- Ach, Raphaela! - Westchnął, widząc pannę Avery zapowiadającą występujących. Sama w sobie była atrakcją! A w sukni spod jego rąk wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo i eterycznie. Na jej tle, nawet Eugenia Jenkins ginęła jak niewiele warta żabka w stawie. - Spójrz, Isaacu. - Zagadnął do kolegi siedzącego obok. - Czyż nie jest doskonała?
Rozmowa nie mogła potrwać, gdy na scenie pojawili się artyści. Zaczęło się od wiersza, lecz Enzo nigdy nie był fanem poezji jako takiej, gdy całkiem proste przekazy często zawoalowane były w niekończący się potok słów i metafor. Musiał jednak przyznać, że młodzik potrafił przekazać emocje, a i Enzo nie był na tyle brutalny, by nie nagrodzić go brawami, nawet jeśli zniknął ze sceny, nie czekając na reakcje tłumu. Muzyka była o wiele bliższa sercu Lorenza. Choć na pozór jeszcze mniej zrozumiała, to bez słów potrafiła przekazać wszystko. Wsłuchał się we wszystkie występy, najpierw słodkiej Rity (któż wiedział, że tak pięknie grała?), następnie pani Malfoy, której występ uświetniły tancerki w ślicznych kreacjach (a jakże!), wszystkich pomiędzy, a gdy zakończył Oleander... to w jakim stylu! Enzo czuł, jak serce bije mu w piersi, coraz szybciej z emocjami, które przekazał utwór!
Śliczna panna Avery nie pozwoliła mu odetchnąć. Sam jej widok i natchnione słowa sprawiały, że krew żywiej krążyła w ciele, zaś zupełnie nie spodziewał się, że wspomni również jego!
Nasłuchiwał, ale odpowiedziała mu cisza. Ta stałość sprawiała, że Enzo zaczynał... wątpić. Czy to przez status krwi nie był rozpoznawany jako artysta? Czy może jego wizja nie spodobała się zebranym? Sytuację uratowała królowa, a gdy dźwięk oklasków narastał, Remington podniósł się z miejsca, by skromnie ukłonić widowni w geście podziękowania, jak również pokazania, kim jest i gdzie go znaleźć.
To był tylko pierwszy z jego tryumfów. Londyn jeszcze usłyszy o kreacjach Lorenza Remingtona. Jedna pannica z namiotu artystów nie zachwieje jego pewności siebie.