Było jasne po co tutaj była – by dopingować swojego kuzyna. Nie musieli być blisko, by czuła rodzinną powinność i chcieć wesprzeć Louvaina. Tutaj tak naprawdę nie było żadnego wyboru, ani konfliktu wewnętrznego. Miała gdzieś z tyłu głowy, że sprawa konfliktu i tego pojedynku może nie jest taka prosta, jak to „opisano” w gazecie i co napisał jej młodszy kuzyn, ale naprawdę – to nie była jej sprawa, a i daleka była od plotkowania. Nott niewiele ją w tym wypadku obchodził.
Miała wyglądać jak milion galeonów. Sprawa niby prosta dla kogoś, kto dysponuje takimi pokładami pieniędzy jak ona, ale to nie było takie łatwe – nie chciała za nic przedobrzyć. Jedno to kupić najdroższą sukienkę, a drugie pokazać się tak, by nadal było ze smakiem. Ostatecznie postawiła na czarną, mocno wydekoltowaną suknię, która zakrywała plecy (w tym jej bliznę…) i ręce (…i tym samym też łatwiej było ukryć kolejną bliznę) – co tym samym zmniejszało powierzchnie jej ciała, które przypadkiem dotknięte, swoim zimnem kojarzyło się z dotykaniem trupa. Idealnie pasujący i nieprzesadny makijaż, oraz ułożenie ciemnych, prawie czarnych włosów, były dziełem Potterówny. Miała świadomość tego, że ludzie wiedzą, kim jest, sama zresztą podsycała to, nie stroniąc od dziennikarzy, a dzisiaj miało być kolejną okazją, do pokazania się. Pojedynek Lestrange’a i Notta przywołał niemałą gawiedź, a opisany w Proroku – zwrócił na siebie uwagę fleszy. Zaś Victoria… Krążyły o niej różne plotki; że jest zaręczona, niektóre że już po ślubie, coś o Rookwoodach. A jednak nie pojawiła się tutaj z nikim o takim nazwisku. Nie było u jej boku Sauriela (nie dlatego, że nie chciała, a dlatego, że on nie chciał), był za to ktoś, z kim nigdy publicznie się nie pokazała, i z kim znajomość trzymała w małej tajemnicy. Niektórzy już mogli się domyślić tego i owego, ale teraz pokazała się u boku Prewetta. I była pewna, że z tego pojawią się różne plotki. I Laurent pewnie też doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie dlatego wybrała go na swojego dzisiejszego towarzysza – po prostu ceniła sobie jego towarzystwo, był jej przyjacielem i… co tu kryć w tajemnicy?
– O ile będzie okazja – była wdzięczna, że Laurent wspaniałomyślnie dał jej czas na dojście do siebie po locie powozem – czego nie znosiła. Bardziej nienawidziła tylko miotły (więc jakże zabawnie się składa, że dwójka dzisiejszych przeciwników to byli rywale Quidditcha). Miała nadzieje, ze chłód jej ciała nie przenika przez ubrania na Laurenta, kiedy tak szli pod rękę, przechodząc osobnym wejściem dla VIP-ów, kawałek dalej uraczono ich lampką alkoholu, który Victoria przyjęła z uśmiechem, i wskazano im drogę po czerwonym dywanie, do wydzielonej strefy. Trochę ludzi już tam było, zresztą znanych Victorii, kiwnęła więc głową do Rabastana i Bellatrix, uśmiechnęła się do Darcy’ego i nawet pociągnęła ze sobą Laurenta do swojego najstarszego kuzyna, tylko na chwilę – chciała się z nim przywitać, i z jego pięcioletnim synkiem. Chwilę później sama zaczęła się rozglądać za Louvainem i jego sekundantem.
– Nie czujesz tego? Pokazanie się kto jest silniejszy, to taki prymitywny instynkt by oczarować samice – odpowiedziała cicho Laurentowi, doskonale zdając sobie sprawę, że jej dzisiejszy partner naprawdę nie lubi przemocy i zupełnie nie wyznaje tych wartości. Absolutnie to szanowała – i dlatego była (miło) zdziwiona, że się tutaj z nią wybrał. – Zupełnie nie wiem po co. Wiadomo, że cenniejsze jest to, co ma się w głowie – uśmiechnęła się delikatnie, bo nie mówiła do końca poważnie, wszak nie o to tutaj chodziło, a przynajmniej nie do końca…