• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna

[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna
Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#81
13.10.2025, 22:39  ✶  
Moja towarzyszka wzruszyła ramionami w ten swój chłodny, elegancki sposób, jakby chciała powiedzieć: „Niech już będzie po jego myśli.”, więc kiwnęłam głową, prawie niezauważalne, lecz z pewnością jej to nie umknęło. Oczywiście - chodziło o Gerarda, o jego „tradycyjny myśliwski” strój, jakże nieadekwatny do okoliczności, ale przecież musiał postawić na swoim. Ludzie tacy jak on byli niereformowalni - wiedziałam coś o tym, im więcej skóry i trofeów, tym poważniej się czuli. Uśmiechnęłam się ledwie zauważalnie, nie dlatego, by ją dręczyć - raczej z czystej, ludzkiej solidarności. Mężczyźni w naszej sferze byli uparci do granic śmieszności, a Gerard Yaxley stanowił wręcz podręcznikowy przykład tej przypadłości. W zasadzie nie musiałam nic mówić, by wiedziała dokładnie, co myślę.
Gdy jej mąż zasiadł obok nas, wyglądał, jakby przed wyjściem z domu poprosił o pomoc taksodermistę zamiast garderobianego. Z bliska futro na jego ramionach wyglądało jeszcze cieplej, a pióra wpięte w czapę poruszały się w rytm każdego jego ruchu. Był tak dumny ze swojej groteskowej elegancji, że chyba nawet nie dostrzegał cichego znużenia w oczach żony.
Zaraz potem rozpoczęła się właściwa ceremonia. Jennifer, tak jak ja, patrzyła na córkę i Ambroise’a z tą mieszaniną matczynej czułości i kontrolowanego dystansu, tak typową dla osób naszego pokroju. Wiedziałam, że w środku przeżywała to intensywniej, niż pozwalała sobie pokazać. Moment zaplatania wstęgi we mnie też wywołał osobliwe wzruszenie - widziałam w tym echo dawnych rytuałów, które nas wszystkich trzymały w ryzach, czy tego chcieliśmy, czy nie. Jennifer podeszła do ołtarza, dostojna, spokojna, sama też była częścią ceremonii, symbolem ciągłości, której nie dało się podważyć. Widziałam w niej matkę, żonę, kobietę przywiązaną do tradycji, nawet jeśli czasem w duchu chciała od nich uciec - jak my wszystkie.
Gdy wróciła, usiadła obok mnie, poprawiła spódnicę i wypuściła powietrze przez nos. Ja również czułam napięcie, które wisiało w powietrzu, to specyficzne skupienie, gdy wszyscy obecni wiedzieli, że uczestniczą w czymś ważnym. Właśnie wtedy, jak na zawołanie, rozległ się głos dziecka. Nie musiałam nawet odwracać głowy, by wiedzieć, skąd dobiegł ten dźwięk, ale - oczywiście - to zrobiłam. Powoli, z pełną świadomością ciężaru tego gestu, ponieważ w takiej chwili samo spojrzenie miało wystarczyć za słowa. Uniosłam nieznacznie podbródek - nie potrzebowałam więcej, żeby przekazać opiekunowi dziewczynki, że jego niedopatrzenie zostało zauważone, niech jego sumienie radzi sobie samo z resztą.
Odwróciłam się z powrotem, prostując się nieco bardziej, niż wymagała tego etykieta. Był to drobny ruch, a jednak potrzebny, by przywrócić równowagę w mojej postawie, oddechu, w całej tej starannie budowanej fasadzie spokoju. Wsunęłam palce pod rękaw, by poprawić bransoletę, a potem spojrzałam znów w stronę ołtarza, gdzie Geraldine trzymała Ambroise’a za rękę, zupełnie jakby nic poza nimi nie istniało. Na szczęście, młodzi zdawali się nie dostrzegać niczego poza sobą. Ambroise również trzymał dłonie Geraldine tak, jak gdyby świat zewnętrzny przestał istnieć, oboje patrzyli na siebie w sposób, który przypominał mi pierwsze lato przed moim własnym ślubie, który nigdy się nie odbył, i tamten krótkotrwały, złudny spokój. Świat istniał dla nich tylko tu, w tej jednej chwili, i to było dobre.
Czarodziej
Bezużyteczną rzeczą jest uczyć się, lecz nie myśleć, a niebezpieczną myśleć, a nie uczyć się niczego.
165cm | 50kg | szare oczy | długie włosy na granicy ciemnego blondu i jasnego brązu.

Jacqueline Greengrass
#82
13.10.2025, 23:03  ✶  
Ceremoniały, jak to ceremoniały, ciągnęły się niemiłosiernie, jednak Jackie była przyzwyczajona do siedzenia spokojnie i udawania, że nie jest niczym znużona, czy nie myśli czasem o czymś całkowicie innym niż powinna. Jackie skupiła się na sukni Geraldine, na szczegółach wykończenia, jakie mogła z tej odległości widzieć, na roślinach dookoła, czy na głosach ptaków. Byle nie dopuścić do głosu wspomnień z własnego ślubu i nie pogrążyć się melancholii. To nie był czas na smutek, a na świętowanie nowej ścieżki życia, jaką obierał Roise wraz ze swoją wybranką. Widząc lekkie zamieszanie wśród jej dzieci, zerknęła w ich kierunku, by wyłapać, jak Anthony zajmuje uwagę Rowana, by nie kręcił się zbyt mocno. Szybko jednak wydarzenia eskalowały, zanim w ogóle miała okazję mruknąć do dzieci i uspokoić je chociaż trochę.

Linnea odruchowo odwróciła się do osoby, która nagle odezwała się do niej i brata zza ich pleców, by zaraz mieć coś włożone we włosy. Uniosła rączkę do ozdoby, by zaraz zachwycić się jej wykonaniem i podnieść roziskrzony, ciekawski wzrok na kobietę.

— Pani sama zrobiła ten liść? Jak taki zrobić? Trudne to? Mogę się tego też nauczyć? — Z każdym pytaniem dziewczynka coraz mocniej obracała się na krześle, aż w końcu z pewną trudnością związaną z tym, że była w sukience plątającej jej się aktualnie pod nogami, wspięła się kolanami na siedzenie i przewiesiła małe ciałko przez oparcie, by lepiej widzieć kobietę i wbić w nią wzrok domagający się odpowiedzi na pytania.

— Ale fajny! Jak coś takiego zrobić z liśćmi? Można tak z innymi roślinami? Albo kwiatami? — Rzucił Rowan, tym razem to on był odrobinę za głośno, zaraz również odwracając się do nieznajomej i wbijając w nią ciekawski wzrok, pozostawiając jednak bliźniaczce zalewanie kobiety pytaniami i zastanawiając się, czy ten liść, który nie istnieje można by też utrwalić w taki sposób jak ten Linnei.

— Rowan, Linnea, ciszej. — Mruknęła Jackie, słysząc i widząc, jak jej dzieci z podekscytowania zaczynają zachowywać się trochę zbyt głośno i zbyt mocno rzucać się po krzesłach na małej przestrzeni. Uroki nadpobudliwych bliźniąt, które łatwo zainteresować tematem, tylko jeśli dotyczy on roślin. Kochała ich, ale czasami przechodzili również samych siebie i testowali jej cierpliwość.

— Linneo, co się mówi, jak dostaje się prezent? Oboje usiądźcie prosto. Lin, będziesz miała mnóstwo czasu po ceremonii, by zadać wszystkie pytania, jakie tylko przyjdą Ci do głowy. — Powiedziała cicho, aczkolwiek stanowczo Jackie, widząc, że jej córka zakotłowała się na krześle i właśnie namierzyła swój nowy cel do zadręczania pytaniami. I to w najmniej odpowiedniej chwili, kiedy powinni zachować chociaż odrobinę powagi i ciszy.

— Dziękuję za prezent, proszę Pani. — Odezwała się grzecznie i trochę przepraszająco dziewczynka i pod czujnym wzrokiem matki, trochę niechętnie powróciła do siedzenia na krześle, skierowana w stronę odbywającej się ceremonii, a nie obcej kobiety, tylko co jakiś czas obracając delikatnie głowę, by sprawdzić, czy nieznajoma kobieta dalej siedzi tam, gdzie siedziała. Rowan poszedł w ślady siostry, jednak nie mogąc usiedzieć na miejscu, zaraz zaczął obracać liść w palcach i majtać nogami, które nie sięgały jeszcze ziemi, kiedy siedział na krześle.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#83
Wczoraj, 19:51  ✶  
Uśmiechnął się do niej jeszcze, nie odpowiadając już nic, bo przerwała im właściwa część całej ceremonii. Może gdyby nieco więcej wiedział o całym zamieszaniu, jakie spowodował Thoran, to współczułby jej chociaż odrobinę, ale tak faktycznie brzmiało to jako całkiem zabawna anegdotka dla rozluźnienia. Ale z drugiej strony, może i to lepiej dla niego, że nie był to zaangażowany - że rzeczony Thoran Yaxley nie namieszał mu w głowie i nie pomylił wspomnień, bo wtedy byłby bardzo, ale to bardzo wkurwiony, szczególnie biorąc pod uwagę jak nieszczęśliwe było lato, pod względem magii która mieszała w uczuciach i postrzeganiu innych.

Geraldine wyglądała jak... Geraldine, przynajmniej dla Atreusa. W białym było jej absolutnie dziwacznie i chyba o wiele mniej zdziwiłby się, gdyby wylazła im tutaj w myśliwskich spodniach i kubraczku, niosąc pod ręką strzelbę. Niby widział ją wcześniej w sukienkach i długich szatach, bo bankiety miały pewne wymagania ubiorowe, ale to wydanie?

Myślisz? W sumie byłoby to poręczne, ale o wiele zabawniejsze wydaje mi się łażenie potem z tym wszystkim - odpowiedział, spojrzenie tylko na moment przenosząc na Longbottom, zanim wrócił do liczenia kolejnych krewnych i wstążek, które wiązali na młodej parze. - Gdybyś miała mieć swoje własne wesele to też byś pozwoliła wiązać sobie takie wstążki?

Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#84
Wczoraj, 21:39  ✶  
Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, pomyślał Sebastian, korzystając z chwili wolnego, kiedy to krewni młodej pary zawiązywali na ich rękach kolejne wstążki. Kiedy ta część ceremonii dobiegła końca, zestaw został z nabożnym gestem od nich odebrany przez kapłanki i zamknięty w skrzyni: ta ponownie miała zostać otworzona dopiero na weselu. Może to i lepiej. Młodzi jeszcze będą potrzebowali wolnych rąk podczas tej uroczystości. Macmillan przyjrzał się uważnie ołtarzowi. Rozłożył na nim w półokręgu następujące przedmioty: naczynie z ziemią, dwie czarki wypełnione do połowy zdatną do picia wodą, pęczek wysuszonych polnych ziół oraz trzy świeczki: dwie klasyczne smukłe świeczki w kolorze kremowym o wysokości mniej więcej 20 cm i średnicy około 2 cm, oraz jedna gruba na 7 cm, wysoka na 20 cm z grawerem przedstawiającym symbole kowenu oraz pełnymi imiona i nazwiskami młodej pary. Nadszedł czas na kolejny etap - rytuał żywiołów.

— Przed wami, na ołtarzu, spoczywają cztery żywioły - ziemia, powietrze, woda i ogień. Są to siły pierwotne, fundamenty życia, które łączą znany nam świat materialny z duchowym. Każdy z nich niesie swój dar, każde z nich ma swoją wyjątkową moc. Ale tylko w równowadze mogą wspierać Waszą wspólną drogę. Niech żaden nie dominuje, lecz niech każdy prowadzi wtedy, gdy jego czas nadejdzie. Dzisiaj też prosimy je o błogosławieństwo.

Sebastian sięgnął do naczynia z ziemią, którą zebrał przed paroma dniami z miejsca kultu kowenu, którym opiekował się przed laty. Nabrał odrobinę w dłoń i rozsypał ją u stóp młodej pary. Wyjątkowo uważał na to, żeby nie ubrudzić przy tym butów Geraldine.

— Niech ziemia, pradawna matka, otuli Was swym spokojem. Niech będzie dla Was schronieniem w burzy, gruntem pod stopami, źródłem siły i cierpliwości w trudnych chwilach. Niech wasze korzenie zapuszczą się głęboko w jej krainę, a wasz dom niech wzrasta na glebie miłości, wytrwałości i wzajemnego wsparcia. — Odłożył ostrożnie naczynie z ziemią na ołtarz, aby po chwili sięgnąć po dwie czarki wypełnione mniej więcej do połowy źródlaną wodą. Wręczył po naczyniu dla Ambrożego i Geraldine. — Unieście proszę kieliszki i wypijcie do dna.

Odczekał, aż para młoda wykona jego polecenie.

— Niech woda, która pamięta każdy kształt, obdarzy was mądrością i łagodnością. Niech będzie to symbol waszego wspólnego życia - czasem spokojnego, czasem rwącego, lecz zawsze żywego. Niech wasze serca pozostaną przejrzyste jak jezioro o świcie, a wasze słowa, niczym krople deszczu, niosą wam nawzajem ukojenie, prawdę i głębię.

Następnie nadeszła pora na żywioł powietrza. Sebastian sięgnął po pęczek wysuszonych polnych ziół, które związano skórzanym rzemykiem, a następnie podpalił końcówkę za pomocą swojej różdżki. Pozwolił zielnej wiązance przez chwilę płonąć, aby koniec końców zdmuchnąć płomień, by pozostał jedynie dym. Zaczął zataczać kręgi w okolicy głów i serc młodej pary, sprawiając, że zawirował wokół nich dym.

— Niech powietrze poruszy wasze myśli i marzenie. Niech niesie wasze głosy ku sobie nawzajem, a Wasze modlitwy - ku Matce, która pozwoliła waszym sercom zjednoczyć się w tej komunii dusz. Niech w Waszych sercach zagości lekkość, w umysłach jasność, a życiu niekończąca się ciekawość i zachwyt nad światem. Niech każdy podmuch wiatru przypomina wam o czułości szeptów, a wichura o przemianie, jakiej każdy może doświadczyć. Bo nawet burza niesie oczyszczenie, a wiatr, który zrywa liście, robi miejsce dla nowego życia.

A teraz ogień, który narobił ostatnio wszystkim tylu problemów, skomentował bezgłośnie Sebastian. Wziął w dłonie dwie świeczki i wręczył po jednej Ambrożemu i Geraldine. Po upewnieniu się, że para jest gotowa na dalszą część ceremonii, zapalił knoty przy pomocy swojej różdżki. Gruba świeca jedności pozostała na ołtarzu w płaskim świeczniku (przypomina kształtem podstawę do doniczki).

— Geraldine, Ambroise, proszę - unieście je i wspólnie zapalcie świecę jedności — zarządził Sebastian. — Niech ogień rozgrzewa wasze serca, niech płonie w Was pasja, odwaga i siła. Niech Wasza miłość będzie jak ognisko: ciepłe, żywe, karmione codzienną troską.Niech ten płomień, jak wasza miłość - podążą za porami roku, lecz nigdy nie gaśnie i prowadzi was - dziś, jutro, i przez wszystkie dni, które dopiero nadejdą.

Następne parę minut upłynęło im na przeprowadzaniu tej tradycyjnej części ceremonii. Wymianę oficjalnych przysiąg oraz wręczenie sobie nawzajem obrączek. Kiedy i ta część dobiegła końca, kapłan zamilkł na chwilę, dając wszystkim zebranym chwilę do refleksji, po czym uniósł ręce wysoko w górę, zamykając oczy.

— O Ty, która w srebrze nocy stąpasz po firmamencie, Matko światła łagodnego, Pani Księżyca, co wśród mgieł i wrzosów strzeżesz serc zakochanych - wysłuchuj głosu kowenu, co w Twoje imię przemawia. Błogsław tę parę, co dziś w obecności żywych i duchów przysięga sobie wierność pod Twoim spojrzeniem. Niech ich miłość rośnie jak dąb w świętym gaju, niech ich słowa będą jak pieśń wiatru. Otocz ich blaskiem Twojej tarczy, niech ich dnia będą jasne jak pełnia, a noce spokojne jak Twoje milczenie. Strzeż też wszystkich tu zgromadzonych - gości, krewnych, przyjaciół i wędrowców, by żadne zło nie przeniknęło przez krąg tej uroczystości, by śmiech i taniec trwały aż po ostatni dźwięk harfy. — Otworzył oczy i spojrzał prosto na Ambroża. — Oto nadszedł czas, by przypieczętować to, co zostało poświęcone. Zatem, w imię miłości, wierności i światła, które dziś błyszczy między Wami - możesz pocałować swoją wybraną, swoją towarzyszkę, swoją żonę. Niech światło i mądrość Matki towarzyszy wam do końca waszych dni i o jeden dzień dłużej.
Dzieło sztuki
które chcesz polizać
Brunetka o jasnej cerze i zielonych oczach. Mierzy 166 cm wzrostu przy wadze 50 kg. Bardzo dba o swój wygląd. Poczucie estetyki rozwinięte na wysokim poziomie sprawia, że przywiązuje ogromną wagę do detali - od ubioru, przez makijaż, po dodatki. Ubraniami stara się przykryć swoją niedowagę. Jej arystokratyczna postawa, pełna powściągliwości i elegancji, dodaje jej szyku, co niektórzy odbierają jako dystans i wyniosłość. Na jej ramieniu najczęściej można spotkać smoczognika o imieniu Vulcor.

Astoria Avery
#85
Wczoraj, 22:12  ✶  
Astoria dotarła na miejsce o czasie. Dzień w pracy przeciągnął się o dobre dwie godziny; ostatnie dokumenty podpisywała już w pośpiechu, mając świadomość, że powinna być dawno w drodze. Zamiast wrócić do domu, przebrała się w łazience galerii — w czarną sukienkę, prostą, elegancką, o głębokim dekolcie. Włosy poprawiła w pośpiechu, a na usta nałożyła szminkę, której odcień wydał jej się zbyt ciemny w blasku sztucznego światła.
Teraz, gdy przeszła przez bramę rezydencji Yaxleyów, powietrze było rześkie, wilgotne. Nie zatrzymywała się. Przeszła na tyły alejek. Wszyscy zdawali się już zajmować swoje miejsca. Nie zwracała większej uwagi na twarze znajome lub nie, usiadła na pierwszym wolnym krześle w ostatnim rzędzie. Miała nadzieję nie zwrócić na siebie uwagi. Słysząc szepty dookoła, uświadomiła sobie, że przyszła tu właściwie sama. Skupiona na pracy zupełnie zapomniała, że powinna kogoś zaprosić. Z drugiej strony ślub miał być kameralny, więc nie chciała sprowadzać nieznajomych.
To nic. Jeśli będzie się źle bawić, najwyżej wyjdzie szybciej do domu. Ostatecznie chodziło o obecność dla Geraldine i Ambroise'a.
Złożyła dłonie na kolanach, próbując uspokoić oddech. Nie powinna się śpieszyć, zawsze potem z trudem łapała powietrze. Zimny podmuch musnął jej kark, unosząc kilka niesfornych pasm włosów.
Para młoda weszła wśród cichego szmeru przesuwających się tkanin, a Astoria westchnęła z zachwytu - Geraldine wyglądała olśniewająco. Ambroise oczywiście też niczego sobie, ale wiadomo, że w dniu ślubu największa uwaga spoczywa na pannie młodej. Słuchała kapłana, gdy jego głos niósł się ponad głowami i splatał z szelestem drzew. Śledziła ruch dłoni, które oplatały wstęgi wokół rąk nowożeńców - jej wzrok ślizgał się po drobnych detalach, ale jej myśli dawno już odpłynęły.
Przełknęła ślinę. Gdyby nie wypadek Xandera, sama wkrótce stałaby na ślubnym kobiercu. Tyle że byłaby jedną z tych nieszczęśliwych panien młodych, które przymuszono do połączenia dwóch starych, potężnych rodów.
Poprawiła się na krześle, czując pod palcami chłód drewna, prostując jeszcze bardziej plecy, jakby sama świadomość, że ktoś mógłby odczytać z jej twarzy cokolwiek osobistego, była nie do zniesienia. Patrzyła na Geraldine, której uśmiech był teraz spokojny i pewny - taki, jaki widuje się u kobiet, które dokonały wyboru zgodnego z własnym sumieniem.
Śledziła uważnie rytuał żywiołów, choć mimo wszystko to ta tradycyjna część budziła w niej najwięcej emocji; moment wymiany obrączek, słowa przysięgi. Nie potrzeba magii, by wyczuć w powietrzu pozytywne napięcie. Uśmiechnęła się, czekając na pocałunek, który miał sfinalizować ceremonię.


/jakby ktoś był wolny to zapraszam!/
Czarodziejska legenda
Sztuka alchemii nie zna lęku przed trucizną — z jadu rodzi się życie.
Czarodziej nieznanego statusu krwi; znany XVI-wieczny lekarz i alchemik. Jest on uznawany za odkrywcę mowy węży.

Paracelsus
#86
11 godzin(y) temu ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11 godzin(y) temu przez Paracelsus.)  
W chwili, gdy kapłan wypowiedział pierwsze słowa mające zapoczątkować rytuał żywiołów, coś w powietrzu wyraźnie się zmieniło. A gdy Sebastian wykonał pierwszy ruch ręki, sypiąc ziemię wokół stóp Młodych, podłoże pod nogami gości zadrżało nieznacznie. Rozsypana u stóp pary ziemia przyjęła kształt kręgu. Nieidealnego, lecz wyraźnego.
Drżenie trwało kilkanaście sekund, subtelnie, lecz niezaprzeczalnie rezonując pod butami, deskami tymczasowo stworzonych alejek i wreszcie pod nogami krzeseł. Było jednak ledwie wyczuwalne, nie kojarząc się z trzęsieniem ziemi ani żadnym jawnym lub niejawnym zagrożeniem. Było...
...spokojne, delikatnie dające znać o swojej obecności. Przynajmniej tym, którzy zwracali uwagę na otoczenie, nie zaś byli pogrążeni w rozmowach albo we własnych myślach.
Tych ostatnich bowiem bez wątpienia przybywało wraz z upływem czasu i kolejnymi dłużącymi się minutami ceremonii. Pięknej, to prawda, jednakże również wymagającej skupienia, które nie wszyscy mieli lub też chcieli mieć.
Powietrze, które do tej pory było chłodne i spokojne, również zaczęło drgać. Z nieba spadło kilka kropli wody, odbijając się od desek i spadając na głowy zebranych. Nie był to jednak pełnoprawny deszcz. Nie była to nawet mżawka. Czymkolwiek to było, ustało po kilku sekundach. Tuż przed tym, gdy liście drzew otaczających polanę kolejny raz poruszyły się niespodziewanie, choć jeszcze chwilę wcześniej pozostawały względnie nieruchome.
Wiatr nabrał siły, niosąc ze sobą zapach wrzosów, dymu, kadzidła i wilgotnej ziemi. Z początku mogło się zdawać, że był to tylko nieco silniejszy powiew, jednak i ten szum miał w sobie pewną intencję. Szmer narastał niczym szept przekazywany od drzewa do drzewa aż stał się wyraźnym, rytmicznym szelestem, rozchodząc się pomiędzy koronami i cichnąc stopniowo. Zupełnie tak, jakby las słuchał a potem dał swą odpowiedź, milknąc tak niespodziewanie jak się odezwał.
Dym z palonych ziół, trzymanych przez kapłana, rozlał się wokół, a płomienie wszystkich trzech świec zwiększyły się gwałtownie, wydłużając smukłe, jasne języki ognia. Cień Macmillana, większy niż powinien być, zatańczył na ołtarzu, przesuwając się po ziemi w rytm drżenia światła. Ono również przygasło po kilkunastu sekundach. Płomienie uspokoiły się, wracając do pierwotnej wysokości. Powracając do normy, tak jak ziemia i drzewa.
Zupełnie tak, jakby coś dawnego, uśpionego poruszyło się z wolna głęboko pod warstwą kamieni i traw, rozpoznając w wypowiadanych słowach dawno zapomniany rytm i odpowiadając na wezwanie. Co poniektórzy goście spojrzeli po sobie niespiesznie, niepewni, czy było to tylko złudzenie, czy może część rytuału, który właśnie się zakończył.
Kolejne minuty ceremonii przebiegały już zupełnie standardowo. Spokojnie i zgodnie ze zwyczajami. Przynajmniej do momentu, gdy Macmillan nie zabrał ponownie głosu, wypowiadając finalne słowa.
Moment później kolejny podmuch wiatru, tym razem mocniejszy, szarpnął szatami Sebastiana, poruszył włosy świadków i zmusił kilka starszych czarownic do odruchowego przytrzymania kapeluszy. Welon panny młodej poderwał się wysoko w gwałtownym, niemal symbolicznym geście, zerwany z jej włosów dokładnie w momencie pocałunku.
Żadna dłoń nie poruszyła się wystarczająco szybko, aby go złapać. Mimo upięcia, zerwał się z głowy Geraldine, rozrzucając jej włosy i szybując w górę.
Wznosił się coraz wyżej...
...ponad głowy zebranych, ponad ołtarz, ponad wierzchołki drzew...
...aż zniknął gdzieś na tle ciemniejącego, zachmurzonego nieba.
Dym ze spalonych ziół jeszcze przez chwilę wił się leniwie wokół dłoni pary młodej, otaczając ich srebrzystą mgiełką, zanim całkowicie się rozwiał. W jego kształtach zdawało się czaić coś nieuchwytnego. Wspomnienie modlitwy, echo błogosławieństwa a może wróżba na przyszłość?
Interpretacji z pewnością było wiele, jednak nieliczni z zebranych z pewnością mieli już wkrótce usłyszeć pytania o swą ekspercką opinię. Oczy wielu osób skierowały się w stronę gości znanych z kunsztu wróżbiarstwa.
Tymczasem od strony rzędów najbliższych rodzin Młodej Pary rozległ się wyjątkowo przeszywający dźwięk przesuwanego krzesła. Ojciec Geraldine (ubrany w wyjątkowo tradycyjny łowiecki strój, w którym, o dziwo, nie wydawał się nadmiernie pocić) podniósł się z miejsca, wyciągając zza krzesła imponujących rozmiarów łuk z kołczanem i bez słowa ruszając w kierunku ołtarza, aby podać go córce.
Po podziękowaniach złożonych Macmillanowi, pierwsze ognisko tego wieczoru miało zostać rozpalone. Jego ogień miał pochodzić z ręki Geraldine, przy wykorzystaniu płonącej strzały odpalonej od ceremonialnej świecy, kończąc tym samym formalną część ceremonii.


[+]Spoiler
Ostatnia tura oficjalnej ceremonii zakończy się w sobotę 18.10.2025 o 23:59, natomiast post z przejściem do biesiady pojawi się w nocy.

Wszystkie wcześniejsze informacje pozostają aktualne. Nie ma limitu postów ani liczby słów na turę. Dołączanie w trakcie jest jak najbardziej możliwe.

W razie potrzeby, pozostajemy do dyspozycji.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#87
10 godzin(y) temu ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 godzin(y) temu przez Morpheus Longbottom.)  

To było takie proste. Dużo prostsze niż siedzenie z Vasilijem w cichości pustego budynku, gdzie nawet ich oddechy były spotęgowane echem, wylewając z siebie pomyje uraz i yrywając szczątki rozbitego zaufania, czułości, jak kawałki stłuczonego kieliszka podczas wesela wyjmowane z dłoni nieuważnej służącej. Tutaj nie mogli mówić prawdy, pokazywać prawdy, więc wszystko było takie proste.

Odpowiedział Annie, że gdy wszyscy uważają, że jest się za mało tajemniczym, bardzo łatwo mieć sekrety, takim tonem, jakby budził się ponownie ze stuletniego snu i przypominał, jak powinny wyglądać interakcje z ludźmi tego pokroju. Ceremonia wymuszała milczenie, więc milczał i udawał, że kukułka w jego piersi nie drży na obecną magię. Na dziwne uczucie obecności pośród drzew. Morpheus sprzed spalonej nocy doceniłby kunszt sakramentu dużo bardziej. Gdzieś pomiędzy słowami kapłana oraz wichurą, uniósł oczy ku niebu, wpatrując się w jesienny firnament i prosząc nieistniejących bogów o błogosławieństwo dla młodej pary. Ciekawe, czy Vakel już zaczynał słyszeć modlitwy swoich dewotów?

— Poinformowalem ją o tym, że Thoran jest demonem i można go na powrót zapieczętować — odszepnął do Vakela, lekko przysuwając tułów w jego stronę. Zatrzymał się w tej pozie. Pachniał słodkimi perfumami, bardzo nie w jego typie, czymś bardzo współczesnym, bieżącym. W zawieszeniu pomiędzy dotknieciem, a wyprostowaniem się, trwał, jak wyziębiony podróżnik podczas postoju przy ogniu, chociaż z ich dwójki to Morpheus miał lepsze ukrwienie i bardziej emanował ciepłem. W ręce, która sąsiadowała z drugą osobą, trzymał wahadełko, jego palce ślizgały się w litanii po oczkach łańcuszka, tak by nie dało się ujrzeć wisioru.

To było takie proste, zaakceptowanie swojej roli w biografii jako dawny współpracownik, idealnie pasowało do narracji. Porzucił projekt na rzecz kariery w Wizengamocie, która okazała się fiaskiem i dlatego wylądował jako Niewymowny.

To byłoby takie proste gdyby nie to, że każdy ślub kończył się w głowie Morpheusa albo nieodpowiednimi scenami w głowie, które wymyślał aby zobaczyć, czy ktoś próbuje na nim leglimencji po reakcji na twarzy (nadal nie miał pojęcia, jak to działa) albo bardzo nieszczęśliwą fantazją o nieosiągalnym szczęśliwym zakończeniu. Przynajmniej tym razem Vasilij siedział obok niego i czasami stykali się nieumyślnie kolanami.

Jego wzrok złapał porwany przez wiatr welon.


Wróżbiarstwo (III): Wróżba z welonu dla Pary Młodej
Rzut Symbol 1d258 - 135
Młotek (pokonanie przeszkód)


Pomyślna wróżba. Nie wiedział, jakie przeszkody czekały młodych, ale wiedział, że je pokonają. On dla siebie nigdy taki wróżb nie miał. Spojrzał na chwilę kątem oka na Anneleigh. Nigdy tak bardzo nie chciał zedrzeć z kogoś skóry i użyć jej jako swojej..Mógłby być nią za dnia i sobą w nocy.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#88
3 godzin(y) temu ✶  

Pierwsza część rytuału była za nimi. Yaxley miała wrażenie, że czas płynie jej bardzo szybko, przed chwilą pojawiło się przed nimi wiele twarzy, które teraz ponownie znajdowały się na swoich miejscach. Zazwyczaj, gdy brała udział w podobnych ceremoniach czas dłużył jej się niemiłosiernie, tym razem było zupełnie inaczej.

Mieli przejść do kolejnej części tradycyjnego obrządku. Bardzo dobrze wiedziała, co teraz ich czeka, była w końcu zaznajomiona z tym, jak wyglądały walijskie, czarodziejskie śluby. Co najważniejsze, powoli zbliżali się do zakończenia tej oficjalnej części, jej bała się najbardziej, bo wszystkie oczy były skierowane w ich kierunku, zapewne znalazłyby się osoby, które dostrzegłyby jej potknięcie, gdyby do takiego doszło. Póki co jednak wszystko wydawało się przebiegać w idealnym porządku.

Rytuał czterech żywiołów był kolejną częścią ceremonii, zgodność z naturą, wejście w związek małżeński w zgodzie z żywiołami, które rządziły przecież światem wydawał się być dość istotny. Geraldine obserwowała uważnie poczynania kapłana, postępował pewnie, widać było lata doświadczenia w udzielaniu podobnych sakramentów, jednak był przy tym też bardzo ostrożny.

Słuchała słów, które padały z ust Sebastiana, była też wyjątkowo skupiona, aby nie popsuć tej części ceremonii. Nie zamierzała pozwolić, aby coś ją rozproszyło. Nie zauważała stojąc na ołtarzu tych drobnych zmian, które działy się w otoczeniu, kiedy Macmillan wykonywał swoje modły do żywiołów. Czuła jednak, że wszystko dzieje się w zgodzie ze wszechświatem, towarzyszył jej wyjątkowy spokój, miała pewność, że to co robią jest właściwe. Nigdy nie była szczególnie wierząca, jednak nawet na kimś takim jak ona robiło to ogromne wrażenie, ten rytm w którym się odnajdywali.

Gdy kapłan wspomniał o świeczce, wykonała jego polecenie, uniosła ją w górę - jak nakazał, spoglądała przy tym na swojego męża, bo już chyba mogła tak nazywać Ambroise'a, no, nie spodziewała się, aby w tym momencie coś mogło pójść nie po ich myśli, już praktycznie mieli to za sobą. Zapalili świecę wspólnie, i przeszli do dalszej części wydarzenia.

Powtórzyła słowa oficjalnej przysięgi za Sebastianem, Cornelius wręczył im obrączki, które wsunęli na swoje palce. Stało się, zostali rodziną, już nie tylko w swoich oczach, ale też Matki i wszystkich ludzi tutaj obecnych.

Zwieńczeniem obrządku miał być ich pocałunek, którym mieli przypieczętować więź, która właśnie ich połączyła. Zbliżyła się do Greengrassa, oczy jej błyszczały, była szczęśliwa, tak zwyczajnie, że po tej dosyć krętej drodze, jaką przeżyli w końcu znaleźli się w tym miejscu. Zasługiwali na to, aby wreszcie sięgnąć po to, co było im pisane. Pocałowała go, a może to on ją? Czy to było istotne, chyba nie. Zaabsorbowana swoim mężem, zbyt rozproszona, aby zauważyć co się wydarzy, nie zdążyła zareagować na podmuch wiatru. Welon, który miała wpięty we włosy zaczął tańczyć na wietrze. Odfrunął gdzieś daleko. To był jakiś znak, być może, na pewno? W końcu nic nie działo się bez przyczyny.

Odsunęła się o krok do Roise'a, uśmiechała się do niego samoistnie, była naprawdę szczęśliwa, że w końcu im się udało. Z chwilowego zapatrzenia wyrwał ją głośny dźwięk odsuwającego się krzesła, wróciła do rzeczywistości, znowu zaczęła zauważać ludzi, którzy znajdowali się wokół nich.

Gerard znalazł się przed nią z łukiem i kołczanem, odziany wyjątkowo, tego na pewno nie można mu było odmówić. Yaxley doceniała to, że tak się naszykował na to wydarzenie, być może dla niektórych jego strój mógł się wydawać nieco ekscentryczny, również niewygodny, jednak ona wiedziała, że zrobił to dla tego, iż ten dzień był dla niego ważny. Okazywał to, jak potrafił. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, na co teraz pora. Był to moment, w którym mieli rozpocząć tę mniej oficjalną część ceremonii. Mrugnęła do ojca porozumiewawczo przejmując od niego broń, która właściwie w tej chwili nie miała pełnić swojej głównej funkcji.

Wyciągnęła jedną ze strzał, przygotowaną specjalnie na to wydarzenie, zbliżyła grot do ceremonialnej świecy, aby zajął się ogniem. Gdy do tego doszło napięła cięciwę łuku, wyprostowała się przy tym, była skupiona, jednak nie sądziła, że jej umiejętności mogłyby ją zawieść, nie gdy sięgała po jedną z ulubionych broni. Bez zbędnych ceregieli, zwlekania napięła cięciwę łuku, by oddać strzał w stronę ogniska, które miało zająć się ogniem, pierwsze które dzisiaj zapłonęło, jak nakazywała tradycja rozpalone przez pannę młodą.

Czarodziejska legenda
as calm as the sea, but as devastating as it becomes
Cliodna to irlandzka driada, żyjąca w średniowieczu. Była animagiem zmieniającym się w morskiego ptaka. Wspomagały ją trzy magiczne ptaszki. Leczyła chorych, śpiewając im do snu, ponadto mówiono, że może zamienić się w morską falę.

Cliodna
#89
2 godzin(y) temu ✶  

Lestrange nie musiała sięgać po słowa, wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie, by Jennifer doskonale wiedziała do czego zmierza. Niestety pewne rzeczy pozostawały poza zasięgiem jej wpływu, chociaż bardzo chciałaby, aby było inaczej. Przez lata małżeństwa z Gerardem nauczyła się jednak przymykać oczy na niektóre z jego dziwactw, starała się pokazywać, że jej one nie ruszają, bo cóż innego mogła zrobić?

Nie dało się jednak nie zauważyć, że Yaxley wyróżniał się na tle innych gości, nawet reszty myśliwych, którzy znaleźli się na tym wydarzeniu, zdecydowanie wszyscy będą zdawać sobie sprawę z tego, że jest ojcem panny młodej. Być może wzrostem nie zwracał na siebie uwagi, na ceremonii znalazło się bowiem bardzo wiele osób ponadprzeciętnego wzrostu (Yaxleyowie już tak mieli), jednak jego barwny ubiór powodował, że nie dało się go nie dostrzec.

Jennifer wypełniła swoją rolę w pierwszym z rytuałów, zajęła swoje miejsce ponownie, tuż obok Lestrange, by chwilę później posłać niezbyt przyjemne spojrzenie w stronę opiekunów dziecka, które rozpraszało uwagę. Wpatrywała się w nich dłuższą chwilę, a później jej wzrok znowu skierował się w stronę ołtarza, gdzie miało dojść do kolejnego obrzędu.

Kapłan mówił pięknie, nie można mu było nic zarzucić, jego przemowa wydawała się Jennifer wyjątkowa na tle wszystkich innych, które miała szansę usłyszeć podczas swojego już dosyć długiego życia. Gdy wspomniał o ziemi, miała wrażenie, że grunt pod nogami jej zadrżał, później pojawiły się krople wody, ciepły wiatr, płomień świec uniósł się wysoko. Przeniosła spojrzenie na Ursulę. Uśmiechnęła się do niej krótko, co miało być niemym komunikatem o tym, że im się udało. Wszystkie znaki świadczyły o tym, że ceremonia przebiegła idealnie, natura również zaakceptowała to połączenie rodzin, być może dość nietypowe, czy aby jednak na pewno? Jakby nie patrzeć i jedni i drudzy byli bardzo blisko z naturą.

Jeden z silniejszych podmuchów wiatru poderwał nieco jej sukienkę, dosyć szybko ugładziła ją dłonią, by nie daj Merlinie nie odsłonił czegoś, czego nie powinien. Dostrzegła cień kapłana, nieco nienaturalny, który tańczył na ołtarzu. Młodzi wymienili obrączki, był to gest pieczętujący zawarcie ceremonii ten oficjalny, jeden z wielu, bo później doszło do tego bardziej symbolicznego, którym był pocałunek. Oczy jej się zaczerwieniły widząc, jacy są szczęśliwi. Welon Geraldine uniósł się nad ziemię, ze swojego miejsca nie miała szansy zareagować, tak właściwie chyba nie powinna? Wiatr, jeden z żywiołów postanowił się odezwać, pokazać swoją siłę. Miała wrażenie, że w tym też było coś symbolicznego.

Gerard uniósł się z krzesła, miała wrażenie, że ziemia pod nimi zadrżała, nie był szczególnie delikatny w swoich gestach. Odprowadziła go wzrokiem. Cóż bywały momenty, jak te, kiedy umiejętności jej córki, którymi na co dzień raczej nie była zachwycona mogły okazać się przydatne, przynajmniej mieli pewność, że nie trafi przypadkiem w kogoś z gości, bo po ojcu odziedziczyła te wszystkie umiejętności myśliwskie. - Piękna to była ceremonia. - Szepnęła cicho do Ursuli, czekając aż strzała, którą Geraldine trzymała w dłoni w końcu rozpali ognisko. Oczywiście Jennifer wiedziała, że było to ich wspólną zasługą, wszystkich najbliższych, którzy postanowili się zaangażować w przygotowania no i oczywiście kapłana, który zdecydowanie był chyba jakimś liderem wśród pracowników kowenu, bo wyjątkowo miło się go słuchało.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#90
1 godzinę temu ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 1 godzinę temu przez Millie Moody.)  
Wytrwała wstęgi. To najważniejsze. Obcasy piły ją niemiłosiernie, zastanawiała się przez moment dłuższego błogosławieństwa wypowiadanego przez którąś ze starszych czystokrwistych ciotek, czy po pierwszym kwadransie wesela, jej trzewiki nie będą już czerwone.

Stres rozchodził się po barkach, znikał całkiem skutecznie wypędzony monotonią ceremoniału. Jedyne co niosło jej pociechę to odrealnione szczęście i spokój obmalowujące się na twarzy przyjaciółki. A więc to już. Po tylu latach, po tym całym zamieszaniu, szukaniu... Niektórzy mogliby powiedzieć, że ta decyzja była nagła, ale czyż Spalona nie pomagała w zrozumieniu, że życie jest zbyt krótkie by czekać? By sprawdzać się bardziej? Z resztą, oni to już byli sprawdzeni. Długo się sprawdzali, a jeśli teraz jedno na drugie patrzyło z takim uczuciem? Pozostawało się cieszyć. Tak po prostu.

Gdy więc kapłan w końcu przemówił, gdy przypieczętował ich los żywiołom, a światło świecy rozpromieniło twarze... Nie sposób było się nie uśmiechnąć, a Moody zaczęła żałować, że nie ma swojego szkicownika, aby na szybko chociaż nakreślić... Nagle przypomniała sobie o dostępie do myślodsiewnej, o tym, że będzie mogła wrócić do tego momentu, to tej chwili i może nie dziś, ale niedługo dać pannie młodej coś, co będzie milsze niż cokolwiek dla niej zrobiła do tej pory. Przesunęła się nieco, korzystając z wąskiego zakresu miejsca, żeby wyłapać najlepszy kąt, najlepsze ułożenie światła, ten idealny moment. Cóż... miała do tego najlepsze miejsce.

I gdy wszystko było już dopięte, nagle wiatr zerwał welon i Moody, ha... jak rewolwerowiec miała różdżkę w dłoni, a szybkie zaklęcie translokacji załatwiłoby sprawę. Czy to nie jej zadanie właśnie, by powstrzymać takie sytuacje? By dbać, żeby welon wyglądał zawsze idealnie? Tymczasem jednak uderzenie serca później rozluźniła dłoń, widząc reakcję Ger i zachwyt ludzi wodzący wzorkiem za tańczącą na nieboskłonie bielą. Ulotność. Niewinność. Szczęście.

I jakoś było tak, że ten jeden uciekający welon zdawał jej się piękniejszy niż te wszystkie wstęgi. Uśmiechnęła się do niego, chowając różdżkę na powrót do swojej kwiaciastej "kabury" na moment odwracając się do tłumu, już bez pierwszej tremy, bez tego lęku, szukając jednej kędzierzawej głowy, która gdzieś tam była pośród tego tłumu, która gdzieś tam może myślała sobie o małej obietnicy, którą złożyli sobie z początku miesiąca. Głupie gadanie, śmieszne słowa. Czy rzeczywiście za 10 lat zostałby jej mężem, gdyby do tego czasu nie mieli nikogo? Czy jej kuzyn i im by mówił takie szumne słowa, czy i jej welon uciekłby w niebo? Czy przyszłoby dwieście osób, a może tylko dwadzieścia? Czy byłby wydzieczony za związek ze szczurem, czy jego rodzina zrobiłaby dla niej wyjątek?

Czy oboje w ogóle dożyją tego czasu?

Twarz Miles stężała, a czułostka stała się igłą wbijaną pod paznokcie. Jeśli ją zauważył, pomachałaby mu sztywno i odwróciła się do młodych pojąc oczy ich widokiem. Niektórzy zasługiwali na szczęśliwie zakończenie. Niektórzy nie.

– Ładniej Ci w rozpuszczonych – powiedziała do Geraldine już Greengrass, choć nie była pewna, czy panna młoda w emocjach usłyszy jej słowa. Z łukiem wyglądała bardziej jak ona. Adekwatnie.

Głupi makijaż. Teraz nie była pewna, czy ciemna smuga nie zakwitnie pod jej oczyma. Otarła się pospiesznie palcami, po czym rzuciła jeszcze do Corneliusa krótkie kontrolne pytanie:

– Nie rozmazałam się, prawda?

Sztuki plastyczne I, żeby uzyskać najlepszy "kadr" do późniejszego malowania
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: Geraldine Yaxley, 1 gości
Podsumowanie aktywności: Paracelsus (3444), Millie Moody (1990), Alexander Mulciber (3364), Roselyn Greengrass (971), Brenna Longbottom (1768), Pan Losu (151), Helloise (2525), Benjy Fenwick (6582), Anthony Shafiq (1060), Prudence Bletchley (4567), Atreus Bulstrode (1256), Cornelius Lestrange (3468), Elias Bletchley (1038), Nora Figg (1363), Primrose Lestrange (597), Sebastian Macmillan (2271), Icarus Prewett (411), Anthony Ian Borgin (752), Mona Rowle (322), Jonathan Selwyn (727), Basilius Prewett (463), Vakel Dolohov (1490), Charlotte Kelly (642), Jacqueline Greengrass (1243), Morpheus Longbottom (1029), Ambroise Greengrass (2354), Geraldine Yaxley (2317), Ursula Lestrange (1848), Cliodna (1495), Astoria Avery (397)


Strony (10): « Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa