Było coś przytłaczającego w wielkich kamieniach wznoszących się w okręgu. Stare, nadgryzione przez ząb czasu, zdawały się swoją monumentalnością dobitnie wyznaczać granicę, której zwykły człowiek nie powinien przekraczać. Wnętrze kręgu wydawało się uświęcone, nawet jeśli trawa po obu stronach kamieni była dokładnie tak samo soczyście zielona.
Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem poprosiła Brennę o pomoc w zmienieniu jej wyglądu. Były to poprawki niewielkie, bo z nimi zawsze czuła się o wiele lepiej niż z takimi które całkowicie zacierały znajome szczegóły, jednak wystarczające by złe spojrzenia nie rozpoznały jej i nie napytała sobie biedy.
Nawet jeśli Beltane okazało się niezwykle brutalne, jeśli chodziło magię jakim obdarzyło plecione wtedy wianki, Crawley zdawała się tym niezbyt przejmować, bo jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiła pojawiając się na Polanie Ognisk, było stanięcie w kolejce po jeden dla siebie. Kiedy wreszcie znalazła się przy stoisku i został wręczony jej ten całkiem przypadkowy, ale jednocześnie przeznaczony tylko dla niej, z zadowoleniem wcisnęła go sobie na głowę i pognała dalej.
Liście paproci, które wylądowały na jej głowie, wprawiły ją w słodki nastrój. Nagle poczuła, że wszystkie troski zostają odsunięte na bok, a ona może cieszyć się wszystkim tym, co otaczało ją za wszystkich stron. Zapachami, kolorami, ciepłem letniego słońca i wypełniającą to miejsce atmosferą. Szkoda tylko, że w tym wszystkim wianek nie dodawał jej rozeznania w terenie, bo w swoich pełnych wesołości gonitwach wpadła na stojącą nieopodal ognisk Septimę. Przypadkiem całkiem, kiedy akurat próbowała uniknąć zderzenia z jakąś rodziną, która nie miała zamiaru ustąpić, a przez to szturchnęła wpatrującą się w ognie kobietę. Wzdrygnęła się, zaraz odwracając w jej stronę z wyrazem przepraszającym natychmiast malującym się w błękitnych oczach.
- Tak okropnie przepraszam. Chciałam zejść z drogi komuś innemu i nie zorientowałam się gdzie idę. Wszystko dobrze?
!wianki
But I have promises to keep,
And miles to go before I sleep.