
23.12.2024, 13:57 ✶
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.
26.12.2024, 17:18 ✶
1 XII 1971, przedpołudnie
Ledwie postawiono choinkę, ledwie zazieleniły się igly i rozbrzmiały pierwsze buty świątecznych piosenek w radiu. Dopiero co wspominano zmarłych, a już nadszedł czas, aby cieszyć się rodziną. Nie tak miało to jednak wyglądać dla Morpheusa, bo on za kilka godzin miał pociąg na kontynent, a stamtąd świstoklik na Rodos i prom na Simi. Yule miał spędzić pośród zimowych sztormów Posejdona i obcych twarzy. Kiedy inni biegali w poszukiwaniu perfekcyjnych prezentów dla swojej rodziny, on już wiedział, że prześle im kosz win i smakołyków z krainy mitów. Wyjazd dobrze mu zrobi, tak uważał. Wszyscy tak uważali. Niecierpliwość i gniew wrzały mu pod skórą, poczucie odsunięcia. Osamotnienia niemal. Charlotte miała swoją rodzinę, Anthony Jonathana i całe przedszkole podopiecznych, a on? Nie mógł przejść przez własny dom, aby nie słyszeć ech przyszłości, które milkły, gdy uchwyciły jego teraźniejsze kroki. Wiedział, że jego rodzina w coś była wplątana, ale nie ufała mu dostatecznie, aby mu powiedzieć. Nic dziwnego, że raz za razem wyciągał trójkę mieczy lub odwrócone kielichy. Czasami nawet diabła. Karty śmiały mu się w twarz. Zatrzymał się pośród chlapy londyńskiej zimy, brzydkiej i szarej, owinął się ciaśniej kaszmirowym szalem, spoglądając na jeszcze niemal puste drzewko świąteczne, odczytał napis. „Podaruj cząstkę swojej magii - powieś bombkę w kształcie tego, co kryje twoja dusza”. Pokręciło głową. Cóż kryje jego dusza? Dużo zgryźliwości, to na pewno. Niechęci do wszystkiego. Może to ten ziąb oddalania się od ważnych ludzi swojego życia sprawił, że magia, którą utworzył Morpheus w swoich dłoniach, przybrała migoczącą postać w kapturze. Bombka przybrała kształt tarotowego Eremity, z laską i latarnią, świecąca migotliwe. Przy bliższych oględzinach, brodaty samotnik nabierał charakterystycznych dla Morpheusa cech, ledwie widocznych gołym okiem, a o kostur zawieszona była klepsydra, w której płynął piasek. Nie tylko przywołanie do pierwotnej wersji tej karty. Morpheus podszedł do drzewka bliżej i ozdoba uniosła się i zawiązała złotą gałęzią na jednej z wielu wolnych gałązek. Morpheus zamknął oczy. O Wielki Mędrcu, Ty, który władasz słowem, wiedzą i prawdą, Ogma, światło elokwencji, prowadź moje myśli. Dagdo, nosiciel mądrości wszechświata, dziel się swą wiedzą. Niech Twoje słowa przepływają przez moje usta, niech Twe mądrości wypełnią moje serce, biechaj prowadzą mnie Twoje nauki, w ciemności ignorancji, ku światłu zrozumienia. Modlitwa przepłynęła przez niego, jakby rzeczywiście ujrzał światło mądrości w niej samej. W końcu Eremita nauczał. Niósł kaganek oświaty. Na Nowy Rok Morpheus życzył sobie i swoim bliskim objawiania mądrości, przełomów w rozpoznaniu prawdy. Życzył sobie, aby w końcu odnaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania o strukturę wszechświata. W końcu jego największym marzeniem było usiąść obok Boga i z nim porozmawiać. Odetchnął, para stworzyła obłok dookoła jego osoby. Wyciągnął papierosa i go zapalił, patrząc jeszcze chwilę na swoją bombkę. Niech będzie. Eremita. Postać opuszcza sesję Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.
26.12.2024, 18:13 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.12.2024, 18:13 przez Vakel Dolohov.)
poranek 1 grudnia 1971Mało którego brytyjskiego czarodzieja omijała informacja o tym, że na Pokątnej rozstawiono już Święteczne Drzewko. Zasługi za to zbierał między innymi Vakel Dolohov. Wczorajszego dnia Wyspy obiegła informacja, że wieszcz pojawi się na uroczystym przecięciu wstążki, jutro obiegnie je informacja o tym, jaki kształt przybrała powieszona przez niego bombka. Dolohov otoczył ukochaną żonę opiekuńczym ramieniem i razem ruszyli w kierunku błyszczącej, zaklętej jodły, uśmiechając się delikatnie i radośnie, w należyty i elegancki sposób promując tradycję noworocznych życzeń. Prywatnie nieszczególnie lubił te wszystkie święta i nie obchodził ich z powodów osobistych, ale kimże by był, gdyby nie próbował ugrać na nich, ile się tylko dało? I oh, jakże pięknie będzie wyglądał, pokazując do obiektywu niebieską, uśmiechniętą bombkę, która poprawiała swoje okularki w białych oprawkach i notowała coś w zamyśleniu. Niby-runiczne znaki na okładce jej dziennika pozornie nie miały żadnego znaczenia, ale stanowiły dość dowcipną zagadkę dla osób lubujących się w takich rozrywkach - jeśli ktoś spróbował je odkodować na podstawie trzech podanych na górze literek, dowiedział się, że Vasilij życzył mu ciepłego Yule i spełnienia najskrytszych marzeń. Nie było to skomplikowane ani wyszukane, nie sądził jednak, aby takim być musiało. Właściwie, to w dobie rozwijającej się wojny domowej czułby się dziwnie tworząc tutaj coś nadmiernie skomplikowanego. Zresztą: dostrzegał innych celebrytów wybranych do zaprezentowania się przy kryształowych gałązkach i wiedział, na czym zależy Ministerstwu. Na spokoju. Na poszukiwaniu w tymże święcie nadziei i tradycji pomagającej wszystkim wrócić do normalności. Na kolejną porcję łamigłówek znajdzie czas w następnym roku wydając nową książkę z okazji własnych urodzin. Najlepszy prezent, jaki mógł sobie sprawić. - Oh, jaki przepiękny pomysł - powiedział, widząc jak jego żona tworzy maleńką fiolkę z płynami odbijającymi się od szklanych ścianek. Pomyślał wtedy: ciekawe czego sobie życzyła? Ale nie zapytał o to przy błyskach aparatów i tuzinie wścibskich uszu wokół. Sam również nie został zapytany (dzięki Absolutowi!) i nie wygadał się o samolubności swoich myśli - bo życzył sobie sukcesu dla Praw Czasu, stania się czymś więcej niż firmą kierującą życiem celebryty, czymś więcej niż duetem badaczy przeglądającymi opasłe, pachnące starością tomiszcza. Chciał, aby to miejsce nabrało więcej naukowego znaczenia na wzór zagranicznych instytutów. Ich bombki zatańczyły w duecie i zawisły na gałęzi drzewka tuż obok siebie. Postać opuszcza sesję with all due respect, which is none
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.
29.12.2024, 17:50 ✶
3 grudnia, 1971, popołudnie
Zatem zbliżało się kolejne Yule. Ulubiony sabat większości czarodziejów nie wywierał na Florence dużego wrażenia, odkąd najmłodsza kuzynka odrosła od ziemi na tyle, aby robienie świątecznych pierniczków i zapakowane pięknie prezenty przestały wzbudzać w tej ekscytację. Bulstrode miała sporo miłych wspomnień związanych z Yule, doceniała pojawiające się w magicznym Londynie dekoracje i skrupulatnie pilnowała, aby kupić wszystkim krewnym starannie dobrane dla nich prezentów, to nie tak więc, że nienawidziła świąt… ale nie ulegała specjalnie świątecznej atmosferze. Poświęcała mu znacznie więcej myśli i uwagi, póki w rodzinie były zainteresowane świętowaniem dzieci, dla których zawsze starała się dbać o odpowiednie atrakcje, ale teraz z całą swoją stoicką naturą traktowała je po prostu jak okazję do rodzinnego obiadu. Mimo to, jak co roku, gdy na placu na Pokątnej pojawiło się rozłożyste drzewko, lśniące od kolorów i magii, podeszła bliżej, by się mu przyjrzeć. Florence umiała docenić estetykę i dobrze wykonaną pracę, a ktokolwiek je przygotowywał, na pewno do swojej pracy się przyłożył. Przez moment wodziła spojrzeniem pośród bombek, z których wiele przybrało przedziwne kształty, których nie spodziewałaby się na świątecznym drzewku, a potem uniosła dłonie i pojawił się nad nimi kształt skowronka – jej patronusa. Cóż, bombka mogłaby też przybrać kształt sprzętów do sprzątania, ale to nie wyglądałoby najlepiej na tej choince. Florence uśmiechnęła się lekko, ledwo zauważalnie, gdy ptaszek trafił na jedną z gałęzi. A życzenie? Było dość proste i oczywiste dla niej w tych mrocznych czasach, jakie nastały, gdy dwóch twoich braci jest aurorami, jeden jest aż nadto oddany sprawie, a drugi lubi pakować się w kłopoty. Florence, dla której rodzina zazwyczaj była i pierwszą, i ostatnią myślą, pragnęła, by jej bracia przetrwali nadchodzący rok – i może mimo tego, jak ponuro robiło się na tym świecie, znaleźli w nim wciąż coś dobrego. Potem uzdrowicielka odwróciła się, i ruszyła do jednego z pobliskich sklepów, poszukać ostatnich, brakujących prezentów dla swoich kuzynów. Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana.
Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty.
W tłumie łatwo może zniknąć.
Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.
29.12.2024, 18:10 ✶
2 grudnia, 1971, wieczór
Grudzień oznaczał dla Brenny przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze – więcej pracy, bo świąteczna atmosfera może i sprzyjała pogodzie ducha, ale również często oznaczała domowe awantury, bijatyki na jarmarkach, drobne kradzieże i przede wszystkim dużo urlopów w Ministerstwie. Po drugie, oczywiście, szał kupowania prezentów. Brenna podchodziła do tego w sposób zorganizowany i zakupy zazwyczaj zaczynała już w listopadzie, ale jakoś zawsze potem dojrzała na wystawie coś ciekawego albo zaczynała mieć wątpliwości, czy to co wybrała do tej pory wystarczy, kończyło się więc na tym, że w grudniu dołączała do tłumów ludzi szaleńczo buszujących po sklepach na Pokątnej i Horyzontalnej. Tego grudniowego wieczora wyszła ze sklepu z zabawkami, przepełniona z jednej strony ekscytacją, z drugiej lekkim przerażeniem, jak Nora zareaguje, gdy Mabel znajdzie pod choinką ogromne pudełko z własnym Hogwarts Express, który po rozłożeniu prawdopodobnie zajmie całą podłogę pokoju małej i jeszcze kawałek korytarza. Poza tym zastanawiała się, czy kaszmirowy sweter dla brata, który kupiła w kolorze niebieskim, żeby pasował mu do oczu, na pewno jest dobrym wyborem i czy nie powinna na wszelki wypadek kupić jeszcze zielonego. Obładowana pudłami przystanęła przy choince, którą widziała pierwszy raz tego roku: zadarła głowę, obserwując rozłożyste, pokryte sztucznym śniegiem gałęzie i przedziwne bombki, błyszczące na gałęziach. Każdego roku z okazji Yule pracownicy Ministerstwa Magii przechodzili samych siebie – i chociaż przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy w tym roku nie jest to nadmierne marnotrawienie zasobów to… uznała, że chyba jednak nie. Ludzie potrzebowali trochę światła i ciepła w tych paskudnych czasach. Brenna uniosła lekko brwi, gdy nad jej dłonią – tą, w której nie trzymała wielkiej paczki – pokazał się zarys bombki. Przez chwilę poruszał się, jakby niezdecydowany, jaki przybrać kształt. Gdyby faktycznie miała stać się tym, co kryje dusza, pewnie byłby to wilk, jej totem, tym razem jednak Brenna myślała przecież o czymś zupełnie innym: o świetle, nadziei i cieple, a to wszystko dla niej kojarzyło się przede wszystkim z jednym symbolem. I może dlatego bombka zapłonęła, stając się ognistym ptakiem, który wzniósł się i usiadł na jednej z gałęzi. A noworoczne życzenie? Nie wierzyła chyba specjalnie w magię życzeń – nim jednak odeszła od drzewka, iskrzącego błękitem i srebrem, pomyślała jeszcze, że chciałaby w nowym roku aby ci, którzy podążyli za symbolem feniksa, przetrwali do kolejnego Yule. A dla siebie? Cóż, nie chciała ich zawieść – niby proste, a jednocześnie w cholerę trudne do zrobienia. Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.
30.12.2024, 19:23 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.12.2024, 19:25 przez Laurent Prewett.)
♦ 6.12.1971Przepadał za świąteczną atmosferą. Za tym, że wszyscy starali się zebrać w jednym miejscu, życzyć sobie wszystkiego najlepszego. Za tym, że ludzie obdarowywali się podarunkami, nawet jeśli niektóre były naprawdę nietrafione. Liczył się gest, liczyły się chęci. Niektóre obecności przy świątecznej biesiadzie były równie... felerne. Sympatie i antypatie niewiele miały tu do rzeczy (nieprawda - miały wiele). Najbardziej liczyło się to, że nawet kiedy ludzie się lubili to czasem nie potrafili się dogadać. I za każdym razem przy świętach były kłótnie, dysputy politycznej, religijne... nieodłączna część tych obchodów. To nic. Jakkolwiek by nie było, jakkolwiek też pracochłonne święta bywały, to Laurent je naprawdę lubił, kochał wręcz. Nawet gwiazdy wydawały się jaśniejsze w grudniu, ale może to tylko dlatego, że dłużej świeciły? Wolał lato, och tak, wiosnę ukochał najbardziej, ale grudzień i styczeń miały swój urok, jeśli tylko biel śniegu pobłogosławiła ich tutaj zamiast deszczu. W Londynie to wcale nie było takie oczywiste. Kochał święta, mimo to niekoniecznie kochał obchodzenie ich w formie organizowanych przez Koweny. Tak, to było potrzebne, konieczne, dobrze, że to robili, ale niekoniecznie czuł, by się wpasowywał w ten tłum. Niekoniecznie czuł się do końca swobodnie wśród tych zabaw i wśród czarodziei, z którymi nie miał połączenia. Przyzwyczajony był do zupełnie innych standardów świętowania. Nie znaczyło to, że nie ściągał do Londynu na święta i czasem się wokół tych kiermaszy nie zakręcił. Dzisiaj jego celem był Carkitt Market - po drodze wszystkie te rzeczy, które musisz załatwić w mieście "przy okazji". Ministerstwo, Dom Mody Rosierów, zerknięcie do szewca, by upewnić się, że zamówione buty będą gotowe na Yule... rzeczy ważne i ważniejsze. Dekoracje Pokątnej zawsze robiły wrażenie - choinka, którą tutaj postawiono, przyciągnęła jego wzrok, kiedy zmierzał do domu handlowego. Piękniła się swoim blaskiem i wabiła - czym..? Laurent z ciekawością odczytał napis zachęcający do podzielenia się cząstką magii z drzewkiem. Czy naprawdę chciał? Chęci wydawały się bez znaczenia, bo bombka sama pojawiła się w jego dłoni, kiedy znalazł się wystarczająco blisko. Zwykła bombka - nie charakteryzowała się niczym konkretnym. Ale kiedy podniósł wzrok to nie było tutaj wcale żadnych uniwersalnych zawieszek. Każda z nich się od siebie różniła. Cząstkę... swojej magii..? Gdyby miał coś ludziom podarować to chyba chciałby im podarować wszystko, czego sobie życzą. Blask. Światło. Przecież zawsze chciał być tym aniołem, który... Bombka przybrała kształt anioła o złotych włosach, który nad swoimi dłońmi trzymał gwiazdę - i wyciągał te dłonie w jego kierunku. W kierunku ludzi, którzy tylko podeszli. Z lekką konsternacją chciał rozejrzeć się na boki, ale już czuł, że ludzie patrzyli. I nie chciał z tego robić większego widowiska. Chciał zawiesić bombkę ostrożnie na jednej z wyższych gałęzi - z myślą o tym, bo ktoś niższy miał komfort wieszania na niższych gałęziach. Tylko że kiedy spojrzał na ludzi obok to widział, że te bombki same się unosiły. Spojrzał raz jeszcze na aniołka w swoich dłoniach, który uśmiechał się do niego ciepło jak samo słońce. I w końcu zadał komuś to proste pytanie, jak zawiesić bombkę na choince. Młode małżeństwo spojrzało na niego z powątpieniem, ale zaraz wyjaśnili - należy pomyśleć życzenie. Takie dla bliskich i takie dla siebie. Podziękował i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Życzenie... Życzenia z myślą o innych Pragnę, by moi bliscy byli zdrowi i szczęśliwy. By Basilius i Aydaya wyzdrowieli, a Icarus został zaakceptowany w rodzinie. Żeby Electrze udała się kariera. By Vincent i Edward byli bezpieczni. Aby Florence częściej mogła się uśmiechać. Żeby Atreus odczuwał więcej ciepła niż gniewu. Żeby Lorien miała udane małżeństwo. Aby Victoria ułożyła swoje życie z dala od matki. I wszyscy inni... by byli zdrowi i szczęśliwi. Bezpieczni, bo przecież bezpieczeństwo w Czasie Ciemności... było tak samo ważne, jak światło, które je przezeń poprowadzi. Jeśli to się spełni to nie trzeba mi niczego innego. Niczego dla siebie. Życzenie dla siebie Albo może..? Chciałbym kiedyś jeszcze zobaczyć uśmiech Zofii i usłyszeć jej śpiew... albo chociaż poznać jej rodzinę. MOJĄ rodzinę... Aniołek uniósł się i zawisnął pomiędzy innymi fantazyjnymi bombkami. Laurent jeszcze przez moment spoglądał na to, jak inni zawieszają swoje dzieła, a w końcu skierował się na Carkitt. Postać opuszcza sesję Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.
30.12.2024, 23:06 ✶
♦ 3 grudnia 1971Gdyby ktoś dowiedział się, jak Faye Travers spędzała święta, zapewne uznałby ją za najżałośniejszą istotę na świecie, a jej rodzinę: za zbieraninę bezdusznych ludzi, którzy swoim dzieciom rzucali nie tyle co ochłapy z pańskiego stołu, a coroczne skiety (o tyle dobrze, że bez dziur). Zawsze te same, jednolite, pozbawione wyrazu. Bez zdobień, bez wzorków, nawet bez dodatku wełny, która sprawiłaby, że stopy Traversów nie marzłyby, gdy któreś z nich decydowało się wyjść na skrzypiący, biały śnieg. Ale czy narzekała? Nie. Faye wierzyła, że rodzina nie potrafi inaczej. Zwykle stała na uboczu, trzymając się z daleka od ich interesów - nie pasując do ich przekonań, nie pasując do ich poglądów, nie pasując do nich samych. Gdy dzień przed odświętną kolacją wpadała z prezentami, patrzyli na nią co najmniej tak, jakby nagle oznajmiła im, że podczas pełni przemienia się nie w wilczą bestię, a w kota. Radziła sobie jednak w inny sposób: miast użalać się nad sobą, próbowała rok w rok rozbudzić w rodzicach i braciach świątecznego ducha. Chciała sprawić, by Yule było dla nich świętem, podczas którego opadną maski chłodnej uprzejmości, a na kilka momentów znów będzie mogła dostrzec ciepło i miłość na ich twarzach. Tak jak wtedy, gdy jeszcze nie została oficjalnie przydzielona do Gryffindoru. Gdy rodzice jeszcze mieli nadzieję, że coś z niej wyrośnie. Skarpety, które dostawała od rodziców, trzymała w specjalnym pudełku. Nigdy nie ubrała żadnej pary, traktując je jako symbol, a nie część ubrania. Może to i lepiej - dzięki temu tego dnia, gdy szła przez Magiczny Londyn, stopy miała ciepłe i zaopiekowane, obute w mięciutkie wełniane skarpetki z nadrukami reniferów. Widzieć je widziała tylko ona, bo ten wesoły świąteczny akcent ukryty był pod ciężkimi buciorami. Gruby szalik, czerwona czapka i płaszcz nie wyróżniały kobiecej postaci w żaden sposób. Tylko te skarpetki, o których wiedziała tylko ona, że je ma. Sprawiały, że czuła się wyjątkowo, jakby skrywała jakiś wielki sekret, o którym nie wiedział nikt inny. Tylko te skarpetki i bombka, która spoczywała miękko w otoczeniu materiałowej szmatki, wiedziały jak jest naprawdę. Kochała Yule niemal tak mocno, jak kochała jesień. Uwielbiała robić aniołki w śniegu, kochała z dziećmi lepić bałwany, kochała mugolskie, świąteczne tradycje. A nade wszystko uwielbiała potrawy, których zapachy wysmykiwały się przez szpary w oknach i drzwiach, by wydostać się na zewnątrz i kusić nosy niewinnych przechodniów. Tak jak teraz, gdy przechodziła obok jakiejś knajpy. Jej nos w ułamku sekundy pociągnął całą głowę i mało brakowało, a Faye nie dotarłaby do choinki, by zawiesić bombkę. Bardzo jednak chciała zrobić: słyszała, że to podobnie jak ze spadającymi gwiazdami - gdy pomyślisz życzenie, spełni się ono. Może nie teraz, może nie w przeciągu kilku miesięcy, lecz kiedyś na pewno. A tego roku, w grudniu, Faye bardzo potrzebowała marzeń i nadziei na lepsze jutro. Przy choince stało kilka osób, ale to nic: ona nie zamierzała wykrzykiwać swoich błahostek na całą dzielnicę. Gdy zaciskała dłoń na bombce w klasycznym kształcie, czuła się trochę niepewnie. Wszystkie te, które już zawisły, miały takie piękne, fantazyjne kształty... Ale jej również była wyjątkowa: bo była jej, z własnoręcznie robionym rysunkiem. Przedstawiał szarego wilka na tle granatowej plamy, zapewne mającej być niebem, lecz układającej się w pokraczne serce. Gdy Faye wieszała ją na jednej z gałązek, przez jej myśli przebijała się jedna jedyna. Ona wiedziała, że jest wyjątkowa - lecz czy ktokolwiek inny dostrzeże w niej tę wyjątkowość? Chciałaby, żeby ktoś w końcu spojrzał na nią tak, jak ona patrzyła na świat. Bez podejrzliwości, bez oskarżeń, bez uprzedzeń. Czasy były coraz gorsze, a wszelkie miłe promyczki na tym świecie gasły szybciej, niż ktokolwiek by sobie tego życzył. A przecież potrzebowali siebie nawzajem: czy to rodziny, czy to przyjaciół, czy to po prostu sojuszników. Do tej pory jednak każdy, do kogo się zbliżała, miał do niej jakieś ale. Cudownie by było, gdyby chociaż raz nie dodał tego ale pod koniec zdania. Chwilę patrzyła na swoje dzieło, zatapiając się w myślach, dopóki jakieś dziecko jej nie potrąciło, wyrywając z marazmu. Nos, nos... Nos zakręcił się, a w brzuchu jej zaburczało. Smutna już dzisiaj była, teraz mogła iść jeść. Postać opuszcza sesję Normalnie skóra zdjęta z ojca!
177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu.
Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.
31.12.2024, 16:25 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.12.2024, 16:29 przez Baldwin Malfoy.)
12 grudnia ‘71. Niedziela, godzina na krótko przed 4-tą rano.
Nierzadko zdarzało się spotkać pana Malfoy’a o tak nieboskich godzinach na ulicach śpiącego Londynu. W nocy kwitło życie bohemy Podziemnych Ścieżek. Nad ranem snuli się niczym pijane od Sztuki i ogniste mary. Wolność nie znała dnia i godziny. Tym razem był niemal trzeźwy. Wypił ile? Kieliszek? Dwa? Nie pił w niedzielę, nie gdy nad ranem wybierał się na nabożeństwo. Zresztą w obecności Orfeusza nie trzeba było pić, by poczuć się na haju. Wystarczyło tylko jego słowo. Coś nucił. Jakąś melodię, ale nie potrafił powiedzieć dlaczego akurat ona uktwiła mu w pamięci. Tkwiła tam jak wszystko inne. Natłok myśli, wspomnień, informacji. Sprzeczne dane wywołujące przeraźliwy ból w obolałej głowie chłopaka. Zatrzymał się, gdy do bodźców doszedł kolejny - kolorowe światełka wystawionego jak co roku drzewka. Zamrugał przez moment czując się jak Hamlet widzący upiory nocną porą. Ale nie. Przy choince nie było nikogo poza samotnie stojącą może sześcioletnią dziewczynką. Trwała przy drzewku tak nieruchomo, że przez moment wydawało mu się, że ktoś porzucił jakiś stary manekin ze sklepu. Rozejrzał się, ale w żadnym z okolicznych okien i bram nie dostrzegł wyczekującego niecierpliwie rodzica, a im bliżej podchodził, tym bardziej żywa się zdawała. Może wampirzątko? Szlamiasta sierotka? Ciężko określić. Trigger warning: light ghoul's body horror
Kucnął przy panience, starając się zignorować słodkawy zapach zgnilizny. Czerwona, gruba nić którą niestarannie przyszyto jej głowę do reszty ciała, odcinała się na zainfekowanej, zielonkawej skórze i zniknęła gdzieś pod burzą przeraźliwie brudnych i tłustych blond loków. Ghoul. Przynajmniej mróz skutecznie pozbył się much ciągnących zapewne co dnia do stojącego przy drzewku żywego truchełka ubranego w czerwony płaszczyk, porwane rajstopki i tylko jeden but. Z początku zdawała się nie zauważać jego obecności wpatrzona w dziesiątki kolorowych, różnokształtnych ozdób świątecznych. Tuliła do siebie grubą brudną co ona książkę. Przesunął spojrzeniem po napisie na tabliczce przy drzewku. “Podaruj cząstkę swojej magii - powieś bombkę w kształcie tego, co kryje twoja dusza.” Czy ożywieńce w ogóle miały duszę? - Jesteś tu sama? - Zapytał zamiast tego. Wielkie zielone oczy, upodabniające ją do porcelanowej lalki, spojrzały na niego z przestrachem, ale ostatecznie dziewczę pokiwało głową. Dziw, że nie odpadła. Pewnie gdyby potrafiła płakać - zalałaby się łzami, które na trzaskającym mrozie szybko przybrałyby formę małych diamentów. A może po prostu ten jeden mały ożywieniec już nie miał sił płakać? Nie musiał zadawać kolejnego pytania. Była dzieckiem Podziemnych Ścieżek. Odrzutkiem społeczeństwa. Niechcianym szczurzątkiem porzuconym gdzieś na wieczną tułaczkę. Ile ich takich było - skulonych w każdym kącie, w którym akurat nie piździło złem. Po cholerę wychodziła na powierzchnię w ten przeklęty śnieg? - Musisz pomyśleć życzenie.- Powiedział cicho, uznając że nie ma co szczególnie rozważać decyzji podejmowanych przez nieumarłe dziecko.- Co chciałabyś dostać od Bogini Matki? Ale zamiast odpowiedzi, ghoul podetknął mu pod nos trzymaną wcześniej książkę z takim impetem, że cudem nie oberwał z tomiszcza. Zachwiał się na piętach, prawie tracąc równowagę. Zamrugał parokrotnie, mnąc w ustach przekleństwo i chęć ofuknięcia smarkuli. Dobra. Już. To tylko dziecko. Nie upadł tak nisko, żeby mieć beefa z sześciolatką. Czymś była podekscytowana i chciała się tym podzielić. Drobny paluszek miarowo uderzał o jeden z obrazków w książce, która wyglądała jak zbiór jakichś starych mugolskich baśni. Dziewczynka z zapałkami? Wielka lśniąca choinka na rysunku wyglądała zupełnie jak tak ustawiona na placu. Przekartkował opowieść, oglądając kolejne ilustracje - płonący piec, wystawny obiad, wypalone wszystkie zapałki. Dopiero teraz spojrzał na chodnik, jakby spodziewając się dostrzec ich stertę przy nogach blondyneczki. Na szczęście ta chyba nie zdążyła posunąć się do próby podpalenia całej Pokątnej. Zamarł na chwilę widząc ostatnią ilustrację w baśni i jak nigdy dreszcz przeszedł go po plecach. To z zimna. Na pewno z zimna. - Chodź tu.- Odłożył na moment książkę na ziemię. Raczej nic jej już nie zaszkodzi. Dziewczynka zmarszczyła delikatnie brewki, ale zrobiła kroczek w jego stronę. Baldwin przykląkł powoli na jedno kolano, na drugim sadzając sobie nieżywe dziecko.- Zamknij oczy. I powiedz Bogini Matce czego byś tak bardzo chciała. Najbardziej na świecie. Spojrzała na niego wyczekująco, gdy zamknął jej sine od zimna palce w swoich dłoniach. Bogowie mieli nad nią litość, że nie czuła tego całego bólu i mrozu. Posłusznie zacisnęła powieki. Czego on sobie mógł życzyć? Przymknął na moment oczy pozwalając myślom błądzić w znajomych rejonach własnych sennych marzeń. Chciał mieć przy sobie swoją siostrę już na zawsze - z jej słodkim uśmiechem, miękkim dotykiem dłoni. Czuł jakby Calante stała tuż przy nim, emanując znajomym ciepłem. Wspomnienie tak żywe, że aż bolesne. Chciał błogosławieństwa Matki dla swojej słodkiej Lorraine, widzieć błysk w jej pięknych oczach. Jeszcze raz móc poczuć się dzieckiem bez wojny wiszącej nad nimi jak miecz Damoklesa. Zapomnieć, że to Yule będzie inne niż wszystkie. Z tyloma pustymi miejscami przy stole. Ze strefy pragnień wyrwało go nagłe ciepło magii, które poczuł w palcach i nerwowy ruch ghoula. Spojrzał na bombkę, która przyjęła kształt symbolu Matki Bogini. I już chciał ją wypuścić z dłoni, żeby pozwolić ozdobie unieść się w powietrze, gdy nagle porwała ją Rozalinda i zniknęła między gałęziami świątecznego drzewka. Dziewczynka zachichotała, śledząc wzrokiem szczurzycę, która wpadła między kolorowe, magiczne bombki i wychyliła pyszczek dopiero praktycznie na samym czubku drzewka. - Chodź. Wymienimy ci te szwy.- Ujął dziewczynkę ostrożnie pod pachami, gdy ich ozdoba zawisła na jednej z gałązek, a Rozalinda wróciła na ziemię. Niepewnie. Jakby miała się cała rozsypać pod lekkim dotknięciem dłoni. Kto wie co jeszcze zaczęło gnić pod tym czerwonym płaszczykiem.- I raz i dwa i… hopsa.- Jednym sprawnym ruchem posadził sobie dziewczynkę na ramionach. - Trzymaj się. Spojrzał po raz ostatni na choinkę; odmówił krótką modlitwę do Matki; wreszcie podniósł się z bruku z nieżywą panienką i jej książką w ręku. Dobrze, że Necronomicon nie operował w normalnych godzinach. Postać opuszcza sesję Patrzysz i zastanawiasz się, czy masz do czynienia z olbrzymem, który zgubił się w Londynie. Barczysta, wysoka na blisko dwa metry, o twardych rysach twarzy. Dopiero później, jak już przyzwyczaisz się do jej wyglądu, zauważasz pewne drobnostki. Kartoflany nos zdobi poprzeczna blizna, przebiegająca na jego grzbiecie. Miodowe oczy spoglądają na świat ze spokojem, który ociepla serce i daje odetchnąć. Włosy ciemnobrązowe, prawie wpadające w czerń, skręcają się i falują, jeżeli ich właścicielka wypuści je z niedbałego warkocza. Olbrzymka zdaje się mocno stąpać po ziemi, ale znać w tym kroku delikatność.
04.01.2025, 01:33 ✶
26 grudnia 1971
Czas między przesileniem zimowym a Nowym Rokiem jest poza czasem. Dziwne są te dni, kiedy wielu traci rachubę i nie jest w stanie określić dnia tygodnia a czasem nawet i godziny. Zupełnie, jakby dochodziło do dziwacznego zawieszenia wszelakich spraw i obowiązków, które na co dzień ciążą człowiekowi. Nagle zmieniają one opis z "pilne" na "po świętach" lub jeszcze lepiej "po Nowym Roku". Regina nie przepadała za zawieszeniem, jakie cechowało koniec roku i jak tylko mogła, walczyła ze stagnacją, załatwiając pomniejsze sprawunki, na które nie znajdywała czasu w ciągu tych ostatnich dwunastu miesięcy. Na przykład dzisiaj postanowiła zajść do księgarni, by pozbyć się kilku zalegających książek i wymienić je na inne tytuły. Po wyjściu rozejrzała się po Pokątnej i od razu zawiesiła wzrok na choince, górującej ponad tłumem. Świąteczne drzewko przyciągało spojrzenia wszystkich, którzy przemierzali główną ulicę magicznego Londynu i swoim lśnieniem zachęcało, by podejść i przyjrzeć mu się z bliska. Regina nie pozostała niewzruszona na te zachęty i spokojnym krokiem ruszyła w stronę choinki, rozglądając się po Pokątnej. Śnieg obficie pokrył ulice oraz dachy domów, a z nieba nadal prószyły białe drobiny. Latarnie przyozdobiono kolorowymi świetlikami, które układały się w zielone wieńce ze złotymi bombkami i czerwonymi wstążkami. W równych odległościach nad ulicami wznosiły się mieniące girlandy, a z nich co jakiś czas wylatywały kolorowe iskierki w kształcie gwiazdek i równie szybko znikały. Witryny sklepów również były przyozdobione świątecznymi dekoracjami, a w oknach mieszkań często widać było płonące wesoło świeczki i mieniące się w ich świetle zaczepione na sznurkach kawałki suszonych pomarańczy, pałeczki cynamonu i plecionki z ziół. Ogólnie cała Pokątna krzyczała, że są święta i Regina przyłapała się na tym, że spogląda na to wszystko z delikatnym uśmiechem. Jednak największą atrakcją była właśnie choinka, która raz po raz wydawała z siebie ciche dzwonienie i niesamowicie lśniła. Regina zbliżyła się do kamiennego postumentu i przeczytała napis. Co kryje moja dusza? spytała samą siebie, spoglądając na drzewko. Przeskakiwała spojrzeniem po bombkach, które na niej wisiały, jakby kryły odpowiedź na jej pytanie. Zatrzymała oczy na dłużej na ognistym ptaku, który przysiadł na gałęzi, a potem na pochylonym starcu z laską w jednej dłoni i latarnią w drugiej. Reszta bombek zmieniła się w dziwaczny galimatias, któremu nie poświęciła już więcej uwagi. Jej myśli mimowolnie powędrowały w stronę osoby, z którą chciałaby obchodzić te święta. Wspomnienie ukłuło boleśnie nad lewą piersią, a płuca ścisnęły się nieprzyjemnie, pozbawiając ją na chwile tchu. Przełknęła gulę w gardzieli z trudnością i skryła nos w szaliku, chcąc dodać sobie otuchy i odegnać łzy sprzed oczu. Zerknęła w bok, gdzie nieopodal i też przy choince stała para czarodziejów. Radośnie na siebie spoglądali, a kiedy kobieta coś powiedziała, czarodziej roześmiał się głośno i szczerze, po czym wyciągnął dłonie ku lśniącym gałązkom. Ułożył je tak, jakby skrywał w nich motyla i gdy dobyło się spomiędzy nich niebieskawe światło, rozwarł je i posłał wesołe spojrzenie partnerce. Regina nie widziała, jaką bombkę stworzył, ale za to wiedziała już, co ma robić. Uniosła dłonie ku drzewku, jakby nabierała wody i kiedy pomiędzy nimi pojawił się delikatny jaśniejący zarys, przymknęła oczy i przywołała do siebie swoje ulubione wspomnienie. Gorzkie teraz, choć nadal ciepłe i tak drogie jej sercu. Po otworzeniu oczu zobaczyła, że bombka przybrała kształt ptaka i w ułamku sekundy rozpoznała jakiego. To była sikorka i to w pięknych, choć nieco mętnych żółto-niebieskich barwach. Regina uśmiechnął się i pociągnęła nosem, próbując odegnać wzruszenie. Słabo jej wyszło, bo kiedy znowu zamknęła oczy, żeby pomyśleć życzenie, spod powiek popłynęło kilka łez. Przede wszystkim życzyła pomyślności dla swoich bliskich i zdrowia. Chciała, by byli bezpieczni i by nadchodzący rok był dla nich łaskawy. Dla siebie natomiast… Poprosiła o siłę, by stawiać czoła przeciwnościom losu i o znak, czy idzie dobrą drogą. Prosiłaby jeszcze o wiele, w tym i spokoju dla swojego serca, ale uważała to za zbyt zachłanne i chyba nie była jeszcze gotowa na puszczenie przeszłości wolno. Otworzyła oczy, odemknęła dłonie i odstąpiła o krok, kiedy to bombka poszybowała na gałąź ponad jej głową. Choinka zalśniła nieco mocniej i cichutko zadzwoniła, gdy bombka-sikorka zawisła na gałązce. Przyglądała się ptaszkowi jeszcze chwilę, zastanawiając się nad swoim życzeniem. Ważyła je w myślach i wraz z nimi ruszyła spacerowym krokiem dalej Pokątną. Liczyła, że przechadzką da ujście myślom i wspomnieniom, które uderzyły na nią znienacka. Postać opuszcza sesję Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.
06.01.2025, 23:16 ✶
♦ 5 grudniaTo był dla niej trudny rok. Ledwo co udało jej się dźwignąć na nogi, a już była ciągnięta w dół. Gdyby nie jej przyjaciele, którzy byli przy niej w 1971 roku, to nie wie co by się stało. Czy skończyłaby tak, jak te kilka lat temu, czy może w tej chwili nie stałaby przed wielką choinką, której gałęzie uginały się pod różnokolorowymi bombkami w fantazyjnych kształtach? To były pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi, a nawet gdyby istniała moc, mogąca ich udzielić: nie chciałaby z niej skorzystać. Teraz było dobrze. Idealnie wręcz, chociaż coś niepokojącego czasem gniotło ją w klatce żeber, gdy przypominała sobie, do jakiego świata przynależy. Jak teraz Laurent spędzał zimę? Jak spędzał Yule? Na pewno nie tak, jak ona. Olivia uśmiechnęła się lekko, kącikiem ust, wyjmując z kieszeni niepozorną, papierową ozdóbkę. Z daleka (z bliska w sumie też) przypominała trójkącik, lecz gdy tylko Olivia pociągnęła go za dwa końce, przemienił się w przepięknego łabędzia. Odkąd byli razem w Chinach, zaczęła interesować się wieloma rzeczami. Herbata, jej sposób parzenia, origami... łabądek to była jedna z niewielu rzeczy, które jej wychodziły. I musiał być zawsze konkretnej wielkości, bo gdy brała zbyt duży kawałek kartki, nie potrafiła zrobić tak, by na skrzydłach nie było zagnieceń. A gdy brała zbyt mały, papierowy ptaszek rozpadał się w dłoniach. Olivia wyciągnęła różdżkę z wewnętrznej kieszeni ciepłej, zimowej kurtki i machnęła nią z zadowoleniem. Łabędź z papieru uniósł się w powietrze, a następnie oblekło go zaklęcie, mające uniemożliwić przez kilka dni zmoknięcie papieru. Po chwili zastanowienia dodała jeszcze jeden czar, dzięki któremu papierowy ptak przypominał bardziej mieniące się w słońcu szkło. Zadowolona z siebie posłała go wysoko, na jedne z wyższych gałęzi. Oczarowana patrzyła, jak trzepocze skrzydełkami i wzbija się coraz wyżej i wyżej. Życzyła swoim przyjaciołom miłości, bo przecież bez miłości nie dało się żyć. Chciała też, by jej bliscy i przyjaciele byli bezpieczni, bo przecież to, co ostatnio się działo, mocno wykraczało poza jej rozumowanie. A dla siebie? Usłyszawszy chichot dziecka gdzieś z boku, strzeliła w tamtym kierunku spojrzeniem. Nie pomyślała swojego marzenia. Wiedziała, co sobie życzy, lecz bała się nawet przepuścić te słowa przez sitko neuronów. Może za rok będzie odważniejsza. Postać opuszcza sesję |
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności:
Vakel Dolohov (372), Brenna Longbottom (398), Geraldine Yaxley (499), Florence Bulstrode (314), Heather Wood (320), Cynthia Flint (665), Regina Rowle (712), Victoria Lestrange (804), Sauriel Rookwood (499), Strażnik Tajemnic (6), Stanley Andrew Borgin (516), Laurent Prewett (679), Guinevere McGonagall (414), Olivia Quirke (365), Thomas Figg (481), Morpheus Longbottom (460), Samuel McGonagall (323), Millie Moody (395), Anthony Shafiq (482), Basilius Prewett (422), Jonathan Selwyn (423), Woody Tarpaulin (443), Charlotte Kelly (338), Ambroise Greengrass (1527), Jessie Kelly (501), Baldwin Malfoy (946), Faye Travers (677), Daphne Lestrange (516), Lewis McKinnon (331), Cornelius Lestrange (382), Alfred Trelawney (537)
|