• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge

[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#21
22.01.2024, 22:57  ✶  
Maeve była prostym człowiekiem, i ta gra spojrzeń o wszelakim zabarwieniu, w której wygrywał ten, który dojrzał w nich drugie dno i wyczytał prawdziwe znaczenie niczym wróżbę z fusów, nie do końca jej podchodziła. Najpierw kapłanka, co to się boczyła, jakby pierwszy raz na oczy widziała mizdrzące się kobiety (Mewa za Chiny Ludowe nie dałaby się przekonać, że one w tym kowenie ze sobą nigdy nic), a potem Lorraine, która też wyglądała, jakby czyjś majestat został obrażony. Uniosła brwi, nie chcąc być dłużna w tej wymianie, wzruszyła gwałtownie ramionami, jakby chciała niemo zapytać "no co?".
Wtedy Sarah zapytała, czy uważa to za zabawne. Mogła odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale czuła, że to było pytanie z gatunku podchwytliwych. Mogła się przyznać, że owszem, trochę bawi ją ten symbolizm, ta niewinna biała owieczka, której krew musi być przelana, bo to taka alegoria czystości i innych bzdetów, w które wierzyli najmocniej ci, co z tą czystością mieli najmniej wspólnego. Mogłaby brnąć dalej, zapytać, czy jakby przeorali aortę czarnego kota albo foki, to czy też udałby się rytuał, czy jednak kontrast kolorystyczny nie podszedłby bogini. Mogłaby, ale z tego mocnego uścisku dłoni Lorraine mogła wyczytać dosłownie, jakby wróżyła z linii papilarnych, że zostanie w tym towarzystwie za te kpiny zjedzona żywcem. A poza tym przyszła tutaj uwierzyć, prawda? Walczyć ze swoim sceptycyzmem?
Nie zdążyła wybrać między prawdą a kłamstwem, bo blondyneczka się obraziła i odeszła gdzieś dalej. Mewa westchnęła ciężko, wiedząc, że będzie to musiała potem naprawiać, ale wcale nie dlatego, że Raine będzie jej suszyła głowę, a dlatego, że zaczynało jej się robić głupio. Kiedyś będzie myśleć, zanim zacznie mówić, ale chyba po prostu jeszcze nie dziś.
Poza tym rozsierdziły ją te pojedyncze komentarze kapłanek, które ochrzciły Sarę histeryczką, gdy tamta się rozpłakała. Może i reagowała nadwyraz, ale żeby się tak odwracać od swojej? Źle się wypowiadać przy innych o kimś ze swoich szeregów? Może miała powód, żeby tak zareagować, może wcześniej jakaś głupia skośnooka uderzyła w nie tę strunę, co trzeba?
- Poczekaj - szepnęła na ucho Lorraine, przelotnie przejeżdżając dłońmi wzdłuż jej barków, a potem ramion, a następnie ruszyła w kierunku rozbeczanej Macmillan. Przecież jak ją tak zostawią, to zaraz ktoś ją staranuje.
W tle rozpoczęła się zagwozdka natury logistycznej, gdy ofiara okazała się za mała. Maeve musiała się dosłownie zatrzymać, gdy jakaś kapłanka zgłosiła się na ochotnika, bo po pierwsze - robiła sobie totalnie jaja, gdy mówiła, że zamiast owcy można by człowieka, a po drugie - teraz poczuła się jeszcze gorzej w stosunku co do Sary, bo co jeśli to nie pierwszy raz? Co jeśli Macmillan tak zareagowała, bo takie wspomagane samobójstwa w rytmie grzmotów oraz skandowanych modlitw były jej traumatyczną codziennością?
Potrząsnęła głową. Cudze poświęcenia nie powinny teraz zajmować jej głowy, miała inny dylemat moralny do ogarnięcia.
- Nie siedź na ziemi, bo będzie cię potem bolało jak sikasz - rzuciła głosem pełnym mądrości ludowej, kucając przy Sarze. Wyglądała na poważną i chętnie podałaby jej chusteczkę, by mogła wytrzeć oczy, ale niestety nie była gentlemanem i nie miała takiej na podorędziu. - Przepraszam za ten tekst wcześniej. Zabrać cię stąd? - Zaproponowała, powoli próbując otrzeć jej łzy, ale zbliżyła ręce ostrożnie, by nie dotykać dziewczyny bez wyraźnego pozwolenia.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#22
23.01.2024, 00:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2024, 01:39 przez Lorraine Malfoy.)  
Niektórzy ludzie zawsze muszą być w centrum uwagi, skonstatowała Lorraine, kiedy zdała sobie sprawę z całej podniosłości jakże nieoczekiwanej zamiany w obsadzie roli ofiary na całą resztę rytualnego przedstawienia, dziwne, że jej świętojebliwość Isobell tego nie dostrzega, a tak zajadle mrużyła oczy, kiedy ślizgała się wzrokiem po ciele Maeve... Malfoy chłodno odnotowała w myślach, że Agatha, mimo tak młodego wieku, ma zaczątki szpetnego celulitu(!!!), a cycki kapłanki wydały się jej już wręcz komicznie obwisłe (gdyby znała żywoty świętych, powiedziałaby, że ktoś je chyba obcęgami próbował wyrywać, jak świętej Agacie thx Rose moja Muzo), kiedy ta pochyliła się, zdejmując szatę liturgiczną - gdzie tam jej do słodkiego jagniątka z takimi wymionami! - akolitka rozłożyła się na ołtarzu niczym kotlet barani rzucony na ruszt.
Zaraz jeszcze pewnie zacznie beczeć tym swoim paskudnym, zafałszowanym altem pieśń pochwalną dla Matki, jakby była jakąś średniowieczną męczennicą, oddającą życie w imię wiary, a mamy przecież dwudziesty wiek, Agatho, miała ochotę przewrócić oczami Lorraine, święcie przekonana, że kara śmierci już dawno powinna zawisnąć nad głową kobiety, po tym, jak ta haniebnie pokalała partię drugiego głosu pieśni granej przez Lorraine podczas zeszłego Yule... Jak to się mówi: nadgorliwość gorsza od faszyzmu supremacji czystej krwi?

Widok brzydkich nagich kobiet był dla wrażliwej na piękno Lorraine POTWORNIE, TRAUMATYCZNIE WRĘCZ trudny do przeżycia, po tym jak dorastała w jebanym kulcie idealnych blondynek obdarzonego (akurat w tym aspekcie) wyjątkowym wyczuciem smaku i stylu Otta - sama zresztą, przez swoje perfekcjonistyczne ciągoty, miała bardzo wysokie wymagania wobec standardów kobiecej urody - w tej sytuacji nie pomagało też na pewno, że na co dzień sypiała z taką pięknością jak Maeve...

Kiedy zbuntowana Azjatka musnęła czule jej ramiona, i odwróciła się w stronę płaczącej Sary, Lorraine oczywiście podążyła za nią, odrywając wzrok od rozłożonej na ołtarzu Agathy, tylko po to, by poczuć, jak jej serce staje się wolne od tego ogromnego ciężaru, jakim były łzy Macmillanówny.
Kiedy młoda spirytystka zaczęła łkać, Lorraine nie do końca wiedziała bowiem jak zareagować - posiadała wystarczający zasób inteligencji emocjonalnej, by wiedzieć, że Sarah bardzo potrzebuje teraz pocieszenia, ale te potrafiła zapewnić bliskim tylko dwoma sposobami: albo legilimencją, albo czułym dotykiem połączonym że słodko-miałkimi słówkami, a więc aktami natury bardziej cielesnej aniżeli duchowej, a to nie był przecież rytuał tego rodzaju!!! - Malfoy czuła się jednak bezradna wobec łez, których nie mogła osuszyć pocałunkami...
Była więc niesłychanie wdzięczna, że to Maeve przejęła na siebie zadanie pocieszenia jej przyjaciółki, a sama Lorrains mogła przyklęknąć obok, robiąc za milczące - acz nie mniej poważne - duchowe wsparcie.

Gdyby to nie była Sarah, tylko jakaś inna dziewczyna, może mogłaby rzucić jakimś porozumiewawczym spojrzeniem, które zdradziłoby, że pod tą beznamiętną maską obojętności - która zastygła dumnie na twarzy Lorraine w tej chwili, gdy Agatha zgłosiła się jakże ofiarnie na ochotniczkę - skrywa się obrzydzenie przemieszane że ździebko perwersyjną ekscytacją z właśnie takiego, a nie innego obrotu spraw. Może ten wianek, który miał zapewniać trzeźwość umysłu tak szalenie wyostrzał jej instynkty legilimenty, że niesłychanym podnieceniem zaczęła ją napawać myśl o mirażach wspomnień, które musiały teraz obijać o wnętrze głowy ofiary, myśl o silnych emocjach odczuwanych równie mocno przez innych uczestników rytuału... Przecież nigdy nie lubiłaś Agathy, mogła przypomnieć Sarze, ale powstrzymała się, bo znając wrażliwość Macmillanówny, tylko pogorszyłaby jej histerię.

Równie niefortunnym wydało się teraz wspominać, że osobiście, Lorraine nigdy nie położyła by się na ołtarzu dla bogini nieogolona i niewypachniona najprzedniejszymi olejkami i perfumami, bo zwyczajnie bałaby się, że piorun w nią strzeli za taką potwarz wobec Najwyższej!

Malfoy wyciągneła w stronę Sary rękę z czystą koronkową chusteczką, którą trzymała ładnie zwiniętą w ukrytej kieszonce letniej sukienki, jej oblicze już o wiele łagodniejsze niż przedtem - bo nie miała przed oczami wykrzywionej ekstazą mordy Agatki, a kochaną, choć czerwoną od płaczu buziuchnę Sary - i uśmiechnęła się delikatnie, starając się emanować tym kojącym, bardzo pościelowym rodzajem wilowego czaru.


Yes, I am a master
Little love caster
Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#23
23.01.2024, 10:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2024, 10:42 przez Murtagh Macmillan.)  
Nutka dla vajbu!

Murtagh w milczeniu czekał na dopełnienie się rytuału. Choć mordowanie bogu ducha winnego zwierzęcia wydawało mu się lekką przesadą, to skoro już zostało to postanowione i dokonane, niech więc choć posłuży czemuś dobremu i da Isobell, jej kowenowi i wszystkim czarodziejom przychylność Matki. Kiedy więc krew najpierw płynęła a następnie skapywała w runiczne żłobienia na ołtarzu, on stał spokojnie i przygotowywał się na znak. Znak, że bogini przyjęła ofiarę, bardzo za nią dziękuję, krew jest smaczna a w ogóle to bawcie się dobrze moje dziatki do zobaczonka na kolejnym święcie. Przecież tak właśnie powinno się to odbyć, skoro rytuał został wykonany zgodnie ze sztuką, co do joty, czemu mogły zaświadczyć wszystkie pary oczu obserwujące go w mroku.


Skrzywił się nieco, kiedy najpierw Sarah a potem Mave i Lorraine oddaliły się na bok, jak jakby z ostatnią kroplą krwi, która wylądowała na chropowatym kamieniu rytuał dobiegł końca i można się było rozejść. A jednak, gdzie były jego znaki? Poza niesamowitą, nieziemską ciszą, która zapadła na polanie - w której mówione przyciszonym głosem słowa kobiet niosły się niczym wrzaski. Ale, o ile pamiętał lekcje z dzieciństwa i poprzednie obchody Lithy, to nie do końca tak powinno wyglądać. A nawet całkiem nie tak.


Kiedy Agatha odezwała się i zgłosiła na kandydatkę, przez dłuższą chwilę mężczyzna był tak zszokowany tym co się właśnie zaczęło dziać, że mógł tylko rozdziawić usta w zdumieniu. Klasyczne zobrazowanie frazy "that escalated quickly", kiedy nagle miejsce owieczki na kamieniach zajęła młoda dziewczyna, w wieku niewiele różniącym się od jego własnej młodszej siostry. Przecież równie dobrze to MOGŁA być Sarah! Też podążała ślepo za tym cały kowenem, jakby Isobell była ucieleśnieniem wszystkich prawd objawionych a nie tylko starszą kobietą z okropnym kompleksem kontroli. Co więcej, nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek z obecnych miał póki co zaprotestować całej tej sytuacji. Tak jakby przerwanie życia dziewczyny, która miała przecież rodziców, może rodzeństwo, swoje pasje, marzenia i życie, było niczym więcej jak ucięciem żywota małej owieczki. Wiedział, jak proste jest zabijanie. Wiedział, jak szybko życie umyka z ciała, jak gdyby dusza nie mogła się doczekać, żeby opuścić ten marny padół, który wszyscy nazywali Ziemią. Wystarczyłoby, że będzie cicho jeszcze przez kilka minut, Isobell zrobi swoje i będzie po wszystkim. Ale...


- Biegnij Moltek, Biegnij sypciej! - mała dziewczynka stała na pagórku i podskakiwała podekscytowana, klaszcząc w dłonie. Trochę niżej wyższy od niej chłopiec, o kasztanowych włosach biegł przed siebie w dół, w tempie które sprawiało, że tylko jeden fałszywy ruch dzielił go od pokoziołkowania w dół. Ale to nie było ważne. Ważna była linka, którą trzymał w dłoniach, a jeszcze ważniejszy umocowany na niej latawiec, który teraz rozpościerał swoje wielokolorowe skrzydła kilka metrów nad ziemią i wznosił się wyżej z każdym krokiem chłopca.
- Tak! Tak! Hulla! - blondynka pobiegła w dół, kiedy chłopiec się zatrzymał, w spoconych dłoniach trzymając linkę i dysząc. Z zadowolonym uśmiechem obserwował ogromnego, majestatycznego motyla, unoszącego się w leniwych kółkach ponad wzgórzem.
- Jeej, jesteś supel Moltek. Najlepsy blat na świecie. - oznajmiła blondynka, tuląc się do brata, na co ten z lekkim półuśmiechem zmierzwił jej włosy.
- To co, chcesz potrzymać?


- Moltek, cy ty lozumiesz te całe saklęcia? Bo tutaj jest wykles, ale ja zupełnie nie lozumiem jak uzupełnić tą tabelkę? - Żadnego "dzień dobry", żadnego "jak ci dzień mija". Sarah przyzwyczaiła się już, że brat był i tak wiecznie czymś zajęty, więc kiedy czegoś potrzebowała, po prostu przenosiła się do jego domu za pomocą proszku fiuu i zadawała pytanie. Ostatnimi czas tylko w ten sposób mogła go zachęcić do interakcji z nią. Chłopak, choć właściwie już mężczyzna, podniósł głowę znad czytanej przez siebie gazety. Odkąd Sarah zaczęła uczęszczać do Hogwartu, nie widział jej przez większość roku. Dbał więc o to, żeby chociaż w wakacje poświęcać jej nieco czasu. Bał się, że zobaczy w jej oczach to samo pradawne zło, które wiło się na dnie jego własnego umysłu, ale nigdy otwarcie nie odmówił jej pomocy, kiedy o to poprosiła.
- Jasne, pokaż co tam masz. Rodzice wiedzą, że jesteś u mnie? - zapytał, odkładając gazetę na stolik i przesiadając się z fotela na kanapę, żeby mogli wspólnie usiąść nad wakacyjnym zadaniem domowym Sary.
- Tata jest w placy. Mams wie. - nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że odkąd się wyprowadził sytuacja w ich domu rodzinnym zmieniła się na gorsze, szczególnie jeśli chodziło o stosunek ojca do niego i wzajemnie. Sarah chciała, żeby wrócił, ale on już wtedy zagubił się w mroku swojej duszy i czuł, że jedyne co może zrobić, to ochronić przed nim młodszą siostrę.
- Hmm, no tutaj masz rozkład chimeryczny zaklęcia lumos...


- Bo cię kocham - Słowa odbijały się od jego mentalnych murów, które wzniósł by chronić się przed zawodem i cierpieniem i z konieczności bycia tym kim był i robienia niewyobrażalnych rzeczy. - Kocham cię i uważam, że mam p'awo sphóbować. Bo jestem moim bhatem. Jesteś ty przynajmniej szczęśliwy? - Jej oczy, lśniące i niepewne były rozszerzone, wpatrzone w niego, żądające odpowiedzi. A potem jej dotyk sprawił, że przez chwilę ściany jego obojętności zaczęły się kruszyć. Czy mógłby zrzucić na nią ten ciężar? Powiedzieć jej co robił i dlaczego i liczyć, że zrozumie dlaczego powinna trzymać się od niego z daleka? Wiedział, że to nie zadziała. Że może tylko sprawić, żeby się od niego odwróciła i położyła swoje zaufanie gdzieś indziej, w kimś innym.
- Tak, to co robię sprawia mi przyjemność i wierzę, że sprawa za którą walczę jest słuszna. Jeśli nie jesteś w stanie w to uwierzyć ani tego zaakceptować, to po prostu odejdź.


To były ostatnie słowa, które wtedy do niej powiedział. Gdyby to Sarah zgłosiła się tego wieczoru na ochotnika, to byłyby ostatnie słowa, które usłyszała z jego ust gdy byli sam na sam i mogli szczerze porozmawiać. A tak, może w życiu Agathy też był ktoś, kto wypowiedział do niej o jedno słowo za dużo, każąc jej odejść i popychając ją w objęcia konwenu... Sekty.


Nawet nie zarejestrował tego, że zaczął iść w stronę ołtarza, w stronę kapłanek, Agathy i pochylonej nad nią Isobell. Zorientował się co robi dopiero kiedy jego prawa stopa stanęła na twardym, chropowatym kamieniu a plecy niemal oparzyły ognie z płonących w najlepsze ognisk.
- Nie. - jego głos był słaby, jakby sam nie wierzył, że to robi. Nie mógł jednak pozwolić, żeby ta dziewczyna oddała życie na ołtarzu ułudy, żeby jego siostra musiała patrzyć na mord z zimną krwią. - Nie. - powtórzył, dużo wyraźniej, stając tuż przed Isobell i rozciągniętą na kamieniu Agathą. Jeszcze jeden krok a jego but dotknąłby jej nagiej stopy, teraz pokrytej kilkoma runicznymi znakami. - Postradałaś zmysły Isobell. Nie pozwolę ci, żebyś zabiła tą dziewczynę z zimną krwią. I niech mnie Matka pochłonie, albo wszyscy bogowie przeklną, ale to nie wielkość ofiary jest problemem w tym całym cholernym rytuale, tylko TY! - wycelował oskarżycielski palec w główną kapłankę. Tylko częściowo rejestrował to co mówi i robi, czując się jak w transie. - Straciłaś z oczu to co jest ważne. Litha to cholerne święto MIŁOŚCI, święto ŻYCIA! To co ty i te twoje popleczniczki robicie to jest jakieś karykaturalne wypaczenie tego, o co chodzi w tym święcie - w życiu. Nie wiem, może kadzidło cię tak zaczadziło, że rozum cię opuścił. ŻYCIA nie da się celebrować, przynosząc ŚMIERĆ! - zamilkł i zamrugał, jakby właśnie ocknął się ze długiego koszmaru. Jego oczy rozszerzyły się nieco, ale nie cofnął się a jedynie opuścił wycelowany w kapłankę palec.
- Jeśli chcesz śmierci tej nocy, to spróbuj odebrać moje życie a zobaczymy, które z nas Matka pobłogosławi. - dodał, już znacznie ciszej, ale ze śmiertelną powagą kogoś, kto gotowy jest walczyć na śmierć i życie - i tanio swojej skóry nie sprzedać - jeśli będzie do tego zmuszony.



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#24
23.01.2024, 14:54  ✶  

Ah, coś nadchodzi. Coś nadciąga!

To rozczarowanie.

Rozczarowanie, którego źródłem była cała mnogość czynników. Zacznijmy od samej ciszy, która nastała zaraz po imponującym, aczkolwiek skromnym pokazie możliwości bogów. Natura odpowiedziała na ofiarę, jednak rychło zamilkła, potęgując jedynie wrażenie napięcia.

Największym rozczarowaniem była jednak sama kapłanka, a raczej jej przygotowanie do tego wielkiego rytuału. Przecież tak wzniośle głosiła, że dzisiaj zostanie przywrócona dawna świetność. I w całym ogromie swej świętej wiedzy zabrakło... matematyki. Oh, królowa nauk, która okazała się władać także ziemiami, jakich skojarzyć z nauką się nie dało - w końcu rytuały wręcz jej zaprzeczały. A jednak, ta wiekopomna chwiła miała nie nadejść, bo... z małej owieczki było mało krwi i nie wypełniła run. Kto by się spodziewał, że z małej ofiary będzie mało krwi. Inna sprawa, iż nadzwyczaj nie pragmatycznym wydawało się poderżnięcie zwierzęciu gardła, a następnie rzucenie go na ołtarz, by posoka z niego po prostu wypływała. Istniały znacznie bardziej efektywne sposoby na wydobycie krwi, na sprawienie, że rytuał będzie wystarczająco krwawy.

Ale tutaj nie chodziło o ilość krwi, a o jakość ofiary. O poświęcenie, o wartość. Oh, tak, wartość. O tym już rzemieślnik myślał, mając nadzieję, że owieczka ma wystarczającą. Właśnie takiego momentu się obawiał - zasugerowania, że potrzeba większej ofiary. Najlepiej z człowieka. Tutaj wręcz absurdalnym wydawało się to, że Isabell natychmiast zlokalizowała problem, a nie miała przygotowanego rozwiązania. A może... może wręcz przeciwnie?

Wzdrygnął się. Ktoś go dotknął? Coś próbuje nim zawładnąć? Rozejrzał się na boki, chociaż był to bardziej odruch, bo jego oczy nie zarejestrowałyby nawet giganta tuż obok. To, co usłyszał, zupełnie wytrąciło go z równowagi. Ciarki, to były ciarki, które przebiegły przez jego plecy, gdy jedna z kapłanek zaoferowała siebie jako ofiarę. Przeniósł na nią wzrok, a dźwięki wydawały się docierać do niego z opóźnieniem. Wierzył, że to efekt rytuału, a nie zaszokowana słowami, bo należał do tego grona ludzi, u których ekspresyjne reakcje odbijały się co najwyżej echem. A czasami czkawką, ale to rozmyślania na inną okazję.

Mogę to zrobić. Mogę się poświęcić. W tej wypowiedzi zabrakło chęci, a jasno została wyrażona możliwość. Gotowość. Jak wielu ludziom umknęła ta subtelna gra słów? Najwidoczniej wielu, bo za właściwsze uznano chociażby pocieszenie płaczącej dziewczyny, niż zapobiegnięcie rytualnemu mordowi . Albo samobójstwu - jak kto woli. A może po prostu się zgadzali? Ale jak mogli zgadzać się na brutalną ofiarę, a nie zgadzać na wypłakanie oczu?

Ah, no tak, przecież mówiono, że Esme jest szalony. Nie tak, jak wyobrażano sobie szaleńców - zagubionych we własnym absurdzie tak bardzo, że nie potrafili być niczym ponad to. Mężczyzna także zatracił kierunki w labiryntach własnego absurdu, lecz nie było to definiującą go cechą. Niemniej, zawsze był ekscentrykiem. Zawsze. I nigdy tego nie czuł, chociaż potrafił zrozumieć swą odmienność. To inni zwracali uwagę jak dziwnym jest, a teraz? Teraz sam czuł się dziwnie. To z nim coś było nie tak, czy z nimi wszystkimi?

Isabelle nieszczególnie wysiliła się w przekonywaniu Agathy, iż nie powinna umierać. Właściwie... w ogóle się nie wysiliła, bo jedynie upewniła się, że dziewczyna jest świadoma swojej decyzji i gotowa na jej rychłe konsekwencje. Niezwykle szlachetnie z jej strony.

A może matematyka nie zawiodła kapłanki? Dało się odnieść dziwne wrażenie, że Isabelle doskonale wiedziała, że mała owieczka nie wystarczy i liczyła na taki obrót spraw. By decyzja została podjęta bez jej udziału. By jej ręce były czyste, a by dokonało się to, co musiało się dokonać. Według niej. Wilk syty i owca cała? Oh, w żadnym wypadku. Jedna już leżała martwa, a wilk dopiero nabierał apetytu po tej przystawce.

I co teraz? Co dalej? Pozwolić temu rytuałowi zebrać krwawe żniwo? Przerwać to szaleństwo? A może odejść, udając że nie miało się z tym nic wspólnego? Ale przecież, podobno, nie stawiając oporu stawałeś się częścią terroru. Innymi słowy - nie angażowanie się w problem oznaczało stanie się jego częścią. Milczące przyzwolenie. Nie, to nie było w stylu tego Czarodzieja. Z drugiej strony - kim był, aby decydować kto co zrobi z własnym życiem? Bogiem? Nie, ale blisko - Esme Rowle. Nonszalant, który nie musiał decydować, nie musiał nic, ale chciał. I zamierzał zaspokoić swoje chęci, niczym hedonista, którym poniekąd był.

Jakiś mężczyzna uprzedził go w reakcji. Wlepił swe ciemne oczy w jego plecy, gdy ten w milczeniu zbliżył się do ołtarza. Kolejny wariat gotów umrzeć? Tak, ale nieco inaczej. Rzemieślnik w skupieniu wysłuchał co miał do powiedzenia, bo wskazał na istotne problemy logiczne - jak święto życia celebrować śmiercią? Ten chłodny wniosek zaimponował Esme, ale na tym zakończył swoje pochwały wobec tego osobnika. Dlaczego?

Padło wręcz wyzwanie do pojedynku. I zapadła cisza. Cisza przerwana najpierw prychnięciem rzemieślnika, a później wesołym chichotem, który szybko ustał , gdy przechylił zrezygnowany głowę na bok, jakby nie wierząc w to, co tutaj się dzieje. Wianek zsunął się z czubka jego czupryny, lecz zręcznie złapał go, nim ten dosięgnął ziemi, a następnie znów założył ze swoistą gracją - niczym koronę.

- Mężczyzna głoszący, że święta życia nie można celebrować śmiercią jest gotów zabić, aby nie pozwolić umrzeć dziewczynie, która sama podjęła taką decyzję. - odezwał się wesołym tonem, zbliżając się do ołtarza, ale nie podchodząc aż tak blisko, jak nieznajomy. - Pomijając indoktrynację. - te słowa dodał, przenosząc spojrzenie na Isabell i uśmiechając się do niej uprzejmie, aczkolwiek fałszywie. Nadwyraz fałszywie, bo właśnie tak chciał się zaprezentować. Westchnął lekko, poprawił nieład włosów i przeszedł bliżej zwierzęcia, które leżało martwe.
- Niemniej, również nie zgadzam się, by dokonano tutaj rytualnego mordu na człowieku. - kucnął przy owieczce, wpatrując się w nią. - Czy nie wystarczyłoby, gdyby każdy z nas upuścił sobie nieco krwi? Czy wspólne, mniej brutalne poświęcenie nie zastąpi tego makabrycznego? - uniósł wzrok, podnosząc się, ale nie rozejrzał się po tłumie czy w ogóle ma jakiekolwiek poparcie, zamiast tego wlepił swe ciemne, beznamiętne oczy w Isabell. - A jeżeli nie, jeżeli bogowie wymagają makabry, to czy chcemy przywrócić świetność tego miejsca? Czy takim bogom chcemy służyć? - zabrzmiało jakby sam im służył, a... gówno na ich temat wiedział. To nie przeszkadzało mu w wypowiadaniu się na ten temat, bo nie musiał być wierzącym, aby rozumieć, że siła wymagająca śmierci niewinnych istot jest wątpliwie dobrą siłą. Tak często służono Bogom i Królom, a tak rzadko zastanawiano się ku czemu ta posługa się przyczynia. Czy na pewno głoszonym ideałom? Czy może temu, co stało w cieniu? Prawdzie czy Fałszowi?
dragonborn
Ruthlessness
is mercy upon ourselves.
Mający 187cm, o atletycznej budowie ciała i ciemnych włosach. Porusza się ze specyficzną dla niego manierą, która zdaje się przypominać gady; zastygnięty w bezruchu, jakby wyczekiwał potknięcia, obserwując z uwagą otoczenie, tylko po to by nagle zareagować i wprawić ciało w ruch. Posiada parę blizn na ciele, pozostawionych przez spotkania ze zwierzętami. Plecy, lewą stronę obojczyka i ramię pokrywa drobna, szarawa łuska, a jego oczy posiadają pionowe źrenice i trzecią powiekę. Zawsze towarzyszy mu któryś z jego smoczogników.

Leviathan Rowle
#25
23.01.2024, 18:49  ✶  
Leviathan zatrzymał się przed Sarah, wyłaniając się tym samym z narracyjnego limba. Nie dało się nie zauważyć, jak bardzo poczynania Isobell nią wstrząsnęły, ale prawdę powiedziawszy, Rowle'owi brakowało zrozumienia w tym temacie. Widok ofiarowanej owieczki nie wzbudzał w nim większych uczuć, tak samo jak i nie wzdrygał się kiedy przychodziło mu oglądać porywające lub rozdzierające swoje ofiary smoki. To było tylko zwierzę, które w gruncie rzeczy, nawet nie męczyło się bardzo w swojej śmierci.

Spojrzał jeszcze w stronę ofiarnego kamienia, przy którym teraz rozgrywały się spory o to kto chce się poświęcić i czy w ogóle mógł to zrobić, bo utworzył się front, który jawnie chciał się przeciwstawić Arcykapłance. Leviemu na usta cisnął się gorzki komentarz, proponujący Isobell by sama położyła się na kamieniu, skoro ten przywykł przecież do większych ofiar, ale zamiast tego spojrzał jeszcze na moment w stronę Septimy, z nadzieją że i ona zaraz nie rozpadnie się pod wpływem zaistniałych wydarzeń, a potem kucnął przed Sarah, obok Maeve.

- Nie płacz - powiedział cicho do Macmillan, sięgając dłonią do jej twarzy i ocierając delikatnie łzy z jej policzków. Było w tym geście coś niemal czułego, nawet jeśli jego twarz pozostawała dziwnie spięta. Może był to fakt, że jeszcze nie tak dawno kotłowały się w nim wszystkie wątpliwości, a teraz mógł mówić o niej z całą pewnością, że była jego narzeczoną. A może był to fakt, że wcześniejsze, ulotne uczucie które przyniosła ze sobą śmierć owieczki, zastąpiło teraz to dziwne przeczucie, że coś było nie tak. Pomijając skargi kierowane w stronę Isobell, otaczała ich nieprzyjemna cisza i ciemność i Leviathan nie mógł pozbyć się wrażenia, że może wcale nie powinni niczego już składać na tym przeklętym kamieniu.

Sięgnął dłonią do chusteczki, którą wysupłała stojąca obok Lorraine, na moment rzucając spojrzenie gadzich oczu na jej twarz. Potem przyłożył ją do bladych policzków Sary, chcąc w tej sposób osuszyć jej twarz z nowych i już roztartych łez.
- Możesz wstać? - zapytał jeszcze, przyglądając jej się z uwagą.
Mistrz Dagur
Dagur to mężczyzna obdarzony bardzo wysokim wzrostem (3 metry) i masywną budową ciała, przez co wyróżnia się na tle innych ludzi. Islandczyk ma rude, zwykle utrzymanie w nieładzie włosy, gęstą rudą brodę i zielone oczy. Ubiera się w wygodne, często mugolskie ubrania. Bardzo często można go zastać w narzuconym na codzienne ubrania skórzanym fartuchu i rękawicach ze smoczej skóry, wykorzystywanych podczas pracy w kuźni. Przez swój wzrost i budowę ciała może wywoływać mieszane uczucia u spotykanych na swojej drodze osób i może odstawać swoim zachowaniem od mieszkańców Anglii, jednak jest tak naprawdę serdecznym człowiekiem.

Dagur Nordgersim
#26
23.01.2024, 20:10  ✶  

Pełen oczekiwań względem tego rytuału starszy Nordgersim odczuł ukłucie rozczarowania, kiedy wszystko skończyło się równie szybko, co zaczęło się. Powinien przewidzieć to, że krew jednej owieczki nie wystarczy, jednak nie śmiałby zasugerować tego kobiecie służącej samej bogini. Z pewnością to rozczarowanie byłoby większe, gdyby nie odczuwane przez niego oszołomienie. To uczucie nieznacznie osłabło. Nie czuł już pod stopami drżenia ziemi. Spostrzegł przygasające płomienie. Nie podobało mu się to uczucie, że coś jest nie tak. To, że nie słyszał świerszczy ani nocnych ptaków. Nawet do jego uszu nie docierał charakterystyczny trzask pożeranego przez ogień drewna. Rozciągający się na niebie czarny woal sprawił, że stracił z oczu księżyc i gwiazdy. Gęstniejąca mgła niemalże całkowicie utrudniła mu dojrzenie masywu wewnętrznego kręgu.

Pytaniem, na które nie znał odpowiedzi było, co teraz? Przed rozpoczęciem tego rytuału nie dostrzegł w pobliżu innych zwierząt. Pewną wskazówkę mogły stanowić dla niego słowa arcykapłanki oraz kapłanki. Dotąd Dagur postrzegał Anglików jako znacznie bardziej cywilizowanych aby składać krwawe ofiary bóstwom albo przelewać krew podczas tego rodzaju rytuałów - nie zwierząt, a ludzi. Teraz jego spojrzenie ulegało zmianie. Zgodnie z wiarą swoich przodków był w stanie zaakceptować tego typu dobrowolne praktyki, świadczące o wielkiej gorliwości i odwadze. Zabrakło tutaj jedynie odpowiedniego przygotowania ofiary, chociażby w postaci odziania jej w odpowiedni ceremonialny strój. Jednocześnie nie dało się nie dostrzec tego, że kapłanka wyglądała na bardzo młodą i miała całe życie przed sobą, które dobiegnie końca w chwili złożenia jej w ofierze. Spojrzał z ukosa na swojego syna, ostatecznie nieznacznie nachylając się ku niemu.

— Nie różnią się tak bardzo od nas. — Wyszeptał w ich ojczystym języku, po czym się odsunął od swojego pierworodnego. Dagur nie był tym, który zamierzał położyć temu kres, nawet jak to mogło wydawać się szaleństwem. Znalazł się jednak ktoś, kto zamierzał to zrobić - nieznany mu mężczyzna sprzeciwił się złożeniu w ofierze młodziutkiej kapłanki. Starał się zrozumieć jego intencje a jednocześnie chciał go potępić za zwracanie się w ten sposób do arcykapłanki, nawet jeśli sam nie przynależał do tego akurat kowenu. W ich ojczyźnie znacznie wierzący znacznie bardziej poważali kapłanów. Uważał również, że tego typu rytuały nie były dla każdego.

— Nie mieszajmy się w to, synu. — Zasugerował swojemu pierworodnemu to aby pozostali biernymi obserwatorami i nie opowiedzieli się po żadnej ze stron. I tym razem posłużył się islandzkim. Przyszli tutaj uczestniczyć w prawdziwym rytuale, a nie przekrzykiwać się jeden przez drugiego odnośnie tego, kto ma rację co do słuszności wykonywania tak krwawych praktyk religijnych i świadomego wyboru do poświęcenia swojego żywota oraz słuszności tego aby uniemożliwić to komuś, kto jest na to zdecydowany, kto ma rację, a kto jest w błędzie i wreszcie, kto jest całkowicie szalony, a kto zupełnie normalny. Nie zamierzał teraz chwycić za różdżkę. Nie miał też przy sobie swojego topora. Tym, czego mógł się obawiać, jest gniew bogów, którego mogą doświadczyć za zakłócenie przebiegu tego rytuału niezależnie od jego formy. Bogowie potrafili jedną ręką rozdawać swoje łaski, a drugą odbierać to, co dla nich było ważne. Trudno było odzyskać ich przychylność.

Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#27
24.01.2024, 20:11  ✶  

Hjalmar nie był ekspertem, nie był nawet nowicjuszem w kwestiach związanych z tymi wszystkimi obrzędami. Nie znał, nie wypowiadał się. Brał jedynie udział i wszystko wskazywało na to, że tak też będzie i tym razem. Nie było żadnych przesłanek do tego, że całe wydarzenie miało się zaraz obrócić w jakiś manifest czy inną próbę ognia. To było tylko niewinne świętowanie.

Z czasem jednak przyjemne szumienie zaczęło ustępować, a w jego miejsce pojawiło się przeświadczenie, że coś jest jednak nie tak. Coś jakby nie wszystko było jednak w porządku i jakby mieli powód do tego, aby się zacząć martwić. Powinni byli uciekać? Wrócić do swojego domu w dolinie Godryka?

Arcykapłanka zachowywała się co najmniej dziwnie, ale równie dziwne - zróżnicowane - było całe zgromadzenie tego wieczora. Z jednej strony nie było w tym nic złego przecież, a z drugiej zaczynała się świecić jakaś taka lampka bezpieczeństwa. Słowa, które wypowiedziała po chwili, niczego nie zmieniły, a wręcz przekonały młodszego Nordgersima aby mieć na nią oko. Potrzebowali więcej ofiar? Bardziej krwawych? Powinni pójść po kolejną owcę...? Bo o nią chodziło... prawda?

Islandczyk zdziwił się co nie miara, kiedy do jego uszu dotarły słowa jednej z kapłanek. Mogę to zrobić... zaszumiało, odbijało się po ścianach czaszki. Czy ją już do reszty przegrzało od tego słońca?! burzył się, niejako nawet buntując w swoich myślach. Udało mu się opanować aby nie podnieść protestu odnośnie tej sprawy. Hjalmar rozumiał świętowanie, świętowaniem... ale co miało znaczyć jakieś rytualne morderstwo kogokolwiek?! Nikt nie mówił, że była to część tego święta bo przecież nigdy by się na to nie zgodził. Nawet w ich rodzinnych stronach już się od tego odchodziło.

Słysząc słowa Dagura, rozchylił tylko usta ze zdziwienia. A co jakby to była jedna z Twoich córek?! oburzył się ale nie powiedział tego na głos. Kątem oka dostrzegł, że ktoś miał odwagę ruszyć w kierunku młodej dziewczyny, aby może ją uratować albo przynajmniej przerwać ten cały proceder. Nordgersim miał zamiar dołączył do niego, wszak nie miał zamiaru przyglądać się jakiemuś chorym praktykom. Nie chciał też aby ktokolwiek miał zginąć na jego warcie. O nie, niedoczekanie.

- Nie, nie. To trzeba przerwać. Nikt nie będzie tutaj ginął - odparł po Islandzku, nie zgadzając się z ojcem, a następnie ruszył w kierunku kamienia. Tym razem sprzeciwił się woli ojca. Liczył się z tym, że może zaraz wylecieć z obrzędu ale cel uświęcał środki. Starał się tam dotrzeć jak najszybciej, aby wspomóc resztę osób, które nie zgadzały się na taki obrót spraw. Hjalmar nie chciał też nokautować arcykapłanki ale... gdyby zaszła taka konieczność... cóż, po coś ten boks ćwiczył, nie?

- Nie możemy po prostu załatwić jakiejś kolejnej owcy? Czegokolwiek? - zapytał ich duchowej matki, przewodniczki tego wieczora albo w zasadzie to kogokolwiek - Naprawdę musimy poświęcać tę samemu Merlinowi winną kapłankę? - dodał, rozglądając się po pozostałych osobach, tych przy całej aferze ale i tym, którzy postanowili trzymać się z daleka. Napawał się nadzieją, że uda im się znaleźć jakiś kompromis albo rozwiązanie tej patowej, a nawet patologicznej, sytuacji.

Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#28
25.01.2024, 03:53  ✶  
Septima nigdy nie przeklinała. Dlatego “co tu się kurwa odpierdala do najjaśniejszej panienki” z jej ust nie padło. Ale gdzieś przemknęło po odmętach rzekomo nieskażonego umysłu, niewypowiedziane nawet wtedy, gdy Agatha rozkładała się przed nimi jak ten cały kotlet barani na ruszcie, o którym myślała Lorraine (czyżby leglimentka wkroczyła do jej umysłu?!)(była bardzo piękna i Ollivanderówna nie miałaby nic przeciwko...).
Macmillanowie nie byli normalnymi ludźmi i Septima zdążyła do tej dziwności przywyknąć; na sabatach trzymała dystans, wymigując się od rozmów o orgiach i węgorzach (nigdy nie wnikała).
A skoro o ekscentryzmie mowa, ciepły sztorm wspomnienia zawładnął nagle jej ciałem.
—Timmy, oni tak zawsze pajacują. Myślisz, że dlaczego matka trzyma się z nimi na taki dystans, co?
— Ten koktajl nie wyglądał przecież tak źle...
— DZIEWCZYNO JAKI KOKTAJL, TO BYŁA KREW.

Nauczyła się wstydzić własnego serca – tego, jak łatwo miękło pod uciskiem dłoni i siniaczyło się o pręty żeber, jak pąsowiało za każdym razem, gdy gardło wypełniało jej się łzami. W Hogwarcie, po liturgiach gnębień mniejszych i większych, płacz potrafił dusić ją za mostkiem, zbierać się w kącikach oczu i przesiąkać na zewnątrz, bo jej ciało zawsze było zbyt kruche, by utrzymać w sobie emocje, których nie potrafiła nazwać. Świat był zbyt wielki, a jej szkliły się źrenice za każdym razem, kiedy przypadkiem spoglądała mu w oczy – ocierała łzy brzegiem rękawa, za każdym razem pochylając głowę i patrząc w dół na swoje dłonie, ale dzieciaki i tak przypierały ją do ściany i śmiały się, że jest beksą i Pinokiem. Lata później coś się zaczęło w niej domykać, acz płochliwy atawizm wstydu pozostał w niej na stałe. Głos już tak rzadko miękł w gardle, a w kącikach oczu nie zbierała się wilgoć. Współczuła Sarze, ale ewidentnie nie na tyle, aby podejść i ją pocieszyć, bo przecież i tego nie potrafiła zrobić.
Może naprawdę była Pinokiem?
— Pamiętaj, gdyby coś podejrzanego się działo, zmywaj się stamtąd, dobra? Licz tylko na siebie. No i na mnie, jak chcesz.
Wycofywała się już powoli, gotowa opuścić to przeklęte miejsce, niespieszne kroki kierując z dala od ołtarza. I wtedy też zobaczyła Leviathana, którego do tej pory nie zauważyła. Dreszcz irytacji przebiegł po jej kręgosłupie; zatrzymała się, zaciskając piąstkę i gibając na bok, od wianka, tudzież magii, którą kapłanki im zapodały na początku zebrania — Timmy jeszcze bardziej zirytowała się na myśl, iż Macmillanowie specjalnie rozmydlili ludzkie zmysły, tak jakby mieli nadzieję, że schlani nie będą się wtrącać do ich boskiej błazenady i pewnie mieli rację. Nawet gdyby wystrugano ją na bohaterkę, to z szumem w głowie nie dałaby im żadnego wybitnie intelektualnego wykładu na temat możliwości przeprowadzania takich rytuałów (skoro już musieli wypierać się nauki...) w sposób etyczny i bezpieczny. Świat szedł do przodu, to 1972 a nie cholerne Salem, ludzie!
Wtedy też odezwał się kuzyn Murtagh, chociaż nie była pewna czy był tym samym kuzynem, którego znała od bobasa. 
Jeśli chcesz śmierci tej nocy, to spróbuj odebrać moje życie
Kucnęłaby z przejęcia i głębokiego niedowierzania, ale nie dane jej było nawet przemielić poprawnie tego heroicznego monologu, bo kolejny odezwał się...ten kaletnik?! Jeszcze jego tu brakowało. Nie znała dwóch, groźnie wyglądających mężczyzn, z których młodszy odezwał się do Isobell, ale zastanowiła ją kobieca bierność, która zdawała się sparaliżować uczestniczki obrządku. Z jej słabego, acz absolutnie ważnego, doświadczenia, mężczyźni nie trawili słownych konfrontacji, na pewno lubili sobie obić nawzajem twarz od czasu do czasu, ale dyplomacja? Negocjacja? Przecież zaskakująca większość nie potrafiła nawet powiedzieć kelnerce w restauracji, że dostali nie swoje zamówienie.
Och, wcale nie mówiła o własnym ojcu...miała nadzieję, że bawił się lepiej, niż ona.
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#29
25.01.2024, 13:21  ✶  
Sarah naprawdę chciała wstać. Musicie jej uwierzyć, że chciała! Ale absolutnie nic nie szło po jej myśli... Kapłanki nie słuchał się nie tylko świat - posłuszeństwa odmawiały nawet własne nogi. To było tragiczne. Kiedy przypominała sobie, jak szczęśliwa była godzinę temu, to czuła się jeszcze bardziej przybita. W dodatku egocentryzm kazał Macmillan spoglądać na to wszystko jak na jakąś naprawdę wyszukaną formę kary. Ha, chciałaś się bawić w obliczu tak wielkiej katastrofy? No to cyk - oto twoja zabawa! Ta przynajmniej mogła przynieść coś dobrego dla otoczenia... Dobrego! Matko przenajświętsza! To były jej własne myśli, czy piekielny podszept ich durnego przodka?! I najgorszym wydawało się być teraz, że chyba jednak jej... Bo skoro Murtagh potrafił iść tam i zaprotestować, to nie mógł słyszeć w głowie  wyraźnego rozkazu.

Starała się nie patrzeć na Maeve. Cokolwiek próbowała osiągnąć tym żałosnym tekstem o sikaniu odbiło się od kapłanki jak od ściany - wyglądała jak obrażona księżniczka. No i w sumie nią była. Uczyniła się gwiazdą tej sceny, chociaż to Agatha postanowiła się bez powodu zabić. Nie, to totalnie nie ona powinna zebrać wokół siebie wianuszek zainteresowanych jej losem, bo tylko i wyłącznie beczała przez wszechogarniające przerażenie. Prawdę mówiąc, to miała ochotę tę Chang szarpać. Nakrzyczeć na nią za idiotyczne żarty, których nie powinno się tutaj mówić, za głupotę, za karygodny dobór słów. Chciała wypluć na nią całą swoją frustrację, bo totalnie na to zasługiwała, ale...! Może to Azjatką powinni pizdnąć o tej kamień... No właśnie - ale! Nie była ślepa. Azjatka przyszła tutaj z Lorraine. Lorraine była rodziną. A bliska rodzina była nietykalna. Kryła brata, który zwierzył jej się z tak obleśnych morderstw i skrzywionego myślenia, że sprawa Maeve wyglądała jak pisklę obrane z piór, idące obok dumnego z siebie pawia - tak skrajne przypadki, nie dało się zrównać ich w żaden sposób poza tą jedną częścią wspólną - od obu czuła, że zaraz zemdleje. Ale musiała przyznać, że gdyby miała wskazać, kto dzisiaj zginie na tym ołtarzu, pierwszą myślą byłaby właśnie Maeve. Mrgunęłaby, gdyby Isobell wbiła w nią rytualny nóż? No i szarpanie, krzyczenie? Chcieć, to wcale nie znaczyło móc. Nie miała w sobie odwagi uszczypnięcia jej. Nie potrafiłaby powiedzieć teraz nic, w czym ludzie dostrzegliby cokolwiek poza świergotem ptaków i rozpaczą delikatnej osoby. Ale ten zły człowiek pragnący spoliczkować pochylającą się nad nią kobietę tam był. Głęboko w środku, a może... po drugiej stronie umysłu. Jak ciemna strona księżyca, tkwił tam i namawiał ją do robienia rzeczy, jakich szybko zaczęłaby żałować.

Próbowała oddychać. Tylko to nie było proste. Bo właśnie widziała śmierć. I właśnie osoba, o której dzisiaj po południu mówiła źle, ostrzegając przed nią Leviathana, miała zginąć w równie tragiczny sposób. No a tak poza tym, to widziała na sabacie przynajmniej dwójkę pracowników Ministerstwa, więc albo Sebastian zostanie nowym arcykapłanem, albo ona powinna szukać sobie nowej pracy. I gdzie ona się niby mogła zatrudnić? Czy „żona” to zatrudnienie? Czy od tego odprowadzało się podatek...?

Oh nie, każda myśl stawała się coraz gorsza.

A Sarah nagle siedziała na ziemi, mając przed sobą dwie osoby, które chciały dotknąć jej twarzy. O tym, że chciała za to nakrzyczeć na Maeve już pisałam, ale Leviathan... on też sobie zasłużył na jakiś wredny tekst. (Okej, nie zasłużył... Ale jak już wyładowywać frustrację to na całego.) Bo dlaczego był tutaj, dlaczego nie stał obok jej brata, który tam teraz walczył ku celebracji życia... To znaczy, no dobra, nie była aż taka głupia. Murtagh miesiąc temu wypowiedział się bardzo jasno na temat tego, że morduje ludzi z zimną krwią, więc nie miała prawa zakładać, że robi to dla niej albo z jakiejkolwiek czystej intencji, znając wszechświat, chciał po prostu powalczyć z jakimś Macmillanem, bo nienawidził rodziny z całego swojego zepsutego serca, no ale... ale walczył, okej?! Najwyraźniej tak się w tym zgubił, że przypadkiem opowiedział się po dobrej stronie i to było wspaniałe. Leviathan tym aktem czułości nie opowiedział się po dobrej stronie, tylko po jej stronie. I przyszedłeś dopiero teraz?! I wiedziała, że każda kobieta w tym kręgu cieszyłaby się z kogoś takiego obok jak głupia, a do niej dotarło... może wcale nie chciała męża, tylko bohatera? Ale bohaterem w jakimś sensie był, bo stał się jej tarczą w sytuacji, jaką z własnej głupoty uważała za coś bez wyjścia. Jak masz przed sobą jedną osobę i odtrącasz pomoc, to wszyscy zauważają twoją niechęć. Jak masz dwie i wybierasz pomiędzy kimś, kogo nie znasz, a swoim przyszłym mężem - nikt nie zwróci uwagi na podjętą decyzję, przecież była oczywista. No to zbliżyła się do niego, to jemu pozwoliła na dotknięcie się, na wycieranie tych łez palcami, na przywłaszczenie sobie chusteczki, która była dla niej, chociaż mogła zrobić to sama. Nie płacz. Nie płacz?! A co ona, robiła to wszystkim na złość?! No dobrze, trochę. Kapłanki określiły ją mianem histeryczki nie bez powodu. Była w konflikcie z samą sobą - nie wiedziała już sama, czy wolała jakby wszyscy byli tu przy niej, czy gdyby kłócili się tam z Isobell (oczywiście przekazując arcykapłance myśli, których Macmillan nie potrafiła z siebie teraz wydusić).

- Nie wiem. - Nie wiedziała czy jeszcze chciała wstawać. No ale nie mogła też zostać tu na zawsze i obrastać mchem... - Chyba tak. - Nie uspokoiła się niestety. Próbując się podnieść zacisnęła dłoń i zęby. Zapragnęła do tego mężczyzny, który odezwał się jako ostatni krzyknąć, ale zdołała jedynie wysyczeć: A czego winna była owca?!


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#30
02.02.2024, 02:36  ✶  
Nadchodziła burza.

Czuliście to poprzez gęsią skórkę wpełzającą na wasze karki i w metalicznym smaku rozlewającym się w ustach. Było to o tyle dziwne, że nie towarzyszył jej wiatr, ani uczucie duszności. Mgła z kolei zgęstniała tak bardzo, że przysłoniła już nie tylko księżyc, ale wdarła się pomiędzy kamienie Stonehenge, pochłonęła ich masyw, tak jak wciągnęła wszystkie dźwięki. Nawet wasze serca zdawały się zamilknąć, choć czuliście jak rozpaczliwie miotają się w waszych klatkach piersiowych.

Coś było nie tak.

Do zebranych nad płaczącą Macmillanówną podeszła kapłanka, której do tej pory wygrywała melodię na rytualnym bębnie. Dziewczyna położyła dłoń na ramieniu Leviathana i z troską pochyliła się wraz z nim nad sylwetką koleżanki z kowenu.
— Sarah, powinniście stąd odejść i wezwać Brygadę. Ona oszalała — wyszeptała przerażona, a w słabym blasku pobliskiego ogniska mogliście dostrzec łzy w jej oczach.

A Isobelle powoli traciła cierpliwość. Na początku starała się ignorować wszystkie bodźce dochodzące z zewnątrz, skupiając się na rysowaniu na ciele Agathy znaków. Kiedy jednak podszedł do niej Murtagh, kobieta całkowicie zrzuciła maskę opanowania.

— Jak śmiesz przerywać rytuał, Murtaghu?! — syknęła gniewnie, odkładając na tuż obok Agathy athamé - rytualny nóż z wygrawerowanym symbolem potrójnej bogini na rękojeści - i podeszła do mężczyzny, wbijając palec wskazujący w jego pierś — Wierz mi, że z radością złożyłabym ciebie na tym ołtarzu, ale Matka zasługuje na wszystko to, co jasne. Białe, czyste i niewinne. A ty? Co ty wiesz o miłości? Ty, czarna owca?

Umilkła tylko po to, by obdarować Esmé oraz Hjalmara najbardziej nienawistnym spojrzeniem.

— Słuchaj się ojca — prychnęła do tego drugiego.

Tymczasem Agatha, korzystając z chwili zamieszania, chwyciła za ostrze pozostawione nierozważnie przez Arcykapłankę i przecięła nim swój lewy nadgarstek. Cichy jęk wyrwał się z jej ust, szkarłatna posoka zaczęła wypływać ze świeżej rany.

— Agatho, nie zdążyłam...

Czegokolwiek Isobelle nie zdążyła, również i tego zdania nie zdołała dokończyć; w chwili, w której krew dziewczęcia zetknęła się ołtarzem, grom uderzył w kamień tuż za Arcykapłanką. Znów zrobiło się jasno, a towarzyszący mu dźwięk przypominał raczej charakterystyczny odgłos rwanego materiału, aniżeli huku towarzyszącego wyładowaniom atmosferycznym. Grzmot był tak głośny i mocny, że straciliście równowagę. A później nastała biel, która pochłonęła wszystko wokół.

adnotacja moderatora
Podzieliłam was na trzy grupy i otagowałam w tematach. Gdy skończymy w nich poboczne fabuły, wrócimy do tego wątku Serduszko W razie pytań zapraszam na priv lub do mojego wątku MG.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Rowena Ravenclaw (2152), Murtagh Macmillan (2089), Septima Ollivander (1099), Maeve Chang (1394), Effimery Trelawney (208), Lorraine Malfoy (2310), Sarah Macmillan (1814), Esmé Rowle (2162), Dagur Nordgersim (973), Hjalmar Nordgersim (1059), Leviathan Rowle (328)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa