25.04.2025, 19:32 ✶
—08/09/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Mulciber, Robert Crouch & Anthony Shafiq
![[Obrazek: fYrs6jE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=fYrs6jE.png)
Mówią płonie stodoła płonie aż strach, aż kurzy się z niej
Trzeszczy wszystko dokoła ściany i dach gorąco, że hej
Pobiegnij tam do niej szkoda czasu, bo
stodoła płonie, a w niej ludzie jacyś są,
Sołtys chyba już zwołał prawie pół wsi, pomagaj i ty.
Płonie stodoła, alarm trwa, więc myślę, a niech...
Dlaczego właśnie ja miałbym brać w dudy miech?
![[Obrazek: fYrs6jE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=fYrs6jE.png)
Mówią płonie stodoła płonie aż strach, aż kurzy się z niej
Trzeszczy wszystko dokoła ściany i dach gorąco, że hej
Pobiegnij tam do niej szkoda czasu, bo
stodoła płonie, a w niej ludzie jacyś są,
Sołtys chyba już zwołał prawie pół wsi, pomagaj i ty.
Płonie stodoła, alarm trwa, więc myślę, a niech...
Dlaczego właśnie ja miałbym brać w dudy miech?
Misja ratunkowa okazała się być banalna w swoim wymiarze. Jeśli tylko największym zagrożeniem jeszcze było to co w głowie, a nie prawdziwy armagedon, który dopiero miał zawitać na ulicach Londynu, wtedy teleportacja nie była utrudniona dławiącym dymem, rozpuszczającymi skórę płomieniami, krzykami umierających ludzi. To za moment, za chwilę, nie miał trzeciego oka, ale czuł wołanie z otchłani, która dopiero miała się ukształtować.
To jeszcze nie teraz.
Atrium nie było przepełnione, choć coraz więcej ludzi pojawiało się na jego kafelkowanej podłodze. Szaleństwo wzmagało z każdą minutą, coraz więcej osób rozumiało, ze teren Ministerstwa Magii mógł być najbezpieczniejszym miejscem w całym Londynie. Anthony wiedział to z pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez tę piekielną rozgłośnię Nottów. Ponieważ podpisane dokumenty przez niego mogły nie trafiać do twardogłowych strażników, plan był taki, że niemal cała rodzina Kellych wraz z mniej lub bardziej honorowymi wujkami spotka się w Atrium. Tam mieli na siebie czekać.
Misja była banalna. Skok do Parkinsonów, rychłe znalezienie Morpheusowego chrześniaka, powrót do zacisznej biblioteki, powrót do Ministerstwa. Pozostawił chłopakowi autonomię tak długo jak ten nie będzie opuszczał rządowego terenu, wewnątrz którego z powodzeniem mogli posługiwać się latającymi notkami. Tym nie groziło spalenie w londyńskich pożarze. Sam tymczasem pozostał w Atrium, jakby jego obecność w nim miała przyspieszyć pojawienie się pozostałej piątki.
Oczywiście odnalezienie Jaspera mogło zająć nieco więcej czasu. Dom mógł płonąć, Margerita i Jonathan mogli próbować go ugasić, ratować dobytek, tego nieszczęsnego psa, który ostatnio zawitał do Kellych. Charlotta mogła próbować zmusić obecnie gobliny do wnikliwych zeznań, nie dając wiary w informacje, które jej podawali na temat syna. To wszystko wymagało czasu. Jemu się dziś poszczęściło, ale innym...
Morpheus
Jego serce zaciskało się strachem o syna inżyniery Slughornów, tego który dawno powinien powrócić niekoniecznie w przestrzeni ale czasie. Powinien tu być. Powinien dać mu znać na wiele, wiele godzin nim pierwszy płatek tego przeklętego popiołu dotknął dach londyńskiej kamienicy. Powinien.
Odetchnął i spojrzał na zegarek. W wizji Dolina płonęła. Wszystko płonęło. Czy Little Hangleton też było zagrożone? Z otumanienia wyrwał go szarpiący strach o Lorien. Czy wróciła już do domu? A może po ich pełnym napięć obiedzie postanowiła znaleźć ukojenie pośród dokumentów? Czy zatopiona w pracy miała świadomość tego co się dzieje? Czy informacje o pożarze wydobędą z niej demona? Czy absolutna dewastacja miasta może być ostatecznym ciosem zadanym jej człowieczeństwu? Kroki same powędrowały do windy. Brak im było zwyczajowej prezencji. Anthony właściwie biegł z zaciśniętym sercem, oczyma wyobraźni widząc czerń jej opadających na ziemię piór. W końcu dopadł do windy, która się otworzyła i ukazała dwójkę ludzi. Zdał sobie sprawę, że przed nim stoi najpierw czując zapach jej perfum, aniżeli widząc ją. Zachłanne ramiona zagarnęły sędzinę Mulciber, a Anthony odetchnął drugi raz dzisiejszej nocy.
– Jesteś... martwiłem się – wyrzucił z siebie, nim obrócił twarz i zobaczył stojącego obok drugiego sędziego. Nieco niezręcznie wypuścił kobietę z ramion i odsunął się pół kroku, czując ukłucie zawstydzenia własnym emocjonalnym wylewem, na który nie powinno być miejsca. Nie w takim momencie, nie w czasie wojny. A może właśnie to było najodpowiedniejsze miejsce i najodpowiedniejszy czas na takie gesty? Gdy świat stanął w obliczu szaleństwa zwanego rewolucją mężczyzny każącego nazywać się Lordem?
– Lorien, Robercie... Nad Londynem dosłownie zawisły czarnomagiczne chmury. Pożar zaczął trawić miasto. Po jednej i drugiej stronie – powiedział cicho odsuwając się z nimi od windy. Jeszcze nie było tyle ludzi w Atrium, jeszcze mieli się gdzie przesunąć i mieć choć odrobinę prywatności w tej nerwowej rozmowie.
To jeszcze nie teraz.
Atrium nie było przepełnione, choć coraz więcej ludzi pojawiało się na jego kafelkowanej podłodze. Szaleństwo wzmagało z każdą minutą, coraz więcej osób rozumiało, ze teren Ministerstwa Magii mógł być najbezpieczniejszym miejscem w całym Londynie. Anthony wiedział to z pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez tę piekielną rozgłośnię Nottów. Ponieważ podpisane dokumenty przez niego mogły nie trafiać do twardogłowych strażników, plan był taki, że niemal cała rodzina Kellych wraz z mniej lub bardziej honorowymi wujkami spotka się w Atrium. Tam mieli na siebie czekać.
Misja była banalna. Skok do Parkinsonów, rychłe znalezienie Morpheusowego chrześniaka, powrót do zacisznej biblioteki, powrót do Ministerstwa. Pozostawił chłopakowi autonomię tak długo jak ten nie będzie opuszczał rządowego terenu, wewnątrz którego z powodzeniem mogli posługiwać się latającymi notkami. Tym nie groziło spalenie w londyńskich pożarze. Sam tymczasem pozostał w Atrium, jakby jego obecność w nim miała przyspieszyć pojawienie się pozostałej piątki.
Oczywiście odnalezienie Jaspera mogło zająć nieco więcej czasu. Dom mógł płonąć, Margerita i Jonathan mogli próbować go ugasić, ratować dobytek, tego nieszczęsnego psa, który ostatnio zawitał do Kellych. Charlotta mogła próbować zmusić obecnie gobliny do wnikliwych zeznań, nie dając wiary w informacje, które jej podawali na temat syna. To wszystko wymagało czasu. Jemu się dziś poszczęściło, ale innym...
Morpheus
Jego serce zaciskało się strachem o syna inżyniery Slughornów, tego który dawno powinien powrócić niekoniecznie w przestrzeni ale czasie. Powinien tu być. Powinien dać mu znać na wiele, wiele godzin nim pierwszy płatek tego przeklętego popiołu dotknął dach londyńskiej kamienicy. Powinien.
Odetchnął i spojrzał na zegarek. W wizji Dolina płonęła. Wszystko płonęło. Czy Little Hangleton też było zagrożone? Z otumanienia wyrwał go szarpiący strach o Lorien. Czy wróciła już do domu? A może po ich pełnym napięć obiedzie postanowiła znaleźć ukojenie pośród dokumentów? Czy zatopiona w pracy miała świadomość tego co się dzieje? Czy informacje o pożarze wydobędą z niej demona? Czy absolutna dewastacja miasta może być ostatecznym ciosem zadanym jej człowieczeństwu? Kroki same powędrowały do windy. Brak im było zwyczajowej prezencji. Anthony właściwie biegł z zaciśniętym sercem, oczyma wyobraźni widząc czerń jej opadających na ziemię piór. W końcu dopadł do windy, która się otworzyła i ukazała dwójkę ludzi. Zdał sobie sprawę, że przed nim stoi najpierw czując zapach jej perfum, aniżeli widząc ją. Zachłanne ramiona zagarnęły sędzinę Mulciber, a Anthony odetchnął drugi raz dzisiejszej nocy.
– Jesteś... martwiłem się – wyrzucił z siebie, nim obrócił twarz i zobaczył stojącego obok drugiego sędziego. Nieco niezręcznie wypuścił kobietę z ramion i odsunął się pół kroku, czując ukłucie zawstydzenia własnym emocjonalnym wylewem, na który nie powinno być miejsca. Nie w takim momencie, nie w czasie wojny. A może właśnie to było najodpowiedniejsze miejsce i najodpowiedniejszy czas na takie gesty? Gdy świat stanął w obliczu szaleństwa zwanego rewolucją mężczyzny każącego nazywać się Lordem?
– Lorien, Robercie... Nad Londynem dosłownie zawisły czarnomagiczne chmury. Pożar zaczął trawić miasto. Po jednej i drugiej stronie – powiedział cicho odsuwając się z nimi od windy. Jeszcze nie było tyle ludzi w Atrium, jeszcze mieli się gdzie przesunąć i mieć choć odrobinę prywatności w tej nerwowej rozmowie.