25 kwietnia 1972
Czarnemu Panu się nie odmawia cz. 2
Nie tracili czasu. Nie mogli sobie pozwolić na taki luksus. Znajdującą się w Wiltshire posiadłość, opuścili w zaledwie kilka chwil po tym, kiedy zameldowali się na miejscu. Razem z Saurielem musieli zająć się realizacją kolejnego etapu zadania. Znacznie trudniejszego, ale w dalszym ciągu możliwego do względnie sprawnej realizacji.
Ulrich Greyback nie spodziewał się wizyty. Nocnego najścia, które zostało na tyle starannie zaplanowane, na ile było to możliwe w tak krótkim czasie. Mieli przewagę wynikającą z zaskoczenia. Wiedzieli o jego zdradzie, on zaś nie był świadomy tego, iż wszystko zostało odkryte. Smacznie spał, nie będąc spodziewając się zagrożenia.
Albo raczej tego, jak urosło ono w przeciągu ostatnich godzin.
Dni.
Przemieszczenie się przy pomocy kominka, dało się Robertowi we znaki. Potrzeba było chwili, aby doszedł do siebie. Aby był w stanie działać. Kolejna zmiana lokalizacji w stosunkowo krótkim czasie nie mogła nie odbić się na organizmie, który od zawsze był szczególnie wrażliwy na ten sposób podróżowania. Choć ostatni posiłek trafił do ust Mulcibera dawno temu, będąc do tego stosunkowo lekkim, ten zmuszony został do opróżnienia żołądka. Zajęło mu to kilka minut, w trakcie których Rookwood musiał cierpliwie czekać.
A także przyglądać się tej niekoniecznie przyjemnej dla oka scenie.
Prowadziło to do uczucia narastającej stopniowo irytacji, której Robert musiał dać ujścia w chwili, kiedy wreszcie organizm uspokoił się. Nudności ustały.
- Nie ociągaj się Rookwood, to nie wycieczka krajoznawcza. - pozwolił sobie na warknięcie. Pogonienie wampira, na którego czekała konkretna robota. Sam z niczym nie zwlekał. Skoro był w stanie się ogarnąć, to działał. Ruszył w kierunku miejsca będącego ich celem. Trzeba było zająć się zabezpieczeniami, które okazały się stosunkowo proste. Podstawowe. Nie było tu nic na tyle zaawansowanego, aby potrzebny był specjalista od tego rodzaju magii. Czarów.
I dobrze. Wciąganie w całą sprawę kolejnych ludzi nie byłoby Robertowi na rękę. Nie lubił za bardzo polegać na innych. Wolał działać w duecie. Ewentualnie we trzy osoby. Zachowując przy tym wyraźny podział ról. Wprowadzając odpowiednią hierarchię.
Tak jak to miało miejsce teraz.
Inaczej niż Sauriel, nie opanował nigdy magii bezróżdżkowej. Ogromnie tego żałował i od dawna starał się temu zaradzić. Postępy na tym polu nie były jednak zadowalające. Niestety. Dlatego też do wykonania kilku prostych zaklęć potrzebował skorzystać ze swojej różdżki. Poruszył nadgarstkiem, wykonując dobrze znane gesty. Magia ochronna była jednym z jego koników. Talentów. Tylko czy teraz posiadana wiedza okaże się wystarczająca? Oby tak było. Zbyt wiele od tego zależało. Tutaj nie było miejsca na błędy. Na niedociągnięcia. Drobne potknięcia.
Nie zamierzał do nich dopuścić. Był perfekcjonistą w każdym calu. Dokładny do bólu.
Wypowiedział dobrze znane słowa zaklęcia. Rozbłysło. I całe szczęście, nie musieli borykać się ze skutkami ewentualnego niepowodzenia. Nie chcąc zanadto hałasować, gestem dał znać Saurielowi, że mogą wchodzić do środka. Musieli działać szybko, sprawnie, skutecznie.
rzut na zdjęcie zabezpieczeń, czy zaalarmujemy ofiarę?
Sukces!