Wtedy Sarah zapytała, czy uważa to za zabawne. Mogła odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale czuła, że to było pytanie z gatunku podchwytliwych. Mogła się przyznać, że owszem, trochę bawi ją ten symbolizm, ta niewinna biała owieczka, której krew musi być przelana, bo to taka alegoria czystości i innych bzdetów, w które wierzyli najmocniej ci, co z tą czystością mieli najmniej wspólnego. Mogłaby brnąć dalej, zapytać, czy jakby przeorali aortę czarnego kota albo foki, to czy też udałby się rytuał, czy jednak kontrast kolorystyczny nie podszedłby bogini. Mogłaby, ale z tego mocnego uścisku dłoni Lorraine mogła wyczytać dosłownie, jakby wróżyła z linii papilarnych, że zostanie w tym towarzystwie za te kpiny zjedzona żywcem. A poza tym przyszła tutaj uwierzyć, prawda? Walczyć ze swoim sceptycyzmem?
Nie zdążyła wybrać między prawdą a kłamstwem, bo blondyneczka się obraziła i odeszła gdzieś dalej. Mewa westchnęła ciężko, wiedząc, że będzie to musiała potem naprawiać, ale wcale nie dlatego, że Raine będzie jej suszyła głowę, a dlatego, że zaczynało jej się robić głupio. Kiedyś będzie myśleć, zanim zacznie mówić, ale chyba po prostu jeszcze nie dziś.
Poza tym rozsierdziły ją te pojedyncze komentarze kapłanek, które ochrzciły Sarę histeryczką, gdy tamta się rozpłakała. Może i reagowała nadwyraz, ale żeby się tak odwracać od swojej? Źle się wypowiadać przy innych o kimś ze swoich szeregów? Może miała powód, żeby tak zareagować, może wcześniej jakaś głupia skośnooka uderzyła w nie tę strunę, co trzeba?
- Poczekaj - szepnęła na ucho Lorraine, przelotnie przejeżdżając dłońmi wzdłuż jej barków, a potem ramion, a następnie ruszyła w kierunku rozbeczanej Macmillan. Przecież jak ją tak zostawią, to zaraz ktoś ją staranuje.
W tle rozpoczęła się zagwozdka natury logistycznej, gdy ofiara okazała się za mała. Maeve musiała się dosłownie zatrzymać, gdy jakaś kapłanka zgłosiła się na ochotnika, bo po pierwsze - robiła sobie totalnie jaja, gdy mówiła, że zamiast owcy można by człowieka, a po drugie - teraz poczuła się jeszcze gorzej w stosunku co do Sary, bo co jeśli to nie pierwszy raz? Co jeśli Macmillan tak zareagowała, bo takie wspomagane samobójstwa w rytmie grzmotów oraz skandowanych modlitw były jej traumatyczną codziennością?
Potrząsnęła głową. Cudze poświęcenia nie powinny teraz zajmować jej głowy, miała inny dylemat moralny do ogarnięcia.
- Nie siedź na ziemi, bo będzie cię potem bolało jak sikasz - rzuciła głosem pełnym mądrości ludowej, kucając przy Sarze. Wyglądała na poważną i chętnie podałaby jej chusteczkę, by mogła wytrzeć oczy, ale niestety nie była gentlemanem i nie miała takiej na podorędziu. - Przepraszam za ten tekst wcześniej. Zabrać cię stąd? - Zaproponowała, powoli próbując otrzeć jej łzy, ale zbliżyła ręce ostrożnie, by nie dotykać dziewczyny bez wyraźnego pozwolenia.
I wanna wear your flesh
— like a costume —