Gdyby Charles zachowywał się porządnie i zgodnie z umową zawartą z Robertem, sprzedawał otrzymany towar. Tradycyjne świeczki i kadzidełka, nie doszłoby do czegoś, czego takiego, czego wszyscy okoliczny byli świadkami.
Prezentując kompromitujący przedmiot, doprowadził do zamieszania, gdzie jeden członek ich rodziny, uderzył drugiego kompromitującą świeczką.
Mało tego, dziennikarz uzyskał w oczach Richarda negatywne opinie. I mógłby go zaliczyć do listy osób, możliwych do kasacji. Za pierdolenie na głos. Nie można zapomnieć o tym, co pierdolił ich kuzyn Alexander. Mocniej zacisnął palce na różdżce i gdyby nie kolejne słowa wyjaśnienia, pewnie rzuciłby w niego jakąś klątwą czy innym cruciatusem.
Powstrzymał się. Wydał polecenie synowi, aby się zwinął stąd i nie pokazywał mu na oczy. Swoje uwagi także przedstawił Robert. Richard dostrzegł, że obok pojawiła się już Lorien. Przynajmniej była na widoku i się nie zgubiła.
Słysząc Charlesa, jak nic sobie robi z jego polecenia a także Roberta, dalej sprzedając, przyjmując zamówienia. Wściekłość rosła. Już odpuścił sprawdzanie kartonów, kiedy do jego uszu doszedł słabnący głos brata.
Odwrócił w jego kierunku i zamarł na moment.
Teleportował bezpośrednio przy Robercie, łapiąc go pod ramię. ”Kurwa… golf.” – przeklął w myślach. Widział, że brat łapał powietrze. Klęknął przy nim wciąż będąc jego oparciem, kiedy ten opadał z sił, aby się nie przewrócił i nie zrobił dodatkowej krzywdy. Różdżką zrobił ostrożne nacięcie na swetrze, aby ułatwić mu oddychanie. Ale nie na tyle, żeby miało jakkolwiek odkryć jego cały kark.
- LEONARD!
Zawołał syna, gdyż był przecież uzdrowicielem. Niech, choć rzuci okiem co się dzieje z Robertem, bo on sam nie miał o tym pojęcia. Nie wiedział, czy ktokolwiek z okolicznych byłby wstanie ocenić sytuację.
Jedyną opcją było zabranie Roberta do domu. Mung odpadał definitywnie. Gdyby tylko miał jak skontaktować się ze Stanleyem czy pierdolonym Lestrange’m…