• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[ 6 Maja 1972, Dom Flintów] Na granicy życia i śmierci | Victoria, Sauriel & Cynthia

[ 6 Maja 1972, Dom Flintów] Na granicy życia i śmierci | Victoria, Sauriel & Cynthia
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#1
09.07.2023, 22:46  ✶  
To był niespokojny czas, Beltane pogrążyło w chaosie cały magiczny odłam Wielkiej Brytanii. W prosektorium tonęli w ciałach, Aurorzy wyrywali sobie włosy z głów, próbując dotrzeć do sprawców całego tego zamieszkania, a wszystkie ślady prowadziły do samozwańczego Lorda, o którym tak głośno było w gazetach już od dłuższego czasu. Zamaskowane postacie wzbudziły strach, ale i szacunek, Cyna wiele słyszała na Ministerskich korytarzach. Miała wrażenie, że celem tego wszystkiego nie była tylko demonstracja siły, a przede wszystkim zasianie ziarna nieufności, niepewności wśród czarodziejów i sprawienie, że patrzono sobie na ręce jeszcze dokładniej, niż wcześniej. Nawet ona, urocza i słodka, trochę głupiutka blondynka z kostnicy, której rolę tak umiejętnie grała, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, musiała być bardziej ostrożna, niż zwykle. Ojciec pałętał się po domu zdenerwowany, miała wrażenie, że coś ukrywał — nie, ona była pewna, że parzył go od środka jakiś paskudny sekret i to dotyczący tego, o co wcale wolała nie pytać. Bo w innym przypadku, to skąd wiedział, żeby zabrać ją w odpowiednim momencie z Beltane? Była też kwestia tych cholernych rytuałów oraz wianków, które jeszcze ciaśniej splątały jej przeznaczanie z Louvainem, bo tamtej nocy prawie nie zeszła na atak serca przez to dziwne, nieokreślone uczucie niepokoju, które tłamsiło oddech. Odskocznią od tego wszystkiego okazał się Shafiq, z którym umówione miała następne spotkanie na jutro. Westchnęła, przecierając oczy i skinieniem głowy dziękując Migotce za kolejną filiżankę kawy oraz fiolkę eliksiru do walki z bezsennością — trochę przerobionego tak, aby bez problemów mogła wytrwać większość nocy. Ciężkie, metalowe wskazówki na zegarze docierały do dziewiątej, na dworze było już prawie ciemno, a chłodne powiewy wiatru kołysały zielonymi gałęziami, na których szumiały liście. Ktoś, kto znał Cynę, to z łatwością dostrzegłby jej zdenerwowanie, którego źródło przybierało śliczną formę Victorii Lestrange, kobiety, którą kochała, jak siostrę i dla której zrobiłaby wszystko, nawet jeśli wiązało się to ze zdradzeniem sekretów lub pójściem do Azkabanu, trudno.
Wstała z fotela, bezgłośnie przemierzając się w stronę korytarza, który prowadził do podwójnych, drewnianych drzwi. Była sama, ojciec załatwiał coś od rana w porcie, a potem wypłynął, oznajmiając, że wróci za dwa lub trzy dni, jak dostarczy towar, nic nowego — teraz miał jakieś interesy z Yaxleyami. Lepiej, że go nie było. Otworzyła im drzwi ubrana w prostą, sięgającą kolan sukienkę z delikatnym dekoltem, czarną i kontrastującą odrobinę z jej porcelanową cerą i jasnymi włosami. Obdarzyła ich pociągłym spojrzeniem, nieco dłużej skupiając się na Tori, jakby musiała upewnić się, że nic jej nie było — chociaż to nastąpi dopiero po dokładniejszym przeglądzie. Ich dom był najlepszym miejscem, miała tu wszystko i nie było ścian z uszami, wszystko zabezpieczone. Przyjaciółka wyglądała blado, co wprawione oko dostrzegło w ciągu sekundy. Zamknęła za nimi drzwi, zamykając je na zasuwę, a potem bez słowa podeszła do czarnowłosej, obejmując ją na przywitanie z ulgą, że wróciła z tego przeklętego jarmarku cała i prawie zdrowa, chociaż niezbyt chyba żywa, bo bił od niej przeraźliwy chłód, na który również zwróciła uwagę, obcując ze zwłokami każdego dnia. Ściągnęła brwi, przyglądając się jej twarzy, jednak nie komentując akurat tego.
- Dobrze was widzieć całych. - zaczęła, podchodząc do Sauriela, z którym niezbyt wiedziała, jak powinna się przywitać, bo raz, że nigdy nie byli przesadnie blisko, a dwa, był narzeczonym jej przyjaciółki, również bladym. Jego też to złapało? Nie powstrzymała się przed zlustrowaniem mężczyzny wzrokiem, zanim przesunęła dłonią po karku, zgarniając włosy na jedno ze swoich ramion. - Napijecie się czegoś, zanim przejdziemy do spraw ważniejszych? - tutaj znów zerknęła na Victorię z uniesioną brwią, a potem ruszyła korytarzem w stronę salonu, gdzie leniwie tlił się ogień w kominku. Na stoliku leżało kilka ksiąg, jakieś pergaminy oraz pióro, ale poza tym, to w izbie panował porządek, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna oraz kadzidła z główną nutą zapachową z drzewa sandałowego, oraz jaśminu. Powiedzenie kobiecie o Nekromancji było jednym, ale czemu Rookwoodowi? Czy Cynthia była gotowa, aby znał jej sekret? Czy ufała mu na tyle? Zacisnęła palce, delikatnie wbijając sobie paznokcie w skórę — rozumiała, że byli w pakiecie, ale takie sekrety były niebezpieczne. Zupełnie jak Atlas Grzybów Borgina. - Rozgośćcie się.
Dodała jeszcze, pozwalając sobie na krótki i bardzo delikatny uśmiech, który przemknął przez jej buzię, nim sama usiadła i zrobiła solidny łyk czarnej kawy, czując, jak ciepło przyjemnie rozchodzi się jej po ciele. Tym, co czuła, nie było dla odmiany podekscytowanie lub znudzenie, a odrobina zdenerwowania. Nie chodziło o przypadkowego, nic nieobchodzącego ją człowieka, który po prostu umarł w głupi lub przypadkowy — okazjonalnie, jako ofiara — sposób, a o kogoś, kto sprawiał, że przypominała sobie o istnieniu emocji o tym, że wciąż gdzieś w środku była nieco wrażliwsza, miała trochę empatii. O kogoś, dla kogo nie była Królową Śniegu.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
10.07.2023, 23:28  ✶  

Byli siebie warci. Znaczy - pasowali do siebie. To znaczy... byli podobni. Pod względem skóry. Bladości. I zimności. I ciemnych włosów. I... chyba łapiecie, o co chodzi. Magiczne "w twoim typie" pod względem wyglądu rozmijało się tutaj w upodobaniach samego Sauriela. Zdecydowanie wolał blondynki, to, co kojarzyło mu się z ciepłem i słońcem. A charakter? Cóż, Sauriel mało dumał o związkach, nigdy w żadnym poważnym nie był - i nie planował być. Byli zaręczeni - w mniemaniu Sauriela nadal był singlem. Obrączka i postanowienia "kogoś wyżej' nic dla niego nie znaczyły. Niestety tutaj dla Victorii - opinia publiczna również nie. Co przemawiało na to "stety" to fakt, że naprawdę bardzo ją polubił. Co za tym idzie - miał do niej szacunek. A co też idzie za tym - był o wiele bardziej skory na ugadywanie się. Bo to nie tak, że był zatkanym i zakonserwowanym typem, którego o nic nie może prosić i do niczego się nie dostosuje. Nie. Victoria już zdążyła się o tym przekonać.

To nie były zbyt spokojne dni. Tym bardziej nie były obleczone fijołkami. Przynajmniej dla Sauriela. Codziennie (co noc?) zaglądał mimo wszystko do Victorii i upewniał się, czy wszystko jest okej. I spędzał z nią tyle czasu, ile mógł. A wiele wcale nie mógł. Dobrze czuł się w jej towarzystwie, o wiele lepiej niż wcześniej. Tak spokojniej. Tak... inaczej? Cokolwiek to było sprawiało, że mocno go do niej ciągnęło, bo jakoś tak... wtedy był cały - a nie tylko ułamkiem. Nie były też więc spokojne dla Victorii, bo musiała znosić Sauriela i jego coraz bardziej dziwne deserki i czekoladki, które gdzieś tam wyhaczył, znalazł, "a było po drodze to kupiłem" albo "ukradłem matce". No dobra, niektóre były całkiem normalne, bo niekoniecznie miał czas łazić po sklepach. Zwłaszcza, że znalezienie takowych o godzinach jego funkcjonowania łatwe nie było. Ale za to mógł proponować Victorii, że spędzi z nią dzień. Nawet nie pytał, czy wybiera się do pracy. Bruh. TO było oczywiste.

Nie spodziewał się na spotkanie dwóch bab. Jedna baba to dużo, a dwie na raz? Niech się takie zmówią na ciebie i olaboga, koniec świata, nic tylko zawijać kiece i lecieć. W drugą stronę od nich, oczywiście. Nawet nie był przekonany, ale zaraz dotarło do niego, bo i Victoria wyjaśniła, że chce po prostu, żeby miał okazję poznać jej znajomą. I to taką w zasadzie wspólną znajomą. Właściwie to tak, nie mówiła mu o swoich znajomościach, jakoś go to nie raziło i do tej pory właściwie nie interesowało. Zainteresowało, kiedy mu ten brak wiedzy uświadomiła. Czy ludzie, którymi się otaczami, nie mówią wiele o tym, kim jesteśmy? Mówili. Tylko należało wyciągnąć odpowiednie wnioski.

I tak - świat jego znajomych był bardzo mały. Takim sposobem wrócił do Cynthii. Chociaż akurat nie uznałby ją za taką znajomą, której będzie isę wbijał na chatę.

- Jak zawsze wyglądasz zjawiskowo, Królowo Śniegu. - Uśmiechnął się słodko w jej kierunku, jak to potrafił do kobiet, w ramach powitania. Czy miało to podłoże romantyczne? Nie, ale przecież nie można było powiedzieć, że to nie było bajerowanie. - Tylko całych? Zdrowych już nie? - Uśmiechnął się krzywo i cynicznie do kobiety. Ściągnął z siebie płaszcz i nawet pomógł go ściągnąć Victorii, taki się z niego dżentelmen zrobił. Odwiesił je i wszedł za Cynthią. - Zostałem tu przyprowadzony do obgadywania spraw poważnych? To lepiej przynieś mi procenty, żeby mnie tu zatrzymać na dłużej niż 5 minut. - Nie potraktował w pełni poważnie jej słów, skoro już o powadze mowa. Z drugiej strony to była Cynthia - tutaj trzeba było brać poprawki na pewne mylne znaki i błędne odczyty konstelacji na niebie. Czy coś. Poszedł za Cynthią i opadł na krzesło czy też fotel przy stoliku. I jak to Sauriel, którego to powstydziliby się Rookwoodowie, zaczął przeglądać te papiery i czytać bezczelnie to, co wpadło mu w dłoń. - Ale burdel. Żeby w takich warunkach przyjmować gości... - Oczywiście tylko się wyzłośliwiał.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
11.07.2023, 15:27  ✶  
Dni mijały, ale chłód jaki otaczał Victorię i odznaczał jej ciało – nie. Odzyskała siły, nie słaniała się już na nogach, wciąż jednak była zimna. I nagle… stała się też sławna. Bo czas jaki minął od wydarzeń na Beltane pozwolił plotkom się rozejść, a to było jak woda na młyn dziennikarzy, którzy zaczęli się rozpisywać o czwórce bohaterów Ministerstwa Magii, jacy weszli do Limbo by tam zmierzyć się z Lordem Voldemortem i wrócili żywi. "Zimni", tak ich zaczęli nazywać, ktoś nawet zadał sobie trudu by pogrzebać i wyciągnąć ich imiona i nazwiska… i wtedy dopiero się zaczęło kopanie w życiorysie. Ludzie byli ciekawi, pismacy mieli ciągle co robić, a Victoria… cóż. Dziwnie było czytać o sobie w gazecie. Dziwnie było czuć na sobie zaciekawione spojrzenia obcych ludzi, zwłaszcza kiedy wróciła do pracy. I nie, Sauriel miał tutaj mało do powiedzenia, bo Victoria nie chciała całymi dniami siedzieć sama ze sobą. Póki co jednak poprosiła nie o pracę w terenie, a o zajęcie się papierologia, której mieli teraz po sufit, bo nikt się tym nie zajmował. W pracy rozmawiała też z kimś z Departamentu Tajemnic – i również nie znał odpowiedzi na pytanie co dokładnie się stało. Zaczęto jednak szeptać, że Zimni to jednak… kolejna wersja żywych trupów. Te słowa sprawiały, że Victoria tylko uśmiechała się gorzko i myślała sobie, że to niezła ironia. Bo jeśli tak na to spojrzeć to cóż… Sauriel nie mógł lepiej trafić, naprawdę do siebie pasowali. Tylko, że wolał blondynki. Nikt ich nie pytał o zdanie ani wcześniej, ani później, ale gdyby zapytano, to czy chociaż tyle by mu dano? Może podsunięto by mu Cynthię, ostatecznie była wolna, czystej krwi – i tak dalej. Tak, na nieszczęście Victorii zaręczyny nic dla niego nie znaczyły. A dla niej owszem – bo to ona musiała nosić pierścionek i wszyscy wokół wiedzieli, że nie dla ozdoby. To po niej od razu było widać, że jest "zajęta" – nie po nim. Jeszcze jeden szczegół, który sprawiał, że mężczyźni mogli robić co chcieli, a kobiety… były w ten sposób przez nich upadlane, bo facet się wyszaleje, a baba… wiadomo. Na nieszczęście Sauriela Victoria uznawała, że skoro już się na coś zgadzano, to wypadałoby się tego jakoś trzymać. A na nieszczęście ich obu – była pewna, że skoro nagle zyskała na rozpoznawalności, to prędzej czy później dobiorą się do Sauriela z uwagi na nią. I Lestrange nie miała zielonego pojęcia co zrobić, żeby ukryć jego tożsamość (właściwie niewykonalne, prędzej czy później dojdą do tego od kogo ten pierścionek), a od tego bardzo krótka droga do tego, by wykopać, że jest wampirem.
  Nocne wizyty wampira jednak wcale jej nie przeszkadzały, nawet jeśli przynosił ze sobą jakieś wymyślne słodycze. Wrażenie było odwzajemnione, bo i ona jakoś lepiej się czuła w jego towarzystwie. Nie miała więc nic przeciwko jego towarzystwu, nawet wtedy kiedy zaproponował, że posiedzi z nią w dzień. Mógł z nią siedzieć ile tylko chciał, a ona prawdę mówiąc się z tego cieszyła.
  Dokładnie wytłumaczyła mu kim dla niej jest Cynthia. Tak, znali się – ale relacja pomiędzy nią a panną Flint była zupełnie inna, i kompletnie nieprzypadkowa. To była w końcu jej najlepsza przyjaciółka, bliska dla niej jak siostra, choć nie łączyły je więzy krwi. Skoro zaś on peplał o poznaniu jej z jego znajomymi, to ona mogła się odwdzięczyć tym samym, nie tak? I dlatego razem zawitali na próg domu Cynthi. Był czas, że spędzała tutaj wakacje – albo Cyna u niej.
  - Cześć, kochana – Victoria odwzajemniła gest Cynthii, również ją obejmując na przywitanie, chociaż w pierwszej chwili się zawahała, nie chcąc sprawić jej dyskomfortu swoim chłodem. Ostatecznie uznała, że i tak już wszystko wie z gazet, zresztą nie dało się zamaskować tego zimna. Uśmiechnęła się do niej, bo naprawdę cieszyła się, że ją widzi. Nie pokusiła się o mówienie reszty utartych frazesów, i tak nie było po co – kobiety znały się od podszewki, a słowa czasami były zupełnie zbędne. Cyna jak zwykle wyglądała zjawiskowo i nieskazitelnie – lubiła w niej to bardzo, te schludność i porządek jakim się odznaczała. Przywitanie, jakie Sauriel zaserwował Cynthii sprawiło z kolei, że coś ją zakuło w sercu. Nie rozumiała tego, denerwowało ją to, że w ogóle tak odczuwa. Ale też zaczynała dostrzegać pewien schemat: albo chodziło ogólnie o blondynki, albo po prostu o kobiety, które nie były nią. Cóż... Na krótką chwilę przymknęła oczy, starając się ukryć emocje za maską oklumencji. To zawsze stwarzało pewien dystans, chłód, którego nie było, jeśli nie uciekała do magii.
  - Herbatę – poprosiła i ruszyła za Cynthią, próbując się uspokoić. Jej sukienka powiewała delikatnie, kiedy stawiała kroki – ciemna, długa do ziemi, z długimi rękawami. Póki co robiła wszystko, by się ogrzać, nic to jednak nie dawało i co prawda już się trochę przyzwyczaiła do chłodu, to wciąż nie była to jednak dla niej norma.
  Sama z gracją i godnością usiadła na miejscu, które często zajmowała. Czuła się tu w końcu prawie jak u siebie. Uniosła za to brew i spojrzała krytycznie na Sauriela, który znowu wpadł w tryb zachowywania się jak zwierzę – miała jakieś takie przebłyski jego zachowania z początku ich znajomości, kiedy też był takim samczykiem alfa cotojaniejestem. Postanowiła tego jednak nie komentować.
  - Gdzie ci wywiało Castiela i ojca? – zagaiła, gapiąc się przez moment na to jak Sauriel grzebie w papierach na stoliku, nim przeniosła spojrzenie na Cynthię. - Taki jest teraz bałagan wszędzie, że aż podziwiam, że ludzie mają czas na jakieś interesy i biznesy.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#4
12.07.2023, 21:48  ✶  
Widziała każdego z nich osobno tysiące razy, ale zobaczenie razem i to w momencie, gdy Tori nosiła na palcu pierścionek, sprawiło, że zlustrowała ich spojrzeniem błękitnych oczu nieco dłużej, niż powinna. Wizualnie byli parą atrakcyjną, a jeśli wierzyć temu, co podczas ich babskiej randki opowiadała jej przyjaciółka, wszystko było na dobrej drodze przynajmniej ku przyjaźni, która przecież mogła być solidnym fundamentem pod leniwie kiełkujące uczucie. Czy mogli się pokochać? Nie była pewna, ale z drugiej strony, co Cynthia o miłości wiedziała? Chcąc lub nie, musiała zaufać Saurielowi, powierzyć mu swoją niepowiązaną krwią siostrę i liczyć, że tego nie popsuje.
Dźwięk jego głosu, wypowiadane słowa sprawiły, że brew jej nieco drgnęła, jednak w wyuczonym uśmiechu uniosła kąciki ust, skupiając przez ułamek sekundy wzrok bezpośrednio na jego ciemnych oczach.
- Jak zawsze szarmancki i czarujący, Mroczny Książe. - odparła równie uroczo, pozwalając sobie na ten niewinny ton głosu, który czasem wykorzystywała w pracy. Potem jednak subtelnie wywróciła oczami, a twarz jej złagodniała i zdawała się zastygnąć w obojętnym bezruchu. Lubiła Rookwooda na swój pokrętny sposób, jednak w żaden sposób nie był dla niej jednostką atrakcyjną. Czy kobiety łapały się na takie pochlebstwa i uśmieszek? Mimowolnie zerknęła na Tori, zdawało się, że coś na jej twarzy drgnęło, jednak mogło to być tylko złudzenie. Przytulenie przez przyjaciółkę, nawet jeśli chłodne — było przyjemne. Wszak czym dla koronera nowym było zimno i dreszcz przebiegający na karku. Zignorowała komentarz narzeczonego trzymanej jeszcze chwilę w ramionach kobiety, lustrując ją uważnie wzrokiem. - Z chłodem Ci do twarzy. Wolałabym jednak, aby nie było następnych takich wycieczek oraz artykułów, dopóki się nie odezwałaś, odchodziłam od zmysłów.
W jej głosie rozbrzmiała nienaturalna aż dla niej szczerość, łagodność i troska, które rozpłynęły się równie szybko, co pojawiły.
Poprowadziła ich do salonu, chociaż Lestrange znała drogę, setki razy bywała, ba, nawet nocowała w tym domu. Migotka ją uwielbiała, posiadłość i okoliczne tereny nie miały praktycznie przed czarnowłosą żadnych tajemnic.
- Zostałeś tu przyprowadzony, czy chciałeś dać się przyprowadzić? - zaczęła tylko, podnosząc na niego spojrzenie i po upiciu z filiżanki, wstała, kierując się do barku swojego ojca. Pamiętała, co lubił Louvain, ale nie miała pojęcia, jakie trunki preferował Rookwood. Była pewna, że istniała w nim malutka cząstka, która nie chciała po ostatnich wydarzeniach puścić Victorii samej po nocy, nawet do Cynthii. Była zbyt popularna, narobiła sobie wrogów. Nie chciała zagłębiać się jednak za bardzo w konflikt, dla którego Beltane było tylko iskrą. - Whisky? Burbon? A może rumu? - zapytała go, przyglądając się butelką, a gdy odpowiedział, przygotowała trunek i podała mu, przenosząc wzrok na stół. - Wybacz mi ten nietakt, straciłam poczucie czasu. Znalazłeś coś interesującego? Obawiam się, że nie ma tam nic na Twoje ulubione tematy.
I znów uśmiechnęła się słodko, odszukując jego spojrzenie. Gdy się wyprostowała, wygładziła sukienkę oraz poprawiła włosy, kierując się na kilka chwil do kuchni, aby przygotować przyjaciółce herbaty, która wylądowała w eleganckiej filiżance i w towarzystwie jakichś ciastek, które miała w domowej puszce. Na jej słowa westchnęła z rezygnacją, dając tym samym znać, że niezbyt podobała się jej nieobecność tej dwójki w domu, zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdzie każdy bywał podejrzany.
- Ojciec popłynął chyba w okolicę Grenlandii, ma wrócić za trzy lub cztery dni, zależnie od pogody oraz rozładunku. Castiel natomiast.. Sama chciałabym wiedzieć. Mój brat odkrył w sobie żeglarza, pływa tym swoim jachtem gdzieś po świecie, przypuszczam, że nie sam, aczkolwiek nie chce ojcu robić nadziei. Czasem wyśle list. - wyjaśniła, zajmując miejsce i sięgając po swój wciąż gorący napar. Specjalnie usiadła tak, aby ich dwójkę dokładnie widzieć. - To prawda, kostnica wypełniona po brzegi, brakuje nam rąk do pracy. Nie wszystkie trupy zostały zidentyfikowane, wciąż są zaginieni, a przecież rozwój wypadków na Beltane wcale nie sprawił, że cała reszta zagadkowych śmierci dookoła ustała. - kontynuowała ze spokojem, może nawet odrobiną ekscytacji, której jawnie nie wypadało. Cynthia taka już jednak była, odrobinę upośledzona emocjonalnie, skupiona przesadnie na pracy, jakby miała to być ucieczką przed okropną dla kobiet rzeczywistością. Zwilżyła wargi, pozbywając się z nich resztek napoju, odszukując następnie oczu przyjaciółki. - Nie jesteś tu jednak po to, aby obgadywać festyn. Konwencjonalne metody wciąż nie odnalazły przyczyny, a tym bardziej rozwiązania Twojego problemu, prawda? Jak się czujesz?
Jej przypadek był — doprawdy, fascynujący i Cyna nie mogła ukryć iskierek w oczach, ciężko było jednak dokładnie je sprecyzować.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
13.07.2023, 11:46  ✶  

Wolał blondynki, ale czy zamieniłby ten pierścionek z dłoni Victorii na dłoń Cynthii? Nie. Albo na dłoń jakiejkolwiek innej blondynki, którą znał? Hell no. Fizyczność stała poniżej tego, co było dla niego naprawdę istotne. Nie można tutaj było mówić o jakimś wyborze, właściwie o jakimkolwiek, bo tak - zadecydowali ich starzy. Tak wyszło. Natomiast Victoria pokazała mu coś pięknego. Coś, na co nie wpłynął rytuał wianków, co nie miało nic wspólnego z pożądaniem, z fizyczną miłością. Pokazała mu takie ciepło, że nie musiała mieć blond włosów, żeby przypominać światło dnia. I nie musiała mieć przy tym ciepłej skóry. Więc nie ważne było to, że coś dyktowało potrzebę troski o niej - a dyktowało, po tych paru dniach, prawie tygodniu, był pewien. Że pojawiło się COŚ, co ukierunkowywało jego emocjonalność i myśli. Coś, co go wkurwiało do granicy jego wytrzymałości. Starał się tego nie okazywać, stay cool, ale jak to z nim bywało - kiepsko wychodziło mu ukrywanie emocji. Zwłaszcza tych silniejszych. Pomagało tylko to, że przy niej się uspakajał.

- Miód na moje serce. - Odparł słysząc taki piękny zwrot posłany w jego kierunku. Ułożył dłoń na klatce piersiowej, jakby rzeczywiście jakkolwiek miało teraz zabić to wielkie kokoro, ale nie. Na szczęście pozostawało tak samo martwiutkie. Nie znaczyło to, że przez to mniej mu się podobał ten śmieszny zwrot, jakiego użyła wobec niego Cynthia. Byłoby kłamstwem powiedzenie, że takie teksty nie były w pewien sposób prowokacyjne, tylko kogo prowokowały? W tym wypadku drażniły co najwyżej biedną Victorię, bo Sauriel po prostu nie mógł się powstrzymać. Muszę, albo się uduszę. A mógł - bo przecież wampiry nie oddychają, to i z duszeniem się problemów by nie było. Mimo wszystko tak, jak był gotów na bardzo wiele rzeczy dla swojej Selene, tak nie zamierzał rezygnować z tej małej przyjemności, jaką dawał mu ten niezobowiązujący z jego strony flirt. Dziwnie się robiło dopiero, kiedy kobiety brały go jednak bardziej zobowiązująco. Wtedy już śmiało można było powiedzieć, że to była zabawa cudzym kosztem. Niestety dla reszty społeczeństwa - Sauriel nie był aż tak wspaniałomyślny, żeby poczuć coś na swoim sumieniu z racji tego. Jeśli jednak o Cynthię chodzi to nawet nie był flirt. To była zaczepka, ale i okaz sympatii z jego strony jej względem. Bo tak, dobrze to zostało określone: "lubił ją w pokrętny sposób". Nie mógł mówić o po prostu "lubieniu". Za to na pewno o szacunku. O tym, że trochę ich łączyło. A nawet więcej niż trochę, co wyszło całkiem niedawno, kiedy ostatni raz z Królową Śniegu rozmawiał.

- Prawda? Teraz naprawdę może konkurować z samą Selene zawieszoną na niebie. - Odniósł się do słów Cynthii apropo tego, że z chłodem Victorii było do twarzy. Ale nie zgadzał się z tym. Nie chciał tego mówić, bo nie chciał Victorii sprawia przykrości, ale według niego do twarzy było jej z ciepłem i kawałkiem słońca na twarzy, które łapała szlajając się za przestępcami. - Hmm... - Zatrzymał się w swoich uważnych oględzinach otoczenia, gotów niemalże niuchać wszystkie kąty nowego terytorium, na którym się znalazł i spojrzał na Cynthię, lekko mrużąc oczy. - Jeśli sugerujesz, że jestem jak pies strażniczy, to nie będę zaprzeczać. Z grzeczności. - Smirknął, zajmując swoje miejsce z boku - nie przy samych kobietach. Z tego co zrozumiał to Victoria wiedziała, że się znali. On i Cynthia. I że Cynthia była dla Victorii bardzo ważna. Chciał to uszanować i nie zamierzał też wbijać się w babskie pogadanki, nie potrzebował aktualnie atencji. W końcu Viki już mu zapowiedziała, że jeśli by takowej potrzebował wystarczy dać znać. I nie zamierzał tego przyzwolenia nie wykorzystać przy pierwszej lepszej okazji. - Wszystko. - Odpowiedział na pytanie o alkohol. Zrobił malutką przerwę. - A tak serio to może być rum. - Żeby nie trzymać gospodyni w zbyt długim napięciu tej jakże odpowiedzialnej decyzji... - Zdziwiłabyś się, co może mnie zainteresować... - Mruknął, skupiony chwilowo na tekście. Sauriel był prawdziwą książką wiedzy bezużytecznej. Cóż, przynajmniej Sauriel nie oszukiwał samego siebie, że jest jak dziecko - dasz mu kartkę i kolorowe kredki i będzie zajęte sobą na godziny. W końcu był facetem. Każdy facet był dzieckiem - mniejszym albo większym. Mimo to słuchał. Jak smok na kopcu złota, który zawsze nadstawia czujne ucho.

I dlatego przeszedł go przyjemny dreszcz, poczucie satysfakcji, jakby był artystą, którego dzieła wystawiają. Wystarczyło tylko wspomnieć o tragedii Beltane i jego trupach.

- Zadam kluczowe pytanie każdego z naszych spotkań - widziałaś się z Fergusem? Żyje czy już zdechł?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
14.07.2023, 18:49  ✶  

Już na końcu języka miała słowa, by Cynthia tego nie ciągnęła, bo tylko go zachęci – ale nic ostatecznie nie powiedziała. To była ich sprawa jak się ze sobą witają, znali się przecież dłużej, a kim ona była, by w to ingerować?

– Wykonywałam swoją pracę – odpowiedziała kobiecie. A to była niebezpieczna praca, zwłaszcza w tych ciemnych czasach. Zaś przygotowanie na aurora trwało tyle czasu – 3 lata – żeby kandydatowi pokazać z czym będzie się mierzyć i że to nie jest żaden spacerek. Wiedziała o tym, znała ryzyko. Tyle że nikt raczej nie był w stanie przewidzieć jak skończy się sabat na cześć Beltane. – Na artykuły nie mam wpływu. I obawiam się, że to dopiero początek. Znaleźli sobie sensację i będą ją doić jak krowę do końca. Spodziewaj się w pewnym momencie, że zaczną wypisywać o mnie jakieś bzdury – dodała. Victoria jakoś sobie z tym radziła, ostatecznie była urodzona w rodzinie czystej krwii, nigdy nie była też szarą myszką. A poza tym kiedy życie daje ci cytryny, to przecież po to żeby zrobić z nich lemoniadę – i Lestrange zamierzała wykorzystać tę swoją nowo zdobytą rozpoznawalność w świecie być może po to, by wykroić z tego dla siebie nieco większa niezależność od rodziny. Bocoludziepoźniejpowiedzą. To tak w razie czego – tak samo jak planowała zabezpieczyć swój majątek przed rodziną Sauriela, biorąc pod uwagę, że po ślubie to będzie też jego. – Wcześniej nie mogłam napisać, przepraszam – to były szczere przeprosiny – wróciła do domu dzień po wydarzeniach i to w obecności Sauriela, bo samej nie chcieli jej wypuścić z namiotu medyków. Za to biorąc pod uwagę jaka była słaba i jak się męczyła w przejściu kilkunastu metrów – to nic dziwnego. Za to że w chłodzie było jej do twarzy… może się z chłodem kojarzyła na pewien sposób, ale to uroda Cynthii była chłodna, nie Victorii. Uśmiechnęła się za to w ramach podziękowań za te słowa – bo co jej pozostało? Płakać? Chłód przez te sześć dni nie zniknął, ale przynajmniej przestała się trząść z zimna. Spojrzała jeszcze na moment na Sauriela, wysoko unosząc brwi, gdy zawtórował Cynthii i stwierdził, że mogłaby konkurować z księżycem.

– Wiesz, Kocie, nie trzeba mnie pilnować – odpowiedziała już bezpośrednio mężczyźnie kiedy byli w salonie, odwracając do niego głowę. Nie była mała dziewczynką i nie potrzebowała niańki. Nigdy też nie zmusiłaby Sauriela do czegoś, czego nie chciał – o tym też już rozmawiali, chociaż tamta rozmowa miała inny wydźwięk, kontekst i była najdziwniejsza rozmową jaką w życiu prowadziła, a była aurorką wcześniej pracującą jako brygadzistka – to dużo mówiło dziwności rozmowy przeprowadzonej z Saurielem.  W jej głosie nie było jednak wyrzutu, a na twarzy próżno było szukać jakiegokolwiek grymasu. Wygładziła się i uspokoiła wcześniej, gdy ukryła się za woalką oklumencji, a teraz nawet i po tym nie było śladu. Mimo wszystko doceniała, że bez kręcenia nosem z nią tutaj przyszedł. Nieco się zdziwiła za to wyborem rumu, bo jak dotąd zawsze było to whisky.

- W takim razie mam nadzieję, że wrócą do domu szybko i bez dodatkowych przygód – odpowiedziała, wysłuchawszy opowieści o ojcu i Castielu. Wyglądało na to, że jej bliźniak wyrwał się  z domu, ptaszek wyleciał z gniazdka i nie zapowiadało się na rychły powód. I nic dziwnego, skoro na miejscu czekały dwie osoby, które chciały żeby się jak najszybciej ożenił. Ojciec był za to wprawiony w pływaniu i chyba całe życie było tak że wypływał na koła dni i wracał – nic nadzwyczajnego. Ale faktycznie to nie był najlepszy czas na takie znikanie, gdy wokół panował taki bałagan, a z początku był też problem z teleportacją. - Pozdrów ich ode mnie jak wrócą – poprosiła i uśmiechnęła się do Cyny, biorąc w dłoń filiżankę. Czuła ciepło porcelany, rozgrzanej teraz naparem, ale nie robiło jej się od tego ani trochę lepiej. Ani trochę cieplej. - Wiem. U nas też jest dużo do roboty, tylko jakby tych rąk do pracy trochę mniej – ponieśli straty. Niektórzy autorzy nie wrócili z Beltane – czy raczej wrócili, tylko nie z tarczą a na niej. Ona sama póki co nie pchała się do pracy w terenie gdzie panował chaos. Ale tam za biurkiem też było co robić, a skoro tak wielu z nich zostało wysłanych do pracy, to strach pomyśleć co będzie kiedy trzeba będzie to wszystko nadrobić. Więc póki co – starała się przydać w ten sposób. Ale w kostnicy nigdy nie było ich zbyt dużo, więc wyobrażała sobie że w tę garstkę, jaką tam pracowali, to dopiero mieli nawał pracy. - Ale dbasz o zdrowie? Nie przepracowujesz się? Bo dam sobie palca uciąć, że Brenna w tym momencie przegina i nie daje sobie odpocząć – a taki palec… to przecież niemala cena. Obie znały jednak Brennę bardzo dobrze, od czasu szkoły tylko jej się pogorszyło jeśli chodzi o tryskanie energią. - Nie bądź jak Brenna – martwiła się o Cynthię tak samo, jak ona martwiła się o nią. Nie było tu miejsca na grzeczność czy udawanie – tak po prostu było. Victoria tym osobom, które szczerze polubiła i były dla niej bliskie, okazywała naprawdę dużo ciepła i uwagi. Sauriel mógł zobaczyć, że nie była to żadna poza względem niego.

Wiedziała za to, że Cynthia prędzej czy później przejdzie do tematu jej… stanu i takiego zainteresowania dziennikarzy i ogólnie opinii publicznej. Ba, była pewna, że sama jest ciekawa co i jak. Na jej pytanie Victoria po prostu westchnęła i przez moment trwała cisza, bo choć pokręciła głową, to się nie odezwała. Odłożyła na stolik najpierw spodeczek, później na niego filiżankę, a następnie oparła się o fotel.

– Nie, nie znaleźli przyczyny. Zupełnie nic się nie zmieniło – miała na myśli, że odkąd się obudziła – wcale z czasem nie robiła się cieplejsza. – Jak się czuję… Jest mi ciągle zimno. Nie jestem w stanie się ogrzać ani magią, ani ogniem, ani żadna warstwa ubrań nic nie zmienia. Już się trochę przyzwyczaiłam. Przestałam się przynajmniej trząść. No ale poza tym no to wróciłam już do formy – nie była ranna, nie uderzyła się w głowę, nic się takiego nie działo… oprócz tego, że była w Limbo, wróciła stamtąd i nadal… żyła?

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#7
18.07.2023, 22:17  ✶  
Nie miała doświadczenia w związkach, lepiej radziła sobie z trupami, aniżeli ludźmi z krwi i kości, którzy kierowali się uczuciami i zwykle własnym egoizmem. Nie umiała przez to ocenić ich relacji sensownie, zauważyć palących iskier w ich oczach, gdy te zwracały się ku sobie, troski płynącej ze sposobu wypowiedzi lub nawet tego, w jaki sposób pomógł jej z płaszczem. Widziała jednak, że mu zależało, bo jedyną osobą, dla której były w stanie znieść spotkanie dwóch przyjaciół, gdzie jego zażyłe relacje łączyły tylko z jedną — był Fergus. Victoria musiała stać się kimś równie istotnym lub nawet ważniejszym, nienachalnie rosnącą w nim myślą, złodziejką spojrzeń i uwagi. Była przekonana, że mężczyzna wcale tego nie chciał, wszak trudno było nawiązać z nim jakąkolwiek relacje, zwłaszcza gdy operował tak słabymi tekstami na podryw. Widok ten jednak uspokoił odrobinę jej serce, zupełnie jakby mogła spróbować oddać mu Tori bez większych przeszkód, skoro się tu pofatygował. Takie drobne gesty, czyny, akty poświęcenia — wyrażały więcej, niż słowa. Była to jasna myśl na tle pozostałych, które tliły się w jej głowie, wracając co jakiś czas w stronę Louvaina, z którym powiązał ją ten przeklęty jarmark i który zdawał się zamieszkać w jej myślach w sposób, którego niestety, ale nie kontrolowała. Stłumiła westchnięcie, posyłając zamiast tego krótki, odrobinę ironiczny uśmiech w stronę Rookwooda, gdy ten podziękował za wyszukany komplement. Skoro ona była Królową Lodu, on był Księciem Ciemności, a Victoria jasnym promykiem na tle chłodu i mroku. Jako flirt tego jednak nie traktowała, więc przyjaciółka nie musiała się przejmować. Nie zmieniłaby tego, co łączyło ją z wampirem i sposobu, w jaki funkcjonowali, bo na tle pustych komplementów i ulotnych uśmiechów, ta iskra złośliwości i prowokacji była czymś orzeźwiającym, nie musiała udawać niewinnej lalki, jak to bywało w Ministerstwie.
- Wiem moja Droga. - westchnęła w odpowiedzi, przyglądając się czarnowłosej kobiecie z troską raz jeszcze, przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce. Cóż, nawet jeśli była do połowy trupem, to przynajmniej nie musiała robić jej sekcji zwłok i przygotowywać raportu o tym, które zaklęcie ją zabiło. Z natury Flintówna była kobietą rozsądną, doskonale kontrolującą swoje odruchy, słowa oraz zachowanie, ale gdyby faktycznie jej siostrze coś się przytrafiło, wtedy by sama zapragnęła zemsty, pozwalając, aby nienawiść wypełniła jej serce. Wykorzystałaby wszystkie środki, sięgnęła po najczarniejsze tabu w nekromancji lub zakazanych miksturach, gdyby ktoś jej Victorie zabrał. - Nie obchodzą mnie te niedorzeczne artykuły, każdy, kto Cię poznał i tak nie uwierzy tym podrabianym dziennikarzom.
Większość była sprzedana, liczyli tylko galeony i barwili informacje, szukając sensacji, tak, jak sugerowała narzeczona Sauriela. Rozumiała, że nie mogła napisać — nawet nie dopytywała. Oni mieli pełne prosektorium, a co dopiero aurorzy mieli powiedzieć o swoich wypełnionych po krańce blatu biurkach, dodatkowo poszkodowani i będący pod ostrzałem irytującej prasy.
- Ona bije Selene na głowę. - odparła swobodnie i dość pewnie, a jej ramiona drgnęły, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Tori była piękna, miała dobre serce i wzbudzała szacunek u ludzi, topiła każdy lód. Powiedziała tak, żeby dodać dziewczynie trochę otuchy, bo jeśli komuś zimno pasowało, to Cynthii, nie jej.
Na jego słowa znów jedynie się uśmiechnęła, nie komentując. Mężczyźni mieli to do siebie, że gdy im zaczynało zależeć, stawali się przesadnie protekcyjni, ale jednocześnie wcale nie chcieli, aby kobiet o tym wiedziała. Nie chciał obdzierać jej z niezależności, ale chciał mieć na nią oko. I ten kot w tle. Ah, młodość. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Victorią, czując kolejną falę ciepła na ciele, ulgę, że znajdowała sposób, aby się odnaleźć i szukać w tym narzeczeństwie tego, co było najlepsze. Przyjaźń była najlepszym fundamentem, a obserwując ich dwójkę, to z łatwością można było stwierdzić, że się o siebie troszczą, może nawet rozumieją lepiej, niż sądzili. To doskonały początek. Blondynka pomyślała nawet o tym, że gdyby ojciec znalazł kogoś, chociaż w połowie tak inteligentnego, jak on, nie byłoby tak źle.
- Dobry wybór, mój ojciec zna się na rumie. - odparła Saurielowi na wybór alkoholu, wybierając jeden z lepszych jej zdaniem trunków, nalewając od odpowiedniego, kryształowego naczynia, dodając odrobinę lodu z magicznego pucharka, który zawsze trzymał zimno. Podała mu szklankę, podnosząc spojrzenie niebieskich oczu na ciemne oczy Rookwooda. - To akurat raport z autopsji jednej z ofiar na Beltane, ale zmarł — jak już zapewne wyczytałeś — przez atak serca i pęknięcie aorty, nie przez Czarną Magię. Nie wątpię Saurielu, że Twoje zainteresowania obejmują bardzo wiele tematów.
Cofnęła się, zerkając na chwilę na trzymane przez niego papiery, które widocznie z czymś porównywała. Cóż, zwłoki nie robią na niej wrażenia, niezależnie od przyczyny zaprzestania oddychania i zatrzymania serca. Jeno puste skorupy, kupa kości i mięśni, skomplikowany mechanizm, który nagle zatrzymano. Nie byli już przecież ludźmi, obiektami, rzeczą.
- Nie. Jego zwłok nie przywieźli, zakładam więc, że zaszył się gdzieś, być może wypłynął z moim bratem? Ostatnio się zaprzyjaźnili. - odparła na pytanie o przyjaciela, czując krótki i nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej. Jak długo już nie mieli ze sobą kontaktu? W Hogwarcie dużo czasu spędzali razem, zwłaszcza na jej ostatnim roku, odkąd na wcześniejszym zamknęli ich na noc w szkolnej bibliotece, wówczas ze złośliwości przeszli na normalne rozmowy. Skupiła się na Tori, wcześniej oczywiście obiecując, że ich pozdrowi.
- Oszczędzaj się, nie jesteś jeszcze w pełni sprawna, pomijając już kwestię zimna. - zdążyła już ocenić ją wprawionym okiem, bo przecież poza karierą koronera, Cynthia miała wykształcenie uzdrowicielskie i nawet odbyty krótki staż w szpitalu w Mungu oraz w Nowym Orleanie, zanim zmieniła profesję. Nie żałowała, tak było łatwiej. Na jej pytanie o dbanie o zdrowie, nie mogła powstrzymać krótkiego, cichego roześmiania się — co się zdarzało niezwykle rzadko. - Wyobrażasz sobie Brenne, która postępuje inaczej? Jest dużo nadgodzin, nie przeszkadza mi to zupełnie, zresztą, wiesz, że i tak nie jest mi z Morfeuszem po drodze. - powiedziała, siedząc już wygodnie i upijając odrobinę z filiżanki. Podniosła na nią spojrzenie, ignorując łaskoczący w szyję, luźny kosmyk włosów. Trochę się wahała, trochę walczyła sama ze sobą, ale zdawała sobie sprawę, że nekromancja będzie najlepszym sposobem na uzyskanie odpowiedzi. Tylko czy nie będą takie same jak przy Louvaine? Wszak on również był na granicy.
Myślała chwilę nad słowami czarnowłosej, jakby zapominając o obecności jej narzeczonego w pomieszczeniu. Zwilżyła wargi, pozbywając się z nich resztek naparu, stuknęła w porcelanę długimi paznokciami, wydała ciche mruknięcie, które świadczyło o głębokiej debacie wewnętrznej. - Ufasz Saurielowi? Powierzyłabyś mu swoje życie? - zapytała ni stąd, ni zowąd, zakładając nogę na nogę po odstawieniu na blat stołu naczynia z gorącym napojem, opierając się rękoma o kolana. Plecy miała proste, ramiona również tkwiły w bezruchu, a nieruchoma twarz sugerowała, że pytanie było całkiem poważne, nie dla przedrzeźniania się, nie dla zaczepki. Cynthia była nieufna, ale dla Victorii była w stanie przełamać swoje zasady, wyjść z inicjatywą i podzielić się jednym ze swoich sekretów. - Czy ja mogę mu ufać? - dodała, przekręcając głowę tak, aby nienaturalnie jasne, błękitne tęczówki zlustrowały twarz wampira.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
19.07.2023, 22:46  ✶  

Artykuły. No tak, dziwne by było, jakby się nie pojawili. Sprawa, z jaką związana była Victoria przez Beltane huczała w świecie czarodziejów. Niekoniecznie o niej per se - natomiast o tym, co się tam wydarzyło, o samym tym przypadku, że pojawiło się kilka nowych "żywych trupów", co w jego kręgach było zamiast straszne to całkowicie zabawne. Bardziej w stylu "wow, szczęśliwcy, nie ma to jak zmartwychwstanie". Ludzie kochali życie, bali się śmierci. Sama Victoria miała powiedzieć, że szczęśliwy jest ten, komu przetrwać się udało. Ale to dopiero za parę dni. Dzisiaj były inne zmartwienia, inne słowa do wyplucia z siebie. Do wyszeptania pomiędzy dwoma paniami. Czy przyszedł tu tylko po to, żeby pilnować Victorii? Oczywiście, że nie. Śmiechy hihy co do tego psa stróżującego, ale nie był typem osoby, słusznie zauważając, która ograniczałaby czyjąś wolność przez jakieś dziwne obsesje. Przynajmniej jak na razie. Człowiek jest inny, kiedy przebywa z kimś sam na sam i inny w towarzystwie. Jak Victoria miała okazję się przekonać, że Sauriel może i był dla niej miły, ale to nie była żadna zmiana. W żadną ze stron. Nigdy nie przestał zachowywać się jak orangutan, czy też cham. Albo chamski orangutan. Jeśli Victoria liczyła, że to się zmieni, to musiała się przejechać na tym - i się przeliczyć. Dla osób takich jak Victoria czy Fergus Sauriel po prostu miał zarezerwowane swoją najbardziej łagodną i wyrozumiałą stronę. Bo zazwyczaj chuja go obchodziło, co myślą inni, co czują i jak się poczują, jeśli. I jeśli wszystko weźmie w łeb i nagle prasa zacznie pisać o Victorii i zaaferuje się, jakiego wspaniałego partnera ma - trudno. Prawdopodobnie kogoś innego by zamordował za robienie mu problemów - i to nawet nie jest żart. Ale Viki? Wzruszy ramionami. Trudno. Przecież to nie jest wielka cena za to, że żyła i... właściwie to miała się dobrze. W miarę dobrze.

- Ay. - Potwierdził tylko na jej zapewnienie, że nie trzeba jej pilnować. - Ale po co leczyć, skoro można zapobiegać. - Uśmiechnął się szeroko, ewidentnie złośliwie, chociaż była to zaczepka ze stylu tych bardziej sympatycznych z jego strony. Dobrze było oderwać się od codziennych... conocnych zajęć i spędzić go z Victorią w towarzystwie osoby, którą ona lubi i ceni. To była nauka, nawet bardzo duża. Bo przecież Sauriel słuchał i spoglądał na dwie kobietki. Nie to, że podsłuchiwał, bo kiedy w dalszym ciągu miały przyciszyć głos a on zatonąć w papierkach i książkach - jego słuch pozostawał wyłączony całkowicie. To jest jednak to - poznanie. Przekonanie się, jak druga osoba funkcjonuje w innym środowisku.

- Mmm, moja kobieca intuicja mnie nie zawodzi. - Uśmiechnął się do Cynthii wręcz szarmancko, wyciągając dłoń po pucharek, żeby go odebrać i na moment złapać z nią kontakt wzrokowy. - To nie jest jakieś... no nie wiem, tajne? - Machnął kartkami parę razy w powietrzu, ale tak powoli, nie tak, żeby je pogiąć. Bardziej po prostu je wskazał. Akurat tego nie wiedział - jak działają papierzyska w ręce osoby takiej jak Cynthia. Głównie dlatego, że do końca nie wiedział, jakie ona konkretnie stanowisko piastuje. - Gdybym był mordercą, mógłbym chcieć, no nie wiem, zrobić wywiad, ile dowiedzieliście się z takich autopsji. - Rzucił całkowicie spokojnie. Pociągnął łyk ze szklanki i zrobił minę pełną uznania, odstawiając ją na bok. - DOBRE. - Nie ma to jak wylewny opis zacnego alkoholu. Alkoholu, znad którego na moment Sauriel błysnął na Cynthię spojrzeniem zupełnie innym niż dotychczasowe. Spojrzeniem, które przez krótką chwilę odbiegało od złożonego z sumienia i moralnych hamulców człowieka. Wystarczyło wypowiedzieć magiczne "ciało Fergusa", nawet nie do końca tak to formuując. Mięśnie Sauriel napięły się w tej samej sekundzie... sekunda. Bo dłużej to nie trwało. Nim Sauriel udał odetchnięcie i machnął zbywająco dłonią. - Pewnie tak.

Rookwood zatopił się w lekturze i pilnował, żeby Cynthii nie zrobić bałaganu. Bo ją szanował, najzwyczajniej w świecie. W pewnym momencie rozejrzał się po półkach z książkami i machnął różdżką, żeby przywołać do siebie jedną z nich i zaczął porównywać to, co znajdował z tym, co mówiła mu książka. Żeby mógł więcej zrozumieć. Więcej się nauczyć.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
22.07.2023, 18:20  ✶  

Huczało o wszystkim. O Beltane, o wszystkim dookoła i – niestety – również o niej, z imienia i nazwiska. Niestety, bo było w tym wiele wrażliwych informacji, ale Lestrange nie była onieśmielona w żadnym stopniu. Wzięła to na barki i zamierzała wykorzystać… Tylko jeszcze nie wymyśliła w jaki sposób ochronić przed tą sławą swoich bliskich, którzy być może nie chcieli by o sobie czytać. Najbardziej martwiła się prawdę mówiąc o Sauriela, bo to on był chcąc nie chcąc najbardziej wystawiony na ewentualny atak głodnych plotek pismaków z gazetek.

Uśmiechnęła się na słowa Cynthii – bo to miłe, że tak uważała. Sama Victoria jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że jak cię widzą, tak cię piszą – a ludzie zazwyczaj brali ją za inną osobę, niż była w rzeczywistości. Znaczy może nie inną, ale… Zdaje się, że panna Lestrange zyskiwała przy bliższym poznaniu, bo wtedy opadała ta aura wszechobecnego chłodu i wyrachowania. A wyrachowania nigdy nie była. Pokręciła jeszcze głową – na te porównania do księżyca i tak dalej. Wiedziała, że nie jest brzydka, ale jakoś nie przywykła by ktokolwiek patrzył na jej urodę i to względem niej ją oceniał. Była jedną z Lestrange, czystej krwi czarownicą na wydaniu – w tym układzie liczyły się tylko pieniądze, które mogła przynieść i ewentualne koneksje, a na biedną to akurat nie trafiło, była w końcu posiadaczką niemałej fortuny.

- W takim razie będziesz musiał za mną nadążać – to tez była zaczepka. Nie umiała rozgryźć o co chodzi Saurielowi tak na co dzień. Niby się widywali, ostatnio to codziennie, ale też miała poczucie, że w jakiś sposób próbuje ją unikać i zawsze miał wymówkę, by się szybciej niż później ulotnić. Druga sprawa to to, że no w dzień to miałby utrudnione działanie i nie mógłby jej za bardzo pilnować. Ale jak bardzo prorocze to były słowa – że lepiej zapobiegać niż leczyć i że jednak wypadałoby ją pilnować, to mieli się dopiero przekonać w przyszłości.

Tylko przysłuchiwała się ich rozmowie, najpierw o trupach (jakoś nie zaskoczyło ją, że Sauriel się zainteresował, bo jego, zupełnie tak jak ją, interesowało mnóstwo różnych rzeczy; mało tego, ten facet tylko udawał takiego głupka i co również zabawne, tak jak jej w szkole mówiono, że powinna zostać sędzią, tak ona uważała, że i on dobrze by się sprawdził w karierze prawniczej. Wiedzę już miał), a następnie o Fergusie. Nie miała w tej kwestii nic do dodania, więc po prostu piła spokojnie swoją herbatę, by w końcu odłożyć spodeczek na stół, a w końcu też i filiżankę, choć nie jeszcze pustą.

- Tak, wiem. Póki co poprosiłam o pracę w biurze, i tak mamy stos piętrzącej się papierologii, więc równie dobrze mogę się przez to przebijać – sama nie czuła się jeszcze na pracę w terenie, czuła, że w Beltane dobiła do pewnego limitu i teraz… odczuwała strach. Strach przed nieznanym. Chociaż czuła się już całkiem dobrze. - Nie, nie wyobrażam. Świat by się chyba wtedy skończył – zachichotała cicho. Widac dla nich obu to był temat dla cichej ploteczki i serdecznego śmiechu. - Wiem – rozumiała. Victorii też nie było. Głownie dlatego nie wahała się wysłać do Cynthii sowy bardzo późno pytając czy ma czas wyskoczyć na urodzinowego drinka albo dwa.

Na pytanie Cynthii spojrzała na nią zdumiona. To było ciężkie pytanie – nie że trudne, zupełnie nie, po prostu jego waga była rzeczywiście spora. Mogło się wydawać też niezręczne i pewnie jeszcze miesiąc temu by takie było, ale… miesiąc naprawdę potrafił sporo zmienić.

- Tak – była już z Saurielem w sytuacji zagrożenia… Była też z nim w momencie, kiedy jej strach brał górę. Było też tak, że to on zabrał ją ze szpitala polowego po Beltane, to na nim się uwiesiła, to on ją podtrzymywał. Komu miała ufać, jeśli nie jemu? Odwróciła nawet głowę, chcąc zobaczyć jego reakcję, ale Sauriel… Wyglądało na to, że nawet ich nie słuchał, pochłonięty czytaniem jakiejś książki. To był całkiem rozczulający widok. - To już od ciebie zależy. Ale sądzę, że tak – odwróciła się do Cynthii i odpowiedziała jej na pytanie. - Coś się stało? – zapytała ją, zmartwiona.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#10
30.07.2023, 00:48  ✶  
Beltane.. Cholerny jarmark, którego nazwa od kilku dni przewijała się w każdej konwersacji, każdym raporcie i chyba w każdej gazecie magicznego świata, chociaż prym wiódł zdecydowanie Prorok Codzienny. Obawiała się o bezpieczeństwo przyjaciółki, jednocześnie martwiąc się jej kuzynem, co było prawdziwie — wykańczające. Tkwienie między młotem a kowadłem. Wiedziała przecież, kim był Louvain i komu podlegał już od takiego długiego czasu i zdawała sobie sprawę, że to on mógł być jednym z atakujących Tori czy Brennę, zamaskowanych Czarodziejów. Był blisko śmierci, ogarnięty zimnem i roztaczał sobie tę dziwną aurę, która pojawiła się od momentu, gdy zabrał jej wianek. Nie umiała znaleźć na to logicznego wytłumaczenia. Czy Victoria też to miała? Nie mogła przecież zapytać. Mimowolnie, jej spojrzenie powędrowało w kierunku Sauriela — po której on był stronie? Zwykle nieufny, neutralny, miał w sobie jednocześnie przyjemny uśmiech, jak i niebezpieczną iskrę w oczach. Od tego głupiego święta, Cynthii zdawało się, że z ludzi wychodziło więcej ciemnych, niż jasnych kolorów. A może był to efekt przesiadywania przez wiele godzin w biurze, przechadzania się po Ministerskich korytarzach, gdzie aż huczało od plotek, wskazywano palcami. Każdy już chyba miał na dłuższy lub krótszy czas przyklejoną łatkę cichego śmierciożercy. Niedorzeczne. Wiedziała, że kto, jak kto, ale Lestrange poradzi sobie z atencją i plotkami na swój temat, najpewniej dusząc je w zarodku. Była silną kobietą, podejmując karierę na ścieżce Aurora, musiała się liczyć z tym, że zawsze Prorok i inne szmatławce będą zerkać w jej kierunku. Teraz, jednak gdy Czarnoksiężnik zaatakował oficjalnie, miało być tylko gorzej.
Fakt, ze Rookwood miał na Victorię w jakiś sposób oko, był trochę uspokajający, niezależnie, jaki kształt miała ich relacja i co on sam o tym myślał. Intuicja jej mówiła, że ją akurat — podobnie, jak Fergusa — można mu powierzyć. Naprawdę miała szczęście, że żyje? Żyła? Jeśli objawy były te same, sprawa była bardziej złożona.
Nigdy nie uważała jej za chłodną lub wyrachowaną, ba, w mniemaniu Cynthii, Tori była niezwykle uczuciowa, przynajmniej względem niej. I nie chodziło o słowa, raczej o gesty lub spojrzenia, które wyrażały znacznie więcej, niż często puste deklaracje. Niezbyt często znajdowało się człowieka, który mógł być nazwany bratnią duszą, takiego, dla którego mogło się poświęcić wszystko. Może i była Lestrange na wydaniu, ale miała do zaoferowania znacznie więcej, niż wpływy rodziny. Oby jej narzeczony to docenił, był prawdziwym szczęściarzem — niektórzy nie byli. Przez myśl przebiegł jej nieboszczyk Edward, aż przebiegł ją dreszcz po plecach.
Odwzajemniła uśmiech mężczyzny, powstrzymując kolejne wywrócenie oczami. Czasem miała wrażenie, że czas zatrzymał się dla niego na szkolnych korytarzach i przez krótki ułamek sekundy spoglądała na tego butnego gagatka, wzbudzającego zarówno podziw i strach.
- No widzisz, może to Twoje ukryte trzecie oko. - wzruszyła ramionami, decydując się na klasyczną już dla tej dwójki, odrobinę złośliwości. Była jednak okraszona wyczuwalną nutą sympatii, nieprzeraźliwego chłodu, jak to zwykle Cyna miała w zwyczaju. Na jego pytanie zadane po tym, jak złapał jej wzrok, kąciki ust jej drgnęły delikatnie ku górze, jakby w rozbawieniu. - To tylko moje badania, projekty, może jedna lub dwie sprawy są z naszego prosektorium, ale bez danych Czarodziejów.
Wyjaśniła, aby również Victoria się tym nie przejmowała. Zdarzało się jej czasem wynosić raporty lub trupy, owszem, ale do własnych testów, pracy nad zaklęciami tępionymi przez społeczeństwo. To był jej mały, słodki sekret. Bo kto podejrzewałby słodką Flintównę? Jego słowa sprawiły, że znów pomyślała o Beltane, brew jej lekko drgnęła. Wbiła spojrzenie w ciemne oczy Sauriela, milcząc chwilę, po czym zwilżyła usta, zadając pytanie głosem całkiem poważnym, jeśli dobrze by się wsłuchać. - A jesteś mordercą?
Skinięciem głowy podziękowała za komplement dotyczący rumu. Obserwowała ludzi, odkąd umarła jej mama, uczyła się schematu ich zachowań, dostrzegała zmiany i drżenie widoczne tylko osób z odpowiednim wykształceniem uzdrowicielskim lub właśnie sekcyjnym, które wiedziały, gdzie szukać. Jej słowa brzmiały okropnie i prosto, ale przynajmniej zawierały dobrą informację. Przecież wiedział, że dla niej też Olivander znaczył wiele, brak jego ciała w kostnicy był szczęściem w magicznej, jarmarkowej nocy. Przeniosła uwagę na Tori, która popijała herbatę.
- Całe Ministerstwo tonie w pergaminach. Mam wrażenie, że żaden departament od tamtej nocy nie jest na bieżąco. Nawet Bulstrode rzadziej zagląda po raporty. - odpowiedziała jej naturalnym dla siebie głosem. Nie było sensu przejmować się tym, na co przecież nie miała wpływu. Praca musiała być wykonana, teczki uzupełnione, niezależnie od okoliczności, jakie wydarzeniom ją zapewniającym, towarzyszyły. - Miałam zapytać, udało się wam z wiankami na Beltane, zanim wybuchł ten chaos? - wtrąciła mimowolnie, zerkając wciąż na przyjaciółkę. Może od niej czegoś ciekawego się dowie, odnośnie do jarmarku i ognisk, a także kwiatów.
Zerknęła na Rookwooda, wzdychając cicho. Powinna mu ufać? Przeglądał teraz jedną z jej ksiąg, tych względnie grzecznych. Na regale tomisk było mnóstwo, Cynthia dużo czytała, zwłaszcza o alchemii, anatomii i uzdrawianiu. Na jej słowa przytaknęła, nawet zaśmiała się cicho. - Tak, odpoczywająca i porzucająca obowiązki Brenna Longbottom byłabym zwiastunem końca świata.
Stuknęła paznokciami w filiżankę, robiąc łyka naparu.
- Rozumiem. Ufam Ci na tyle, że powierzyłabym Ci swoje życie, więc jemu też zaufam, skoro jest dla Ciebie ważny. - odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia, raz jeszcze kontemplując nad tym, co mogło się wydarzyć w razie wydania jej sekretu.
- Wiem, co muszę sprawdzić, ale.. - urwała, odstawiając na stolik naczynie. Wstała, wygładzając sukienkę i podeszła po leżącą gdzieś na boku różdżkę, mieniącą się srebrem, podobnie jak jej włosy. Wbiła w magiczny kij spojrzenie, przesuwając po nim palcami. Czerwień paznokci mocno z tym kontrastowała. - Muszę użyć metod niekonwencjonalnych, a więc musisz być Victorią, która mu ufa, a nie Victorią, aurorem. I musicie obydwoje mi obiecać na to, co dla was najważniejsze, że dzisiejszy wieczór zostanie w tym pomieszczeniu i pomiędzy nami.
Jej wzrok przesuwał się pomiędzy siedzącą dwójką, silny i uparty, wyjątkowo pewny siebie. Musiała stawiać sprawy jasno, ryzyko było duże. Owszem, pół ministerstwa było skorumpowane lub złe, ale Cynthia naprawdę chciała trzymać się poza tym całym chaosem. Miała swoje cele, ambicje, swój rytm.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (7276), Sauriel Rookwood (4443), Victoria Lestrange (5142)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa