• Londyn
  • Świstoklik
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Strażnica
    • Kromlech
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
  • Ekipa
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka [wiosna 1972, ranek] Zapalimy świeczkę

[wiosna 1972, ranek] Zapalimy świeczkę
Pionek, chroniący figury
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe włosy, ścięte tuż nad ramionami, często rozczochrane. Duże oczy w piwnej barwie. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 178 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. W tłumie łatwo może zniknąć.

Brenna Longbottom
#1
03-13-2023, 12:17 PM  (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-13-2023, 11:32 PM przez Brenna Longbottom.)  
Świece i kadzidła Longbottomowie kupili w Londynie. W dniu sabatu więc pudełeczko ze świeczkami spoczywało bezpiecznie w ramionach Brenny, gdy opuszczali dom Longbottomów. Heather, Patrick i inni chętni byli już wcześniej poinformowani, aby czekali w umówionym miejscu, zanim udadzą się na swoje patrole. Mavelle, Brenna i Erik od początku wiedzieli, dokąd pójdą i dlaczego. Charlie i Danielle... ich z kolei Brenna zaczepiła rano, tuż przed wyjściem. Było to do pewnego stopnia ryzykowne, ale Dani miała im pomóc - a Charlie, choć nie znał szczegółów, wiedział, że coś może się świecić. Skoro oboje chcieli walczyć, nie mogli pozostać bez ochrony.
Ale po prostu ich pokropić tym woskiem, i odebrać możliwość teleportacji bez słowa, też by nie mogła. Nie, kiedy być może ta mogłaby pozwolić im na ucieczkę.
- Jeżeli gdyby doszło podczas sabatu do jakichś kłopotów, chcielibyście zostać i naprawdę pomóc, zapraszamy z nami - rzuciła do nich z pozorną lekkością. Ktoś, kto nie znał jej bardzo dobrze, mógł uwierzyć, że właściwie te kłopoty są tylko potencjalną możliwością i wszystko, co robią jest "na wszelki wypadek". Że wcale nie jest jej ciężko na duszy i głowy nie ma pełnej czarnych myśli.
Charliego więc być może mogła zwieść, ale już nie aurowidzkę.
Potem, kiedy szli już na Beltaine, Brenna odłączyła się na moment, by odpalić świeczkę, a potem wróciła i wszyscy odbili na bok, do ustronnego miejsca w Kniei, gdzie mieli czekać chętni, przypadkiem nie mieszkający w domu Longbottomów. Tam Brenna trzy krople rozgrzanego wosku umieściła na swoim czole, by potem przysłonić je za pomocą włosów. Czy się bała? Oczywiście. Wiedziała, że teraz niezależnie od tego, co stanie się na sabacie – a miało stać się coś złego - nie zdoła z niego uciec.
Z drugiej strony wiedziała też, że niezależnie od tego, co stanie się na sabacie, jej uciec nie wolno. Może dlatego się nie wahała. I może dlatego nie dbała, że właśnie pewnie w oczach Charliego i Danielle wychodziła trochę na wariatkę. Chociaż ta druga miała wszelkie prawo podejrzewać, że kuzynostwo nie tylko spodziewa się kłopotów, ale jest wręcz pewne, że te nadejdą i cały dziwny rytuał ma w jakiś sposób pomóc.
- Wyjaśnię wszystko potem – mruknęła jeszcze do Rookwooda i Dani, przekazując świecę i kadzidła dalej. Wyborem każdego zebranego było, czy zechce ich użyć.


Nie masz z kim pisać sesji? Zapraszam na pw. Na pewno coś wymyślimy. ;)

Coś mi właśnie nie pasowało. Brenna ma charakter, jakby wpadła do kociołka z endorfinami. By Theseus Fletcher.
Mister Magii
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja

Erik Longbottom
#2
03-13-2023, 01:43 PM  

Poranek w domu Longbottomów dla wtajemniczonych w to, co miało się wydarzyć podczas sabatu, upływał przede wszystkim pod znakiem oczekiwania. Wciąż na coś czekali. Jedząc powoli śniadanie, liczyli kolejne minuty, aż zbierze się reszta lokatorów, którzy mieli im pomóc. Potem musieli pójść na miejsce spotkania i tam popisać się cierpliwością w oczekiwaniu na resztę członków organizacji zainteresowanych udziałem w rytuale. A potem musieli jeszcze spędzić cały dzień na obchodach, cały czas mając z tyłu głowy myśl, że w najmniej spodziewanym momencie, niebo może spaść im na głowy. Nie dosłownie, a raczej w przenośni. Chyba że Czarny Pan miał plan B, o którym żadne źródło im nie doniosło.

— Jak enigmatycznie — skomentował cicho, narzucając na siebie wierzchnią część munduru, zanim opuścili rezydencję.

Podobnie jak siostra nie miał zbyt dużego wyboru w kwestii tego, co go czeka podczas Beltane. Musiał pogodzić ze sobą obowiązki detektywa Brygady Uderzeniowej oraz aktywnego członka Zakonu Feniksa. Nie było to łatwe zadanie, jednak współpraca z obiema tymi grupami wyraźnie świadczyła o tym, że był jeden wybór, na który nie będzie w stanie się zdecydować, czyli pełnoprawna ucieczka z obchodów. Nie miałby za złe innym, gdyby postanowili nie ryzykować własnego życia. Nie każdy był stworzony do walki, a poza tym ich umiejętności mogłyby się przydać gdzie indziej niż w ogniu intensywnej potyczki.

On jednak nie mógł sobie pozwolić na ten komfort, aby usunąć się z miejsca zdarzenia. Lojalność wobec organizacji, której zasady i idee były mu tak drogie, zmuszały go do podjęcia konkretnych działań. Erik zakręcił różdżką w dłoniach, obserwując jak krople wosku zastygły na czole Brenny. Cóż, skoro ona się na to zdecydowała, to on powinien być następny w kolejce. Bez słowa odebrał od dziewczyny akcesoria do rytuału i powtórzył po niej każdy krok, krzywiąc się i sycząc pod nosem, gdy gorąca substancja zatrzymała się na jego skórze. Cierpienie w imię wyższej sprawy. Lepsze to niż Cruciatus prosto w twarz, skomentował bezgłośnie, przekazując kadzidło oraz świecę kolejnej chętnej osobie.

— Możecie poczuć minimalne oparzenie — ostrzegł sprawiedliwie, chociaż sam już zbytnio tego nie czuł. Wosk szybko zastygł. — Mam na dzieję, że to wytrzyma. — Zerknął pytająco na Brennę, zakładając, że ta ma najwięcej informacji, skoro zamówiła cały ten sprzęt. Poza tym z uwagi na swoje specjalne umiejętności miała więcej doświadczenia w magicznych rytuałach. — Jest ranek, a jeśli mamy tam siedzieć do późnej nocy albo, Merlinie chroń, do rana, to lepiej, żeby efekty nagle nie osłabły.

Jeśli coś tutaj sknocą, to ciężko będzie zebrać całą ekipę w odosobnieniu podczas samego Beltane. Za dużo ludzi, poza tym mieli wyznaczone trasy patrolowe, których powinni pilnować, dopóki sytuacja nie eskaluje ponad normę.



[Obrazek: 6YCHztb.png]
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, ognisto rude, sięgają jej do ramion. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#3
03-13-2023, 02:00 PM  

Heather Wood nie do końca wiedziała w czym uczestniczy. Wiedziała, że dzisiaj może zdarzyć się wszystko. Była gotowa na to, żeby stawić czoła wszystkiemu, co tylko się wydarzy. Nie miała problemu z tym, że było to ryzykowne, była gotowa walczyć, jeśli tylko będzie taka potrzeba.

Pomogła Longbottomom w transporcie jakichś specjalnych zakupów, które miały być przydatne przy Beltane. Nie pytała o co właściwie chodzi, nie interesowało jej to. Skoro potrzebowali jej pomocy - to im jej udzieliła. Pewnie, że była ciekawa, miała chęć zadać milion pytań, jednak się powstrzymała. Im mniej wie, tym więcej osób było bezpiecznych. Tego się trzymała.

Brenna poinformowała ją, aby zjawiła się na polanie o odpowiedniej porze. Heather nie zamierzała opuścić tego spotkania. Ubrana w swój mundur wyruszyła w drogę na Beltane. Najpierw jednak zjawiła się w miejscu spotkania niewielkiej grupy.

Miotłę oparła o drzewo. Czekała chwilę, aż zjawi się tu więcej osób, wszyscy mieli dzisiaj pilnować tego, aby niewinnym nie zdarzyła się krzywda podczas sabatu.

Wood nie do końca wiedziała na czym polega rytuał. Obserwowała więc bardziej doświadczonych. Wszystko wydawało się być bardzo mistyczne, pełne tajemnic. Musiała zaczekać na swoją kolejkę.

Zapach kadzideł uderzał w nozdrza, był bardzo intensywny, na pewno nie bez powodu. Wood nie zamierzała opuścić dzisiejszego sabatu bez pewności, że nikomu niewinnemu nie stała się krzywda. Zbyt wiele osób ostatnio umierało bez istotnego powodu, musiała mieć pewność, że tym razem nikomu nie przydarzy się nic złego.

Obserwowała wosk, który zastygał na czole rodzeństwa Longbottom. Starała się zapamietać każdy moment rytuały, aby móc go odtworzyć i niczego nie popsuć, w końcu ważne było to, żeby działał. Jakoś tak wyszło, że nawinęła się w kolejce po rodzeństwie Longbottom. Wzięła głęboki wdech. Trzy krople wosku wylądowały na jej czole, miała to już za sobą. Pozostawało mieć nadzieję, że to wystarczy.

broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
03-13-2023, 04:26 PM  
Oczekiwanie zawsze było najgorsze. Gdy machina wydarzeń już ruszała, to nie było miejsca na zastanawianie się i roztrząsanie sytuacji – po prostu należało działać. Ale czekanie, aż coś się w końcu stanie? Dawało zbyt wiele czasu na rozmyślania, jak również na dotarcie do stanu „nerwy w strzępach”.
  Oczywiście to nie tak, że Mavelle stres zjadał do końca, przez co nie była w stanie funkcjonować. Nie. Po prostu chciała mieć już wszystko za sobą, a przede wszystkim: przetrwać ten dzień. I ochronić wszystkich, skoro samo odwołanie sabatu – niestety! - nie wchodziło w grę. Chociaż zdecydowanie uprościłoby to wiele spraw.
  W każdym razie nie należało liczyć tego dnia na pogodny uśmiech i stertę żartów – prędzej na znaczne powściągnięcie codziennej paplaniny, swobody i maskowanie rzeczywistych odczuć. Bo tak normalnie wędrówka na miejsce przecież by wyglądała – przepełniona ożywioną rozmową.
  Tyle że zbyt dużo wiedziała, zbyt wielu rzeczy była świadoma, by pozwolić sobie na radosny nastrój – a list z poprzedniego dnia od Patricka bynajmniej sprawy nie polepszał.
  Zapewne można by było pójść na łatwiznę i zabrać nogi za pas, gdy zrobi się gorąco – ale oczywiście w przypadku Mavelle to było wręcz niemożliwe. Bo taka myśl nawet nie potrafiła zagrzać długo miejsca, zresztą – jak mogłaby wtedy spojrzeć we własne odbicie? Brygadzistka, członkini Zakonu – owszem, to stanowiło swego rodzaju zobowiązanie. Ale i też miała głęboko wpisaną w siebie konieczność ochrony tych, co sami nie mogli o siebie zadbać. Tak że jedno było pewne: cokolwiek się stanie, nie ucieknie.
  A jakakolwiek pomoc w tym wszystkim, choćby najdrobniejsza, może okazać się tym, co przechyli szale na właściwą stronę. Wprawdzie nie sądziła, żeby sabat w istocie miał trwać aż do rana, niemniej zachowała to dla siebie.
  Jak i wiele innych słów.
  Po prostu odebrała od Heather świecę wraz z kadzidłem, ostrożnie nakropiła wosk na własne czoło i przekazała przedmioty dalej, a następnie przykryła ślady włosami. Po co się z tym afiszować?
constant vigilance
fear is how i fall
confusing what is real
crawling in my skin
Wysoki, o krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#5
03-13-2023, 09:49 PM  
Wśród zebranych tu czarodziejów pojawił się również Alastor. Owszem - był oklumentą - ale oklumencja czasami go zawodziła, nie odmówił więc opcji darmowego zabezpieczenia się przed tym, co mogliby zrobić mu podczas Beltane. Sam sobie na coś takiego pozwolić nie mógł - kieszenie miał kompletnie puste. Wypłata przyjdzie dopiero w przyszłym tygodniu i... nie było co się oszukiwać, miał o wiele „ważniejsze” wydatki.

Moody nie należał do osób, które aż tak bardzo przejmowały się tym wszystkim wcześniej. Gdzieś tam z tyłu głowy, gdzie nie chciał tego widzieć, tliła się jakaś świadomość, że to może być koniec - tu i teraz, dzisiaj, wśród tych pięknych drzew w jakiś sposób skończy się świat. Ale on sam by w sobie tego nie wyczytał, a co dopiero inni. Nawet gdyby ktoś zechciał dostrzec dziś jego aurę, nie zobaczy przecież nic poza tym, co on sam zechciałby innym pokazać. Jego obliczu towarzyszył więc spokój.

- Cześć - rzucił im, pojawiając się w pobliżu wraz ze świstem powietrza i liśćmi, które nie pochodziły stąd. Charakterystycznie dla siebie podał im na powitanie rękę, każdemu z osobna, z uśmiechem, może i cieniem nostalgii przy jednej osobie. Nie zrobił jednak nic, co mogłoby kogokolwiek wprawić w myśl, że z Alastorem było coś nie tak. Odebrał rytualne kadzidło i świecę od Mavelle, uważnie powtarzając jej ruchy (które obserwował przed chwilą - z tym wcześniej wspomnianym cieniem pełnym wspomnień, jakich odgrzebywać nie wypadało).

- Wytrzyma - powiedział, nawet mimo świadomości, że Longbottom skierował te słowa do swojej siostry. - To nie jest byle jakie zaklęcie, za co mogę poręczyć. - A był w sztuce rozpraszania niebywale doświadczony. Nie doszedł co prawda do zupełnego mistrzostwa, ale nie można było odmówić mu wiedzy, jaką pochwalić się mogło niewielu. Świecę i kadzidło przekazał dalej, ale... na poprawienie sobie włosów nie wpadł.


ze mną można tylko
w dali znikać cicho
walking disaster
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach, w których dostać można promienne, radosne iskierki. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się ( i to nie rzadko), by były starannie ułożone. Ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, charakterystycznym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech jest szeroki, a śmiech głośny i często zaraźliwy; ponadto cechuje ją bogata mimika i gestykulacja. Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#6
03-14-2023, 09:08 AM  
Porankom w dniu Beltane zawsze towarzyszyło przyjemne uczucie błogości i stopniowo rosnąca ekscytacja, czym w tym roku zostaną zaskoczeni przez organizatorów. Ten dzień od lat nieodłącznie kojarzył się jej z krzątaniną w części wspólnej posiadłości, rodzinnym śniadaniem i rozmowami na temat zbliżających się obchodów. W tym roku jednak od samego początku czuła drapiący uścisk w gardle, spowodowany oczekiwaniem na nieznane. Takie czekanie było najgorsze - wiesz, że coś może się wydarzyć, ale nie masz pojęcia co, kiedy i czy w ogóle się wydarzy. Od rozmowy z Brenną, kiedy kuzynka uświadomiła ją, że tegoroczne święto może odbiegać znacząco od poprzednich sabatów, długo nad tym rozmyślała. Uznała, że poza czujnością, nie mogą pozwolić Śmierciożercom na zniszczenie tego, co budowali od lat - pewnej tradycji, którą rok w rok kultywowali, w bardziej czy też mniej odświętny sposób. To był jeden ze sposób osłabiania przeciwnika, odbierania mu morali- i choć na strategiach walki Danielle znała się tak, jak koza na lataniu w przestworzach, wiedziała że nadziei i motywacji potrzeba im teraz jak nigdy.
Dla niej tradycją było chodzenie od straganu do straganu w towarzystwie przyjaciół lub znajomych - z tego też powodu potwierdziła spotkanie z pewnym Carrowem. Pojawiła się również w kuchni, witając ze wszystkimi obecnymi; choć była cichsza niż zwykle, starała się rozmawiać i zagadywać, nawet na najbardziej bzdurne tematy które tylko wpadły jej do głowy, by atmosfera była choć trochę mniej grobowa.
Czy w świecie, gdzie każdy posiada kawałek magicznego drewna, bez którego czuje się jak dziecko we mgle można było być wariatem? Nie zadawała pytań, gdy Brenna przekazała jej świecę. Ufała krewniaczce i wiedziała, że czegokolwiek nie robi, widzi w tym jakiś głębszy sens. Nakropiła czoło woskiem trzykrotnie - przygryzła wargę, gdy na skórze przez chwilę odczuła rozchodzące się ciepło.
- Nie ma takiej potrzeby.- odpowiedziała krótko, nie chcąc żeby starsza Longbottom zaprzątała sobie tym głowę - zdecydowanie miała teraz inne zmartwienia, którym musiała poświęcić uwagę. Świecę podała Rookwoodowi, by i on mógł wykonać ten dziwny rytuał.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
03-14-2023, 11:47 PM  
Patrick spędził dobre kilka godzin, zastanawiając się co powiedzieć pozostałym członkom Zakonu Feniksa i ludziom, którzy w przyszłości mogli należeć do Zakonu Feniksa. Z jednej strony najchętniej nie ukrywałby niczego przed wszystkimi, z drugiej, nie wiedział czy szczegółowa wiedza była im rzeczywiście potrzebna. Tak naprawdę chodziło o to, że Lord Voldemort planował przejęcie mocy ognisk. Cała otoczka związana z kamieniem z kosmosu i truciem Arabelli, była tylko szczegółami. Ciekawymi, bo ciekawymi, ale w obliczu prawdziwego zagrożenia, raczej nieistotnymi.
A z drugiej strony było coś wstrętnie nieetycznego w świadomości, że praktycznie posyłał ich na śmierć, nie mówiąc nawet dlaczego mają umierać. To coś sprawiało, że czuł się gorzej, podwójnie śliski moralnie.
Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Stał niedaleko Brenny i Erika, obserwując tych, którzy się pojawili by odprawić rytuał. Właściwie wszystkich stąd znał – jednych trochę lepiej, innych trochę gorzej, jeszcze innych ledwo. Ale nie zmieniało to tego, że nie chciał by którykolwiek z nich, z tych dobrych ludzi, stracił tego wieczoru życie. Heather Wood doskonale sprawdziła się na Mglistych Mokradłach. W dodatku była taka przeraźliwie młoda… Podobnie jak Rookwood. Swoją drogą, Steward zdawał sobie sprawę, że powinien podpytać go (albo Brennę, Brenna wiedziała wszystko) o to, jak sobie radził po tragedii, która go spotkała. Danielle najchętniej wyekspediowałby tego wieczoru do Św. Mungo, by razem z Florence czekała na rannych. Ale nie zamierzał zabraniać jej udziału w walce, nawet jeśli drażniła go myśl, że mogła przy tym zginąć. Mavelle miała szansę na zajęcie miejsca ojca w brygadzie, tak jak Alastor pewnie sprawdziłby się na miejscu Harper, gdyby tylko dać mu szansę… Musieli przeżyć, Ministerstwo Magii potrzebowało takich jak oni. No i na końcu Longbottomowie. Erik i Brenna. Brenna i Erik. Szczodre rodzeństwo, w tandemie którego jeden miał wielkie, przyjazne serce a druga była przebiegłym, zawziętym, szczwanym lisem. Oboje bardzo oddani sprawie.
Kurwa.
Odebrał świecę i kadzidła w chwili, w której te trafiły do jego rąk, a potem powtórzył dokładnie wszystkie ruchy, które zrobili jego poprzednicy. Pomyślał, że tego wieczoru potrzebowali każdego rodzaju wsparcia, jakie tylko było możliwe.
Wciąż zastanawiał się nad słowami, które mógł wypowiedzieć, ale gdy wreszcie otworzył usta, słowa same z nich wypłynęły.
- Jeśli dzisiaj w nocy dojdzie do ataku śmierciożerców, nie róbcie niczego zbyt bohaterskiego. Jesteście potrzebni żywi. Wszyscy – podkreślił, posyłając każdemu dłuższe, dość ciepłe spojrzenie. - Działajcie z rozwagą.
Po tych słowach zamilkł. A potem zamierzał, skorzystać z okazji – i w momencie, gdy zyska taką możliwość, przekazać na osobności najważniejsze informacje Alastorowi.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
03-15-2023, 11:28 PM  (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-16-2023, 05:33 AM przez Mavelle Bones.)  
Nie żałowała powitania Alastorowi. Ani słowa, ani uścisku. Potraktowała go tak, jakby był po prostu przyjacielem i nic więcej – choć w oczach pojawił się pewien cień.
  Nadal pamiętała.
  Nie wszystko przemijało ot tak, ulatniało się całkiem niczym proch na wietrze. Choć być może wtedy pewne rzeczy byłyby wtedy, najzwyczajniej w świecie, prostsze.
  ”Przemówienia” Patricka wysłuchała w skupieniu; aczkolwiek było ono… cóż. Ładną przestrogą dla tych, którzy byli najmniej zaangażowani w cały chaos, jaki się wokół nich zagęszczał. Bo spojrzenie kobiety, skierowane teraz w stronę Stewarda, wyraźnie mówiło coś w stylu „oboje wiemy, że to niemożliwe”.
  Bo mieli chronić.
  Bo byli tarczą, o którą powinni się rozbić śmierciożercy.
  Bo pewne rzeczy były powinnością, której porzucenia raczej nie należało się spodziewać, nie spośród tu obecnych.
  Choć w jednym zdecydowanie miał rację: działać z rozwagą. A odrobiny rozwagi komuś tu zabrakło, choć może nie tyle rozwagi, co…
  … koncentracji? Niemniej nie zamierzała pozwolić, by Moody paradował przed wszystkimi z woskiem na czole.
  - Alek… chodź no tu – westchnęła cicho, zbliżając się do mężczyzny. Nie miała daleko, stał przecież praktycznie obok. Krok, dwa, żeby stanąć przed nim, oko w oko.
  Jak kiedyś, niejeden raz.
  - Nie możesz świecić tym woskiem na prawo i lewo – mruknęła cicho, wyciągając dłoń, żeby palcami przeczesać grzywkę i ułożyć ją w odpowiedni sposób.
  Jak kiedyś.
  Cholerne Beltane.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Charles Rookwood
#9
03-16-2023, 01:13 AM  
Przez ostatnią tragedię czuł się bardzo odłączony od świata. Jedyne na czym mu zależało to ochrona bliskich, których wciąż miał przy sobie, a w te grupę wliczali się Heather, Cameron i Sarah. Rodzina Longbottomów również stała się mu bliska w ostatnim miesiącu, był im bardzo wdzięczny, ale jego serce biło najwytrwalej dla trójki przyjaciół, dla których zrobiłby praktycznie wszystko.
Miał mieszane uczucia co do słów Brenny, ale wierzył silnie, jak i zdazył zauważyć, że dokładała największych starań, aby przygotować wszystko 'na wszelki wypadek', w tej sytuacji nie było inaczej.
Rzucił Heather krótkie spojrzenie, stojąc w pewnym odstępie od przyjaciółki, bliżej Danielle, która podała mu świecę. Zamierzał walczyć, jeżeli nadarzy się okazja. Umówił się na dzisiejsze Beltane z Cameronem, którego, w razie jakiejkolwiek sytuacji, miał zamiar bezpiecznie odstawić poza teren zamieszania, a ruda... cóż, wierzył, że jej zapału do jakiejkolwiek akcji nie da się poskromić. Nie, żeby Lupin był mniej zadziorny, ale jego specjalizacją była jednak magia lecznicza, która przydawała się poza polem wymiany jakichkolwiek zaklęć defensywnych i ofensywnych.
Zawiesił dłużej spojrzenie na Mavelle i Alastorze - obydwu ich kojarzył z Ministerstwa, ta pierwszą też z domu Longbottomów. Uniósł delikatnie brwi, gdy ich bliskość i wymiana paru słów zmieniła się w sytuacje, w której definitywnie chciałoby się im powiedzieć 'przenieście to do pokoju na pietrze, co?'. Charles nie był jednak odpowiednią osobą, aby wypominać takie rzeczy, bo sam nie próżnował w rozlewności swoich gestów i emocji w tego typu kwestiach. Automatycznie odszukał spojrzeniem tego Heather, aby uśmiechnąć się pod nosem, w ten młodzieńczy sposób chłopca, któremu wciąż bliżej do nastolatka, niż do mężczyzny.
- To chyba moja kolej, zobaczymy czy mi się spodoba - odrzekł, jakby miał właśnie próbować z partnerem bądź partnerką nowej pozycji, a nie wykonywał ważny rytuał. Na zewnątrz brakowało mu powagi, ale były to tylko pozory, którymi zakrywał narastające w nim smutek oraz napięcie, potęgowane zmartwieniem.
Włosy związał szybko w niedbały kok, aby te nie zmieszały się z gorącym woskiem. Skropił czoło trzy razy, przy pierwszym z nich przymknął oczy, ale kolejne wykonał już kierując tęczówki na opadającą ze świeczki krople. Zaciągnął się kadzidłem, co sprawiło że poczuł dziwnie przyjemne dreszcze. Nie był pewien czy zabawa woskiem będzie jego ulubioną w przyszłości, ale na pewno jej nie wykluczał.
Wypuścił powietrze z ust, orientując się, że cały ten czas wstrzymywał oddech.
- Spodziewałem się, że będzie gorzej, jakbyście robili drugą turę to się zgłaszam - czuł, ze atmosfera była napięta, automatycznie więc przybrał rolę klauna, chcąc, aby ludzie swoim zirytowaniem lub rozbawieniem czy kompletnym zażenowaniem skupili się na nim, a nie na zajmujących ich zmartwieniach.
- Ktoś jeszcze jest chętny? - dopytał, rozglądając się po zgromadzonych i trzymając świeczkę w dłoni.


Is it any wonder why princess and kings
Are clowns that caper in their sawdust rings?
Ordinary people that are like you and me
We're keepers of their destiny
Pionek, chroniący figury
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe włosy, ścięte tuż nad ramionami, często rozczochrane. Duże oczy w piwnej barwie. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 178 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. W tłumie łatwo może zniknąć.

Brenna Longbottom
#10
03-16-2023, 09:43 AM  (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-16-2023, 12:22 PM przez Brenna Longbottom.)  
- Myślę, że podziała. W końcu taką informację dostaliśmy– mruknęła jeszcze do brata, kiedy dopytywał o świece. Jej wiara w Albusa pozostawała niezachwiana. Jeszcze. Kto wie, czy najbliższa noc tego nie zmieni? - Gdyby coś się działo, puszczamy pomarańczowe iskry? To nie jest ministerialny sygnał.
Po prostu posłała Patrickowi uśmiech, gdy się odezwał. Ona wiedziała, i on też wiedział, że żadne z nich nie zastosuje się do tych słów, ale doceniała, że je wypowiedział – ze względu na Danielle, Heather i Charliego, którzy jeszcze nie byli chyba w stu procentach pewni, na co się pisali. Nie, właściwie nie mogłeś być pewny, póki nie przeszedłeś prawdziwego chrztu ognia.
- Nic z tego, Jules, żadnej drugiej kolejki – zaprotestowała, przejmując świecę, bo choć zmartwiła się trochę, że Thomas nie przyszedł, wyglądało na to, że rytuał ukończyli już wszyscy. – To przecież działa tak, że pierwszy raz dostajesz bez opłat, żebyś potem wracał po więcej i był gotów płacić – zażartowała dość nieudolnie, by potem świece i kadzidła z powrotem spakować. Ruchy miała pewne, wyraz twarzy niewzruszony, kolejne z wielu jej kłamstw.
Rozejrzała się po zgromadzonych. Co miałaby powiedzieć ludziom, których mogła więcej nie zobaczyć – bo oni zginą albo zginie ona? Bratu i kuzynostwu, że ich kocha, Patrickowi, jak bardzo go szanuje, Heather, że dobrze sobie radzi, Charliemu, że jeszcze odmieni się jego los, Alastarowi, że będą pilnować jego pleców? Słowa zatańczyły na języku i umarły, nim opuściły usta, bo zdawały się jej puste i niepotrzebne.
Za to gdy już, już, miała ruszyć dalej, na moment nim znikła pośród drzew, kierując się na polanę, obróciła się ku nim jeszcze. Na jej ustach zaigrał pierwszy szczery uśmiech tego ranka, niezbyt szeroki, trochę zawadiacki, gdy wypowiadała do nich słowa, być może ostatnie, jakie mieli od niej usłyszeć:
- Jebać Voldemorta.
Postać opuszcza sesję


Nie masz z kim pisać sesji? Zapraszam na pw. Na pewno coś wymyślimy. ;)

Coś mi właśnie nie pasowało. Brenna ma charakter, jakby wpadła do kociołka z endorfinami. By Theseus Fletcher.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Tryb normalny
Tryb drzewa