Zgodził się. Dlaczego miałby się nie zgodzić, w końcu to młodzież lepiej się znała na mugolach. Chyba. Trochę na to liczył, bowiem on sam na mugolach znał się niewiele. Pamiętał, jak dawno temu ktoś poprosił go o numer telefonu. Słowo dziwnie smakowało na języku, dziwną obcością i nienaturalną energią. Nie zamierzał dociekać co to jest ten telefon ani po co się przekazuje komuś ten numer. Brzmiało bezsensownie.
Wyjął z kieszeni na piersi wahadełko z ametystem na końcu i zwinął w dłoni. Obie splótł na plecach, podążając za dwójką siostrzeńców, jak wysłużony cień guwernanta. Mógł za niego uchodzić, opiekun, dzięki któremu rodzice zezwolili młodym na zaczerpnięcie Kairskiej nocy. Zacerował więc swoje usta i przybrał swoją twarz Niewymownego.
Morpheus Longbottom, Niewymowny w Departamencie Tajemnic, nosił się wyprostowany, z aurą autorytetu, nawet jeżeli ciężko powiedzieć, skąd niby miał się on brać, a tej przestrzeni stanowił nową twarz. Zamierzał jednak poruszać się tak, jak robił to w obsydianowych korytarzach, z całkowitą pewnością siebie, jakby był we własnym domu i to inni byli jego gośćmi. Jego na ten moment spokojny wzrok, zamieniony w kamień przez magię udawania, niespieszne skanował przestrzeń. Jak ktoś, kto dba o bezpieczeństwo, jak ktoś wyznaczony do opieki.
Może nawet bardziej, niż w Niewymownego, przemieniał się w Longbottoma. Psa obronnego. To miał przecież we krwi. Nie szukał jednak kawalerów z niecnymi zamiarami, przed którymi miałby bronić Ritę lub krupierów o zbyt zręcznych palcach, gotowych oszukać Theodore'a podczas rozdawania kart. On szukał magii. Próbował wyłapać jej smak pośród perfum dam i panów, ciężkich od egzotycznych kadzideł, oleistych, drzewnych aromatów i nakładających się wrażeń obligatorycznych. Szukał spojrzeniem run, które ujarzmiały ją w pieczęciach. Słowem, szukał sygnałów większej obecności czarodziejów.
Myśli Morpheusa były jak kłęby mgły, niespójne, pełne melancholii, ciężkie od niewypowiedzianych słów. Z jednej strony ciążyła mu odpowiedzialność za dzieciaki Charlotte. Wydawało się, że całe jego życie stało się jednym wielkim rytuałem, w którym każdy ruch, każde słowo i gest były z góry określone. Życie według protokołu było łatwe. Życie już przeżyte, już rozpoznane. Łatwe życie w czasie, który już przeminął. Jak bardzo chciałby porzucić to wszystko. Być kimś innym. Kimś prostszym. Mieć w dłoni kosę, a nie różdżkę. Kroić łany zbóż, zamiast przecinać nici cudzych losów. Takie pragnienia wydawały się niemal bluźnierstwem wobec wszystkiego, co go ukształtowało. Jego stanowisko, jego szaty, jego miejsce w hierarchii, były jak obietnice złożone komuś, kogo dawno zapomniał, a których nie umiał złamać. Obietnice złożone samemu sobie dwadzieścia lat wcześniej.
Przewaga kłamstwo (I): Jeżeli ktoś zatrzyma Morpheusa, ten powie, że jest ochroniarzem panienki Rity.
Percepcja: ◉◉◉◉◉: Runy (I), Bogacz (II), Wiedza o Świecie ◉◉◉○○, Morpheus szuka barier oraz zaklęć ochronnych na podstawie swojej wiedzy o magicznym splocie, układów runicznych i symboli oraz sposobów bogatych czarodziejów na zabezpieczenie majątku.
Sukces!