15.03.2025, 19:18 ✶
Ciężko było nie przyznać, że przebywanie z Clemensem było zaiste próbą charakteru. Był jak wielki, brudny, rozjuszony bysior, który na oślep tratował wszystko i wszystkich w furii, której źródła Anthony nie do końca pojmował. Zdanie niemalże wyplute i wsmarowane mu w twarz nie pomagała, wręcz przeciwnie - dolewało oliwy do ognia. Przecież nie pozbawiał Warowni dziedzica! Był pogodzony z faktem, że prędzej niż później przyjdzie dzień w którym Erik będzie musiał skonfrontować się ze swoim losem, wybrać czystokrwistą żonę i spłodzić z nią kolejne potomstwo. Ba! Był pogodzony z faktem, że raczej w tym układzie nie będzie dla niego miejsca, biorąc w pierwszej kolejności honorowość jego kochanka, w którą nigdy nie wątpił (a kto wie, może widział ją w nim bardziej nawet niż sam zainteresowany), a po drugie dobro jego rodziny i reputacji, którą należało chronić.
– Jest wolnym człowiekiem, ma prawo wybrać, przynajmniej... przynajmniej w najbliższym czasie– odburknął defensywnie, zawiązując na supeł ręce na swojej piersi - obronnie, w przekonaniu, że mówią zupełnie o kimś innym. A potem odwrócił głowę w kierunku okna całkiem nieźle udając bezmyślne obserwowanie otoczenia, nawet jeśli myśli kotłowały się, a ból rozchodził promieniście pod żebrami.
– Nie można. Dodatkowe zabezpieczenie na wypadek, gdybyś chciał wyskoczyć. Morpheus może jeszcze by to przełknął, ale Quintessa nigdy nie wybaczyłaby mi, gdybym nie odstawił Cię do Anglii w jednym kawałku – odpowiedział chłodno, nie patrząc nawet w stronę przymusowego towarzystwa. Nawet nie miał ochoty węszyć za tym co było przewożone przez starszego braci. Jedyne o czym marzył... to dotrzeć do miejsca ich śródlądowania.
Minęło sporo czasu. Latające karoce nie były aż tak skuteczną formą transportu, jak można było po nich przypuszczać. Chmury i ich kaprysy, prądy powietrzne... Finalnie jednak w okolicy szesnastej wylądowali na kamiennym dziedzińcu włoskiej winiarni, należącej do przyjaciela Anthony'ego. Liguryjskie wybrzeże zachwycało, temperatura i słońce miło łechtały skórę. Wszelkie dąsy Longbottoma Anthony kwitował krótkimi, dość oschłymi w tonie odpowiedziami. Musisz sam sobie zamówić, przecież nie siedzę w Twojej głowie, żeby wiedzieć na co miałbyś tam ochotę. Fakt był jednak taki, że Shafiq pozostał w swoim mugolskim przebraniu. Więcej! Pozostawił marynarkę w karocy, spinki z mankietów schował do kieszeni i zawinął frywolnie mankiety aż do łokci. Ze swojego nesesera, który sprawnie działał jako akcesorium podczas wyciągania starszego czarodzieja z mugolskiej odsiadki wyciągnął kremowy kapelusz typu panama.
W kilku słowach z szerokim uśmiechem na ustach powitał maga, który wyszedł mu na przeciw, prosząc by wziął pod opiekę wychudłe testrale na czas ich nieobecności. Gdy tylko się pożegnali, Anthony pociągnął Clemensa dalej, poza winnicę, która znajdowała się na obrzeżach niewielkiej nadmorskiej mieścinki. Wąskie uliczki były na pół wymarte z powodu dogasającej siesty, upał wciąż dawał się we znaki, chłodzony przyjemną jodową bryzą.
Tymczasem Anthony na tych włoskich ziemiach odżywał. Z każdą chwilą jego krok zdawał się być bardziej sprężysty, uśmiech mniej wymuszony. Może nawet udało mu się zapomnieć, że jest na tym "wypadzie" z kimś kto go tak szczerze nienawidzi.
– Szczerze nie rozumiem idei siesty – podjął nieoczekiwanie, – ale kiedy byłem na delegacjach zwykle starczał mi tydzień i sam łapałem się na tym, że między pierwszą o czwartą ledwie da się myśleć o czym innym niż drzemka. O patrz, idziemy tam, akurat otworzyli! – Wskazał obdartą kamieniczkę obrośniętą bluszczem, przed którą właśnie śniady Włoch w nieco zszarzałym od prania białym fartuchu wyciągał kredową tablicę zachęcającą do odwiedzin. Szyld nad restauracją głosił wszem i wobec, że dzisiejszym ich obiadem będzie pizza. –Buonasera Giovanni! Ti ho portato un nuovo cliente. Avrai l'opportunità di praticare il tuo inglese perché il mio amico non conosce affatto l'italiano. – melodyjny język popłynął z ust Shafiqa, gdy energicznie zamachał w stronę właściciela. – Tylko błagam, nie pytaj go o sosy. Ale myślę, że oliwa z chili może Ci posmakować – dodał już w stronę swojego towarzysza i przyspieszył kroku.
– Jest wolnym człowiekiem, ma prawo wybrać, przynajmniej... przynajmniej w najbliższym czasie– odburknął defensywnie, zawiązując na supeł ręce na swojej piersi - obronnie, w przekonaniu, że mówią zupełnie o kimś innym. A potem odwrócił głowę w kierunku okna całkiem nieźle udając bezmyślne obserwowanie otoczenia, nawet jeśli myśli kotłowały się, a ból rozchodził promieniście pod żebrami.
– Nie można. Dodatkowe zabezpieczenie na wypadek, gdybyś chciał wyskoczyć. Morpheus może jeszcze by to przełknął, ale Quintessa nigdy nie wybaczyłaby mi, gdybym nie odstawił Cię do Anglii w jednym kawałku – odpowiedział chłodno, nie patrząc nawet w stronę przymusowego towarzystwa. Nawet nie miał ochoty węszyć za tym co było przewożone przez starszego braci. Jedyne o czym marzył... to dotrzeć do miejsca ich śródlądowania.
![[Obrazek: Qf8FYks.jpeg]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=Qf8FYks.jpeg)
Minęło sporo czasu. Latające karoce nie były aż tak skuteczną formą transportu, jak można było po nich przypuszczać. Chmury i ich kaprysy, prądy powietrzne... Finalnie jednak w okolicy szesnastej wylądowali na kamiennym dziedzińcu włoskiej winiarni, należącej do przyjaciela Anthony'ego. Liguryjskie wybrzeże zachwycało, temperatura i słońce miło łechtały skórę. Wszelkie dąsy Longbottoma Anthony kwitował krótkimi, dość oschłymi w tonie odpowiedziami. Musisz sam sobie zamówić, przecież nie siedzę w Twojej głowie, żeby wiedzieć na co miałbyś tam ochotę. Fakt był jednak taki, że Shafiq pozostał w swoim mugolskim przebraniu. Więcej! Pozostawił marynarkę w karocy, spinki z mankietów schował do kieszeni i zawinął frywolnie mankiety aż do łokci. Ze swojego nesesera, który sprawnie działał jako akcesorium podczas wyciągania starszego czarodzieja z mugolskiej odsiadki wyciągnął kremowy kapelusz typu panama.
W kilku słowach z szerokim uśmiechem na ustach powitał maga, który wyszedł mu na przeciw, prosząc by wziął pod opiekę wychudłe testrale na czas ich nieobecności. Gdy tylko się pożegnali, Anthony pociągnął Clemensa dalej, poza winnicę, która znajdowała się na obrzeżach niewielkiej nadmorskiej mieścinki. Wąskie uliczki były na pół wymarte z powodu dogasającej siesty, upał wciąż dawał się we znaki, chłodzony przyjemną jodową bryzą.
Tymczasem Anthony na tych włoskich ziemiach odżywał. Z każdą chwilą jego krok zdawał się być bardziej sprężysty, uśmiech mniej wymuszony. Może nawet udało mu się zapomnieć, że jest na tym "wypadzie" z kimś kto go tak szczerze nienawidzi.
– Szczerze nie rozumiem idei siesty – podjął nieoczekiwanie, – ale kiedy byłem na delegacjach zwykle starczał mi tydzień i sam łapałem się na tym, że między pierwszą o czwartą ledwie da się myśleć o czym innym niż drzemka. O patrz, idziemy tam, akurat otworzyli! – Wskazał obdartą kamieniczkę obrośniętą bluszczem, przed którą właśnie śniady Włoch w nieco zszarzałym od prania białym fartuchu wyciągał kredową tablicę zachęcającą do odwiedzin. Szyld nad restauracją głosił wszem i wobec, że dzisiejszym ich obiadem będzie pizza. –Buonasera Giovanni! Ti ho portato un nuovo cliente. Avrai l'opportunità di praticare il tuo inglese perché il mio amico non conosce affatto l'italiano. – melodyjny język popłynął z ust Shafiqa, gdy energicznie zamachał w stronę właściciela. – Tylko błagam, nie pytaj go o sosy. Ale myślę, że oliwa z chili może Ci posmakować – dodał już w stronę swojego towarzysza i przyspieszył kroku.