16 czerwca 1972, wieczór
Robert & Sauriel
Ledwie wrócił. Ledwie tylko pojawił się w Londynie. Nie minęło wiele czasu, a ponownie pogrążył się w licznych zadaniach. Zabrał się za realizacje celów, które sam sobie wyznaczył. Nie potrafił bowiem wszystkiemu bezczynnie się przyglądać. Tak po prostu. Tak zwyczajnie. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy mogło to odbić się czkawką… cóż, w zasadzie każdemu. Bez wyjątku. Dlatego też po spotkaniu ze Stanleyem, znalazł chwilę na to, żeby stosowny list skierować do Sauriela. Musiał się z nim spotkać. Porozmawiać. Spróbować uzyskać od niego pewne informacje. Wszystko to zaś po to, aby nakreślić pełen obraz tego, co działo się w ostatnich tygodniach.
Dokładnie w tym czasie, kiedy on sam zwiedzał Francję, doskonale bawiąc się podczas spóźnionego miesiąca miodowego.
Przyzwyczajony do stałego rytmu dnia, starał się dokończyć ostatnie sprawy. Zamknąć je przed kolacją, od której dzieliły go minuty. Nie chciał zostawiać na biurku rozgrzebanych dokumentów. Nie chciał być zmuszony do poszukiwania tego miejsca, na którym się zatrzymał. Było to dla niego nieszczególnie komfortowe. Wygodne.
A własną wygodę cenił sobie aż nadto.
Kiedy otworzyły się drzwi, do gabinetu zajrzała znajoma skrzatka, składał właśnie podpis pod kolejnym dokumentem. Zamówieniem. Miał sporo do nadrobienia. Nie chciał przecież dopuścić do tego aby biznes – nota bene, na chwilę obecną stanowiący jedyne, stałe źródło utrzymania jego rodziny – splajtował. Nie byłoby to w jego interesie. Rzecz zapewne w pełni zrozumiała.
Skinął głową, dając skrzatce znać, żeby wpuściła gościa. Następnie odsunął od siebie papiery. Odłożył też pióro. Pozbył się z nosa okularów, po które sięgał jedynie sporadycznie – w tych momentach, kiedy odczuwalne zaczynało być zmęczenie. Wszystkie te godziny spędzone nad papierami. Nad książkami. Każda jedna rzecz wylądowała na właściwym miejscu. Odpowiednim. Sobie dedykowanym? Robert zaś podniósł się z fotela. Wyprostował kości, które odczuwały godziny spędzone w jednej pozycji. Niezmiennej.
Gdzie ten czas uciekł?
- Saurielu. – przywitał się, wymijając swoje biurko, gestem wskazując na stolik oraz fotele, które stały w kącie pomieszczenia. Była to opcje wygodniejsza. Skracająca również dystans, jaki pomiędzy ludźmi potrafił wytworzyć wiekowy, drewniany mebel. Znacznie masywniejszy od stolika kawowego. – Niezmiernie mnie cieszy, że znalazłeś czas. Chcesz się czegoś napić?
Starannie dobrane słowa. Maniery, których nie brakowało, kiedy to Robert czegoś chciał. Na coś zdawał się liczyć. Czegoś oczekiwał. Nie zawsze był przecież uprzejmy. Zwyczajnie miły. Może to kwestia okoliczności, które uległy w ostatnim czasie zmianie? Jego roli, która nie była już taka sama jak dawniej. Utraconej pozycji. Bo przecież głupotą byłoby założyć, że Mulciber tak po prostu zatęsknił za dalekim krewnym i jego niewyparzoną gębą. Dokładnie tą samą, przy pomocy której Sauriel niejednokrotnie miał okazje testować jego cierpliwość.