zagięć szaty czarodzieja siedzącego przed nimi odmalowały się piekielne fantazje Mulcibera.
Odczuła ulgę, gdy ceremonia się zaczęła.
Nie mogła nie patrzeć na Ambroise’a przy ołtarzu bez ukłucia smutku. W tak ważnym dniu Greengrass nie mógł stanąć tam, gdzie powinien — w sanktuarium wśród drzew Kniei, w łączności z przodkami decydować o tym, jak przedłużać linię swojego rodu, z ich błogosławieństwem wchodzić na nową drogę. Wrażenie, że czegoś zabrakło, było trudne do odparcia: odebrano mu szansę na zasięgnięcie rady pokoleniowej mądrości oraz wybór tego, gdzie zechce otworzyć nowy rozdział. Być może w takich okolicznościach jego duch byłby spokojniejszy.
Ledwie zabrzmiały wystrzały, czarownica niespiesznie podniosła głowę. Obserwowała ptaki, które poderwały się do lotu. Obserwowała, gdzie ich stado odznacza się czernią na niebie; szukała w nich proroctwa, choć nie była augurem. Nie umiała czytać z nieba niczego ponad to, czy aby nie zapowiada się na deszcz. Lecz on…
Odkrycie, że stoi obok wróżbity spadło na nią niemal jak boskie objawienie. Miała na wyciągnięcie ręki tłumacza boskiej woli. Tak zwyczajnie — świat enigmatycznych omenów stawał się dla niej dostępny, gdy mogła patrzeć przez jego oczy.
— Czy ptaki zaśpiewają o ich losie, mimo że zmusili je do tego? — zapytała dyskretnym szeptem, spuszczając wzrok z nieba na kroczącą po alei pannę młodą.


dotknij trawy
Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#58
09.10.2025, 19:49  ✶  
Ślub w Snowdonii, wśród wzgórz i dzikich paproci, wymagał nie tylko estetyki, ale i porządku, którego pilnowanie przypadło mi na spółkę z Jennifer Yaxley. Upewniłam się, że mięso z dzików i jeleni, które ojciec Geraldine ustrzelił z taką dumą, trafiło do odpowiednich rąk, a raczej - odpowiednich garów, na właściwe różna, i że żaden z kuchennych skrzatów nie próbował eksperymentować z przyprawami ponad to, co uznałyśmy z Jennifer za stosowne. Uważałam, że ten rodzaj łowieckiej tradycji był odrobinę zbyt teatralny, ale najwidoczniej w rodzie Yaxleyów teatralność była równie nieodłączna, co ich upór. Przywitałam kilka znajomych osób - niektóre z obowiązku, inne z przyjemnością - z uśmiechem, który zapewne uchodził za wystarczająco serdeczny, choć w moim odczuciu był raczej poprawny, a potem usiadłam obok drugiej organizatorki. Obok mnie zasiadł mój towarzysz - człowiek, którego obecność była koniecznością towarzyską, nie sentymentalnym wyborem. Nie wypadało przybywać samotnie, nawet jeśli samotność bywała bardziej komfortowa. On milczał, a ja to ceniłam.
W oddali, za ogrodem, bardzo wyraźnie zaszumiały drzewa. Ten dźwięk był nieoczekiwany, niemal mistyczny, przez krótką chwilę poczułam coś, co trudno opisać, jakby ten szmer przenikał mnie do środka, niosąc spokój, którego się nie spodziewałam, to uczucie było zupełnie nie w moim stylu, a jednak nie odrzuciłam go. W Snowdonii nawet cisza miała pewien majestat - trzeba to było przyznać, góry były imponujące, klimat również. Wystrzały, które ją przerwały, bo - oczywiście - musiały paść, nie zaniepokoiły mnie wcale. Pamiętałam, że to element ceremonii, echo zwyczajów myśliwskich rodu mieszkańców rezydencji. Wiedziałam, że to część rytuału, tradycja łowiecka wpleciona w uroczystość, o której Jennifer wspominała z dumą, więc uśmiechnęłam się lekko, widząc, że kilku gości odwróciło głowy z zaskoczeniem - oni nie wiedzieli, ja wiedziałam. Lubiłam wiedzieć.
Kiedy jednak ujrzałam ojca Geraldine, prowadzącego pannę młodą do ołtarza, nie mogłam powstrzymać się od spojrzenia w stronę Jennifer. Jego strój… Cóż, uniosłam brwi - to nie był środek zimy, by wkładać coś tak ciężkiego i wielowarstwowego. Wiedziałam jednak, że Yaxleyowie kultywowali te zwyczaje od pokoleń - łowiecka duma rodu nie znała granic, a polowanie i pokazywanie się w jego akcesoriach odzwierzęcych, choćby symboliczne, stanowiło część ich tożsamości. Przełknęłam ślinę i pozwoliłam sobie na wewnętrzną pobłażliwość - liczyła się przecież młoda para, a oni...
Oczy zaszkliły mi się nieznacznie, lecz nie pozwoliłam, by ktokolwiek to dostrzegł. Gdy panna młoda stanęła przed ołtarzem, poczułam, jak coś we mnie drgnęło - nie wzruszenie, broń Morgano - raczej poczucie powagi chwili, tego nieuchwytnego ciężaru tradycji, który nosiliśmy w sobie wszyscy, chociaż nie zawsze wszyscy chcieliśmy się do tego przyznać. Wyprostowałam się i, lekko pochylając głowę ku Jennifer, szepnęłam z godnością, nieświadomie wracając z nią do oficjalnej formy:
- Pięknie się razem prezentują, droga pani. - Powiedziałam cicho, z powagą i szczyptą dumy, której nie potrafiłam ukryć. - Naprawdę pięknie.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#59
09.10.2025, 19:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.10.2025, 19:57 przez Sebastian Macmillan.)  
Skrzywił się, gdy Brenna posłała w jego stronę pocałunek. Biedna dziewczyna. Słyszał plotki o tym, co się stało z Warownią podczas Spalonej Nocy. Biorąc pod uwagę, jakiego hopla miała na punkcie kontroli nad wszystkimi sytuacjami w swoim życiu, to musiało ją to dotknąć dużo mocniej niż całą resztę Longbottomów. Ale żeby aż tak?, pomyślał przelotnie Sebastian. Ech, zdecydowanie będzie się musiał za nią pomodlić. Albo zaprosić ją i jej matkę na nabożeństwo kowenowe. Może wówczas znajdzie trochę ukojenia. Kapłan pokręcił głową, gdy przyszła pora na rozpoczęcie oficjalnej części uroczystości, gdy główni zainteresowani znaleźli się na miejscu.

— Przyjaciele życia, Towarzysze drogi, Dziś jesteśmy świadkami narodzin nowej wspólnoty serc... — zaintonował Sebastian, przykładając czubek różdżki do swojej szyi, aby za pomocą odpowiedniego zaklęcia zwiększyć tembr głosu na tyle, aby być słyszalnym dla wszystkich gości uroczystości. — Zgromadziliśmy się tutaj, aby być świadkami doprawdy niezwykłego wydarzenia - zawarcia najświętszego sakramentu małżeństwa przez Geraldine Artemis z rodu Yaxley i Ambroise'a Bertranda z rodu Greengrass. Pamiętajmy, że małżeństwo to nie tylko przymierze dwojga ludzi, ale także święty znak obecności Matki w ich życiu. To droga, którą wybierają, by przeć naprzód pomimo rzucanym im pod nogi kłód - w miłości, wierności, wierze oraz wzajemnym oddaniu.

Macmillan zamilkł na moment, wodząc wzrokiem między gośćmi, zatrzymując się dłużej na najbliższych krewnych i bliskich pary młodej, jakby chciał ich w ten sposób zachęcić do krótkiej refleksji na temat ich partnerów i łaski, jaka na nich spadła dzięki temu, że Pani Księżyca pozwoliła bratnim duszom połączyć się w harmonii. Przesunął spojrzenie na Geraldine i Ambrożego. Chociaż dostał całkiem konkretne wytyczne co do tego, jakie mieli plany względem ceremonii, tak nie byłby sobą- poprawka, nie byłby kapłanem kowenu, gdyby nie dodał czegoś od siebie, prawda? Chociaż paru słów, które naprawdę pokazałyby, jak blisko był z parą młodą. A przynajmniej z Geraldine Yaxley. Na szczęście takich traumatycznych zdarzeń się nie zapomina, skomentował bezgłośnie, wracając myślami do ich spotkania w lasach Doliny Godryka, kiedy wspólnie próbowali polować na Widma. Och, to wydawało się teraz tak odległe...

— Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałem Geraldine. Pamiętam jej siłę woli i silny uścisk dłoni. Nie tylko wydawała się odważniejsza ode mnie, ale też była odważniejsza. Zawsze zdeterminowana i skupiona na celu, aby wykonać powierzone jej zadanie za wszelką cenę. Zapewne dlatego z taką łatwością sprowadziła do ołtarza Ambroise'a — I w tak krótkim czasie, dopowiedział w myślach, zostawiając jednak ten komentarz dla siebie. Nikt nie był idealny, każdemu się zdarzało zboczyć z obranej ścieżki i nieco... Zapomnieć się w tym, jak powinny wyglądać oficjalne procedury przygotowania do sakramentu małżeństwa. Czy powinien ich oceniać? Bądź co bądź, ich wszystkich mogła osądzić tylko i wyłącznie matka. — …Którego zresztą nie trzeba było zbytnio namawiać. Kiedy zobaczyłem ich razem, od razu wiedziałem, że łączy ich prawdziwa więź. Płomienna. Silna. Nierozerwalna. Błogosławiona.

Wziął głęboki oddech.

— Dziś Geraldine Yaxley i Ambroise Greengrass stają przed ołtarzem, by wypowiedzieć słowa przysięgi, które będą im towarzyszyć przez resztę życia. Niech ta uroczystość będzie dla nas wszystkich przypomnieniem o pięknie miłości, o sile wspólnoty i o łasce, którą Matka obdarza tych, którzy są w stanie jej zaufać. Oby stało się to dowodem, że płomienie potrafią nie tylko niszczyć, lecz też chronić i prowadzić. Niech stanie się światłem na ich wspólnej drodze - ciepłym, wiernym i niegasnącym.

Sebastian rozejrzał się po gościach, aż złapał spojrzenie starszej kapłanki, której towarzyszyła też jej młodsza protegowana. Te subtelnie zaczęły się przemieszczać z tylnych rzędów na przód - bliżej ołtarza. Obie trzymały w dłoniach drewniane ozdobne pudełka ze świętymi symbolami.

— Zanim wspólnie oddamy hołd Matce, pozwólcie, że zaproszę Was do uczestnictwa w szczególnym akcie tej uroczystości. Geraldine i Ambroise pragną, by ich przymierze zostało przypieczętowane także gestem symbolicznym - rytuałem zarękowin, starodawnym znakiem związania dłoni, który od wieków wyrażał jedność, zaufanie i wzajemne oddanie. W tym geście splecionych dłoni i wstęg kryje się coś więcej niż tradycja. To obraz ich wspólnej drogi i połączenia rodzin Yaxley i Greengrass. — Uniósł dłonie. — Zapraszam Was, byście byli świadkami tej chwili. Niech ten gest stanie się dla nas wszystkich przypomnieniem, że więzi tworzymy nie tylko słowem, ale i czynem - i że prawdziwa jedność rodzi się tam, gdzie serca są gotowe się spotkać.

Starsza kapłanka stanęła po stronie Geraldine, a młodsza po stronie Ambroise'a. Obie odsłoniły wieka skrzyneczek, w których znajdowały się kolorowe, ręcznie wykonane wstęgi - niektóre z symbolicznymi zawieszkami lub bez. Pierwszą wstęgę zawiązał sam Sebastian - nie błogosławiąc parze osobiście, a jako przedstawiciel kowenu, przedstawiciel samej Pary Księżyca. Takim oto sposobem, na dłoniach młodej pory spoczęła srebrna wstęga z zawieszką z symbolem kowenu Whitecroft. Następni do pary młodej zostali zaproszeni rodzice Geraldine: Gerard i Jennifer, a także jej rodzeństwo czy kuzynostwo. Potem przyszła pora na najbliższą rodzinę Ambrożego: Thomasa Greengrassa (ojca), Evelyn Greengrass (macochę), a także babkę od strony męża, którzy po kolei zawiązywali na dłoniach młodej pary kolejne wstęgi. Następne minuty ceremonii upłynęły na obserwowaniu rytuału zarękowin *.

* Celem uniknięcia blokady kolejki, gdy wszyscy potencjalni chętni chcieliby wejść w interakcję z para młodą, możliwość zawiązania wstęgi na rękach Ger i Ambroża w tej części uroczystości została ograniczona TYLKO do postaci niezależnych (NPC/kartony). W czasie wesela pojawi się możliwość dodania swojej wstęgi do zestawu, tak aby każdy zainteresowany mógł to zrobić we własnym tempie ^^ Decyzja ustalona z @Geraldine Yaxley i @Ambroise Greengrass
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#60
09.10.2025, 21:43  ✶  
Jonathan posłał Charlotte szeroki uśmiech.
– Lottie daj spokój. To ślub nie czas na głupoty – powiedział rozbawionym tonem głosu, rozglądając się po zgromadzonych. – Więc po prostu podaj mi już numery miejsc, a nie pytaj czy masz to zrobić. Trochę powagi. – Możliwe, że Jonathan Selwyn lubił też śluby z tego prostego powodu, że jak każde większe wydarzenie towarzyskie, były one idealną wręcz kopalnią wszelkich nici relacji i aur, a Selwyn nie byłby przecież sobą gdyby nie korzystał z takich okazji. – Chyba że masz jakieś nazwiska, które szalenie cię interesują. Wtedy możemy nawet bez numerów.
Zabawne że teraz siedział tutaj z przyjaciółką na tej jakże uroczej ceremonii i niemal zapominał o wydarzeniach ostatnich tygodni. Niemal. Gdzieś tam po głowie Jonathana przemknęło pytanie czy państwo młodzi nie brali ślubu w obawie, że oni, lub ich bliscy, mogliby nie dożyć późniejszej daty. Lub, czy ktoś kto normalnie byłby zaproszony, nie spoczywał właśnie na cmentarzu.

Lub, że normalnie podszedłby po ceremonii pogawędzić z Anthonym, ale przecież już nie byli przyjaciółmi i nawet obecny tu kapłan Matki zapewne nie zdołałby wymodlić się o to aby było inaczej. Tragedia. A jeszcze bardziej bolało to, że tak jak było na tym świecie wiele wierszy o nieszczęśliwej miłości, tak poeci unikali tematu nieszczęśliwej przyjaźni, a przecież serce przy niej bolało tak samo, jak i nie bardziej.
Jonathana na pewno bolało bardziej.

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się panny młodej i musiał przyznać, że aż rzucił pod nosem do Kelly komplement pod adresem ślubnej kreacji już-zaraz-nie-panny Yaxley. Ceremonia wreszcie się rozpoczęła.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: Geraldine Yaxley
Podsumowanie aktywności: Paracelsus (3444), Millie Moody (1990), Alexander Mulciber (3364), Roselyn Greengrass (971), Brenna Longbottom (1768), Pan Losu (151), Helloise (2525), Benjy Fenwick (6582), Anthony Shafiq (1060), Prudence Bletchley (4567), Atreus Bulstrode (1256), Cornelius Lestrange (3468), Elias Bletchley (1038), Nora Figg (1363), Primrose Lestrange (597), Sebastian Macmillan (2271), Icarus Prewett (411), Anthony Ian Borgin (752), Mona Rowle (322), Jonathan Selwyn (727), Basilius Prewett (463), Vakel Dolohov (1490), Charlotte Kelly (642), Jacqueline Greengrass (1243), Morpheus Longbottom (1029), Ambroise Greengrass (2354), Geraldine Yaxley (2317), Ursula Lestrange (1848), Cliodna (1495), Astoria Avery (397)


Strony (10): « Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa