• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
[27 kwietnia 1972] Czarnemu Panu się nie odmawia... cz. 3

[27 kwietnia 1972] Czarnemu Panu się nie odmawia... cz. 3
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
26.02.2023, 17:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2024, 17:32 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.

27 kwietnia 1972
Robert, Sauriel, Wilhelm, Stanley


27 kwietnia, po zmroku. Mamy do wykonania zadanie, skorzystaj ze sznurka.

Datowany na dzień 26 kwietnia, list nie zawierał większej ilości informacji. Identycznie jak pozostałe wiadomości, których autorem był Robert. Ostrożność, niekiedy zahaczająca wręcz o lekką paranoję, sprawiała, że konkretne instrukcje wolał przekazywać w sposób bezpośredni. Minimalizując ryzyko, że trafią one w niepowołane ręce.

Sznurek będący świstoklikiem - w tym przypadku przez Mulcibera wykorzystany został pomysł, swego czasu opracowany przez Wilhelma - miał za zadanie przenieść prosto do nieruchomości znajdującej się w Wiltshire. Bezpiecznego miejsca, w którym na swój los czekała ofiara. Uwięziona w jednym z pomieszczeń. Unieszkodliwiona. Bezbronna. Ranna.

Oczekująca na kres swojego pozbawionego wartości życia.

O ile Robert i Sauriel byli w to wszystko wtajemniczeni i współpracować przy tym zaczęli już wcześniej, tak dla pozostałych osób było to zadanie, którego szczegóły mieli dopiero poznać. Domyślać mogli się co najwyżej, że nie będzie ono polegało na zbieraniu kwiatków do wazonu bądź ustawianiu mebli zgodnie z najnowszą wizją wystroju wnętrza, która akurat chwilę temu przyszła Czarnemu Panu do głowy. To nigdy nie wyglądało w ten sposób. I raczej mała była szansa na to, że nagle zacznie.

Czekając aż na miejscu zjawią się wcześniej wybrane osoby, Mulciber ustawiał książki na jednym z regałów znajdujących się w średniej wielkości bibliotece. Pomimo tego, że nieruchomość nie była jego własnością, podobnie zresztą jak znajdujące się tu meble, przedmioty, książki, nie potrafił stłumić w sobie potrzeby zaprowadzenia tu pewnych porządków. A w zasadzie, to nawet nie próbował tego robić. Nie dostrzegał w tym działaniu niczego niewłaściwego, będącego nie na miejscu, szkodliwego.

Kiedy pierwszy ze śmierciożerców pojawił się niemalże na samym środku pomieszczenia, na czwartej półce od dołu układał książki autorstwa autorów o nazwiskach zaczynających się literę R. Porządkował to, co wcześniej ułożone było w oparciu o system inny niż alfabetyczny. Dla Mulcibera kompletnie nie do zaakceptowania.

Wsunął ostatnią z książek na półkę, odwrócił się.

- Sauriel. - przywitał się z krewniakiem. W typowy dla siebie sposób, pozbawiony jakiejkolwiek serdeczności, życzliwości. - Doskonale. Pozostali powinni niebawem się zjawić. - dodał, spoglądając w kierunku pobliskiego okna. Nie był to najlepszy możliwy zegarek, ale porę dnia pomagał określić praktycznie bezbłędnie. - Nie mamy zbyt dużo czasu, także mam nadzieje, że wszystko przygotowałeś.

Mieli plan, wcześniej podjęli już pewne decyzje. Nie byli w stanie uzyskać od Greybacka większej ilości informacji, dlatego pozostawianie go przy życiu mijało się z celem. Zbyt duże ryzyko, że wynikną z tego problemy. Większe bądź mniejsza. Nieistotne. Każdych bezpieczniej byłoby uniknąć.

Czekając na odpowiedź, pochylił się w kierunku książek znajdujących się na podłodze. Namierzył stosik z autorami na literę S. Całkiem pokaźny.

- Pomożesz? - zadał pytanie, na które w zasadzie istniała tylko jedna odpowiedź.

I nie była ona w żadnym razie odmowna.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
26.02.2023, 21:19  ✶  

Nie było mowy o tym, żeby dnia wczorajszego Sauriel był zdolny do czegoś więcej niż proste czynności... nie-życiowe. Już go ktoś oskarżył o bycie komikiem. Nie potrafił sobie teraz przypomnieć, kto to było. Tak czy siak - ten dzień i tak był dniem, w którym można było trzymać nogi na stołku. Niby Cruciastus taki cool i w ogóle, ale skromnym zdaniem czarnowłosego nic nie działało tak dobrze na pobudzenie wyobraźni człowieka niż widok jego własnych paznokci, kiedy są wyrywane. Zawsze był gotów służyć pod tym względem. Ludzie, jak uważał, wtedy szybciej pękali. Ten tutaj jednak albo nic nie wiedział, albo miał narzucony jakiś czar, albo... chuj go wie. Super twarde wole tego świata też się zdarzały. Fakt pozostawał jeden - mieli jeden stracony dzień na próbach przekonania Greybacka, że warto do nich mówić. A on ich opluł. Na tyle, na ile mógł zmasakrowany Greyback, któremu już chyba nawet ciężko było mówić.

- Robercik.- Odpowiedział przywitaniem na przywitanie. - Mówiłem ci, że te całe palenie zwłok jest passe. - Coś mi mówi, a nie wiem co, że Robert wolał zdecydowanie wydanie Sauriela w jego "zamknąłem-mordę" wersji, czyli w momentach, kiedy go coś tak absorbowało, że skupiał się na sobie (i swoim celu, mniam), albo czuł się na tyle chujowo, że nie miał siły pierdolić. Niestety dla Roberta dzisiaj już czarnowłosy czuł się bardzo dobrze. Pojawił się trzymając wianek w ręku, śliczny, z żółtych róż, które zrobiła jego matka. Przy swoich słowach jeszcze poruszył tymi rękoma niczym osoba, która będzie zapowiadać scenę z aktorami. Poniekąd. Czarnowłosego kiedyś przerażało, co potrafiła jego chora głowa wymyślić, ale teraz to zaczął się niemal wstydzić, że wszystkie te popierdolone morderstwa potrafiły go zszokować, bo on na to nie wpadł. Nie mów artyście, co jego muzą, czy coś..? Czarnowłosy spojrzał na ten wianek w ręku, robiąc kilka kroków przez pokój. Zupełnie oswojony z tym, że Robert coś układa. Przestawia. Poprawia. On to wiecznie robił, a Sauriel już dawno przestał pytać.

- Powiedziałbym ci, że nadzieja umiera ostatnia, ale ostatni umiera jednak czarny humor. - Poprawił listeczek na cierniowej koronie. - A zapłacisz za pomoc? - To było pytanie retoryczne, tak jak Robert nie spodziewał się odmowy, tak Sauriel nie spodziewał się potwierdzenia. I tak powstało uniwersum, gdzie sprzeczności się ze sobą łączyły. Czy coś tam. Położył sobie wianek na głowie (oczywiście na jej czubku, bo nie śpieszno mu było do wbijających się w skronie cierni) i podszedł do Roberta, żeby poprzestawiać rzeczy. - O Panie, kto to panu tu tak spierdoolił... - Sauriel nie był pedantem, ale akurat porządek do pewnego stopnia był na nim wymuszony i siłą rzeczy go przyswoił. No a ta biblioteczka to był naprawdę istny dramat.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#3
26.02.2023, 22:44  ✶  

26... Kwietnia wtedy kiedy nadeszła wiadomość ale tak samo jak i lat… Długich, ciężkich, samotnych... Tyle właśnie Stanley musiał czekać, aby móc spędzić chociaż chwilę czasu z własnym ojcem. Za pewne trwałoby to krócej gdyby nie zaborczość niektórych osób, które na całe szczęście nie były w stanie już dalej przeciwstawiać się temu połączeniu. Jednak ból spowodowany utratą tej blokady dalej tkwił gdzieś w środku tego młodego, trochę zagubionego chłopaka. Do tej pory kryta złość i zazdrość w stosunku do reszty społeczeństwa miała mieć dzisiaj swój kres. Bowiem w końcu miało być mu dane oficjalnie spędzić trochę czasu ze swoim rodzicem. List, który właśnie trzymał w rękach był gwarantem ichniejszego zjednoczenia. Nie miało znaczenia co mieliby robić, w tym momencie najważniejsze było to, że mieli robić cokolwiek. Wspólnie. Razem. Jak to na rodzinę w końcu przystało. W końcu spełniło się to najbardziej ukryte marzenie - poznanie swojego “nowego” ojca.

Z każdą minutą, która zbliżała go do godziny spotkania, ten stresował się coraz mocniej. Co jeżeli wypadnie źle? Co jeśli zrobi złe "pierwsze wrażenie"? Bo chyba o takim można mówić w zaistniałej sytuacji. Tak na prawdę się nie znali. Robert przecież dowiedział się o jego istnieniu nie tak dawno temu. Jednak nie mógł teraz panikować. Nie mógł teraz przegrać. Czekał na ten moment całe swoje życie. Ukończenie Hogwartu czy dostanie się do ministerstwa nie sprawiło mu tyle szczęście co właśnie nadchodzące spotkanie.
Czas mijał w nieubłaganym tempie, a co oznaczała, że zaraz wypadała pora o której należało się pojawić na miejscu. Wziął głęboki wdech i wydech, a następnie spojrzał się na mały świstoklik, który dzierżył aktualnie w dłoniach.

- No, Stanley. Już czas. Teraz albo nigdy - dodał sobie otuchy, a następnie skorzystał z załączonego przez jego ojca środku transportu.

Nie minęła chwila, a znalazł się w jakimś pomieszczeniu. Poprawił swój płaszcz, aby wyglądał nienagannie, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Dojrzał dwójkę mężczyzn. Jednego znał od niedawna - Roberta, a ten drugi był jedną wielką niewiadomą. Czy to miał być ich dzisiejszy pomocnik? Ale chwila czy jego papa właśnie układał jakieś książki przy biblioteczce? To chyba nie jest to co miał na myśli. No chyba, że doszło tutaj do jednego wielkiego nieporozumienia albo on jakimś cudem pomylił świstokliki, chociaż nie posiadał żadnego innego poza tym jednym, który został mu dostarczony.

- Ojcze. Przybyłem tak jak przekazałeś mi w liście - oznajmił swoje przybycie, kierując swój głos oraz wzrok w stronę starszego mężczyzny. Następnie zmienił swoje zainteresowanie na młodszego z tej dwójki i wyciągnął do niego dłoń.

- Stanley - rzucił krótko, jednak nadal pozostał w tym samym miejscu niemal bez ruchu czekając na dalsze wyjaśnienia czy rozkazy. Albo może odrobinę rodzinnej otwartości?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Widmo

Wilhelm Avery
#4
27.02.2023, 18:49  ✶  
Od razu rozpoznał charakter pisma, a nawet gdyby tego nie zrobił, sposób wykorzystania jednej rzeczy był bardzo dla niego znajomy. Krótka, treściwa wiadomość, zabierała wszystko, co potrzebne. Oczywiście nie wiedział, jak należało się przygotować, gdyż pomagał w różny sposób. Wybrał zatem czarną pelerynę z wysokim kołnierzem, która zakrywała zdecydowaną większość ciała. Miał przygotowana maskę w razie czego, jednak nie zamierzał jej zakładać. Poczekał do odpowiedniej godziny i chwycił przedmiot.
Pojawił się i zobaczył, że już trochę gości było w środku. Kto pierwszy rzucił mu się w oczy? Sauriel. Jego oczywiście kojarzył dość dobrze. Nie tylko ze szkoły, a także nieco późniejszej spotkań. Ten oczywiście nie mógł wyglądać normalnie i ta cierniowa korona w pokrętny sposób mu pasowało. To w zasadzie było ironia, bo znaczenie jego rasy i przedmiotu, choć odnosiło się do cierpienia, to jednak wykluczającego siebie wzajemnie. Nie był pewny, czy on traktuje poważnie to wszystko. Dopiero potem nieznana osoba. Jeszcze jej nie wdział, bo był do niej tyłem. Na samym końcu oczywiście Robert. Cztery osoby. Ok, nadal nie miał do końca poszlak, co tutaj mogło się stać.
- Czyżby w końcu przyszła chwila zapieczętowania kogoś w trumnie? - To były pierwsze słowa, skierowane do dwójki osób, które oczywiście znał. Były one oczywiście żartobliwe. I tak nie było na to szansy, choć sprawdziłby kilka rzeczy. Nigdy nie miał okazji sprawdzić jego własnych zdolności przeciwko komuś takiemu. Najchętniej jeszcze poznałby go pod kątem paru innych rzeczy, poszerzając wiedzę własną.
- To już wszyscy? - Zapytał już poważnie, mijając Stanleya i przystanął gdzieś pomiędzy nimi wszystkimi. Nie podchodził do biblioteczki, bo dwie osoby to już był tłok, Zresztą i tak to było dla niego dziwne. Dwójka osób zwyczajnie porządkuje książki w obcym miejscu. Czy tylko dla niego to wydawało się dziwne? Miał nadzieje, że wszystko się wyjaśni niedługo, bo jeszcze chłoczyść zacznie tu latać na prawo i lewo, po czym będzie można jeść z podłogi. Zostawił te myśli dla siebie.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#5
27.02.2023, 19:52  ✶  

Nie sposób zaprzeczyć temu, że Robert wolał oglądać Sauriela w wydaniu zakładającym trzymanie języka za zębami, a przy tym wykonującego bez choćby mrugnięcia okiem każde polecenie jakie zostało w jego kierunku wystosowane. Nigdy nie słynął ze zbyt dużej cierpliwości oraz tolerancji, choć gdy wymagała tego sytuacja - udawało mu się czasem nieco dłużej zaczekać z wyciągnięciem konsekwencji, właściwą reakcją.

Teraz zaś moment nie był odpowiedni na to, żeby zająć się temperowaniem Kota.

Stawianiem go do pionu.

Mulciber był tego faktu jak najbardziej świadomy i tylko ten błysk, który przez moment dało się wychwycić w spojrzeniu brązowych oczu, wskazywał na to, że nic nie umknęło jego uwadze. Nie zostało puszczone mimo uszu.

- Moja cierpliwość jest w tym przypadku wystarczającą zapłatą. - skarcił chłopaka, przyglądając się trzem książkom, które znalazły się w jego ręku. Ułożył je we właściwej kolejności, umieścił na półce. Schylił się po kolejne. Kontynuował pracę czekając aż na miejscu zjawią się pozostałe dwie osoby, które wyznaczył do tego zadania.

Na szczęście Wilhelmowi i Stanleyowi nie zajęło to zbyt wiele czasu.

Temu pierwszemu zdążył już do pewnego stopnia zaufać, drugi natomiast stanowił na ten moment sporą niewiadomą. Był jego synem, ale poznali się ledwie kilka tygodni wcześniej. Spotkali ledwie kilka razy, na krótko. Robert nieszczególnie dążył do zacieśniania relacji, niekoniecznie chciał widzieć Stanleya u swojego boku. Zarazem jednak zdążył dostrzec w nim pewien potencjał, zauważyć zagubienie, dezorientacje.

Uznał go za potencjalnie przydatne narzędzie.

I teraz zamierzał je przetestować - na żywym organizmie.

Oderwał się od biblioteczki w chwilę po tym, kiedy Stanley pojawił się na miejscu, przywitał, przedstawił. Nic mu nie umknęło, choć skupiony wydawał się być w znacznej mierze na porządkowanych właśnie książkach. Na szczęście podzielność uwagi miał nie najgorszą. Nie stanowiła większej przeszkody.

- Gdyby wśród nas znajdywał się zdrajca, podałbyś mu się właśnie na talerzu. A przy okazji również mnie. - zauważył. Wypowiadał się w sposób chłodny, w głosie wyczuwalny był wyraźny dystans. Nie wybrzmiała w nim jednak żadna irytacja, ani nic podobnego. Albo przynajmniej nie dało się tego rodzaju emocji wychwycić. - Powinieneś nauczyć się działać z większą rozwagą i nie wychodzić przed szereg. Znajdź sobie właściwe miejsce i się go trzymaj. Zrozumiałe? - kończąc wypowiedź, spojrzenie utkwił w synu, do którego nie zwrócił się w sposób mogący łączące ich więzy potwierdzić. Tym samym Sauriel, obecny przy całym tym zajściu, ograniczyć mógł się co najwyżej do tego, co usłyszał z ust Stanleya.

No ale z jakiego innego powodu chłopak miałby tym mianem określać Roberta?

Cofnął się o krok, kiedy na miejscu pojawił się Wilhelm. Skinął głową w kierunku krewniaka. W tym przypadku nie było potrzeby posłużenia się odpowiednią szatą, ale zanim opuszczą bezpieczne miejsce, konieczne stanie się sięgnięcie po pelerynę oraz charakterystyczną maskę, mające chronić ich tożsamość.

- Wszyscy. Doskonale. - kolejny raz powiódł po wszystkich spojrzeniem, odczekał krótką chwilę, zanim zaczął wszystko tłumaczyć, wydawać instrukcje. - Jesteśmy tutaj, żeby zakończyć sprawę związaną ze zdrajcą, który w ostatnich dniach został wykryty w naszych szeregach. Człowiek ten nazywa się Ulrich Greyback i przez dłuższy czas był w stanie działać na naszą szkodę, przekazując informacje ludziom, którzy są przeciwni naszej sprawie. Nie akceptują tego, o co walczymy. - swoją uwagę w największym stopniu skupił na Stanleyu, dla którego udział w tym zadaniu miał stanowić pewnego rodzaju test. Na ten moment ocena była daleka od pozytywnej, ale nadal istniały szanse na to, że zdoła go zdać. Robert egzaminatorem był wymagającym, ale nie znaczy to, że zwykł skreślać innych ludzi przedwcześnie. - Waszym zadaniem jest zakończyć jego żywot w sposób, który pokaże naszą siłę i będzie zarazem ostrzeżeniem dla tych, którzy chcieliby ruszyć jego śladem, podjąć się działania na naszą szkodę. Pokażcie im czym to może się skończyć. Uświadomcie, że nie jest to gra warta świeczki. - zakończył.

Dał im chwilę na przetrawienie przekazanych informacji, samemu zwracając się w kierunku fotela, na którym znajdywały się niezbędne rzeczy. Bezpieczne miejsca starali się wyposażyć w rzeczy przydatne. Z tego też względu tutaj mogli liczyć chociażby na dostęp do masek, stosownych szat. Mulciber to wykorzystał, przygotował odpowiednie rzeczy dla każdego ze swoich towarzyszy. Wezwanie nie miało charakteru oficjalnego, tym samym mógł spodziewać się, że Sauriel, Wilhelm i Stanley zjawią się w codziennym stroju. Niekoniecznie odpowiednim do tego czym mieli się zająć.

- Na fotelu znajdują się przygotowane maski i szaty. Nie powinniśmy ryzykować, że przypadkiem zdradzimy naszą tożsamość. Ofiara znajduje się w jednym z pomieszczeń. Zwłoki będziemy musieli przetransportować do Londynu. Jeśli macie jakieś pytania, to lepszego momentu nie będzie. - nie żeby ten faktycznie był odpowiedni Tyle, że tego domyślać mogli się jedynie Ci, którzy mieli okazje Roberta poznać choćby odrobinę lepiej.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#6
27.02.2023, 22:18  ✶  

Z Robertem to było tak, że po wzięciu go pod włos, trzeba było potem z włosem. Na przykład być grzecznym chociaż chwilę, żeby staruszek zapomniał (a przynajmniej była nadzieja głupców, że zapomni) i potem znowu można było go trochę podrażnić. Z umiarem. I tylko wtedy, kiedy się wiedziało, że można sobie na to pozwolić. Sauriel więc pozwalał sobie w takich momentach jak ten. Albo jak byli przed domem tego "biednego" człowieka, któremu niedługo głowa spadnie z wrażenia. Hehe. Tak czy siak - Robert nie należał do osób, które czarnowłosy chciał wkurwić do końca. Probleem polegał na tym, że mijał czas, a Kot miał coraz bardziej wyjebane. I to po prostu było widać. I czuć. Przynajmniej dla takich osób jak Robert, z którymi po prostu często pracował. Jakoś tak na nieszczęście samego Mulcibera wyszło, że doskonale się uzupełniali umiejętnościami. Choć sam Sauriel wolał mówić, że to po prostu braki w kadrach i jak się nie ma, co się lubi, to się... lubi co się ma? No niekoniecznie lubi. Ale na pewno - pracuje z tym, co ma.

Już skończył swoje pyskowanki i po prostu w ciszy pomagał Robertowi, czy to podając mu książki z podłogi, czy to coś przytrzymując czy przekładając. Widział i rozumiał, do czego porządek tu dąży. Więc słowa między nimi nie były potrzebne. Jak, o zgrozo, zazwyczaj. Ten chwilowy spokój przecinany jedynie dźwiękiem szurających tomiszczy po drewnie i po panelach został przerwany przez pojawienie się kogoś. I o ile zainteresowanie nowym osobnikiem ze strony Sauriela miało moc określoną jako "zainteresowany", tak kiedy padło magiczne słowo ojcze Sauriel otworzył szerzej oczy i opuścił dłoń trzymającą jedną z książek, a jego twarz przyozdobił uśmiech. I to nie był dobry uśmiech. Przypominał moment, w którym pantera napręża swoje mięśnie, skryta między listowiem. Choć Sauriel swoich wcale nie spiął.

- Talerz, ha. Zabawne, że wspominasz... - Czarnowłosy przesunął językiem po zębach, prezentując swoje wysunięte teraz przez moment, ostre kły. Mimo wszystkich romantycznych książek, jakie potrafiły się pojawiać, wampiry z romantyzmem miały tyle wspólnego co gówno z różą. Choć akurat ze strony Rookwooda był to teraz ledwo mały żarcik. Albo i nie..? - Pieszczoty po pracy, Wilhelmiku. - Dodał na wspomnienie o tej trumnie i pieczętowaniu. Szczerze nie miał pojęcia, czy mężczyzna tworzył przytyk do niego samego, czy może naprawdę odnosił się do roboty, jaką mają. Bo jeśli to pierwsze to szacuneczek. To znaczy - szacuneczek ze strony Sauriela. Ale mógł się tylko domyślać co do tego. Odłożył książkę, tracąc nią zainteresowanie.

- Dobrze Misie-Pysie. - Sauriel klasnął w dłonie i zatarł je, uśmiechnięty od ucha do ucha. Oczywiście zrobił to, kiedy Robert skończył. - Przedstawię wam artystyczną wizję. Mężczyznę wieszamy pod sufitem, na hakach wbitych w skórę. Motyw: marionetka. Ucinamy mu głowę - nie, nie w tej kolejności, najpierw głowę, potem wieszanie - i stawiamy na krzesełku naprzeciwko ciała. Korona dla tego pana jest tutaj. - Pokazał palcem na wieniec na swojej głowie. Niekoniecznie tutaj każdy musiał wiedzieć, ale ta ciernista korona z żółtych róż była symbolem tak męczennictwa jak i zarazem zdrady. Albo raczej - żółte róże tym symbolem zdrady były. - A ponieważ nie szanujemy tego pana to ucinamy mu jajca i wsadzamy we własną paszczę. Umiesz, młody, pracować maczetą? - Śmieszna sprawa, bo Sauriel wyglądał młodziej od Stanleya. Ale on ogólnie wyglądał... młodo. Na dwadzieścia lat około. W kwestii wampirów jednak to nigdy nie było oczywiste. - Jak nie to cię nauczę. - Powiedzieć że Sauriel się dobrze bawił to byłoby lekkie niedomówienie. Ale cóż, artyści już tak mają... prawda? - Jestem otwarty na sugestie. - Dodał w razie wątpliwości, że to nie był projekt twórczy... zamknięty.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#7
28.02.2023, 00:00  ✶  

Co by nie mówić to Robert jednak miał rację. Rozgłaszanie na lewo i prawo kim się jest oraz jakie relacje łączą go z innymi osobami w pomieszczeniu nie należało do najbardziej strategicznych posunięć. Z drugiej strony chciał przecież się tylko przedstawić. Nie miał w tym żadnych złych zamiarów. Stanleyowi wydawało się, że na takie roboty to w głównej mierze bierze się chociaż trochę zaufane osoby ale jak widać mogło być inaczej. Po prostu popełnił tak zwany błąd nowicjusza. Ale jak ma się nauczyć jak nie będzie popełniać błędów?

- Masz rację. Zrozumiałem - pokiwał do swojego ojca, a następnie spojrzał na drugiego mężczyznę w pokoju. Ten budził u niego lekki niepokój. Nie wydawał się być najprzyjaźniejszą osobą z jaką można było obcować. Nie miał jednak dużo czasu aby przyjrzeć mu się dokładnie, ponieważ wtedy w pomieszczeniu pojawił się trzeci poplecznik - ostatni do przeprowadzenia całej operacji.

Wysłuchał uważnie to co starszy Mulciber miał im do przekazania. Nie wydawało się to takim trudnym zadaniem, tym bardziej, że na miejsce miała się udać ich trójka. Posiadanie tego artysty mogło się jednak opłacać pomimo co najmniej dziwnego zachowania z jego strony. Pewnie ten typ tak już miał. Z innej zaś strony pokazywał w idealny sposób statystyczny opis osób, które dokonywały różnego rodzaju zbrodni i przeważnie nigdy nie zostawały złapane. A teraz stał przed nim w całej swojej okazałości książkowy okaz takiego osobnika. Bo jak inaczej można nazwać osobę, które w celach artystycznych chce zrobić przysłowiową jatkę?

- Czyli chcesz po prostu zrobić na miejscu jedną, wielką rzeź? - podsumował pomysł głównego zaaferowanego w całą sprawę - Nie lepiej pójść w coś klasycznego? Coś co pokaże, że ofiara cierpiała przed śmiercią? Pozbawienie go głowy na samym początku przedstawienia tylko go uratuje, a mieliśmy go przecież ukarać, czyż nie? - zadał mu pytanie dodając lekkiego teatralnego nawiązania skoro jego rozmówca tak bardzo wielbił sztukę - Sądzisz, że te błazny z ministerstwa w tej posoce krwi zobaczą cokolwiek innego aniżeli zwykłego psychopatę, których po naszych ulicach chodzą dziesiątki? - po chwili dodał drugie. Może i nie znał się jeszcze dokładnie na zasadach panujących w ich organizacji ale na pewno znał swoich kolegów i koleżanki z pracy. Większości z nich brakowało piątej klepki, a na pewno tej części z którą miał niestety smutną okazję współpracować w codziennych realiach.

- Pocięcie go maczetą nie będzie świadczyło o naszej sile, a jedynie o naszym lenistwie. A ciebie panie artysto, na pewno stać na więcej. W dodatku jestem pewien, że na pewno chciałbyś to światu pokazać - dodał do poprzedniej wypowiedzi i skierował się w stronę fotela z "prezentami". Przyjrzał się ich maskom i szatą. Wow pomyślał sobie pełna profeska - Powieśmy go tak jak proponujesz. Do góry nogami. Może być za haki, żaden problem - odwrócił się z powrotem do reszty - Albo możemy go rozciągnąć po całym pokoju i sprawić aby cierpiał. W ostatnim akcie oddasz naszej ofierze należyty szacunek oraz cześć, a następnie ją ukoronujesz - wskazał koronę, a następnie przejechał ręką po swojej brodzie - A jak nam zacznie brakować czasu to wtedy możemy go ewentualnie pociąć. Ale to tylko w ostateczności - zamilkł na chwilę aby spojrzeć po wszystkich zebranych - To tylko taka moja, luźna propozycja.

Znowu zwrócił swoją uwagę na prezentach dostarczonych przez Roberta. Wybrał jedną maskę i przymierzył ją. Ta będzie odpowiednia pomyślał i uśmiechnął się pod nią. Dobrał też jedną z szat do zestawu. Po chwili przerzucił ją przez swoją rękę, a do drugiej przełożył maskę.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Widmo

Wilhelm Avery
#8
28.02.2023, 19:02  ✶  

Wysłuchał na spokojnie Roberta, który zdradził powód tego spotkania. Ukaranie zdrajcy - tylko właściwie był jeden, spory problem. Do kogo tak naprawdę wiadomość zostanie zaadresowana? Nie myślał tutaj tylko i wyłącznie o pokazaniu tego, co widać. Po pierwsze adresatem wiadomości zawsze były trzy strony. Pierwsza to ci, którzy chcą zdradzić. Muszą oni obawiać się konsekwencji. Druga oczywiście to aurory i brygada. Na pewno będą prowadzić śledztwo. I trzecia - społeczeństwo. Wszystkie te trzy grupy należało pogodzić ze sobą. Kolejna wymagania to siłą. To nie jest tak naprawdę prosto pokazać. I zdawał sobie z tego sprawę. Odczucie potęgi, jaką mają posiadać, musi być dobitne. Istniało tutaj kilka nieznanych czynników.
Sauriel oczywiście skomentował jego żart w sposób, który u niego spowodował westchnięcie. Milczał jednak, próbując przeanalizować wszystkie, czynniki, jakie wpływały na ich wizję, wtedy też usłyszał propozycje Rockwooda i miał wrażenie, że ten trochę inaczej rozumiał znaczenie siło. Było to dość okrutne, wręcz bestialskie. Nie był zwolennikiem takich metod, uważając tak naprawdę, że przynoszą więcej problemów, niż mają zalet. Ten nowy wtórował wampirowi, co nie oznaczało nic dobrego. Jego mina wyrażała pewną dezaprobatę dla tego pomysłu.

- Wasze pomysły są... - Potrzebował chwili, by dobrać odpowiednie słowo. - ...interesujące. Rzeczywiście pokażą innym, że należy się nas bać. Tylko, czy to będzie właściwy rodzaj strachu? Wątpię. Istnieje ponad pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że odbiór będzie inny, niż oczekujemy tego. Dlatego pomysł ten należy zachować na inną okazję.- Nie chciał im mówić wprost, że to totalnie głupie i bezsensowne. Jego słowa były także skierowane do Mulcibera, który zapewne widział więcej, niż on. Nigdy nie będzie mieć tak szerokiej perspektywy, niż ten człowiek. Maski i szata będą przydatne, ale czy nie lepiej było je stworzyć przy pomocy magii? I tak nimi nie pogardzi, bo nie zniszczy ubrań.

- Ci, co to zobaczą lub przeczytają o tym, będą mieć nas za zwykle bestie, nie lepsze od wilkołaków. Taki czyn, choć słuszny spowoduje, że ci przeciwko nam będą mieć kolejny argument, by przekonywać tych, którzy nie są po żadnej ze stron, że nie można nam ufać. To nam nie przysłuży się na dłuższy mecz Quidditch. Czyn ten zamiast siły pokaże okrucieństwo i bestialstwo. - tak wynikało to z jego analizy. Mógł liczyć na to, że jego zrozumienie sytuacji dotrze do nich. Oczywiście miał swoja propozycje.

- To, co tak naprawdę przeraża wszystkich to niewiedza. Powstają pytania, na które nie ma odpowiedzi. I dlatego lepiej, by ciało po prostu znikło. Niech pokój, gdzie go znajdą, nosi ślady walki. Może jakiś fragment ciała powinien zostać w celu identyfikacji. Do tego odpowiednia inscenizacja pokoju. Wtedy ci, co go znajda co znajdą? Fragment czarodzieja, a gdzie reszta? Nie ma, wyparowała. Pokażemy tym siłę, bo byliśmy na tyle potężni, by ciało dosłownie zniszczyć na kawałki, których nie da się transmutować nawet. Brak wiedzy, co się stało z ciałem, wzbudzi strach jednocześnie nie tylko u zdrajców, a także tych, którzy nie są pewni. Czy na pewno będą chcieli walczyć przeciwko komuś, kto jest na tyle potężny, że po ciele nawet śladu nie ma? Sami nawet mogą zechcieć nauczyć się, jak zdobyć taką potęgę. - Owszem, ten plan nie miał stu procentowej szansy powodzenia, ale zmniejszał szanse na wystąpienie nieoczekiwanych skutków, niż przy pomocy tortur i pokazówki, która tylko pokaże światu ich najgorsze cechy.

Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#9
03.03.2023, 22:36  ✶  

Dał im chwilę na przetrawienie przekazanych informacji. Oswojenie się z zadaniem, które zostało przed nimi postawione. W trakcie tej chwili nieszczególnie skupiał się na tym, co próbowali między sobą omówić. Ustalić. Przedstawił im wytyczne, instrukcje, dalej już pozostawało tylko czekać na efekty. Sam nie zamierzał brudzić swoich rąk. Nie było takiej potrzeby. Mieli od tego odpowiednich ludzi. Każda organizacja, żeby funkcjonować w sposób właściwy, odpowiedni, potrzebowała dobrego podziału zadań. Stworzenia wewnętrznych struktur, o które wszystko byłoby oparte. W tych konkretnych strukturach, Robert zajmował wyższą pozycje od pozostałych osób znajdujących się w pomieszczeniu.

Zwróciwszy ich uwagę na przygotowane maski oraz szaty, ponownie zainteresował się porządkowaniem biblioteczki. Było to lepsze niż bezczynność, za którą na dłuższą metę nie przepadał. Zaczął powoli przeglądać pozycje ułożone wcześniej na poszczególnych stosikach. Docierała do niego jedynie część słów, część toczącej się obok rozmowy. Było to jednak wystarczające, żeby wraz z Rozterkami Panny Mary - najwyraźniej właściciel lub właścicielka budynku lubowała się w literaturze na pierwszy rzut oka wyglądającej na nieszczególnie wysokich lotów romanse - kolejny raz odwrócić się w ich stronę.

- Jestem wami... rozczarowany. - spojrzał kolejno na Sauriela, Stanleya i Wilhelma. Najdłużej spojrzenie zatrzymał na tym ostatnim. Co to jednak miało oznaczać? - Wydawało mi się, że instrukcje były więcej niż wystarczające. - dodał, wyjaśniając tym samym z czego wynikało wspomniane rozczarowanie. W jego głosie nie wybrzmiała przy tym ani przez moment nuta, mogąca pojawienie się tego uczucia u Mulcibera potwierdzić. - Saurielu, Ty razem z Wilhelmem, zajmiesz się naszą ofiarą i jego domem. Pozbędziecie się ciała, spalicie budynek. Nie powinien zostać po nim żaden ślad. Stanley... - tutaj przez moment się zastanawiał, nie od razu przedstawił mu zadanie. Miał pewne wątpliwości. - Będziesz miał za zadanie dostarczyć w dyskretny sposób list oraz wieniec. - tu spojrzenie przeniósł na wieniec, który na spotkanie przyniósł ze sobą Sauriel. Nie zmarnuje się. Nie tym razem. Choć sam Mulciber nie był człowiekiem skupiającym się na symbolice, zdawał sobie sprawę, że czasem warto było z tego skorzystać. - Do samego Ministerstwa. Adresatką będzie szefowa Biura Aurorów. Nie interesuje mnie w jaki sposób to zrobisz. Ma być skutecznie. Jeśli jakimś cudem zidentyfikują Ciebie jako osobę, która dostarczyła ten drobny prezent, nie otrzymasz od nas pomocy. Rozumiesz? - utkwił spojrzenie w syny, starając się cokolwiek wyczytać z jego wyrazu twarzy, oczu, postawy ciała. Czy faktycznie nie zamierzał mu pomóc, gdyby doszło tutaj do jakiejś wpadki? Trzeba byłoby zaryzykować i sprawdzić. Ryzyko dość spore, a Robert nie brzmiał na człowieka rzucającego słowa na wiatr. Tak po prostu. - Razem z listem możemy... - tutaj znów chwilę musiał się nad wszystkim zastanowić. Odwrócił się w stronę regału, wciskając na półkę trzymaną książkę. Nie schylił się jednak po kolejną. - ...możemy dostarczyć jego... głowę... tak, głowę. - powolutku się rozkręcał, dorzucając kolejne elementy prostego planu. Nadal dość brutalnego, ale nie można było tego porównać z tym, co padło wcześniej. Ze strony Sauriela. - Byłoby dobrze transmutować ją w coś, co nie przyciągnie uwagi. Nie interesuje nas tutaj stały efekt, a właśnie czasowy. Dla Harper ma to stanowić zaskoczenie. Byłoby dobrze, gdyby wszystko dostarło na miejsce na ostatnią chwilę, przed Beltane. Nie powinni mieć zbyt dużo czasu, żeby zareagować przed świętem. - dopiero teraz ponownie zainteresował się swoimi książkami. Odwrócił się w stronę stosików, sięgając po kolejne tomiszcze. Odczytał tytuł, autora, odłożył na półkę. - Wszystko jest zrozumiałe? - zapytał, nie tracąc czasu na odwracanie się w stronę trójki swoich towarzyszy. Patrzył na regał, który z każdą minutą wyglądał coraz lepiej.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
04.03.2023, 12:36  ✶  

Sauriel był zdziwiony. Ale nie tym, co mówili towarzysze, tylko tym, że był przekonany, że wszystko jest dogadane i teraz zostało jedynie powiedzieć każdemu, kto co ma robić. Najwyraźniej nie było. Czy mu to przeszkadzało? Tylko w stopniu, w którym naprawdę nie znosił wszystkich tych mądrych głów, które nagle zbierały się i radziły, co dalej, jak to zrobić i każdy próbował być najmądrzejszy. I nie to, że nie byli, czy że mieli złe pomysły. Po prostu tworzyła się z tego burza mózgów i paplanina, w której nie chciał uczestniczyć. A skoro nie chciał - nie uczestniczył. Nie wywrócił oczami tylko dlatego, że wyjątkowo spodobało mu się to, co tamci mówią, bo mówili z sensem. To jest - każdy swoim. Mieli prawo nie wiedzieć, że "wielki" Czarny Pan (który według Sauriela miał po prostu przerost ego nad własnym kutasem i bogowie, oby nikt tej myśli nigdy nie odkrył, bo sam się jej bał) chciał "przesłanie". Socjopata, który dorwał się do władzy i z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla Sauriela powodu - ludzie za nim podążali. Sam to robił, więc hipokryzja, tak? Troszkę - gdy nie znało się przyczyn. Bo dla Sauriela nie było niezrozumiałe to, że ktoś próbował coś za tym ugrać, na ten przykład. Czy rządził nim strach - dlatego biegał jak pudelek za tym... no dobra, to trzeba powiedzieć - przystojniakiem. Niezrozumiałe dla niego było to, że z przekonań o czystości krwi można było zamienić się w takiego pojebanego potwora. I za tym potworem latać.

Był za to bardzo ciekaw, czy teraz wyszedł on sam na kompletnego zwyrola i szaleńca. To, że się za takiego nie uważał, nie oznaczało, że nim nie jest, tak? Choć tak teraz to było dla niego wręcz żartobliwe. Ludzie mieli różny próg strachu, co było jednak faktem to to, że najbardziej przerażało nieznane. Niepewne. Jak to Wilhelm słusznie zresztą przedstawił. Zamiast jednak się wdawać w dyskusje Sauriel oparł się o stół i uśmiechał tylko pod nosem słuchając tego. Mogło to wyglądać na kpiące, ale jak zostało napisane - podobało mu się. Więc tak naprawdę było to uznaniowe.

- Oooch, już mnie tak nie przeceniaj, Słodziaku. - Machnął lekko rączką niczym nadobna niewiasta, która zaraz się miała zarumienić i zawstydzić na słówka o tym, że stać go na więcej. Może. Ale do tego musiałoby mu się chcieć. A nie chciało. Dla niego przedstawiony plan był absolutna prostotą, która nie wymagała od niego więcej pomyślunku niż parę sekund. Skoro ktoś chciał przekaz, to musiał być dosadny. - Ja "nie sądzę", że aurorzy by się nad tym głowili. Ja wiem. - Smirknął. Znał protokoły i znał sposób działania aurorów. Aurorzy nie przychodzili żeby sprzątnąć i już. Rzeczy były poddawane analizom. Ale nie każdy musiał o tym wiedzieć, a Sauriel nie zamierzał niczego tłumaczyć ani nikogo przekonywać. Nie był tu od tego. Tak samo jak nie był tu od wymyślania czegokolwiek.

- Nie bardzo. - Dodał co do tego pytania Roberta czy wszystko jest zrozumiałe. Bo nie było. - Na szczęście nie muszę wszystkiego rozumieć. - Odbił się od stołu. - Ja się na transmutacji nie znam. Ale wiem, gdzie można się pozbyć ciała. - W najbardziej łobrzydliwym i niedopuszczalnym do głowy Śmierciożerców miejscu. U mugoli. - Powodzenia, młody. - Wystawił w kierunku Stanleya kciuk w górę. - Nie spierdol się z rowerka, bo jeszcze przyjdzie mi polować na ciebie. - Zamiast na aurorów, na ten przykład. Sauriel uśmiechnął się pięknie w kierunku Stanleya, po czym spojrzał na Wilhelma. - Budynek? - Zapytał skrótowo. W razie konieczności wyjaśnienia dodał je: - Czy zajmiesz się budynkiem.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (19), Robert Mulciber (2319), Sauriel Rookwood (2249), Wilhelm Avery (1846), Stanley Andrew Borgin (2008)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa