• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[17.08 Clemens & Anthony] The human face a furnace sealed

[17.08 Clemens & Anthony] The human face a furnace sealed
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#11
15.03.2025, 19:18  ✶  
Ciężko było nie przyznać, że przebywanie z Clemensem było zaiste próbą charakteru. Był jak wielki, brudny, rozjuszony bysior, który na oślep tratował wszystko i wszystkich w furii, której źródła Anthony nie do końca pojmował. Zdanie niemalże wyplute i wsmarowane mu w twarz nie pomagała, wręcz przeciwnie - dolewało oliwy do ognia. Przecież nie pozbawiał Warowni dziedzica! Był pogodzony z faktem, że prędzej niż później przyjdzie dzień w którym Erik będzie musiał skonfrontować się ze swoim losem, wybrać czystokrwistą żonę i spłodzić z nią kolejne potomstwo. Ba! Był pogodzony z faktem, że raczej w tym układzie nie będzie dla niego miejsca, biorąc w pierwszej kolejności honorowość jego kochanka, w którą nigdy nie wątpił (a kto wie, może widział ją w nim bardziej nawet niż sam zainteresowany), a po drugie dobro jego rodziny i reputacji, którą należało chronić.
– Jest wolnym człowiekiem, ma prawo wybrać, przynajmniej... przynajmniej w najbliższym czasie– odburknął defensywnie, zawiązując na supeł ręce na swojej piersi - obronnie, w przekonaniu, że mówią zupełnie o kimś innym. A potem odwrócił głowę w kierunku okna całkiem nieźle udając bezmyślne obserwowanie otoczenia, nawet jeśli myśli kotłowały się, a ból rozchodził promieniście pod żebrami.

– Nie można. Dodatkowe zabezpieczenie na wypadek, gdybyś chciał wyskoczyć. Morpheus może jeszcze by to przełknął, ale Quintessa nigdy nie wybaczyłaby mi, gdybym nie odstawił Cię do Anglii w jednym kawałku – odpowiedział chłodno, nie patrząc nawet w stronę przymusowego towarzystwa. Nawet nie miał ochoty węszyć za tym co było przewożone przez starszego braci. Jedyne o czym marzył... to dotrzeć do miejsca ich śródlądowania.

[Obrazek: Qf8FYks.jpeg]

Minęło sporo czasu. Latające karoce nie były aż tak skuteczną formą transportu, jak można było po nich przypuszczać. Chmury i ich kaprysy, prądy powietrzne... Finalnie jednak w okolicy szesnastej wylądowali na kamiennym dziedzińcu włoskiej winiarni, należącej do przyjaciela Anthony'ego. Liguryjskie wybrzeże zachwycało, temperatura i słońce miło łechtały skórę. Wszelkie dąsy Longbottoma Anthony kwitował krótkimi, dość oschłymi w tonie odpowiedziami. Musisz sam sobie zamówić, przecież nie siedzę w Twojej głowie, żeby wiedzieć na co miałbyś tam ochotę. Fakt był jednak taki, że Shafiq pozostał w swoim mugolskim przebraniu. Więcej! Pozostawił marynarkę w karocy, spinki z mankietów schował do kieszeni i zawinął frywolnie mankiety aż do łokci. Ze swojego nesesera, który sprawnie działał jako akcesorium podczas wyciągania starszego czarodzieja z mugolskiej odsiadki wyciągnął kremowy kapelusz typu panama.

W kilku słowach z szerokim uśmiechem na ustach powitał maga, który wyszedł mu na przeciw, prosząc by wziął pod opiekę wychudłe testrale na czas ich nieobecności. Gdy tylko się pożegnali, Anthony pociągnął Clemensa dalej, poza winnicę, która znajdowała się na obrzeżach niewielkiej nadmorskiej mieścinki. Wąskie uliczki były na pół wymarte z powodu dogasającej siesty, upał wciąż dawał się we znaki, chłodzony przyjemną jodową bryzą.

Tymczasem Anthony na tych włoskich ziemiach odżywał. Z każdą chwilą jego krok zdawał się być bardziej sprężysty, uśmiech mniej wymuszony. Może nawet udało mu się zapomnieć, że jest na tym "wypadzie" z kimś kto go tak szczerze nienawidzi.
– Szczerze nie rozumiem idei siesty – podjął nieoczekiwanie, – ale kiedy byłem na delegacjach zwykle starczał mi tydzień i sam łapałem się na tym, że między pierwszą o czwartą ledwie da się myśleć o czym innym niż drzemka. O patrz, idziemy tam, akurat otworzyli! – Wskazał obdartą kamieniczkę obrośniętą bluszczem, przed którą właśnie śniady Włoch w nieco zszarzałym od prania białym fartuchu wyciągał kredową tablicę zachęcającą do odwiedzin. Szyld nad restauracją głosił wszem i wobec, że dzisiejszym ich obiadem będzie pizza. –Buonasera Giovanni! Ti ho portato un nuovo cliente. Avrai l'opportunità di praticare il tuo inglese perché il mio amico non conosce affatto l'italiano. – melodyjny język popłynął z ust Shafiqa, gdy energicznie zamachał w stronę właściciela. – Tylko błagam, nie pytaj go o sosy. Ale myślę, że oliwa z chili może Ci posmakować – dodał już w stronę swojego towarzysza i przyspieszył kroku.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#12
18.03.2025, 15:43  ✶  
Co to do kurwy znaczy „może wybrać z najbliższym czasie”? Co miało potem powstrzymywać Tessę? Czy on sugerował, że urok tej kobiety miałby mieć jakąś datę ważności? Że gdy minie ten „najbliższy czas”, znikną adoratorzy? Woody’emu aż oczy wyszły z orbit, gdy usłyszał to zdanie, i wypuścił gwałtownie powietrze nosem. Doprowadził go Shafiq na skraj rękoczynu, lecz skórę uratowała mu ciasnota. We wnętrzu karety nie szło wziąć porządnego zamachu, miał to szczęście.
— Taki paskudny burżujek, a go na korbę kurwa nie stać — bąknął obrażony i on również resztę podróży spędził w milczeniu, nie patrząc na towarzysza niedoli.

Mógł protestować przeciw wyjściu z wozu. Powinien był. Jakaś uparta część Longbottoma chciała się zapierać rękami, nogami i każdą dostępną częścią ciała. Osłami go nie powinni móc stamtąd wywlec, skoro już zadeklarował, że nie idzie.
Ale zgłodniał. Cholera, zgłodniał, a i suszyło go trochę, to i zmiękł. Wszystko wina tego, że go w polskim areszcie nikt nie nakarmił, a wódeczkę mógł co najwyżej zwąchać z oddechu oficera. Kiszki marsza mu grały, a skoro Anthony’emu tak bardzo zależało na kolacji z nim, to już ostatecznie wylazł w dumnym milczeniu z wozu i podążył za gospodarzem.
Pozostawienie w wozie oficjalniejszej części stroju poczytał zaś Shafiqowi oczywiście za nic innego jak pozerstwo.
Ha, patrzcie na mnie, jaki jestem luzak. Khe, no jasne, śmiał się z niego w duchu, choć przyznać trzeba, że Anthony nawet mu tym swoim kapelutkiem trochę humor poprawił. Ale nie z Woodym te numery, on się poznał na tej manipulacji od razu, toć jako detektyw sam wielokrotnie próbował przekonać swoje ofiary, że tyle ich łączy i są tacy podobni, żeby zachęcić gagatka do spoufalenia. Główka pracuje.
Gdyby nie wciąż siedzące Woody’emu w tej główce wspomnienie porażki, może nawet uznałby całokształt tego wypadu za wyśmienitą wycieczkę. Włoskie ukropy działały na człowieka jakoś inaczej niż te rodzime, nie mówiąc już o ich połączeniu z nadmorskim powietrzem. Nie bez powodu był to popularny wakacyjny kierunek.
— Czego tu można nie rozumieć? — obruszył się Woody. — Odpoczywać trzeba, ile wlezie. Wytresowali cię w Ministerstwie, ot co, chodzisz dla nich jak posłuszny trybiczek, to i nie rozumiesz sjesty. Poleżałbyś trochę do góry brzuchem, i nie mówię, że jakiś nędzny tydzień… nie, to musi być minimum miesiąc albo dwa… to byś wtedy zrozumiał, jak ci zatruli łeb twoją kulturą pracy. Z pracą to trzeba ostrożnie, Tony, bo jak cię capnie, to oddajesz jej duszę. Praca odziera z człowieczeństwa, ucina więź człowieka z samym sobą. To najgorsze, co nas spotkało.
I mógłby tak długo rantować, ale wykładnia marksistowskiej teorii alienacji pracy ustami barmana z Nokturnu to temat na osobną sesję.
Dzisiaj najważniejsza jest pizza. Co tu dużo mówić: o takie okoliczności biesiadowania nie posądziłby Anthony’ego Shafiqa, więc — rzecz jasna — musiał być to spisek za strony cwaniaka. Nie zamierzał bynajmniej dać się zbić tym zaskoczeniem z tropu, co to to nie. Nie kłopotał się nawet próbami zrozumienia języka makaronu, przeszedł wprost do kontrataku.
— Garçon, piwa! — złożył swoją dyspozycję w stronę mężczyzny, z którym rozmawiał Shafiq. Gdy zaś Anthony przyspieszył, Woody sprężystym krokiem dogonił go i złapał za rękę. Romantycznie. Splatając palce w palce. Nie że jak złodzieja za rękę na gorącym uczynku. — Tak sobie chodzicie za rączki? — zapytał lekko, nie oglądając się na pracownika restauracji. Z ich dwojga to Anthony będzie bardziej zażenowany, to się liczyło. On był tu anonimowym dziadem na wakacjach. — Fajnie, fajnie. Tyle że Tessa woli mocniejsze. — Na moment ścisnął biedną dłoń Shafiqa swoim imadłem, po czym uwolnił go łaskawie.


piw0 to moje paliwo
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#13
20.03.2025, 12:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.03.2025, 21:20 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony nienawidził nie mieć kontroli nad sytuacją. Anthony nienawidził być dotykany bez pozwolenia. Anthony nienawidził, gdy kpiono z niego w tak oczywistych sposób.

Dłoń w dłoni, palce splecione w publicznej przestrzeni. Nie miał pojęcia skąd Clemens wiedział, że jest to jedno z jego największych marzeń, tych nierealnych, tych cicho tkanych zimowymi wieczorami id czasu gdy w końcu zaakceptował, że jego natura znacznie odbiega od ustalonej i zaakceptowanej normy. Marzenie teraz skalane koszmarnymi okolicznościami.

Shafiq byl do wnętrza swojego jestestwa wstrząśniety tym gestem. Owszem miał słabość do Warowni i jej mieszkańców, ale w ostatecznym rozrachunku były powody dla których Clemens już tam nie mieszkał. Pozornie powinno to czynić ich w pewnym sensie sojusznikami, obaj niemile widziani choć z kompletnie odmiennych powodów. Tymczasem starszy brat Morpheusa robił wszystko, żeby wytrącić go z równowagi i grał och jakże grał na wspaniałe dobranych nutach. Policyjne doświadczenie, czy szczęśliwy traf?

– Co jest z Tobą nie tak?! – wysyczał w jego stronę momentalnie stając w miejscu, nie wyrywając się jednak, w pełni świadom, że scena nabrałaby wtedy jeszcze bardziej karykaturalnego wymiaru. Mógł przecież spodziewać się agresji, jeśli Clemens dowiedziałby się o jego relacji z Erikiem, ale prędzej wyobrażałby to sobie, jako rozładowanie zgromadzonego napięcia przemocą bezpośrednią, aniżeli takkim ciągiem upokorzeń. Czy zasłużył sobie na to scenką o poranku? Być może. Czy widział w tym czystą i jawną niesprawiedliwość i niewdzięczność wymierzoną w swoją stronę? Z pewnością. Ostatecznie Anthony miał wrażliwe ego, zwłaszcza gdy Clemens od od samego początku urabiał go w poszukiwaniu granic, które można zbrukać.

Giovanni widząc napiętą sytuację, dyplomatycznie ukrył się wewnątrz lokalu. Anthony zaś, gdy tylko Clemens wypuścił go ze swojego żelaznego chwytu , zabrał swoją dłoń jak oparzony. Był czerwony na twarzy, dotknięty do żywego tą jawną kpiną. Dał się sprowokować. Zbyt łatwo można powiedzieć. Zbyt łatwo...

– I co do tego wszystkiego ma Quintessa?! Naprawdę uważasz, że dłoń jak imadło i drwiny z jej przyjaciela to coś co sprawi, że ją odzyskasz? Że to jakiś popieprzony konkurs?! – wykrzyczał może nieco piskliwie, jakby był znów zahukanym nastolatkiem gorączkującym się na wymyślone przez Longbottoma aktywności fizyczne mające zapewnić gryzipiórkom odrobinę ruchu. Zaraz potem jednak wyrzucił dłonie ku górze w obronnym geście, kiwajac z niedowierzaniem głową i cofając się krok, potem drugi. – Nie... nie, to był błąd... Nie wiem czemu uwierzyłem Twojemu bratu, że można w Tobie odnaleźć jakiekolwiek wsparcie i pieprzoną akceptację gdy się jest... – urwał, nie mogąc przestać sobie wyrzucać, że dał się podejść jak dziecko. Brawo Clemensie. Szach mat. Wyborne zwycięstwo. – Nie wiem po co chciałem Cię tu zabrać. Nie wiem jak mogłem sobie roić, że dotrze do Twojego zakutego łba, że gramy do tej samej bramki. Chcesz jechać do domu ze swoimi zabawkami, to jedź do domu. Mam dość. Drogę do karocy znasz – to powiedziawszy odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wybrzeża, łagodnego lazuru iskrzącego od słońca odbijającego się od pomarszczonych fal.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#14
22.03.2025, 16:17  ✶  
Woody uwielbiał przejmować kontrolę nad sytuacją. Woody uwielbiał przełamywać bariery cudzej strefy komfortu. Woody uwielbiał kpić z ludzi (w oczywisty i nieoczywisty sposób).
Tyle że… tym razem nie miał nic złego na myśli. Czas spędzony w karocy rozgonił kipiące w nim emocje; rozpalało się w nim szybko, lecz równie szybko gasło. Nawet jeśli — jak tego dnia — bardzo chciał wypielęgnować w sobie gniew i urazę, to one wbrew jego woli uleciały (mimo że nie pozwolono mu, o zgrozo, otworzyć okna). Mimo najszczerszych chęci, nie należał do pamiętliwych ani małostkowych. Nie puszczał drobnych waśni w zapomnienie, one same tam odchodziły i nie umiał ich zatrzymać.
Szedł na tę kolację w sympatycznym humorze. Zaczął w końcu z Anthonym nawet rozmawiać, a nie burczeć pod nosem. Porada rzucenia pracy i absurdalnie długich wakacji nie była przecież do udzielania wrogom! Bo to naprawdę była solidna rada z głębi próżniaczego serca. Zniknęła zawiść, zniknęły dąsy. Zostało brutalne, choć serdeczne w swoich korzeniach poczucie humoru. I to ono wybuchło mu w twarz z taką siłą, że zdębiał. Brakło mu błyskotliwej odwijki, nie miał na to żadnego żartu w rękawie.
— Co z tobą jest nie tak? — odparował tylko, przybierając gniewny grymas.
Lecz za tą maską gniewu nie było gniewu, a o wiele mniej przyjemny bukiet skomplikowanych odczuć.
Woody Tarpaulin uwielbiał się gniewać, to było takie wygodne: dać się porwać ślepemu szałowi, huknąć, grzmotnąć i ochłonąć. Ta emocja była prosta, atawistyczna, przebiegała zawsze tak samo i nie wymagała od niego refleksji, a fizycznego rozładowania napięcia. Anthony tymczasem wepchnął go w coś o wiele gorszego. Do wydostania się z tej pułapki nie wystarczyło uwolnić bestii i dać jej się wyszaleć. Spętał go poczuciem winy, tak samo jak pętała go przed laty Tessa. Nie, nie pętała go ani Tessa, ani Tony — on sam się w to wpierdalał brakiem wyczucia, a potem nie potrafił wyjść. Tak, lata mijały, a on wciąż nie nauczył się wychodzić z tych sideł. Umiał tylko przemalować się na barwy gniewu i dlatego jego miejsce było na Nokturnie; tam jego język rozwiązywania problemów był cenny.
— Co za pierdolenie. Niech Morpheus przestanie o mnie pierdolić! Nie po to wyjebałem z waszego cyrku, żebyście o mnie wciąż pierdolili! — fuknął mu jeszcze na odchodnym.
Dał mu iść przed siebie, bo co miał zrobić? Stał tam z groźnie ściągniętymi brwiami, odziany w pogardę i nonszalancję. Bo wali go to, pierdoli go ta cała szopka. Jebane konwenansiki, brak poczucia humoru i dystansu. Wydelikacone skurwysyny i ich fochy. Opluć to mało.
I został sam, a wkrótce odkrył, że nie wie, gdzie iść dalej. Ruszył więc niechętnie po śladach Shafiqa, a im dalej szedł, tym więcej sensów wyłuskiwał z ich utarczki. Nie był aż tak w ciemię bity, aby nie skojarzyć faktów. Nie mianowali go detektywem bez powodu (a powodem tym nie był nepotyzm).
Im dalej szedł, tym trudniej było stawiać kolejne kroki, grzązł w tym pierdolonym piachu wsypującym się do butów. Poddał się, zostając w odaleniu, na tyle blisko podszedł jednak, aby zobaczyć Anthony’ego i usłyszeć go.
— Nie chcę jej odzyskać! Możesz ją mieć! Nie dbam o to! — darł się, próbując przebić głosem szum fal rozbijających się o wybrzeże i wiatr złośliwie szarpiący słowa (oraz kapelusz, który musiał przytrzymać ręką). — Chociaż zaczynam wątpić! Czy to jej chcesz! Możesz mieć, kogo chcesz! Morpheus ci ufa! To i ja ci zaufam! Oślizgła gnido! — A było to najbardziej pieszczotliwe oślizgła gnido, jakie mogliście w życiu usłyszeć.


piw0 to moje paliwo
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#15
25.03.2025, 15:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.05.2025, 23:18 przez Anthony Shafiq.)  
Gniew szumiał mu w uszach, a okoliczności szczęśliwie sprzyjały, aby umysł nie odtwarzał w tym upokorzeniu sceny sprzed lat. To nie był korytarz Warowni, to nie była ułudnie przyjazna, wręcz sielska otoczka Doliny Godryka. Finalnie to był jego teren, z dala od wszystkich ojców, którzy mieli lepszy plan na to, jakie powinny być ich dzieci. Jak miało wyglądać ich życie, jak mieli awansować, jak mieli kochać. Nie każdą bitwę udawało się wygrać, a tę Anthony położył jeszcze zanim ją zaczął, zniżając się do poziomu Longbottoma, a potem będąc przygniecionym jego wieloletnim doświadczeniem w byciu dupkiem. Dwuznaczności odbierane jako szyderstwa z jego własnej odmienności, gęsta cisza w karocy, to tylko napędzało tę szaloną kolejkę pozbawioną hamulców.

Gdy dotarł do plaży, zdjął buty i dalej poszedł boso te kilkanaście metrów, by z impetem wylądować na piasku i patrzeć na wodę. Ten dzień był chłodny, ale nie brakowało ludzi spragnionych lazurowego wybrzeża. Nie widział ich i nie słyszał, pogrążony we wściekłości na samego siebie. Morpheus, Jonathan, Quintessa, to były bardzo ważne osoby w jego życiu i wiedział ze wszech miar, że dla tych osób Clemens znajdował się w kręgu zaufania. Oczywiście nikt nie kazał nikomu wybierać, opowiadać się po którejś ze stron, ale do licha była wojna, więc tą chorą przepychankę mogli odłożyć na kiedy indziej. Nie potrzeba było wiele czasu by uderzyła go w twarz jego własna hipokryzja, bo przecież bez zastanowienia zadeklarował chęc pomocy, skoro miał możliwość powyzłośliwiania się nad nieszczęśnikiem złapanym przez mugoli. Chciał poczuć słodycz satysfakcji, chciał poczuć się lepiej ze świadomością, że przyjaźń z nim jest opłacalna, wbrew słowom wyrzuconym z Godrykowej głowy dwadzieścia przeszło lat temu. Zamiast tego czuł tylko sól, wgryzającą się morską sól i słyszał chrobot piasku pod palcami i słyszał...

Krzyk Clemensa unosił się nad głowami ludzi, którzy z zaciekawieniem w ten sierpniowy czas odwracali ku niemu głowy. Większość z nich nie rozumiała języka, którym się posługiwał ale część z zainteresowaniem śledziła sytuacje, nerwowo chichocząc i próbując tak patrzeć, żeby nie patrzeć w sposób zbyt oczywisty.

Anthony początkowo zamierzał zignorować te wykrzykiwane brednie, zatkać sobie uszy, albo pstryknąć palcami gniewnie i wypełnić usta krzykacza piachem. W końcu nie wytrzymał i poderwał się wściekle, pozostawiając za sobą skórzane mokasyny i drąc się w odpowiedzi Clemensowi:

- Tak kurwa wcale nie chcesz! Dlatego cały czas o niej mówisz! To o niej mówiłeś! Może jak w końcu usiądziesz i przestaniesz pajacować! Może jak jej wysłuchasz to zrozumiesz, że nie musicie się szarpać ze światem sami! - Stali już twarzą w twarz, Anthony wcale nie wyglądał tak jak zwykle, daleko było mu do zwyczajowego opanowania i wymuskanej pozy polityka z pierwszych stron gazet. - Nie musisz mi ufać, - odbił się już ciszej od jego słów, nie spuszczając drugiego mężczyzny z oczu, cedząc każde słowo z pełnią przekonania kotłującego się w unoszącej się nierównym pulsem piersi - ale kochamy tych samych ludzi, Ty jesteś dla nich ważny, więc jesteś też ważny dla mnie. Czy tego chcesz, czy nie. - tak chyba działała rodzina, ale Shafiqowi nawet przez myśl nie przeszło to słowo, a tym bardziej nie przeszłoby przez gardło. - I choćbym miał drugi raz jechać przez całą Europę i wyciągać Twój niewdzięczny tyłek z najgorszego, najbrudniejszego, najbardziej zapyziałego kicia, to zrobiłbym to znowu, bez większych nadziei na pierdoloną wzajemność z Twojej strony. Za co Ty mnie tak nienawidzisz, nie wiem, ale daj mi dzisiaj już spokój. Wygrałeś.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#16
26.04.2025, 15:18  ✶  
Nie po to Woody wydostawał się z pęt społecznej przyzwoitości, aby teraz przejmować się ludzkimi spojrzeniami. A już na pewno nie spojrzeniami bandy italskich wieśniaków. Nawet jeśli który z nich zrozumiał, o czym toczy się rozmowa, to i cóż z tego. Nigdy ich więcej nie zobaczą na oczy, a żadne doczesne chichoty nie przebijały się pod skórę Tarpa.
I oczywiście: to o niej mówił. Zawsze o niej mówił, zawsze była gdzieś z tyłu jego głowy. Zawsze ona. Czy kobieta była obecna w jego codzienności osobiście, czy też nie, myśl o niej zawsze mu towarzyszyła. Wszystko w jakimś stopniu odnosił do niej, do jej sądów, do jakiegoś fragmentu ich tak długiego wspólnego życia. Spletli się w nim tak mocno, że Quintessa miała naznaczyć już całą resztę jego doświadczenia, choćby tylko pośrednio. Była głosem jego wewnętrznego monologu, gdy trzeba było pohamować nieokiełznane żywioły rozsądkiem i zatrzymać go na krawędzi kolejnego głupstwa. Jeśli istniały w nim jakieś granice, to wyznaczały je jej usta przy jego uchu, które szeptały kojące: daj spokój, Woodrow, gdy jego temeperament zaczynał krzesać pierwsze iskry.
— Nie mamy, o czym rozmawiać — podsumował defensywnie pouczenia Shafiqa, urażony tym, że ten zarozumiały człowiek śmiał się poczuć w prawie do częstowania go swoimi złotymi radami. — Nie ma, o czym rozmawiać. Nie da się wrócić z Nokturnu. Na pewno nie do jebanej Warowni. Nie do tego domu płot w płot z Godrykiem. — Znów poczuł języki gniewu liżące jego nerwy, kuszące do podjęcia walki.
Daj spokój, Woodrow.
Lubili go. Tessa go lubiła. Widziała w nim coś pozytywnego, coś godnego jej sympatii. Czy nie powinien chociaż spróbować tego zrozumieć? Sam szczycił się w swoim sercu tym, że rozumie niezrozumianych, przytula odrzuconych i trudnych. Potrafił wybaczać rabusiom i kanciarzom, a nie znalazłby w sobie cienia sympatii dla człowieka, za którym przepadało tylu jego bliskich? Chciał czy nie chciał, Anthony Shafiq był nieodłączną częścią krajobrazu jego życia i gdy spróbował sobie wyobrazić rzeczywistość bez niego, ukuło go lekkie poczucie pustki.
— A niech mnie, że też bym za tobą pojechał na koniec świata. A co! — zawyrokował w końcu. Objął go ramieniem i przyciągnął do siebie uścisku, krótkim i krzepkim, jak brat z bratem wymienia męskie pozdrowienie. Romantyzm chwili burzył tylko zapach stęchłego potu niemytego od długich godzin mężczyzny. Gdy Woody puścił Anthony’ego, ustawił się u jego boku, twarzą w stronę, z której przyszli, ku pizzerii. — Dobrze ci Morpheus powiedział. Mam akceptację. Będę wspierał waszą zażyłość — dodał konspiracyjnym szeptem, tak aby tej części już nikt na plaży na pewno nie usłyszał. — To my dwaj jesteśmy prawie rodzina, się okazuje. I obiecałeś mi obiad.


piw0 to moje paliwo
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#17
06.05.2025, 23:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.05.2025, 23:18 przez Anthony Shafiq.)  
Ten uśmiech nie powinien zagościć na jego twarzy, a Clemens nie powinien na niego patrzeć jak w otwartą księgę i to taką napisaną po angielsku. Ale samo wspomnienie Godryka w kontekście głęboko zakorzenionej niechęci wzbudziło na jego twarzy lekki uśmiech, błysk stalowych ślepi wyrażających zrozumienie.

Może jednak mamy coś wspólnego.

Już wcześniejsze słowa starszego z braci Longbottomów wywołały w nim lawinę przemyśleń. Wspominał coś o kradzieży czegoś staremu Longbottomowi i teraz już Shafiq wiedział, że chodziło o jego interlokutora i Quintessę, ale przecież jego myśli same pobiegły do Godryka i jednego z jego najznamienitszych wnuków. Czy rzeczywiście o to chodziło? Aby coś dowieść? Aby udowodnić? Wiedział, że gdyby spotkał się twarzą w twarz z nestorem rodu, wiedział że chciałby mu wykrzyczeć te wszystkie słowa o przyjaźniach, które ten winien zawiązywać, o sojuszach ponad uprzedzeniami o konieczności szukania wsparcia od ręki, którą się wcześniej opluło i wyrzuciło za drzwi. Nie chciał aby Godryk prosił, błagał. O nie. Wystarczyłoby mu tylko chłodne i pozornie pozbawione emocji skinienie głowy. Wystarczyłaby mu świadomość, że miał racje. Że Bóg musiał wpuścić znów białego węża do Raju, przyparty do muru przez inne węże, te pełzające po niebie i wsuwające się w oczodoły przerażającej czaszki.

Morpheus oczywiście był poza tym układem, pacjent zero, osoba, która pierwsza pokazała mu czym jest bezinteresowna miłość. Quintessa. Thomas. Erik. Nieudolne próby poznania bliżej Brenny. Równie nieudolne próby uzyskania jakiegokolwiek porozumienia z Clemensem. Doroczne samotne Yule z pielęgnowanym marzeniem, w którym zasiadał do ogromnego stołu tej szalonej rodziny i milczy, będąc po prostu częścią idealnych świąt od momentu, gdy Morpheus pierwszy raz opowiedział mu "jak to u nich jest". Owoc zakazany. Zieleńsza trawa.

A jednak gardził ograniczonym spojrzeniem Godryka, jego pychą, która kroczyła przed upadkiem. Zalewała go biała gorączka na myśl o bucie z jaką ten ród był przekonany o swojej moralnej słuszności tylko dlatego, że opowiadali się po stronie promugolskiej, jakby głoszone hasła miały wygrać za nich wojnę. A jednak zapewne przebodźcowany uciekłby z tej uczty, schronił się w bibliotece, licząc że dziedzictwo zmarłej pani Longbottom z domu Slughorn gdzie jeszcze znajdzie odbicie jej obecności na półkach uginających się od książek. Czy marzenie o niedostępnym było tym czego rzeczywiście chciał?

Kochał Longbottomów, choć na swój sposób męczyli go okrutnie.

Uścisk mężczyzny przyjął z zaskoczeniem, ale przyjął go, niepomny na smród niemytego ciała - w końcu ten jeden raz Clemensowi mógł wybaczyć, nie był brudny ze swojej winy. Był trochę sztywny, wciąż niepewny, dziwnie wrażliwy on, ślimak obrany ze swojej skorpuki. Kolejne słowa o wsparciu i kibicowaniu jego związkowi z Morpheusem przyjął z uniesieniem brwi. Cóż... czyż ledwie kilka dni temu nie przyrzekali sobie na dobre i złe, przyczepiając kłódkę na mugolskim moście? Kłódka z pewnością już zniknęła, a więź... ta była od zawsze. Na zawsze.

Patrząc w twarz stojącego przed nim mężczyzny zignorował gwizdy tych, którzy uznali tę wymianę zdań jako kłótnię o kobietę. Albo kłótnię kochanków. Nie miało to znaczenia. Patrząc w twarz stojącego przed nim mężczyzny uśmiechnął się, być może pierwszy raz tego dnia szczerze. Być może był to po prostu pierwszy raz odkąd w ogóle mieli szansę się poznać. Łagodne uniesienie kącików ust sięgnęło oczu, okraszając je przyjemną, łagodzącą dość ostre rysy ażurową siecią mimicznych zmarszczek, a ostra stal tęczówek stałą się miękkim, gołębim puchem.

Po chwili wahania, wyciągnął ku niemu dłoń i położył ją na szerokim barku byłego aurora.

– Chodźmy Woody. Musisz umierać z głodu, a mugolska pizza potrzebuje swoje odsiedzieć w piecu.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (4625), Woody Tarpaulin (4106)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa