Wstała z fotela, bezgłośnie przemierzając się w stronę korytarza, który prowadził do podwójnych, drewnianych drzwi. Była sama, ojciec załatwiał coś od rana w porcie, a potem wypłynął, oznajmiając, że wróci za dwa lub trzy dni, jak dostarczy towar, nic nowego — teraz miał jakieś interesy z Yaxleyami. Lepiej, że go nie było. Otworzyła im drzwi ubrana w prostą, sięgającą kolan sukienkę z delikatnym dekoltem, czarną i kontrastującą odrobinę z jej porcelanową cerą i jasnymi włosami. Obdarzyła ich pociągłym spojrzeniem, nieco dłużej skupiając się na Tori, jakby musiała upewnić się, że nic jej nie było — chociaż to nastąpi dopiero po dokładniejszym przeglądzie. Ich dom był najlepszym miejscem, miała tu wszystko i nie było ścian z uszami, wszystko zabezpieczone. Przyjaciółka wyglądała blado, co wprawione oko dostrzegło w ciągu sekundy. Zamknęła za nimi drzwi, zamykając je na zasuwę, a potem bez słowa podeszła do czarnowłosej, obejmując ją na przywitanie z ulgą, że wróciła z tego przeklętego jarmarku cała i prawie zdrowa, chociaż niezbyt chyba żywa, bo bił od niej przeraźliwy chłód, na który również zwróciła uwagę, obcując ze zwłokami każdego dnia. Ściągnęła brwi, przyglądając się jej twarzy, jednak nie komentując akurat tego.
- Dobrze was widzieć całych. - zaczęła, podchodząc do Sauriela, z którym niezbyt wiedziała, jak powinna się przywitać, bo raz, że nigdy nie byli przesadnie blisko, a dwa, był narzeczonym jej przyjaciółki, również bladym. Jego też to złapało? Nie powstrzymała się przed zlustrowaniem mężczyzny wzrokiem, zanim przesunęła dłonią po karku, zgarniając włosy na jedno ze swoich ramion. - Napijecie się czegoś, zanim przejdziemy do spraw ważniejszych? - tutaj znów zerknęła na Victorię z uniesioną brwią, a potem ruszyła korytarzem w stronę salonu, gdzie leniwie tlił się ogień w kominku. Na stoliku leżało kilka ksiąg, jakieś pergaminy oraz pióro, ale poza tym, to w izbie panował porządek, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna oraz kadzidła z główną nutą zapachową z drzewa sandałowego, oraz jaśminu. Powiedzenie kobiecie o Nekromancji było jednym, ale czemu Rookwoodowi? Czy Cynthia była gotowa, aby znał jej sekret? Czy ufała mu na tyle? Zacisnęła palce, delikatnie wbijając sobie paznokcie w skórę — rozumiała, że byli w pakiecie, ale takie sekrety były niebezpieczne. Zupełnie jak Atlas Grzybów Borgina. - Rozgośćcie się.
Dodała jeszcze, pozwalając sobie na krótki i bardzo delikatny uśmiech, który przemknął przez jej buzię, nim sama usiadła i zrobiła solidny łyk czarnej kawy, czując, jak ciepło przyjemnie rozchodzi się jej po ciele. Tym, co czuła, nie było dla odmiany podekscytowanie lub znudzenie, a odrobina zdenerwowania. Nie chodziło o przypadkowego, nic nieobchodzącego ją człowieka, który po prostu umarł w głupi lub przypadkowy — okazjonalnie, jako ofiara — sposób, a o kogoś, kto sprawiał, że przypominała sobie o istnieniu emocji o tym, że wciąż gdzieś w środku była nieco wrażliwsza, miała trochę empatii. O kogoś, dla kogo nie była Królową Śniegu.