Każdy dzień to niezerowa szansa na wizytę Louvaina w Ataraxii. Podobnie jak połknięcie baterii w którejś z celi więzienia Clerkenwell. Żeby wyjść z sytuacji beznadziejnej, ludzie bez perspektyw zdolni byli do samouszkodzenia, wiedząc że ostatnią walutą jaką posiadali było ich zdrowie. Wtedy błyskawicznie się nimi zajmowano. Oprócz oczywistego wyjścia z celi, w jednej chwili zyskiwali dostęp do całej palety nowych rozwiązań. No i czym innym było zatajenie informacji przez Ambrosie o nieformalnym ślubie jego bliźniaczki z Alexandrem, jak nie symbolicznym połknięciem baterii? Szczególnie po tym kiedy zawarli umowę co do wspólnego sabotażu tej potępianej przez nich obojga relacji. Fakt, to że ten cyrk zwany potocznie ślubem miał odbyć się gdzieś między wozami drabiniastymi po środku niczego, był w pewnym stopniu okolicznością łagodzącą. Jednak to, że tamci przysięgali sobie, cokolwiek sobie przysięgali straceńcy bez wyroku, nad spiralą białego, psiego gówna, nie oszczędziło wstydu ani jemu, a tym bardziej jego rodzinie. Zamiast uprzedzić go wcześniej o takim maleńkim szczególe, zataiła to, sprawiając że Mulciber zrobił sobie z własnego ślubu patyk z nabitym psim gównem na niego. I właśnie tym patykiem z nabitym psim gównem, machał Louvainowi i wszystkim jego bliskim przed twarzą z zamiarem obrzydzenia i wywołania skandalu. I wyszło mu to znakomicie.
Nie wiedział jakie miała ku temu intencje, co tym posunięciem zamierzała osiągnąć. Jedno było jasne, odwlekła jego gniew w czasie. Rosie połknęła baterię, akceptując ryzyko rozszczelnienia się baterii i przedostania się kwasu siarkowego zawartego w elektrolitach do jej organizmy. Z jednej strony to urocza nowość w jej diecie obok wstydu, porzucenia i zawodu, którymi karmił ją Alexander na co dzień. Z drugiej jednak opcjonalna śmierć z zatrucia przewodu pokarmowego. Zyskała kilka miesięcy spokoju. Po ich czerwcowych zawirowaniach Lestrange dał jej dużo swobody. Nie rzucała mu się niczym w oczy, a on sam był zbyt zajęty knuciem i spiskowaniem, by pozwalać sobie na przyjemność z nieprzyjemności Rosie. Szambo jednak wyjebało, obryzgało każdego kto tylko stał zbyt blisko cygańskiej mierności. Na szczęście Alex nie odczytał intencji Lou, więc nie wiedział co było między nim, a słodką trzpiotką. Ciekawe czy gdyby wiedział, to czy zdecydowałby się na te same posunięcia do których niewątpliwie był zdolny. Czy skazałby swoją kochankę na gniew Lestranga? Po tym co zrobił powinien jej teraz strzec dzień i noc, albo chociaż ukryć tam gdzie Zimny wzrok nie sięga.
A to, że elektrolitów i kwasu siarkowego raczej mało kto używał do produkcji baterii w magicznym Londynie, nie oznaczało że Rose była bezpieczna. Musiała wiedzieć, że ten gnojek kiedyś przyjdzie. Pojawi się i zażąda cierpienia, bo tego najbardziej od niej pożądał. I w tej samej "bateriowej" alegorii, jej zdrowie było jedyną walutą zdolną wykupić ją przed zamknięciem w najciemniejszym lochu pod Kromlechem. Zadać jej ból to jedno, ale uszkodzić śliczną twarz to granica, której nie potrafił przekroczyć. Jakby ikona w cerkwi. Popatrzy na nią, oczy ucieszy, zadręczy i pójdzie.
Spacer po Nokturnie, szczególnie ten wieczorny to zawsze obietnica atrakcji. Przynajmniej w jego wydaniu. Bo pasował do tej dzielnicy jak cygan na weselu. Zbyt drogi w ubraniu, zbyt gładki na twarzy. Tylko spojrzeniem, posępnym i złowrogim, potrafił wpasować się w klimat okolicy. Mógłby się teleportować od razu do Ataraxii, unikając nieprzekonywalnych spotkań. Mógłby ale to było zbyt proste, wolał przyjrzeć się dokładniej urokliwym krajobrazom. Im dalej od Pokątnej, a nawet Horyzontalnej, tym bardziej odczuwalny był fetor uryny i innych fekaliów. Coraz mniej przystępny Londyn rysował się przed nim urbanistyczną kreską. Więcej gniewu w każdym zakamarku, mniej życzliwości. Nawet bez mugoli, magiczny Londyn borykał się z problemami równości. Widział to w każdej mijanej fasadzie budynków i w każdym wzroku autochtonów. Dotarłszy do celu, miejsca Rosie, wszedł do środka. Widząc, że ktoś oprócz niego jest już w środku, nie odezwał się w żaden sposób. Żaden sarkazm, ani cynizmu nie zapowiedziało jego paskudnej wizyty. Wybrał sobie tylko dogodny kącik z którego obserwował pomieszczenie, czekał aż zostaną sami. Niby nieznacznie, ale jednak, zerkał w jej kierunku chcąc skrzyżować ich spojrzenia, być może uda mu się ujrzeć jej pierwszy, kochane, wzdrygnięcie na jego widok. I tak dał jej od wesela sporo czasu na przygotowanie się na niego.
!nokturn