• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 Dalej »
[25 kwietnia 1972] Czarnemu Panu się nie odmawia... | Robert & Sauriel & Annaleigh

[25 kwietnia 1972] Czarnemu Panu się nie odmawia... | Robert & Sauriel & Annaleigh
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
17.01.2023, 19:37  ✶  

25 kwietnia 1972, gabinet przy Pokątnej
Czarnemu Panu się nie odmawia...
Robert & Sauriel & Annaleigh


Nie potrzebował wiele czasu, żeby zaplanować wszystko, co wiązało się z zadaniem powierzonym mu przez Czarnego Pana. Potraktował to w odpowiedni sposób. Priorytetowo. Nie zamierzał go zawieść.

Nie zamierzał zawieść zaufania, którym Lord Voldemort go obdarzył.

Wybranie osoby, która będzie mu podczas tej akcji towarzyszyć, również nie stanowiło problemu. Sauriel Rookwood już wcześniej udowodnił, że w sytuacjach takich jak ta, można na nim polegać. Był sprawdzoną opcją. A Robert takie opcje sobie cenił w zasadzie od zawsze. Po co zmieniać coś, co działało w odpowiedni sposób?

Tym razem nie tracili czasu na rozmowy. Na wcześniejsze spotkania. Przesłana wiadomość nie była długa, ale za to konkretna. Wieczorne spotkanie na Pokątnej pod wskazanym adresem. Przed budynkiem, w którym mieścił się gabinet prowadzony przez kobiete mającą stanowić punkt pierwszy całego planu.

Niezbyt skomplikowanego, bo za takimi Mulciber nie przepadał.

A także szczerze wierzył, że najlepiej sprawdzają się najprostsze środki.

Największym problemem było dotarcie na miejsce w sposób, który pozwoli uniknąć zbędnego zamieszania. Nie ściągnie na nich niepotrzebnej uwagi. Czarna szata oraz towarzysząca jej charakterystyczna maska, w chwili obecnej były czymś stosunkowo łatwym do zidentyfikowania. Rozpoznania. Wszyscy wiedzieli co one oznaczały. Nie mogli z nich jednak zrezygnować. I oczywiście tego nie zrobili.

Charakterystyczny strój przywdziali po prostu na samym końcu.

Na chwilę przed wtargnięcie do gabinetu.

- Jeśli nie będzie protestować, nie używaj względem niej siły ani zaklęć. - lekko zniekształconym głosem, poinformował swojego towarzysza o tym, w jaki sposób należało wszystko rozegrać. Annaleigh Dolohov nie była ich wrogiem i jako takiego nie zamierzali jej traktować. Byłoby to kompletnie pozbawionym sensu. - Rozumiesz?

Nie chciał się powtarzać dwa razy. Nie chciał się denerwować. Może to właśnie z tej przyczyny nie czekał na odpowiedź, zamiast tego z miejsca przechodząc do działania? Przy pomocy trzymanej w dłoni różdżki, posługując się niezbyt skomplikowanym zaklęciem, otworzył drzwi. Nie wysadził. Nie zniszczył. Po prostu otworzył.

A te uderzyły o ścianę.

Z hukiem.

Zanim wkroczył do środka, gestem dał znać Saurielowi, żeby był gotowy do działania. Miał iść tuż za nim. Trzymać się o dwa kroki z tyłu. Nie więcej. Z pewnym zainteresowaniem rozejrzał się po pomieszczeniu. Czy był tutaj ktoś więcej? Czy trzeba było zająć się dodatkowymi problemami? Jakoś je rozwiązać? Im zaradzić?

- Opuść różdżkę. I tak się nie przyda. - wreszcie zwrócił się do kobiety, robiąc w jej stronę jeden krok. Drugi. - Powinnaś wiedzieć, że naszym ludziom nic nie grozi. Do własnego gniazda się nie sra. - w dość spokojnym tonie głosu Roberta wychwycić się dało nawet coś na kształt lekkiego znudzenia. Jakby nie pierwszy raz w ten sposób nawiedzał uzdrowicieli w ich miejscach pracy.

Podszedł do biurka, za którym wcześniej siedziała, spoglądając z pewnym zainteresowaniem na znajdujące się tam papiery. Nie śpieszył się. Nie bardziej niż było to potrzebne. Mieli całą noc.

A także kolejną i następne, o ile zajdzie takowa potrzeba.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
17.01.2023, 20:15  ✶  

Mijały lata, a niektóre rzeczy naprawdę się nie zmieniały. Na przykład to, że Robert nadal preferował taki sam układ planu - krótki i zwięzły. Tak się składało, że Sauriel tak samo. Plany skomplikowane pozostawiały za mało pola do manewru, były zbyt rozlazłe, trzeba było pamiętać o szczegółach. A co, jak się zestresujesz i zapomnisz?! Hę?! No właśnie. Co prawda stres raczej się imał Sauriela przy takich akcjach - w końcu czym tu się stresować, kiedy trzeba się naprawdę, ale to NAPRAWDĘ postarać, żeby cię ubić? Tym nie mniej - plany proste i krótkie pozwalały na jedną zasadniczą rzecz. Pole do zmiany. Działało to w przypadkach, kiedy każdy biorący udział w takim przedsięwzięciu był istotą rozumną, a nie pozbawioną piątek klepki amebą, ewentualnie człowiekiem z dodatkowym chromosomem. Ludzie zaś potrafili pokazywać, że kiedy przychodzi do krytycznych wydarzeń, myślenie aż za często się im wyłączało. Sztuka improwizacji była w końcu całym sekwensem umiejętności reagowania i oceniania sytuacji w tempie błyskawicznym. Jeszcze te dwa, czy trzy lata temu nie myślałby, że przyjdzie mu się przy strasznym, wielkim i złym Robercie Mulciberze, piątej wodzie po kisielu (oby tego nie odczytał w jego myślach) od strony rodziny jego matki, czuć swobodnie. Że po paru wydarzeniach ta współpraca będzie tak dobrze klikać, że konieczność wypowiadanych słów stanie się adekwatnie mniej potrzebna. Dlatego Sauriel już nie pytał. Wchodził w swoją rolę i swoje wypełniał. A najważniejsze było to, że na szczęście nie musiał się odzywać. Najgorsze zaś, że naprawdę polubił to, co robili. Albo raczej - polubił to, że może względnie bezkarnie rozerwać kogoś na strzępy. Najgorsze - bo widział, że lubił to coraz bardziej. Przemijał strach, przemijały problemy ze zdrowiem psychicznym (albo właśnie pojawiały się coraz większe) i tylko rósł apetyt na więcej. Milkło sumienie. Czasem tylko odzywało się po wszystkim w ramach autorefleksji... ściągane tym, że przecież - życie.

Takie to właśnie życie, że pewna medyczka miała do niego trafić. A Sauriel uważał, że lepiej ona, niż... na przykład - Victoria.

- Ay, ay. - Wymruczał, przechylając głowę na bok, kiedy już przywdział maskę i czarne szaty. Prawda była jednak taka, że całkiem liczył na to, że jednak opierać się będzie. No bo - gdzie w tym wszystkim zabawa, kiedy wszyscy poddawali się polubownie i szczali pod siebie ze strachu? Żadna. I tylko potem śmierdziało.

Wsunął się do wnętrza zaraz za Mulciberem. Dokładnie dwa kroki za. I jak to koty potrafiły - jego kroku nie było słychać. Jak cień przesunął się za jego plecami, stając nieco z boku tak, by być widocznym, z twarzą skierowaną na kobietę, całkiem zaintrygowany tym, jak Robert zaczął. Nie kojarzył jej, nie znał jej, ale to nic dziwnego - nie wszyscy Śmierciożercy się znali, tym bardziej nie każdy znał każdego Poplecznika. A nie jego głowa była w tym, żeby ich znać. Jego głowa tkwiła w tym, żeby usuwać tych już zbędnych... albo tych buntujących się.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#3
18.01.2023, 23:17  ✶  
Niektórzy zarzucali jej, że zbyt często pracuje po godzinach. Widocznie nie znaleźli zajęcia, które było ich pasją, a jedynie tkwili w zawodach, które dawały tylko pieniądze, nie satysfakcję i spełnienie. Nie rozumieli jej. Nie potrzebowała jednak ich aprobaty czy przyklaskiwania jej wyborom. Nawet jeśli zamiast tego raczyli ją ciągłym narzekaniem. Za mało bywała w domu, za mało poświęcała czasu mężowi, jakby nie rozumieli, że i on żył swoją pracą i wale nie czuli się na tym poziomie niekomfortowo. A raczej, nie czuli, bo teraz w ich związku wszystko było niekomfortowe. Nie chciała się jednak na tym skupiać. Miała trudny przypadek do rozgryzienia, i obiecała sobie, że nie skończy, póki nie wpadnie na jakąkolwiek poszlakę. Objawy zatrucia były nietypowe, bezoar oraz eliksiry na nim oparte nie pomagały, czas uciekał. Nie wiadomo, czym przytruł się nieszczęśnik, co sprawiało, że cała historia była jeszcze ciekawsza. Sporządzała kolejne notatki, odrzucała pomysły i wpadała na nowe. Skupiła się całkowicie na swojej pracy, dopóki nie usłyszała trzasku otwieranych drzwi.
Nietypowe.
Jedną ręką odruchowo zamknęła akta leżące na stole, drugą sięgnęła po różdżkę. Jej zmarszczone brwi wpatrywały się w drzwi, które dzieliły jej gabinet od reszty kliniki. Nie umawiała się z nikim na wizytę, zresztą, zwykle goście pukali. Tu miała do czynienia z nagłym wkroczeniem do jej królestwa. Nie była zadowolona.
Drzwi się uchyliły. Wkroczyły dwie postacie w szatach i maskach, tak dobrze jej znanych. Jej przełożeni w szeregach Czarnego Pana. Mimo to nie opuściła różdżki. Nie była pewna ich zamiarów. A nie miała zamiaru tracić czegoś, na czym jej zależało, przedwcześnie.
Dopiero słowa jednego z mężczyzn sprawiły, że jej dłoń powędrowała w dół, w końcu odkładając różdżkę na blat. Zmarszczyła przy tym nos, słysząc jak na jej gust dość prostacki sposób formułowania myśli, nie ważyła się jednak skomentować. Była zdecydowanie na przegranej pozycji, do tego podobno nie groziło jej niebezpieczeństwo. Podobno. Zmarszczyła brwi, sadowiąc się w wygodniejszej pozycji w fotelu.
- We własnym gnieździe nie wyważa się drzwi. Słuch mam dobry, usłyszałabym pukanie. Jeśli jednak uważalibyście to za zbyt wielkie ryzyko, są delikatniejsze metody radzenia sobie z zamkniętym zamkiem - mówiła, jej twarz zaś pozostawała niewzruszona. Miała nadzieję, że sąsiedzi nie zwrócą uwagi na hałas. A już na pewno nie zrobi tego jakiś nocny patrol.
Zauważyła ciekawskie spojrzenie jednego z zamaskowanych gości. Prześlizgiwało się po jej biurku, zapewne patrząc na wszelkie receptury, karty pacjentów, czy książki medyczne. Zdecydowanie nie panował tu zbyt wielki porządek, Annie jednak doskonale odnajdowała się w tym miniaturowym chaosie. Który panował w tym miejscu wyjątkowo, jako że cała reszta pomieszczenia wyglądała jak ułożona pod linijkę.
- W czym mogę wam pomóc? - zapytała w końcu, znudzona ciszą, która na chwilę zapanowała. Przenosiła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego, oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia ich wtargnięcia.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#4
22.01.2023, 14:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.01.2023, 14:48 przez Robert Mulciber.)  

Nie byłby w stanie funkcjonować w takich warunkach. U siebie zawsze starał się utrzymać wszystko w należytym porządku. Każdy papierek, każdy przedmiot - miały swoje miejsce. Wyznaczone z dokładnością najpewniej do jednego milimetra. Porządek stanowił podstawę. Każdą kolejną sprawę należało rozpocząć właśnie od jego zaprowadzenia. Być może zacząłby nawet teraz prawić kobiecie związane z tym kazanie, gdyby nie to, iż nie mieli na tego typu sprawy czasu. Nie powstrzymał się jednak od wyrównania niewielkiego stosiku dokumentów w taki sposób, żeby żaden papierek nie wystawał poza jego obrys.

Możliwe, że to właśnie dzięki temu był w stanie zachować spokój w momencie, kiedy Annaleigh postanowiła w jakże bezczelny sposób wyrazić swoje niezadowolenie.

- Wydaje mi się, że trochę się zapędziłaś, moja droga. - odpowiedział, zabierając dłoń od papierów, które prezentowały się nieco lepiej. Następnie odłożył też we właściwe miejsce pióro. Inne przybory, które znajdywały się na miejscu. - To my tutaj decydujemy, które sposoby są w danym momencie najbardziej odpowiednie. - wreszcie przeniósł spojrzenie na jej oblicze. Cofnął się o dwa kroki. Kolejna słowa padły z jego strony po nieco dłuższej przerwie. - Masz tutaj przerażający bałagan.

W tonie głosu Roberta dało się wychwycić to, co w związku z tych wspomnianym chaosem musiał myśleć o kobiecie, do której gabinet należał. Tak dal odmiany. Przez chwilę nie był tak bezbarwny, jak to miało miejsce na samym początku. Obejrzał się na Sauriela, upewniając się, że ten zamknął za nimi drzwi i upewnił się, że do gabinetu nikt w tej chwili nie wejdzie. Nie potrzebowali dodatkowego towarzystwa.

Kontynuował, kiedy upewnił się, że Sauriel odpowiednio wypełniał swoje obowiązki.

- Będziesz musiała udać się z nami na małą wycieczkę, powiedzmy że z rodzaju tych krajoznawczych. - pozwolił sobie posadzić tyłek na jednym z foteli, zapewne przeznaczonych dla pacjentów. Nie pytał o pozwolenie, nie uważając tego za zasadne. Może i rzeczywiście był odrobinę prostacki we wszystkim, co obecnie robił, ale nie znajdywali się na salonach. Okazja nie wymagała stosowania się do zasad dobrego wychowania. - Mamy zaplanowaną wizytę w południowej Anglii. I jakieś 10 minut, zanim będziemy musieli stąd ruszać.

Nie dawał jej wiele czasu na przygotowania, ale też nie uważał, aby faktycznie go potrzebowała. Miała zabrać różdżkę, coś co pozwoli ewentualnie ukryć tożsamość i może... może zostawić innym wiadomość, żeby przypadkiem nie zaczęli jej poszukiwać. Choć przy tym ostatnim zapewne warto byłoby zadbać, żeby treść właściwie brzmiała. Nie niepokoiła odbiorcy. Nie mogli sobie pozwolić na takie niepotrzebne podnoszenie alarmu z powodu zniknięcia pierwszej lepszej kobiety.

Żony jakiegoś bogacza.

- Pomóż proszę pani Dolohov w sporządzeniu odpowiedniej notki... nie chcemy przecież, żeby ktoś zaczął jej niepotrzebnie szukać. Niepokoić się z powodu przedłużającej się nieobecności. - poinstruował Sauriela.

I mogło to nawet trochę niepokoić. Bo jaki był wniosek? Ano taki, że wycieczka mogła im zająć nieco więcej czasu niż godzinę, dwie, może nawet cały dzień? W zasadzie, to sam Robert nie był tak do końca pewnym tego, w jaki sposób wszystko się potoczy. Los bywał złośliwy, a człowiek przezorny, to człowiek ubezpieczony.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
22.01.2023, 15:22  ✶  

Wystarczyło na Annę spojrzeć, żeby wiedzieć, że ma pazur. Albo i nawet kilka pazurów. Aż chciało się spojrzeć na jej dłonie, by upewnić się, jakie ma paznokcie. Pewnie w kształcie migdałów, z czerwonym lakierem. Takie do niej pasowały. Do tego spojrzenia, jakie im rzucała. Do tej pewności siebie, która przez nią przemawiała i pozycji, jaką przez to przybrała. Jeśli w ogóle pojawił się w niej cień strachu to tak doskonale go ukryła, że Sauriel nie potrafił go wyczuć w powietrzu. A szkoda. Dawno nie czuł takiego pobudzenia, ale też dawno Śmierciożercy nie spuścili swojego Psa Gończego ze smyczy, więc prawdę mówiąc - tak, liczył na to, że ich panienka (albo pani, bo nie wyglądała najmłodziej) powie coś nieodpowiedniego, albo zrobi coś równie nieodpowiednio głupiego. To znaczy przecież Sauriel nigdy by nie chciał naklepać czarownicy, no przecież nigdy by tego nie zrobił! W końcu to był całkiem miły gościu, który doraźnie bawił się gitarą w różowej knajpce Nory.

Musiał przyznać, że całkiem imponujące było to odszczekanie kobiety. Mówili, że pomiędzy głupotą a odwagą jest cienka granica, ale jak dla niego Annaleigh utrzymywała się na odwadze. Stała na linii, albo może wyczuwała ją, żeby sprawdzić, na co może sobie pozwolić. Przynajmniej jak na razie tak to oceniał. Sauriel wyciągnął dłoń w kierunku drzwi, które zamknęły się, a on sam przeszedł w kierunku okna, żeby oprzeć się ramieniem o ścianę, spleść ręce na klatce piersiowej i wyjrzeć na zewnątrz. Cisza. Oprócz głosów rozmawiającej dwójki panowała tutaj cisza. Ulice wydawały się jakże malowniczo śnięte, tonące w słodkich mrokach nocy. Cóż, w dzień możliwości Sauriela były ograniczone, ale na całe szczęście Bozia tworząc ten świat zapomniała dopisać zasadę, że ludzi można zabijać tylko w dzień.

Obrócił głowę w kierunku prowadzących rozmowę, kiedy rozległ się komentarz o bałaganie i nawet uśmiechnął pod nosem. No tak, oczywiście. Ze wszystkich rzeczy musiała się odezwać mania Roberta na punkcie porządku. To znaczy - najpierw było upomnienie, że ta odwaga Ann powinna mieć swoje granice i zatrzymać się tam, gdzie jednak wyższe jednostki decydowały o rozstawianiu pionków. Ale, hej, umówmy się - gdyby Śmierciożercy byli miłymi gośćmi pewnie nie byliby tak znienawidzeni przez społeczeństwo. Sauriel właśnie wyobraził sobie Czarnego Pana z różową zastawą, który nalewa swoim uśmiechniętym podwładnym herbatki, a Robert w fartuszku przynosi na tacy świeżo upieczone ciasteczka. Złota wizja, przynajmniej dla niego.

- Wybrałeś sobie pisarza. - Skomentował, ale odbił się od ściany, o którą się opierał, żeby przejść w kierunku Annaleigh. Mimo ciszy jego kroków właściwie nie było słychać, kiedy minął Roberta i zatrzymał się z boku biurka. Wyjazd do jakiejś rodziny jak dla niego nie wchodził w grę, za łatwo to było sprawdzić. Z drugiej strony na co można było wyjeżdżać w środku nocy? W zasadzie to patrząc na Annaleigh... - Czy ty się w ogóle tłumaczysz ze swoich akcji? - Bo wydawało mu się, że to jest kobieta, która jak miała coś zrobić to tylko informowała, że idzie to zrobić. Tyle. - Bo jak nie, to napisz tylko, że sprawy służbowe. Czy cokolwiek tam byś nabazgrała. - Jeśli zapytacie to tak, patrzył się jej na ręce.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#6
25.01.2023, 21:50  ✶  
Wtargnęli do jej królestwa, dość brutalnie, nic dziwnego, że zaczęła odczuwać drażniąca irytację, która rozlewała się z każdym ruchem jednego z popleczników Czarnego Pana. Obserwowała ze zmrużonymi oczami, gdy Robert wyrównywał jej pliczek dokumentów, zastanawiając się, czy jednak nie sięgnąć z powrotem po różdżkę. Szybko jednak stwierdziła, że to byłoby akurat głupie posunięcie. Nie miała żadnej przewagi.
- Bałagan może zrobić się, jeśli ktoś nieodpowiedni zainteresuje się hałasem, który wywołaliście. Jakby nie patrzeć, to ruchliwa okolica - mówiła spokojnie, choć musiała przygryźć policzek, widząc, jak ktoś rusza jej pióro. Powstrzymała odruch, by dać mu po łapach, choć ręką mimowolnie jej drgnęła. - Mam nadzieję, że skoro zadecydowaliście wejść tu z hukiem, to macie przygotowane tez wytłumaczenie dla ciekawskich, któż to nagle wpadł do mnie w tak brutalny sposób. Chyba że ja sama mam już zacząć takież tworzyć? - uniosła brwi pytająco. - Do tego dla ciebie to, co wygląda jak bałagan, dla mnie jest znaczącym elementem metodologi pracy, prosiłabym więc, by przedmioty na biurku pozostały na swoim miejscu - dodała. Cóż, starała się hamować. W końcu odpowiadała całkiem grzecznie. Choć ją nosiło.
Przejście do celu wizyty zesłało na nią jednak większą falę spokoju. Skupiła się na zagadkowych słowach, próbując dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Chciała się choć trochę przygotować, bo to, że zamierzała pójść, było oczywiste. Miała okazję pomóc Czarnemu Panu. Rzadko zdarzała się taka okazja, szczególnie uzdrowicielowi ze słabym ciałem. 
- Czy mam zabrać jakiś konkretny sprzęt medyczny w ciągu tych dziesięciu minut? Konkretne eliksiry? Ewentualnie czego mogę się spodziewać? Wtedy sama dobiorę coś odpowiedniego - mówiła wstając, po czym sięgnęła po swoją torbę lekarską wykonaną z jasnej skóry. Otworzyła też szufladę na klucz, w której schowaną miała maskę, raczej balową, białą, ozdobioną aksamitem, znacznie się różniąca od tych śmierciożerców. Nie miała jednak czasu, by przygotować eliksir wielosokowy. Maska zaś później pewnie i tak spłonie w kominku.
Na wspomnienie o konieczności przygotowania wiadomości skinęła głową. To akurat oczywiste, że musiała coś powiedzieć Vakelowi. Inaczej zacząłby jej szukać za pomocą fusów w swojej porannej herbacie, a te potrafiły w przypadku jego osoby być wyjątkowo pomocne.
- Wyślę szybko sowę. Napiszę, że pojawił się nagły wypadek, wymagający prawdopodobnie dłuższej kuracji, która mam nadzorować. Zdarzały mi się podobne przypadki, więc nikt nie będzie poddawał tego w wątpliwość - rzuciła, pozwalając, by jeden ze śmierciożerców patrzył na gryzmoloną na szybko notkę. - Coś jeszcze powinnam zawrzeć? - zapytała, podchwytując jego wzrok zza maski.
Czuła swego rodzaju podniecenie na myśl, że miała ruszyć do akcji, jej twarz jednak nadal pozostawała zastygnięcia w chłodnym obojętnym wyrazie, który krył wszelkie emocje.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#7
28.01.2023, 15:44  ✶  

Nie przejmował się ewentualnymi konsekwencjami ich zbyt głośnego wtargnięcia do gabinetu. Jeśli ktoś zainteresuje się tą kwestią, to jedyną osobą, która będzie musiała w jakiś sposób poradzić sobie z zaistniałym problemem, będzie w tej sytuacji Annaleigh. Jeśli nie zdoła z tego wybrnąć, znaczyć to będzie jedynie tyle, że nie była osobą, która mogłaby okazać się przydatną dla sprawy. Niewielka strata. Takich jak ona było wielu.

Kolejne narzędzie, które dało się zastąpić nowym.

- Powinnaś wiedzieć, kiedy należy się ugryźć w język. Dla własnego dobra. - kolejne słowa Roberta zabrzmiały wręcz zadziwiająco łagodnie. Zwłaszcza gdy pod uwagę wziąć to, w jaki sposób odnosiła się do nich kobieta. Niezbyt często reagował w ten sposób. Nie bardzo też to do niego pasowało. Dlaczego więc miało miejsce? Bo nie mieli czasu na bezsensowne spory i przepychanki. Czekało na nich zadanie, z którego Mulciber zamierzał się należycie wywiązać.

Chwilę zastanawiał się, kiedy zadała mu pytanie o sprzęt medyczny. Potrzebowali medyka. Potrzebowali utrzymać cel przy życiu. Musiał też zachować przytomność. Robert średnio się na tym znał, nie była to jego działka, dlatego też nie był w stanie udzielić odpowiedzi z marszu.

- Przede wszystkim cel ma zachować przytomność. Nie może nam też zbyt szybko wyzionąć ducha. - wreszcie padły instrukcje. - Zabierz to, co sama uważasz za przydatne. Jesteś medykiem, ruszże głową. - powstrzymał się przed zwracaniem uwagi na jej płeć, przed pierdoleniem o tym, że ruszenie głową może stanowić dla niej pewien problem. Oczywiście nie znaczy to, iż nie rozumiał; iż o tym szczególe zapomniał. Bo tak nie było. Zwyczajnie miał teraz względem kobiety olbrzymie pokłady cierpliwości.

Albo po prostu starał się je mieć. Na jedno wychodzi.

Spokojnie czekał, aż uporają się z wiadomością. Nie było mu łatwo tak po prostu siedzieć na czterech literach, ale robił to. Walczył przy okazji z pokusą zajęcia się bałaganem panującym na biurku. Palce u spoczywających na udach dłoni, poruszały się nieco nerwowo. Gdyby tylko zainteresowali się ponownie jego osobą, byliby w stanie to dostrzec. To i wiele więcej. Sztywną postawę, napięte mięśnie.

Nie był rozluźniony.

- Skończone? Czas dobiegł końca. - poinformował po kilku minutach.

Kiedy podniósł się z miejsca, w jego dłoni znajdywała się najzwyklejsza papierośnica. Nie tracił czasu jednak z zapoznawaniem się z jej zawartością, na tracił go na wyciąganie papierosa. Nie żeby nie miał ochoty. Nigdy sobie nie odmawiał. Teraz jednak chodziło o coś innego. Gestem przywołał do siebie Annaleigh i Sauriela.

- Dotknijcie. - poinstruował.

Podróż przy wykorzystaniu świstokliku nie była zbyt przyjemnym przeżyciem. Umożliwiała jednak przemieszczanie się tym, którzy nie chcieli lub z jakiś powodów nie mogli skorzystać z innych opcji. W tym momencie stanowiła dla nich w dodatku rozwiązanie wygodne. Mogli się dostać w odpowiednie miejsce, bez zdradzania Annaleigh jego lokalizacji. Robert nie zamierzał zdradzać kobiecie większej ilości informacji niż to było konieczne. Zachowywał ostrożność.

Nudności, które towarzyszyły mężczyźnie przy zwykłej teleportacji, tym razem nie wystąpiły. Nie oznaczało to jednak, iż nie odczuł tego wcale. Pod maską lekko pozieleniał. Szybko jednak zdołał dojść do siebie. Mógł rozejrzeć się po posiadłości, albo raczej po tej części budynku, z której zamierzali korzystać.

Elegancki. Urządzony ze smakiem.

Nieruchomość z pewnością należała do kogoś, kto miał pieniądze.

- Zostaniesz tutaj, wszystko przygotujesz dla naszego gościa. - odezwał się, kierując jednocześnie swoje kroki w stronę pobliskich drzwi. Otwarcie ich nie stanowiło problemu. W środku znajdywał się pokój przeznaczony dla służby. Łatwo to było wywnioskować. Prosty. Wyposażony jedynie w najbardziej podstawowe meble. - Rozgość się. I nie próbuj za dużo węszyć. - ostrzegł. I byłoby tego na tyle.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
28.01.2023, 17:17  ✶  

- Uuu, kobieta z jajami. - Nie było tego widać, ale było zdecydowanie słychać w jego zmodyfikowanym przez maskę głosie - uśmiech. Szeroki uśmiech, który pokazywał jego kły, kiedy tak bardzo, ale to bardzo doceniał to, jak Annaleigh pyskowała do Roberta. Gdyby tylko miał serduszko to uskuteczniałoby właśnie ono doki doki i przyśpieszało radośnie, unosząc mu motylki w brzuchu. Niekoniecznie z miłości do tejże medyczki. Tak, to była ruchliwa okolica i tak - zgadzał się, że mogli być ciszej. Tak już po fakcie się zastanawiając. Z drugiej strony czy nie liczyła się pokazówka? Dla Śmierciożerców chyba tak, a dla niego to było w gruncie rzeczy obojętne. Podobała mu się. Annaleigh mu się naprawdę spodobała, tak ze swojego surowego i ciętego żyletką wyglądu, który już na wstępie mówił, że kobieta ma pazur i że nie chowa tychże pazurów... chyba że w jakichś specjalnych okazjach i dalej - z charakteru. Chociaż może to być trochę spowodowane tym, że chyba każdy, kto pyskował do Roberta, mu się podobał. Po tym roku współpracy mógł wręcz powiedzieć, że uwielbiał każdego, kto mu pyskuje! Jaka tylko szkoda, że niektórzy musieli pozostać w jednej całości, kiedy to robili. No ale nic, jak to powiedziała kiedyś jedna cyganka, która postanowiła mu powróżyć. - Nie, nie, nie krępuj się. Kontynuuj. - Zachęcił Ann, kiedy pojawił się od Mulcibera komentarz, że powinna wiedzieć, kiedy się ugryźć w język. Każdy powinien to wiedzieć. Po prostu nie każdy zdawał sobie z konsekwencji tego, co się stanie, jeśli ten język nie będzie powstrzymywany przed dalszymi komentarzami. A Saurielowi nigdy nie było szkoda dodatkowej chwili na odrobinę rozrywki.

Całe szczęście, że proces pakowania i pisania listu był krótki i sprawny, bo Sauriel zacząłby tutaj przebierać nogami, albo bujać się z palców na pięty. Wydawałoby się, że z biegiem czasu człowiek powinien nabierać manier czy coś takiego... a z biegiem czasu Sauriel był coraz bardziej, żeby nie powiedzieć, bezczelny. I humorzasty. Tak to bywa, kiedy już wyczujesz swoją pozycję i kiedy sobie na to pozwalasz, bo oprócz swoich humorków spisujesz się na medal. Nie, na stróża to się Rookwood nie nadawał, zniósłby jajko, wykluł z niego smoka i napuścił tego smoka na to, co ma pilnować, tylko po to, żeby przestać się nudzić. Mniej więcej takimi drogami chodził jego umysł. Nie był wielkim pisarzem, nie znał Ann, więc nie wiedział nawet, czy może w tym, co napisała, nie krył się jakiś super tajny kod - ale tak, przeszło mu to przez myśl. I tak, czytając to, co pisała, prowizorycznie sprawdzał jakieś podstawowe kombinacje logiczne, które przychodziły mu do głowy. Wyglądało jednak rzetelnie. Bezpiecznie.

- Dobra dziewczynka. - Pochwalił ją - jak psa - i brakowało tylko, żeby wyciągnął rączkę i zmierzwił jej włosy. Ale nie - nie zrobił tego. Odszedł od jej biurka, ale nie pokazując jej pleców. Oj nie, nie! Lubił swoje plecki i nie miał zaufania do obcej niewiasty z różdżką pod ręką, żeby to robić, nawet jeśli obok był Mulciber. Refleksowi staruszka, tak swoją drogą, też niezbyt ufał. Dlatego w końcu przyklejał się do jego pleców. Jak był Mózg, to musiał być i Pinky.

Przeszedł więc w stronę Roberta, nie wykazując się dżentelmeństwem z propozycją, że poniesie Ann torbę i dotknął papierośnicy. A potem tylko był rad, że jego żołądek był pusty, bo jednak by wszystko wyrzygał.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#9
31.01.2023, 19:53  ✶  
Zapewne pochwaliłaby podejście Lewej Ręki Czarnego Pana, było w końcu niezwykle kompetentne i racjonalne, gdyby tylko nie jeden mały szczegół. To ona tym razem robiła za narzędzie, a to jej się ani trochę nie uśmiechało. Była kobietą dumną, pochodzącej ze szlachetnego czystokrwistego rodu, węzłem małżeńskim zaś związała się z kolejnym, nie mniej szanowanym, dlatego też miała o sobie dość wysokie mniemanie i nie lubiła, gdy ktoś patrzył na nią z góry. Dlatego też nie zamierzała ot, tak dawać sobą pomiatać. Inaczej została wychowana. Inaczej żyła.
- Powinieneś wiedzieć, że nie na wszystkich działają te same metody i czasem trzeba zmienić swoje podejście - skwitowała, wcześniej posyłając kolejne zimne spojrzenie, tym razem Saurielowi. Nie widziała twarzy, ale jego głos i sposób wysławiania się od razu przywołał w jej głowie obraz dzieciaka. Niebezpiecznego, patrząc na noszoną przez niego maskę, ale dzieciaka. Był to jednak tylko jej domysł, który zachowała dla siebie, bo nie wiele mogła potwierdzić, nie widząc rysów twarzy danego osobnika.
Szczątkowe informacje, które dostała co do tego, czym będzie się zajmować, widać musiały jej wystarczyć. Miała już swoje podejrzenia, co miało się wydarzyć, mogła jednak się grubo pomylić, dlatego wolała zabrać szerszy asortyment. Tak w jej torbie zaczęły lądować eliksiry uzupełniające krew, Szkiele-Szro oraz esencję dyptamu. Zaczęła upychać bandaże, szczypce, igły i nici do szycia. Zawahała się, zgarnęła jednak jeszcze Eliksir Wiggenowy i uspokajający, tak na wszelki wypadek. Słowa, które mogłyby ujść za obraźliwe, tym razem zignorowała, woląc się skupić na zadaniu, niż wdawać się w kolejną potyczkę. Choć jej ręką lekko zawahała się, gdy muskała Eliksir Słodkiego Snu. Cóż, na pewno skutecznie uciszyłby pewną osobę. Ostatecznie nie skończył on jednak w i tak już wypchanej po brzegi torbie lekarskiej.
Była niemal gotowa do drogi, gdy tylko wysłała sowę z zaadresowaną do domu wiadomością, drugi jednak z zamaskowanych sprzymierzeńców postanowił też spróbować wytracić ją z równowagi. Przeszywający zimnem błysk w jej oku skierował się na Rookwooda, który powoli się oddalał.
- Nie pozwalaj sobie - odezwała się szorstko, czując, że następne kilkanaście godzin może okazać się ciężkich. Będzie musiała się w końcu hamować przed dokonaniem zbrodni, której mogła w końcu żałować.
Zarzuciła na siebie szybko czarną, prostą szatę, zgarnęła różdżkę, jasno pokazując, że bez niej się nie rusza, nie chcąc pozostać więcej bezbronna, po czym całkiem grzecznie na polecenie Mulcibera dotknęła świstoklika.
Po przybyciu odłożyła swoją torbę na stolik, ciesząc się samotnością, która zapewniła jej dwójka, opuszczająca na jakiś czas budynek. W tym czasie zaczęła zaś szukać czegoś zdatnego do picia. W końcu miała się rozgościć. 

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Annaleigh Dolohov (1293), Robert Mulciber (1594), Sauriel Rookwood (1531)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa