• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[26 sierpnia 1972] Jeden wieczór pod Londynem - wątek zbiorowy

[26 sierpnia 1972] Jeden wieczór pod Londynem - wątek zbiorowy
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#21
02.07.2024, 00:57  ✶  
Wchodzę z przyzwoitką Isaaciem, krótko witam się z Agnes i podchodzę do stolika, by zaraz wymienić żetony

Basilius obiecał swojej kuzynce, że w sierpniu będzie odpoczywał. A czymże byłby odpoczynek, bez terapeutycznego działania pokera na jego psychikę? Tak przynajmniej racjonalizował sobie pojawienie się na dzisiejszym wieczorze. Ale! Aby nie było, że nie jest rozsądny wziął ze sobą do towarzystwa Isaaca, zakładając, że przed kolega z Hogwartu, z którym przy okazji ostatnio niemal zginął wśród korzeni, głupiej mu będzie przegrać wszystko, więc będzie się bardziej pilnował. To, czy Isaac był do tego aby na pewno odpowiednią osobą, było już zupełnie inna sprawą i możliwe, ale tylko możliwe, że to, że Basilius tak chętnie przyszedł akurat z Bagshotem było jakąś formą samosabotażu własnego planu. Nie, że warto było o tym jakoś szczegolnie teraz myśleć.
Gdy tylko weszli od razu przywitał się ciepło z Agnes, przedstawiając przy okazji Isaaca i ruszył dalej od razu w kierunku stołu, przy którym mogli wymienić żetony, nie do końca zadowolony z tego, że zobaczył przy nim Shafiqa, ale oczywiście nie zamierzał dać po sobie tego pokazać. Po prostu jakoś dziwnie było kupować żetony przy mężczyźnie, który te dwa lata temu spłacił jego długi.
– Pamiętaj tylko nie szalej za bardzo – mruknął bardziej do siebie, niż do Bagshota, ale tak by Isaac myślał, że to zdecydowanie było do niego. — I nie rób nic głupiego. Czasami nie warto szaleć.
W głowie natomiast już kalkulował, jak bardzo mógł zaszaleć i ile żetonów kupić na dobry początek.
– Panie Shafiq, Lorien dobrze was widzieć – przywitał się z czarodziejem, jak i swoją kuzynką, gdy stanęli w końcu przed stolikiem. Oczywiście jego uwadze nie umknął też nieznany mu kolega Shafiqa, którego powitał skinieniem głowy.
Dumbass bisexual
"Każdy problem ma rozwiązanie. Jeśli nie ma rozwiązania, to nie ma problemu."
Brązowe włosy, granatowe, błyszczące oczy, kapelusz i wieczny uśmiech na twarzy! Isaac ma 186 cm wzrostu, więc na randkę przygotuj szpilki:* Pachnie dymem, bursztynem oraz wanilią.

Isaac Bagshot
#22
02.07.2024, 09:10  ✶  
Isaac był bardzo podekscytowany dzisiejszym wieczorem. Uwielbiał rozpierdalać pieniądze (swoje), a później śmiać się z własnej głupoty. Bo tak naprawdę, to pozostawało mu tylko się śmiać. Jeszcze w Europie, potrafił w kilka tygodni roztrwonić wszystko co zarobił na swoich książkach albo pracy historyka. To mu jednak dawało motywację, żeby pracować dalej. W końcu musiał z czegoś żyć, prawda? Kiedyś zastanawiał się, czy gdyby był obrzydliwie bogaty, to czy przez cały czas siedziałby w domu i pił na umór czytając książki. A może już dawno by nie żył, ponieważ wątroba nie dałaby rady? Nie był jednak bogaty, więc na ten moment żył sobie dalej. I to wyjątkowo grzecznie, odkąd wrócił do Anglii.
- Dobrze ojcze, nie będę szalał.- Odparł Basiliusowi nieco rozbawiony, zerkając na niego kątem oka. Czuł jego lekkie poddenerwowanie, ale nie zamierzał w tym grzebać.- Jak myślisz, ile żetonów najlepiej wziąć na początek?- Zagadnął, i kiedy stanęli przed organizatorką całego wieczoru, ściągnął z głowy kapelusz żeby się przywitać.
- Isaac Bagshot, bardzo mi miło.- Jesli miał okazję, to ucałował ją w dłoń, a jeśli nie, to po prostu poszedł za Basilem.


Anthony, jego zwierzątko, Basilius oraz Lorien
- kupno żetonów

Odetchnął ciężko w duchu, kiedy zauważył Anthony'ego przy stoisku do kupna żetonów.
- Dobry wieczór, panie Shafiq.- Uśmiechnął się jeszcze szerzej, i kącik ust lekko mu drgnął. Będzie musiał wyrzucić z pamięci, że jego szef tutaj jest. Mężczyzna otaczał go dość dziwna troską, dając mu masę niechcianych rad. Może w ten właśnie sposób okazywał swoją sympatie? Isaac nie miał pojęcia. Skinął również głową towarzyszowi Shafiq'a, po czym skierował swoją uwagę na kobietę, z którą przywitał się Basilius.
- Isaac Bagshot, bardzo mi miło. Panienka Lorien?- Uśmiechnął się ciepło do kobiety, nazywając ją panienką, żeby skomplementować młody wygląd. Czerwień sukni idealnie komponowała się z jej urodą, i miała naprawdę piękny kolor oczu. Bagshot patrzył na nią o pół sekundy dużej niż powinien, chcąc żeby to zauważyła. Od razu wpadła mu w oko. Miał nadzieję, że przyszła tutaj sama. Będzie musiał zapytać Basiuliusa skąd ją znał.

Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#23
02.07.2024, 11:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2024, 11:28 przez Bard Beedle.)  

Agnès była miła... cóż, w zasadzie dla każdego, komu nie zdarzyło się zaleźć jej za skórę. Czasami nawet wydawać mogła się miłą aż za bardzo. Przesadnie. Może ciut sztucznie? Wszystko to jednak zależało od okoliczności. Sytuacji. Sophie na ten moment nie zrobiła nic, aby pani Delacour zaczęła zachowywać się względem niej w inny sposób.

- Ah. Świeczki i kadzidła. Ciągle zapominam, że część rodziny Mulciber obecnie się tym zajmuje. Pomyśleć, że to już tyle lat...- odpowiedziała. Jeśli towarzyszyło tym słowom pewne... rozczarowanie wynikające z pochodzenia dziewczyny, to dostrzeżenie jego nie było czymś łatwym.


Skupiona pierw na Camille, a następnie na Lorien i Robercie, Agnès nie była w stanie dostrzec, że Sophie zatkało; że poczuła się jakby mniej pewnie. Zbladła? Dla pani Delacour, działo się teraz zbyt duży w zbyt krótkim czasie, aby nadążać za każdą jedną kwestią.


Poryw serca! Ile sama by dała, żeby raz jeszcze to poczuć? Poczuć się niczym ta zakochana nastolatka, dla ktorej nie liczyło się nic więcej jak uczucie oraz wybranek. Agnès zmiękła nieco, kiedy Lorien zagrała tą kartą. Zwłaszcza w połączeniu z klątwą krwi. Dało się to dostrzec w jej spojrzeniu.

- Koniecznie, Lorien, koniecznie. - tutaj już słowa wypowiedziane zostały innym tonem. Nie zatrzymywała kobiety, kiedy ta postanowiła się oddalić. Odprowadziła ją jedynie spojrzeniem, zastanawiając się jednocześnie nad tym, dlaczego niektórzy mieli aż takiego pecha w życiu? Dlaczego życia tak ich doświadczało od samego momentu narodzin?

Bo prawda była taka, że odkąd tylko Agnès poznała Lorien, jej historie, zawsze było jej bardzo żal tego, w jaki sposób los postanowił ją naznaczyć. Starała się jednak tego zanadto nie okazywać. Zachowywać w tym wszystkim odpowiedni umiar.


Kiedy Lorien się oddaliła, mogła nieco uwagi znów poświęcić Matthiasowi. Wysłuchała jego słów; jego zapewnienia.

- To dobrze, kochany. Gdyby coś jednak było nie w porządku, nie myśl nawet o tym aby to przede mną ukrywać. - odpowiedziała mu, znów po francusku, pozwalając sobie przy okazji na to, aby pogłaskać go po ramieniu. Sama nigdy nie doczekała się własnych dzieci. Może to właśnie z tego względu, Agnès zawsze była tą dobrą ciocią dla wszystkich Delacour. Tą, do której możesz przyjść z każdym problemem. Tą, z którą możesz o wszystkim otwarcie porozmawiać. Bo ona zawsze wysłucha i nie będzie oceniać.

Zabrała wreszcie rękę, cofnęła się o krok.

- Nie będę was zatrzy... - chciała już się z Matthiasem pożegnać, pozwolić żeby oddalił się razem ze swoją partnerką, kiedy do jej uszu dotarło, jakoby Sophie pobladła. Poczuła się źle. Chciala już nawet powiedzieć, że Basilius, który właśnie zmierzał do nich po schodach jest lekarzem, a jeśli nie on, to chociaż Camille, ale na szczęście okazało się, że to nic poważnego. Dobrze. W zasadzie to bardzo dobrze, ponieważ nie chciała zaczynać tego wieczoru od jakichkolwiek problemów. - Kilkanaście galeonów, to chyba nie problem, panie Robercie? - zabrzmiała na trochę tym rozbawioną. - Na tych przyjęciach ludzie wydają znacznie większe sumy niż kilkanaście galeonów. Założę się, że pan Shafiq, wymienił już lekką ręką dobre 500 galeonów na żetony. Na co innego mamy wydawać nasze ciężko zarobione pieniądze, jeśli nie na własne przyjemności?

Co niektórym mogłoby w tym momencie przejść przez głowę, że akurat ona, Agnès Delacour, nie zapracowała w swoim życiu na choćby tego jednego galeona. Pierw córka bogatych rodziców, następnie żona bogatego męża, a teraz wdowa, która radośnie trwoniła rok po roku spory majątek, jaki pozostał jej po mężu. Ale czy zwracanie na ten drobny szczegół uwagi było w tym momencie czymś na miejscu?


Po ostatnich słowach, które wypowiedziała do rzekomego Roberta Mulcibera, odwróciła się, aby przywitać się z Basiliusem Prewettem oraz Isaaciem Bagshotem. Tego drugiego zdawała się w ogóle nie kojarzyć. Pozwoliła mu jednak ucałować się w dłoń, po czym przeprosiła wszystkich wciąż obecnych przy wejściu. Musiała się oddalić i przygotować na wzniesienie toastu, od którego miała rozpocząć się właściwa część przyjęcia. Ruszyła nieśpiesznie w kierunku stołu z alkoholem.


***
(tutaj już jako Marcus Flitwick)


Ledwie tylko na miejscu zaczęli pojawiać się goście, stoisko przy którym można było wymieniać pieniądze na monety, zaczęło tętnić życiem. Tradycyjnie już, najbardziej oblegane było na samym początku. Stojący za nim, niewysoki Marcus, starał się każdy zakup odnotować w notesie, natomiast otrzymane pieniądze umieścił w specjalnej, odpowiednio zabezpieczonej kasetce. Nie dało się ich z niej tak po prostu zabrać.

Odpowiednie ilości żetonów, przekazał kolejno Geraldine, Erickowi, Lorien, Anthonemu i Aryamanowi. Starał się nie wtrącać w ewentualne rozmowy, które były prowadzone przez znajdujących się tutaj czarodziejów. Przez lata zdążył już bowiem odkryć, że nie zawsze było to mile widziane. I że dla sporej części tej całej towarzyskiej śmietanki był tylko nieistotnym trybikiem całej tej, obsługującej ich podczas przyjęcia machiny.

Owszem. Niektórych z nich szczerze nie lubił. Tak prawdziwie. Ale i tak zawsze tutaj wracał. I raz jeszcze zmuszony był obecność każdego z nich znosić.


- Wymieniają panowie pieniądze na żetony? - zwrócił się trochę tak ponaglająco do Basiliusa i Isaaca, kiedy Ci nie przekazali żadnej informacji na temat ilości wymienionych pieniędzy, zakupionych żetonów. Nie chciał, żeby przy stanowisku zrobiła się zbyt duża kolejka. Zwłaszcza, że na pewno nie wszyscy goście zdołali już dotrzeć na miejscu. - Prosiłbym, aby się pośpieszyć. - starał się nie brzmieć przy tym niemiło i inne takie. - Pani Delacour szykuje się właśnie do toastu. - dodał, jako że przez cały czas starał się w miarę uważnie śledzić, co działo się w pomieszczeniu. Bez trudu zauważył oddalającą się od stołu Agnès oraz... pojawiającą się w towarzystwie Atreusa, Vioricę Zamfir.

Proszę, proszę. Ta to zdołała się całkiem porządnie ustawić - przeszło mu nawet przez myśl, ale poza tym jednym, nie poświęcił kobiecie jakiś takich większych ilości uwagi. Na tę chwilę nawet nie mógł sobie na to pozwolić.

Modliszka
Pająki przypominają nam, że możemy swobodnie tworzyć, niszczyć i odtwarzać. Ostrożnie tkają sieć, a następnie czekają, aż ofiara do nich podejdzie.
175 cm szczupłej kobiety. Bardzo jasne włosy i cera zdradzają pochodzenie. Wyłupiaste, złociste oczy oraz szeroki uśmiech sugerują, że coś z nią nie tak. Nosi proste koszule, długie spódnice i szaty bez zbędnych zdobień, zawsze zwężone w nadgarstkach — dla wygody.

Urlett Reykjavík
#24
02.07.2024, 12:14  ✶  

Z okolicy balkonu podchodzi do Anthony'ego i Morpheusa.

Była już tam wcześniej. Przybyła wraz z Celine i została przedstawiona gospodyni przyjęcia. Urlett pojawiała się na społecznych zgromadzeniach tylko, gdy przyświecał temu jakiś cel. Również dlatego zrezygnowała z prostej szaty na rzecz paru falban okalających jej dekolt i ramiona. Trzeba było podkreślić jakoś swą płeć chociaż od góry, jako że biodrami nie mogła się poszczycić.

Przysłuchując się dźwiękom Liszta, przeczesywała wzrokiem zgromadzenie. Stała blisko pianina, widok miała dobry. W dłoni kieliszek przypadkowego alkoholu, służył jedynie jako dodatek.

W tłumie damsko-męskich par wypatrzyła w końcu potencjalnie wolnych mężczyzn. Obserwowała ich przez moment. Mieli zamiar oddać się rozrywce marnowania pieniędzy. Nim to zrobią, muszą przejść przez sidła falbaniastej modliszki.

Urlett bez problemu ominęła wszelkie przeszkody w postaci kręcących się po pomieszczeniu ludzi, zatrzymując się przed Anthony'm i Morpheusem.

— Wierzę, że nie udało nam się jeszcze poznać. Urlett Reykjavík z rodu Nordgersim — przywitała się śmiało z delikatnym dygnięciem. Wielkie oczy wpatrzone były w Shafiqa, aczkolwiek stała przodem do obu panów, co sugerowało zainicjowanie rozmowy do jednego i drugiego. Jej głos brzmiał przyjaźnie, uśmiech tym razem był adekwatny, a akcent jasno sugerował wysoki poziom językowy.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#25
02.07.2024, 12:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2024, 20:03 przez Geraldine Yaxley.)  

Docieramy z Erikiem do stolika z alkoholem

Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Bardzo lubiła towarzystwo Erika. Miała wrażenie, że jadą na tym samym wózku, tak naprawdę chyba lubili brylować na salonach, chociaż ona sama nigdy by się do tego nie przyznała. Wystarczyło odpowiednie towarzystwo, odpowiednia osoba u boku, aby czuła się naprawdę dobrze wśród innych bogaczy. Niby nie do końca do nich pasowała, ale czy na pewno? Nie odstawała statusem materialnym, może jej osobowość była nieco inna, mocno chaotyczna, raczej nie robiła nic na pokaz, ale z czasem zaczęła doceniać to, że może pojawiać się na przyjęciach jak to.

- O swój? Nie musisz, możemy przecież skupić się na tym, żeby przewalić mój, nie ma problemu. - Najwyraźniej wcale nie uważała za potrzebne, żeby Erik ryzykował, chociaż może, gdyby mogli zaryzykować wspólnie większą sumę, to mogliby się tutaj jeszcze lepiej bawić. - Mój tata mnie zna, na pewno by wiedział, że nie ma w tym twojej winy. - Mrugnęła jeszcze do niego, żeby nie musiał bać się odpowiedzialności. Yaxley od zawsze ponosiła konsekwencje swoich racjonalnych i tych mniej racjonalnych decyzji. Jej ojciec miał świadomość, w jaki sposób postępowała, co nie zawsze przyprawiało go o dumę, ale chyba już się z tym pogodził. Była do niego okropnie podobna, a on sam nigdy nie słynął z do końca przemyślanych decyzji. - Ale co prawda to prawda, co złego to nie ja, a nawet nie my Eriku. - Musiała wiedzieć, że ma pewność, że są w tym razem. Stanowili nie najgorszy duet, szczególnie jeśli chodzi o takie wydarzenia. Często korzystała z tego, że jest jej przyjacielem i sama wychodziła z inicjatywą, aby pojawiał się u jej boku. Jego obecność dodawała jej pewności siebie, ale również wiedziała, że nie będzie jej ograniczał, co też było dla panny Yaxley ważne.

- Każdy wieczór jest idealny na przyjęcie! - Skomentowała jeszcze słowa Lorien rzucone w eter, nie mogła pozostawić tego bez komentarza.

- Nie chciałabym, żebyś przejmował się takimi nieistotnymi sprawami jak bycie moim głosem rozsądku, najlepiej by było, jakbyś również pozwolił sobie popłynąć, może wyniknie z tego coś dobrego? - Nie musieli przecież pilnować siebie nawzajem, byli dorośli, wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić, chociaż może niekoniecznie. Yaxley nie wydawało się jednak, żeby jeden wieczór, kiedy przestaliby czuwać nad wszystkim miał się zakończyć jakoś spektakularnie dramatycznie. Chyba każde z nich potrzebowało momentu, w którym mogłoby zaczerpnąć oddech. - Co złego może się stać? Najwyżej będą gadać o tym, że nawaliliśmy się jak szpadle, albo coś podobnego, no i ewentualnie, że przewaliliśmy kasę naszych rodzin, przecież to nic takiego, gadali już grosze rzeczy. - Na pewno o niej, jak chociażby to, że puszcza się za kufel piwa pod mostem... Miała świadomość, że te słowa zostały wypowiedziane przez Crowa przez emocje, jakie go wypełniały, inaczej pewnie by nie wspominał Geraldine o tym, że mówił o niej takie miłe ciekawostki.

Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że Erik również kupił sto żetonów, będą mieli się czym bawić. Szybko nie powinni tego roztrwonić. Wspaniale.

- Tak, szybki drink, na co masz ochotę, whisky, czy gin? - Może coś zupełnie innego, pamiętała, że Longbottom lubił słodkie, babskie drinki w przeciwieństwie do niej, więc może pokusi się na coś takiego?

the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#26
02.07.2024, 12:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2024, 13:20 przez Anthony Shafiq.)  
Stoję przy stoliku gdzie wszyscy wymieniamy żetony. Przedstawiam swojemu indyjskiemu towarzyszowi zebranych w koło ludzi.

Ich osobiste zagrywki rozkojarzyły go tylko trochę, Morpheus najwidoczniej był w swoim żywiole rozciągając się na jego barku jak szmaragdowe saari wyszywane złotymi topazami, czuł że rzeczywiści brakło tu tylko Tahiry o nieco jaśniejszej karnacji, ale równie łuskowatym anturażu. Może też zakryłby jej skórę zielenią, sam w lazurze przypominając, bynajmniej nie spędził siedmiu lat w podziemiach Hogwartu śniąc o tym by w końcu się zeń wydostać i osiągnąć szczyt. Pochylił się ku niemu, oddechem łaskocząc płatek ucha:
– आपको यह पसंद है – odpowiedział kpiąco, mając w głębokim poważaniu fakt, że jego towarzysz nie zrozumiał ani słowa. A potem usłyszał głos Loriene i przeniósł na nią całą swoją uwagę.

Tego melodyjnego głosu nie dało się nie rozpoznać, zbyt wiele spędził z nią wieczorów sącząc wino i zatapiając się w dyskusjach na temat tego na czym świat stoi, a na czym stał w swojej długiej historii. Anthony rozpromienił się, nie rozpoznając tego, że wcale nie mówiła do niego i momentalnie sięgnął po szczupłą dłoń kobiety, by złożyć na jej wierzchu pocałunek na powitanie.
– Teraz już jest doskonałym wieczorem, skoro Perła Wizengamotu postanowiła uświetnić go swoją obecnością. Ale nie powinienem się przecież dziwić... – zęby błysnęły w uśmiechu, krwi Prewettów nie dało się oszukać. – To jest sędzina Loriene Mulciber, moja serdeczna przyjaciółka, która niejednokrotnie musiała znosić moją legislacyjną indolencję, a to mój zagraniczny gość, potentat włókienniczy, z którym być może Rosierowie nawiążą w nadchodzącym roku współpracę. Aryaman Birla był niezwykle ciekaw sposobów spędzania czasu przez brytyjską socjetę, a gdzież lepiej poznałby nasze zwyczaje niż w jaskini hazardu, jaką dziś stała się posiadłość Agnes Delacour. – Tak. I ten gość właśnie trzymał na złotej tacy 150 tokenów. Jak przystało na gościa. – Aż żałuję, że przeciążony urząd może pracować tylko nad jedną umową na raz, Kambodża pochłania nieco więcej czasu niż zakładaliśmy. Chociaż... – zawiesił głos zawieszając spojrzenie na gadzich ślepiach Birli – zapewne podczas drogi powrotnej uda nam się odwiedzić Indie i ukrytą bibliotekę Nalandy? Z tak znamienitym przewodnikiem, będzie to rozkosz dla spragnionego wiedzy umysłu. – Dokonał pamięciowej notki, by dodać ten punkt "wycieczki" do wrześniowej delegatury.

Zaraz potem Anthony słysząc swoje nazwisko odwrócił się w stronę Basiliusa i Isaaca, skłaniając im głową na powitanie. Świat czarodziei był mały i trzeba było po prostu zaakceptować, że na przyjęciach pośród swoich znajomych trafiało się również na swoich pracowników. Nie żeby mu to aż tak przeszkadzało. Zdążył się przyzwyczaić.
– Udanego wieczoru panowie, uprzedzam uczciwie, że dziś próżno będziecie szukać mojej pomocy, więc bez szarżowania. – Przestrzegł obu, których kawałki duszy wydzierał dla siebie cierpliwie tkanymi przysługami. Poczekał na nich aż dołączą, zaraz potem zwracając uwagę na słowa Marcusa, a potem wychwycił powitanie nieznajomej mu Urlett.

– Uszanowanie, rzeczywiście nie mieliśmy okazji. – odpowiedział jej w roztargnieniu, ale bez trudu wciągnął ją do grupy w której rozmawiali, ponownie przedstawiając pozostałych. – Ale, ale dość uprzejmości, zaraz toast! Koniecznie musimy zaopatrzyć się w wino. Tym razem nie moje, ale wierzę, że francuskie podniebienie Agnes nas nie zawiedzie. Chodźmy! – zasugerował, zagarniając całe towarzystwo w kierunku lśniących kryształów wypełnionych winem. – Jak myślicie, stoliki będą sześcio czy czteroosobowe? Zaczynacie od kart tak jak my, czy kusi Was lśniąca srebrem tocząca się kula?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#27
02.07.2024, 13:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2024, 13:16 przez Morpheus Longbottom.)  

Aryaman Birla


Robię za zwierzątko Anthony'ego i się przedstawiam obecnym, zmierzam ku alkoholom.

Żarłocznie łapał nitki koneksji dla siebie, nowych-starych nazwisk w kolekcji kogoś innego. Zignorowanie ich przez Erika i Geraldine? Niemalże obraźliwe, ale może umówili się na ten sam układ co on i Anthony, nie bywając w swoim towarzystwie, przynajmniej nie przy tej samej twarzy. Spodziewał się chociażby chęci spojrzenia w ich stronę. Cóż, co ma wisieć, nie utonie. Na chwilę odstawił ich wspólne żetony, aby przywitać się z zebranymi.

Przy każdej kobiecie, jeśli ta pozwoliła, Aryaman skłaniał się i całował dłoń, brońcie bogowie, unosząc ją do ust; niemal staroświecko, sam schylał się w pół, aby dłoń nie musiała unosić się ani cala. Spoglądał przy tym złotymi ślepiami smoka z pionowymi źrenicami prosto w oczy dam, którym się przedstawiał jako Aryaman Birla z Delhi. Z mężczyznami przywitał się krótkim uściśnięciem dłoni, rzucając jednak Basiliusowi dłuższe, powłóczyste spojrzenie. 

— Nawet jeżeli stracę wszystkie żetony pana Shafiq'a, wyjdę wygrany o wspaniałe znajomości — uśmiechnął się do wszystkich, ciężkie powieki dodawały mu sennego wyrazu, który wraz z przestrzenią jaskini hazardu, chociaż bardziej wyżyny, tworzyły odrealnione wrażenie, jakby był królem snu. Nie, to ich gospodyni była królową, on stanowił strategicznie ustawionego pionka, który ma kusić.

— Widzę, że nie tylko śmietanka towarzyska Anglii, ale również zagraniczna zbiera się na tych przyjęciach. Co sprowadza panią do Wielkiej Brytanii? — zapytał Urlett. Miał brytyjski akcent, nieco dziwny, zarówno jak na hindusa, jak i ogólnie, w odsłuchu. Można by pomyśleć, że żył otoczony angielskimi guwernami i nauczycielami, z różnych regionów, nadając mu nieco amalgamatowego sposobu mówienia, ni to stąd, ni to stamtąd. Jego ciepła, przyprawowo-cukrowa perfuma otaczała go miękkością tygrysiego futra, bengalskich bestii. — Na pani ochotę na jakiś konkretny trunek?

Przecież nie będzie pytał o pogodę. Powoli chmura blichtru, zapachów i westchnień pogoni za marzeniami zbliżała się do stolika z alkoholem. Nadchodziła pora na toast, więc zaopatrzył swojego pana Anthony'ego, Urlett i samego siebie w kieliszki.




And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
miss goodman
rage, maybe rage would lift me up, make me stand, make me walk—
Wysoka (177 centymetrów) i niekształtna; wąska talia, niemalże płaska klatka piersiowa, szerokie ramiona oraz krzywe, bocianowate nogi zaskarbiły jej w szkolnych latach niechlubne przezwisko - oset. Jej miodowe włosy, jeśli nie potargane, upięte są w niedbały kok, zaś spojrzenie błękitnych oczu kryje w sobie zmęczenie. Poza tym nosi się elegancko, choć mało kobieco, lubując się w idealnie skrojonych garniturach.

Severine Crouch
#28
02.07.2024, 14:19  ✶  
Przychodzę lekko spóźniona, stoję przy stoliku do wymiany żetonów z Isaacem i Basilliusem

Krok miała chwiejny, nieco niepewny, lecz nie było to zasługą trunków - te spożyć miała dopiero w trakcie tego wieczoru - lecz z powodu butów na obcasie, tak strasznie przez nią znienawidzonych, przez co nie nawykła do poruszania się w nich i robiła to w sposób pokraczny i zupełnie niezgrabny, przez co wyglądała co najmniej komicznie. Dlaczego zdecydowała się na taki dramatyczny akt masochizmu? Cóż, pewnie z tego samego powodu, co wiele kobiet przed nią i po niej; szpilki były jedyną parą butów, która stanowiła harmonię z jej strojem. A ten z kolei rzucał się w oczy; miała na sobie garnitur w kolorze écru, który był osobliwym połączeniem frywolności i elegancji. Spodnie z wysokim stanem przy każdym ruchu falowały wokół jej kostek nogawkami w kształcie dzwonów, a dwurzędowa marynarka ze złotymi guzikami wisiała zarzucona luźno na jej ramiona niczym peleryna. Zamiast koszuli postawiła na jedwabną bluzeczkę obszytą koronką (można było odnieść wrażenie, że to cześć piżamy, jeśli nie cała koszula nocna wciśnięta w spodnie - bardzo kreatywny sposób, by szybciej znaleźć się w łóżku), a perłowy naszyjnik wisiał nad obojczykami, podobne jak małe perliste kolczyki kołysały się przy uszach. Włosy upięła w niski kok na karku, a w ozdobionych licznymi złotymi pierścionkami dłoniach ściskała elegancką czarną torebkę, pasującą do butów w tym samym kolorze.

Na przyjęcie u Agnes przyszła nieco spóźniona, ale nie było to celowe działanie nastawione na zwracanie na siebie uwagi (choć należy przyznać, że będąc jedną z najwyższych osób w pomieszczeniu, do tego odzianą w tak rzucający się w oczy kolor trudno było mówić o niezwracaniu na siebie uwagi) i w dobrym humorze, a przynajmniej lepszym, niż w ciągu ostatnich kilku miesięcy, to znaczy od jej powrotu do Londynu. Zamierzała bezczelnie wydawać zawartość rodowego skarbca (stąd spóźnienie - wizyta w banku Gringotta przeciągnęła się niemiłosiernie), zamiast skorzystać z własnej skrytki i ten mały akt nieposłuszeństwa i złośliwości względem rodziców - jej największych wrogów w tym momencie - sprawił, że serce radośnie trzepotało w piersi z podekscytowania. Opadnie jeszcze przed północą, póki co jednak cieszyła się ze swojego małego zwycięstwa.

Nie spotkała na wejściu gospodyni, zatem od razu udała się do stolika z żetonami; wszak nie było to jej pierwsze rodeo był to pierwszy raz, gdy kartami pomnażała lub traciła fortunę ciężko zarobioną na udzielaniu oczywistych porad prawnych, wykłócaniem się z Wizengamotem oraz podrabianiem dokumentów (tych ostatnich tylko dla wyjątkowych klientów oraz swojego nowego pracodawcy). Na początku nie zwróciła uwagi na dwójkę mężczyzn stojących obok niej, albo raczej zwracać jej nie chciała, ale ten jasny głos Isaaca sprawił, że odwróciła głowę w jego kierunku zaintrygowana (albo niezadowolona, bowiem kiedy nikt nie patrzył, teatralnie wywróciła oczami na myśl o tym, że jej małe pracownicze utrapienie, jak pieszczotliwie nazywała go w myślach, kiedy wisiał nad jej biurkiem, znalazło się na tej samej imprezie, co ona), a zaraz potem pobladła widząc jego towarzysza, choć nie miała żadnego żalu do Basilliusa (wręcz przeciwnie, wdzięczna mu była za wszystko, co dla niej uczynił w najtrudniejszym dla niej czasie). Wetchnęła cicho i położyła dłoń na ramieniu Bagshota.

— Cześć, Isaac! — zaszczebiotała z przerysowaną radością nad uchem kolegi z pracy, a potem wbiła spojrzenie błękitnych oczu w postać uzdrowiciela — Doktorze Prewett. Przyznam szczerze, że jesteście ostatnimi osobami, które spodziewałam się tu spotkać.

Ciekawe skąd Isaac ma na to pieniążki? Pewnie ukradł, pomyślała, taksując go wzrokiem.
Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#29
02.07.2024, 14:31  ✶  
W towarzystwie Agnes, Sophie i Matthiasa. Przejście z Sophie w kierunku stolika z wymianą galeonów na żetony.

Obecność Sophie mogła po części komplikować trochę sytuację, związaną z obecnością Richarda, podającego się za swojego brata a jej ojca. Mimo swojej ogrywanej roli, dziewczyna postanowiła na całe szczęście pociągnąć "grę" dalej. Czy wewnętrznie mu ulżyło? Prawdopodobnie. Bystre dziecko, albo naiwne, które uwierzyło że faktycznie ma przed sobą ojca. Mniejsza o to w tym momencie.
Było jedynie gorzej.

Ulgę odegrał ze względu na poprawę jej stanu zdrowia, że bladość cery miała być wynikiem zapomnienia portfela, a nie przebywania wśród bogatych osobistości. A tym bardziej ze względu na jego i Lorien obecności.

" Czy dałbyś mi kilkanaście galeonów, żeby mogła wziąć udział w wieczorku?" – to pytanie ponownie odbiło mu się w głowie. Jakby się przesłyszał chyba.
Szanowna Agnes włączyła się z troską o jego "córkę", co sprawiło, że najwyraźniej nie miał wyjścia, jak poświęcić swoje galeony na zabawy nie swojego dziecka. Gdy z ust Agnes padła suma, jaką przeważnie bogacze wydają, jego umysł się prawie zawiesił: "Ile kurwa?!". Powstrzymał się od skierowania spojrzenia w stronę stolika z wymianą pieniędzy na żetony, gdzie stała Lorien. Miał nadzieję, że nie przebimbała tyle hajsu.

- Ależ oczywiście. Kilkanaście galeonów to nie jest problem. Przyszliśmy tutaj spędzić dobrze czas.
Zgodził się z Agnes, posyłając jej ten uprzejmy uśmiech. Gra aktorska ciąg dalszy. Po czym spojrzał na "córkę", która trzymała się już bardziej strony swojego towarzysza.
- Sophie, przejdziemy w kierunku stolika wymiany? W drodze na miejsce Ci przekażę.
Zaproponował. Całym sobą nie okazywał niczego co by go miało niepokoić czy nawet irytować. Te cechy działy się tylko w jego umyśle. Mową ciała, nie okazywał żadnych podejrzanych działań. Był spokojny, opanowany, uprzejmy. Ale też oszczędzał się w uśmiechaniu.

”Kilkanaście… kilkanaście… Ja pierdolę…" – chodziło mu po głowie, kiedy podczas zmierzania z Sophie do stolika, wyjął swój portfel i zaczął przeliczać swoje galeony. Richard przez swoje życie w Norwegii nauczył się oszczędzania i nie uśmiechało mu się wydawać tutaj swoich pieniędzy. To Lorien chciała się tutaj bawić. Celem jego obecności tutaj było tylko towarzyszenie szwagierce. Na wszelki wypadek wziął większą sumę, gdyby miało coś pójść nie tak.

Nie wykluczone, że dla świętego spokoju, dałby Sophie z pięć czy tam piętnaście galeonów na minimalną pulę żetonów. Ale tutaj nie padło słowo "kilka" a "kilkanaście". Z drugiej strony, Sophie zaciągała sobie u niego dług. Więc będzie musiała mu to później oddać. Dał jej pięćdziesiąt galeonów na dziesięć żetonów.

- Jak chcesz więcej, poproś Lorien.
Rzekł do "córeczki", dając jej odliczoną kwotę do łapki, po czym zamknął portfel i schował do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Musiał grać na pokaz. Nie miał innego wyjścia, kiedy przy stole znajdowało się sporo czarodziei. Znanych i nieznanych. Mniej i bardziej. Szukał wzrokiem Lorien, zauważając przez co Anthony’ego Shafiqa, który swoją mową zachęcał do podejścia po alkohol.
- Lorien, kochanie. Pozwól na chwilę.
Odnalazł "żonę", skinieniem głowy przepraszając osoby, z którymi rozmawiała, aby podeszła do niego i Sophie. Nie umknęła jego uwadze tacka z zakupionymi przez nią żetonami. Ile tego tam było? Sto? Dwieście?. Dał sobie już spokój z reagowania na to. To przecież były jej pieniądze. Później porozmawiają na ten temat.

Zarejestrowanie obecności Isaaca Bagshota nie umknęło jego uwadze, kiedy zaczęto go głośno witać. "Jeszcze jego tutaj brakowało." - skomentował w głowie, na sekundę, kierując w jego stronę wzrok.


wiadomość pozafabularna
Przekazuję Sophie 50 galeonów na pierdoły żetony
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#30
02.07.2024, 14:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2024, 16:27 przez Erik Longbottom.)  
Wybieram z Geraldine drinki przy stole z alkoholami. Rozglądam się po sali i zauważam Anthony'ego z jego kochankiem.

Układ zawiązany przez Erika i Geraldine działał tak dobrze z wielu powodów. Przede wszystkim znali się od lat, więc mieli całkiem dobre rozeznanie w swoich przyzwyczajeniach i upodobaniach. Nie zmuszali się więc do rzeczy, jakich druga strona nie chciała robić podczas tego typu spędów. Mogli być ze sobą szczerzy, nie musząc się kryć zbytnio ze swoimi opiniami co do decyzji co poniektórych gospodarzy, u jakich mieli okazję gościć w ciągu ostatnich paru lat.

— Może i cię zna, ale podejrzewam, że jesteś obecnie jego oczkiem w głowie — napomknął, przypominając sobie, jak to na początku miesiąca kobiecie została powierzona zaszczytna rola reprezentowania klubu łowieckiego Gerarda na kiermaszu. — Całkiem nieźle sobie poradziłaś na Lammas. Kto wie, jakie plany ma teraz w stosunku do ciebie. Utrata rodowego majątku w ciągu jednego przyjęcia może mu trochę pokrzyżować szyki.

Cieszyło go to, że Geraldine powoli wykuwała sobie pozycję w świecie czarodziejów. Jako wysoko urodzona i tak miała z tym dużo łatwiej niż większość czarownic, jednak... Ludziom imponowało, gdy inni radzili sobie z przeciwnościami losu i narzuconymi na ich barki obowiązkami. Poza tym występ kobiety na Lammas na pewno wpłynie na jej rozpoznawalność pośród bardziej szarych czarodziejów, którzy na co dzień nie wyrażali zbyt dużego zainteresowania tematyką polowań.

— Byłby to jakiś sposób na uciszenie prasy — przyznał przyciszonym głosem, gdy Geraldine podzieliła się z nim swoimi domysłami na temat potencjalnych plotek, jakie mogłoby wywołać ich wspólne ''szaleństwo''. — O czym to już gadają w mieście w naszym kontekście? O tym, że wszędzie pojawiamy się razem? Że przyprowadziłem cię pobitą do szpitala? — Skrzywił się, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wiele historii o nich zostało wpuszczonych w publiczny obieg. — Jakby do tego jeszcze doszło wspólne upijanie się, to wyglądałoby to tak, jakbyśmy byli na równi pochyłej.

Tego typu plotki nie były mu zbytnio na rękę, jednak... Z dwojga złego już wolał, aby plotkowano o nim i Geraldine niż aby wymyślono na temat któregokolwiek z nich jakieś niestworzone historie. W sytuacji, gdy snuto domysły na temat ich własnych działań, mogli bardzo łatwo przerwać nitki plotek, uchylając rąbka tajemnicy. Wizyta w szpitalu? Gdyby oskarżono ich na udział w bójce, wystarczyłoby, aby nawiązali do wspólnych treningów. Obróciliby oskarżenia w swój atut, nawiązując do tego, jak poważnie traktują swoje członkostwo w Srebrnych Różdżek, dbając o swoją formę.

— Whisky z lodem — zdecydował, uśmiechając się do Ger, jakby licząc, że kobieta naleje mu odpowiedniego alkoholu stojącego ja stoliku.

W oczekiwaniu na swojego drinka odwrócił się plecami do tego domowego baru, aby rozejrzeć się po sali. Jego wzrok przesuwał się od fortepianu przez rozstawione w głównej izbie stoliki, aż koniec końców zatrzymał się na stoisku z żetonami, które chwilę wcześniej opuścił. Dopiero wówczas w oczy rzuciła mu się sylwetka Anthony'ego oraz towarzyszącego mu obcego mężczyzny. Czemu wcześniej ich nie zauważył? Chwila rozproszenia? Pogrążenie w wewnętrznych rozważaniach na temat hazardu? Zmarszczył czoło, próbując dopasować nieznanego człowieka do jakiegoś nazwisku, bez skutku. Uniósł lekko wyprostowaną dłoń w geście powitania, licząc, że gest ten nie ujdzie uwadze Shafiqa.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Viorica Zamfir (3904), Eden Lestrange (3036), Erik Longbottom (3468), Geraldine Yaxley (3311), Atreus Bulstrode (1991), Bard Beedle (16825), Celine Delacour (1778), Severine Crouch (1169), Lorraine Malfoy (3838), Alexander Mulciber (5843), Richard Mulciber (6667), Morpheus Longbottom (4279), Isaac Bagshot (2626), Anthony Shafiq (5645), Lorien Mulciber (7186), Sophie Mulciber (3397), Basilius Prewett (2134), Urlett Reykjavík (2699)


Strony (17): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 17 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa