Gdy Robert odmówił zajrzenia w jego wspomnienia, bezemocjonalna maska pękła i uwidoczniła prawdziwe emocje Rodolphusa. Na jego twarzy odbiło się szczere, czyste zaskoczenie. Był przekonany, że Robert do niego podejdzie i zajrzy do umysłu, by potwierdzić jego słowa. Zaufał mu na tyle, czy... miał inny plan? A może po prostu szczegóły go nie interesowały?
- ... - otworzył usta, ale zaraz je zamknął. W jego szarych oczach po raz kolejny pojawiło się zaciekawienie. Nie podejrzewał, że Robert będzie w stanie go aż tak zaskoczyć. Na wspomnienie o przysiędze wieczystej kiwnął głową, na powrót starając się odzyskać ten beznamiętny spokój, który Mulciber zburzył swoimi słowami. - Gdy ją złamiesz, umrzesz.
Powiedział, przenosząc wzrok na drugiego z bliźniaków. Richard wydawał się bardziej zainteresowany tym, co zobaczyła Bella, niż Robert. To również go zaskoczyło, ale tym razem powieka mu nie drgnęła. Nie wiedział, czy jego bliźniak zawsze był taki dociekliwy, nie miał wobec niego żadnych oczekiwań - nie mógł go więc zaskoczyć tak, jak to zrobił Robert.
- Widziała na tyle dużo i jasno, by łatwo połączyć Roberta z naszymi dość... Niecodziennymi i niepochwalanymi przez Ministerstwo metodami badawczymi - szukał odpowiednich słów, bo mimo iż Robert dał mu do zrozumienia, że może przy nim swobodnie mówić, to Lestrange czuł wewnętrzny opór przed ujawnianiem szczegółów drugiemu z bliźniaków. - Jest uparta i niełatwo odpuszcza, co pokazała, działając za moimi plecami w tej sprawie. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, wiem doskonale że gdyby nie przyzwolenie Mistrza, drążyłaby nadal.
Bo gdyby Voldemort miał co do nich zastrzeżenia, to by jej powiedział, prawda? Akurat w tej kwestii był przekonany, że Bella nie kłamie. Rodolphus był spokojny i nie zdradzał swoją mową ciała zdenerwowania czy zwątpienia, ale w jego głosie pojawiła się nuta... no właśnie, czego? Wstydu? Zawodu? Coś pomiędzy i było to wyraźnie wyczuwalne, nie do ukrycia. Zdawał sobie sprawę z tego, że Black robiła to wyłącznie z miłości, ale nie prosił jej o to. Nie odczuwał tego jednak jako zdrady. Po prostu martwiła się tak, jak on martwił się o nią. Oby tylko nie sprowadziło to na niego nieszczęścia. Wydawało się jednak, że jest mocno rozczarowany tym, że dał się tak łatwo podejść i to osobie, którą kochał, której ufał. Nawet jeśli to nie ona była prowodyrem, tylko ten cholerny duch, to nie byłoby żadnego problemu i tej całej rozmowy, gdyby należycie chronił swój umysł. Doskonale wiedział, że to była wyłącznie jego wina. Rodolphus powrócił spojrzeniem do Roberta.
- Jestem gotowy przysięgać, że doprowadzimy to do końca, Robercie. Po to tu przyszedłem, nie zamierzam się wycofać - rozluźnił się odrobinę. Jeżeli mają złożyć przysięgę, niech i tak będzie. Dla niego ich wspólna praca znaczyła dużo więcej, niż niektórym mogłoby się wydawać.