• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 10 Dalej »
[Litha 1972] Krąg ognisk

[Litha 1972] Krąg ognisk
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#341
26.12.2023, 02:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.12.2023, 00:03 przez The Lightbringer.)  
odpowiedź na ten post The Tempest

Puchar stał w płomieniach. A może to anielica, która otaczała go swoimi pierzastymi skrzydły? Może to płonął anielski puch, może to ogień w przerażających oczach niebiańskiego wysłannika – były w kolorze ciemnego piwa co za przypadek że Diana ma takie oczy hehe i tajemnic – a może to on sam, niegodny, zaczął się żarzyć, kiedy spoczęło na niego spojrzenie Pana? Połysk szczerego złota oślepiał Jima, ale ten nie odwrócił wzroku; nie był w stanie.
Jaśniejąca łuna otaczała boski Kielich mszalny, bogato zdobiony, wysadzany najprzedniejszymi klejnotami, prześwietny w swoim przepychu, grawerowane napisy zdobiły misterną rękojeść, choć nie poznawał obcych alfabetów, których użyli pradawni rzemieślnicy. Ale Jim nie potrzebował więcej by rozpoznać prawdziwą istotę tego, co widział pośród języków ognia, a właściwie, przed oczyma swojej duszy:

Graal. Święty Graal.

Ekstaza – tylko to słowo mogłoby oddać pełnię religijnych uniesień, które targały jego skromną duszą przepełnioną teraz zachwytem, bojaźnią bożą i pożądaniem równie bezbrzeżnym, co miłość Najwyższego; tak samo tajemniczy Kielich przepełniony był świętą krwią Pana Jezusa, aż się przelewało. Jim nie słyszał niczego poza chorami aniołów, słodkim szeptem; szemrzącym hymnem złota, lamentującym nad tajemnicą męki i zmartwychwstania. Zdjęty trwogą i radością jednocześnie, nie był w stanie ruszyć ani jednym fragmentem ciała, choć chciał paść na kolana przed boską zjawą… Ktoś chyba nawet zahaczył o niego nogą, ale ledwo to poczuł.

Na co czekasz? Znajdź mnie, wyszeptał Święty Graal. A potem zwrócił się do niego po imieniu.

Dziwne, ten anioł miał głos Layli.

Ziemia do Jima? I to mówiła dziewczyna, która pół życia spędzała w powietrzu?
– Ziemię? – powtórzył, iskierka przekory błysnęła niebezpiecznie w jego oczach. – Kiedy ja właśnie do wyższych rzeczy zostałem stworzony – odpowiedział poważnie, czując jednak, jak uśmiech mimowolnie rozlewa się na jego twarzy na sam widok Layli. Przypomniał sobie, że wcześniej nie pomyślał, żeby dać jej obrazek z Maryją! – I skąd te groźby, złośnico? Może jeszcze fikołka zrób – poradził jej grzecznie, i nie czekając na odpowiedź, pochwycił ją w ramiona. W jego oczach nie gościła już ta figlarna iskierka – płonął w nich ogień.

– Layla… Widziałaś w płomieniach to, co i ja?
Szept Jima nie był gorączkowym paplaniem szaleńca. Widać, że mężczyzna był czymś poruszony, bo na jego twarzy malował się dziwny, nabożny wyraz, jakby właśnie wydarzyło się coś niezwykle podniosłego – i nie chodziło tutaj bynajmniej o jakieś rozlane piwo – bił od niego spokój, który kontrastował z całym tym absurdem dookoła; z czeredą kapłanek wirujących w szaleńczym uniesieniu dookoła ogniska, z gwarem ludzi zgromadzonych wokół nich, z hałaśliwym pokrzykiwaniem wyznawców Matki Boskiej, którą czarodzieje znali pod postacią jakiegoś upadłego pogańskiego bóstwa…

Na co czekasz?, mówiło zniecierpliwione spojrzenie Layli. Na co czekasz?, słyszał w myślach głos Diany, kiedy wcześniej obserwował, jak odrzuca włosy i odwraca się do niego plecami, wszystko jak w zwolnionym tempie. Na co czekasz?, spytał Kielich, a Jim zrozumiał, że nie potrafi odpowiedzieć.
Nie musiał odpowiadać – musiał działać. Wiedział, że cokolwiek teraz przedsięweźmie, spotka go sukces. Rzadko było mu dane osiągnąć podobny spokój: od kiedy Flynn wrócił do rodziny było to łatwiejsze, bo jakaś część Jima przestała szukać jego imienia w kościelnych kronikach wszystkich parafii, które mijali po drodze, z ulgą przyjmując, że na żadnym cmentarzu nie napotkali dotąd nagrobka Flynna Bella, a jednocześnie nie mogąc znaleźć ukojenia… Bo jak czasem myślał, że jego brat mógł gdzieś dawno leżeć martwy, a oni wszyscy nawet nie są tego świadomi, to coś umierało mu w sercu.
Tylko wiara utrzymywała je czasem w jednym kawałku.

– Jaki ja jestem szczęśliwy – zaśmiał się, ujmując ją za ramiona, tak jak podczas jednego z ich akrobatycznych ćwiczeń, i uniósł dziewczynę w górę, tylko po to by zacząć obracać się z nią w powietrzu.
Gdyby ktokolwiek inny poszedł do niego teraz, może zachowałby tę wizję dla siebie; może nie byłby w stanie wydusić z siebie słowa, zbyt przejęty implikacjami swojego widzenia. Ale Layla – choć przedstawiała czasem do bólu przyziemny front w ich rozmowach – zawsze wspierała Jima w jego religijnym ferworze, choć dobrze wiedział, że nie zawsze podziela jego entuzjazm.

To się nie liczyło.

Layla była dobrą osobą, więc Jim był przekonany, że skończy pośród zastępów świętych w Niebie – a gdyby jakiś niewydarzony anioł próbował jednak zatrzymać jego siostrę na drodze do życia wiecznego, zapewne nie zmartwiłaby się ani na chwilę, tylko zwinęłaby klucze do Bramy Niebieskiej świętemu Piotrowi zza pazuchy, i weszła tam na własną rękę – dlatego nie wątpił ani przez chwilę, że i ona musiała poczuć to, co i on: wewnętrzną siłę, przedziwne przeświadczenie o własnej niezniszczalności, pewność… Dla Jima to właśnie była esencja wiary.

Przyzwyczaił się, że wielu traktowało jego wiarę jako żart zaledwie; krotochwilę, niewiele różnicą się od słabej anegdoty, opowiadanej w niewłaściwym towarzystwie przez kogoś niewprawnego w publicznych wystąpieniach – a żart, opowiadany przecież zbyt długo, zbyt rozwlekle, szybko stawał się nieśmieszny podobnie jak moje posty – przyzwyczaił się, że w kwestii wiary zawsze będzie odludkiem. Jim obawiał się szczerze, że to poczucie wyobcowania łatwo może wbić człowieka w faryzejską pychę. Bał się, że te samotne chwile spędzone w towarzystwie wysłużonego modlitewnika jedynie – kiedy w ukryciu przed rodziną i resztą świata powtarzał na kolanach te same formułki, wyryte w pamięci latami repetycji – nie, raczej wypalone ogniem – stanowią tak naprawdę ucieczkę przed realną odpowiedzialnością; przed realnymi problemami, którym powinien stawić czoła…
A jednak, przecież nie był sam. Kiedy tracił wiarę, wystarczyło, że spoglądał w stronę Milo: jak ten szukał swojej drogi w życiu, i nigdy się nie poddawał, choć tak długo przyszło mu zaakceptowanie, że nie miał magicznego daru (który Jim postrzegał jako dopust szatański, i często mu to mówił, choć to ie wydawało się pocieszać chłopaka…). Kiedy wydawało mu się, że coś jest niemożliwe, szedł do Layli, wdrapywał się na jakiś trapez obok niej, i po prostu siedzieli w ciszy.

Zdziwił się, kiedy prawie nadepnął na smętnie zwisającą nogawkę. Zatrzymał się, zręcznie przerywając ten króciutki taniec radości, bo szybko odzyskał równowagę. Czyżby czuł piwo? Poczuł lekką panikę, ale szybko zepchnął tę myśl gdzieś na tyły umysłu, bo poczuł już, jak jego ręce robią się cieplejsze, a nie chciał przecież przestraszyć Layli… Ale nie, przecież nie pił, nie mógł, te czasy, kiedy potrafił spić się do nieprzytomności dawno minęły… Natomiast, to nie byłby pierwszy raz, że Layla go czymś go oblała, bo przydarzył mu się spontaniczny samozapłon! Tak, to na pewno to, odetchnął z ulgą, patrząc na smutny, porzucony z boku, pusty kufel po piwie.

– Pal licho te spodnie – wymruczał, odstawiając ją z powrotem na ziemię. Przesunął ręką po spodniach, i chociaż nie zdołał naprawić nogawki rozdartej na szwie, przynajmniej nie miał już mokrego ubrania. – Przepraszam, te święte widzenia rozpierdalają mi percepcję, i nie wiem właściwie, co mówiłaś, poza tym, że chcesz mnie pobić – westchnął, obejmując dziewczynę ramieniem.

– Chodź, ukradniemy ci nowe piwo.

razem z The Tempest
Postacie opuszczają sesję


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Księżniczka Ćpunów
stworzono mnie ostrym, bezlitosnym gestem:
nie z żebra twojego, a z ciosów jestem
Niziutka, mierząca sobie 158cm, kobieca figura, którą zawsze podkreśla fantazyjnymi i naprawdę drogimi kreacjami. Krótkie blond włosy zawsze nosi rozpuszczone. Z uśmiechem przylepionym do warg, wygląda jakby pływała w obłokach, choć gdy się jej dłużej przyjrzysz, w piwnych oczach dostrzeżesz burzę.

Diana Mulciber
#342
26.12.2023, 05:00  ✶  
– Nie ważne. Mam gorącego.
Świra miała dodać, ale podawanie Lorettcie dokładnego rysopisu Jima było zbędne - chodził i kropił wszystkich i wszystko wodą, uśmiechając się do biedaków zaskoczonych niespodziewaną mżawką. Czy to alkohol? zastanowiła się Diana, ale widziała chwilę potem rozmowy toczone z pełnymi rodzinami i tą dobrotliwą wesołość, której nie rozumiała i widywała naocznie niezwykle rzadko. Nie był ani trochę śliski, ani podprogowo obleśny, a przecież nawet mężczyźni o buźkach z idealnymi proporcjami, tak jak jego, tacy potrafili być; nie przypatrywał się dzieciom zbyt długo, gdy subtelne, krótkie słowa opuszczały granice miękkiej czerwieni warg. Pamiętała jego rumieńce wypieczone starannie na ciepłym gruncie policzków i słodkie, lukrowane przejawy podatności, kruszące się pod solidniejszym spojrzeniem (jej?).
Mógłby uchodzić za normalnego, wróć, prostego człowieka, o sercu wyścielanym słomą dobroduszności, którego intencje były czyste jak kryształy jej zmarłego ojca.
Ale cholera jasna, istne szaleństwo buchało pożogą z jego oczu. Nie rozumiała jego osoby, konceptu w którym przyszło mu istnieć; równie dobrze mógłby być wytworem jej chorej wyobraźni, żyjący wyłącznie na kanwach tragikomedii życia upadłej ćpunki, która kisiła w głowie swoje dwa ostatnie neurony. Jego enigmę chciała rozwiązać, lecąc ku niemu niczym głupia ćma miotająca się ku świetlistej łunie, tak nęcącej, tak boskiej, smacznej i pysznej. Ale coś ją zawsze powstrzymywało. Teraz zaś, stojąc na wpół gibka, na wpół zbalansowana, obserwowała go z oddali, czując pod sercem cudaczną niepewność. Nie potrafiła Jima opisać, nie kiedy była pijana i porwana przez kakofonię sabatowych doznań i obrazów. Jego spojrzenie było mgliste, przygaszone skroploną na rąbkach tęczówek niepewnością. Strachem. Pasją.
– Myślisz, że to narkotyki czy choroba psychiczna?
Zapytała ekspertkę, sama posiadając wszystkie odznaki i doktoraty z ćpuństwa. Ale rozwodzić jej się dłużej nad Jimem nie przyszło, bowiem wraz z Lorettą wpadły, a raczej miały myśleć, iż tak się stało, na Murtagha Macmillana.
Poczwarne twarze przeszłości.
Och.
Uderzyło w nią coś. Struny jaśniejszych włókien, niewidzialne szramy - milczące szczątki jak wysuszone źródła, którymi płynął nurt bólu. Kratery, doliny wspomnień i mgliste smagnięcia sińców na anemicznej cerze, na kruchym, napiętym płótnie niedożywionej duszy. Odkaszlnęła odruchowo, ale coś nie zniknęło.
Mętność. Dużo mętności. Wstrętne, pełznące pasma, wstrętne, pełznące myśli, wstrętna, pełznąca gama zmieszanych i sprzecznych uczuć. Szpony utartych w niepamięci słów oraz ostre, kłapiące zęby gnieżdżącej się w jej głowie dziury. Każda kolejna chwila, dźwięk, gest, każdy skurcz drobnych mięśni rozorał wiotką membranę, otwierał na nowo blizny; utworzyła krwiste bajora palące doznaniem umysł.
Bezsilność, niczym kajdany, stłamsiła jej krtań i ręce.
Ażurowy, zniszczony klosz świadomości przeciekał, przepuszczał myśli jak najzwyklejszą wodę. I tak jak pod wodą, przytłumione, pradawne słowa wypełniły jej czaszkę. Słowa, cała ich masa; głosy, znane i nieznane przemykały po czerni wspomnień.
Okryta szczelnym milczeniem, stała, niemal w bezruchu; jedynie dłoń, zaciskająca się na ramieniu Loretty, zdradzała drążący afekt, marszcząc gniewnie powierzchnię miękkiej tafli jej rękawa. Coś wewnątrz chciało krzyczeć; krzyczało ciszą, zamkniętą w komórce żeber, osiadłą w głębinach płuc.
Uśmiechnęła się do niego, nagle bledsza, nagle zgaszona.
– Do twarzy ci w wianku.


Chwasty trzeba wyrywać.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#343
26.12.2023, 20:36  ✶  

Poprzednim razem szczęście mu sprzyjało i udało mu się wygrać średnią maskotkę. Tym razem było inaczej i musiał okazać się wybrańcem Fortuny (choć to była też kwestia własnej zręczności i celności) i wygrał największą maskotkę, od której podobno drętwiały ręce od noszenia jej. Przyjdzie mu się o tym przekonać, gdyż nie zamierzał rezygnować ze swojej nagrody. Podczas pierwszej rundy jako nagrodę wybrał sobie średniego jednorożca. Przy wyborze nagrody kierował się tym, że ta maskotka będzie służyć mu jako poduszka i jak początkowo nie miał zamiaru wybrać psidwaka, tak po rozważeniu wszystkich opcji zdecydował się właśnie na niego.

Postanowił odejść od tego stoiska, z niemałym trudem taszcząc obie swoje nagrody i poczekać nieopodal na swojego brata. Nie przejść więcej, niż kilka kroków kiedy usłyszał za sobą cienki, piskliwy głosik. Postanowił postawić większego pluszaka na trawie i oprzeć się o niego, po czym uśmiechnął się promiennie, z dołeczkami w policzkach, do otaczającego ich tłumu przekrzykujących się czarodziejów. Musiał uważać na to, aby nie stratowali oni jego nagrody. Byłaby to niepowetowana strata.

— Tak, to ja. Proszę się nie przepychać. — Pomimo, że jest tutaj prywatnie to nie zamierzał odmawiać swoim fanom. Rozdawał każdemu swoje autografy. Spełnił również prośbę chłopca o podpisanie się na rękawie koszuli tego chłopca. Nie wypadało odmawiać, nawet ku rozpaczy jego matki. Ochoczo pozował do wszystkich zdjęć, wymieniał uściski dłoni czy po prostu wdawał się w krótkie rozmowy ze swoimi fanami.

Nie zignorował również obecności przedstawiciela mediów branżowych, w tym przypadku dziennikarza dwutygodnika Złoty znicz i redakcji Czarownicy. Liczył na to, że wykonane przez nich zdjęcia przedstawią go w korzystnym świetle. Przekazaną mu wizytówkę schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie podawał swoich prywatnych adresów do korespondencji, dlatego tamta młoda czarownica dostała od niego służbowy. Zawsze odpowiadał na listy swoich wielbicielek, jeśli trafiły pod ten adres. Po spędzeniu wystarczająco dużo czasu z fanami i fankami oraz w otoczeniu prasy Philip zdecydował się opuścić teren, na którym odbywał się sabat, nie zapominając o swoich obu nagrodach.

Postać opuszcza sesję
Herald of Darkness
It seems that all that was good has died
And is decaying in me
Chester to mierzący 178 cm wzrostu, postawny mężczyzna, ważący 76 kg. Ma brązowe, poprzetykane pierwszymi siwymi pasmami włosy i niebieskie oczy. Brąz noszonej przez niego krótkiej brody został przerzedzony przez lekką siwiznę. Przez większość czasu nosi mundur Aurora, natomiast poza pracą ubiera się elegancko, w garnitury. Często widywany jest z papierosem. Pierwsze wrażenie... jest służbistą, twardym gnojem, za którym nie przepada niemałe grono osób z dep. przestrzegania prawa. Nie można mu jednak odmówić doświadczenia zawodowego.

Chester Rookwood
#344
26.12.2023, 22:13  ✶  

Sięgając pamięcią w przeszłość to nawet nie potrafiłby przywołać ze swoich wspomnień momentu, w którym słyszał śmiech z ust kobiety niebędącej jego córką. Trwanie w żałobie od dziesięciu lat nie pozostawało bez wpływu na niego. Przez cały ten czas wycofał się z życia towarzyskiego. Od lat nie był w jakiekolwiek dobrej restauracji. nie zasiadał na widowni Teatru Selwynów czy chociażby na koncercie Madame Bletchley. Jeśli chodzi o muzykę to najbardziej lubił klasykę, zwłaszcza jeśli była wolna od mugolskich wpływów.

— W takim razie mój brat będzie musiał dołożyć wszelkich starań aby spełnić obietnicę, którą na nim wymogłem. Jeśli mu się nie uda to zawsze mój syn może spróbować. Tak właśnie jest. Przeważnie tak się kończy,. Miodkiem będzie to, że Eryk wygrał dla nich największą maskotkę, natomiast toporkiem to, że nie zawsze dostaje się to, co chce. — Odpowiedział swojej pięknej towarzyszce. Pomimo bycia nad wyraz dysfunkcyjną rodziną Chester utrzymał ze swoimi braćmi i dziećmi relacje na odpowiednim poziomie i dbał o nich wszystkich w swoich standardach. Pozostawał od lat zwolennikiem surowego wychowania, pozbawionego przesadnego rozpieszczania dzieci i sprawdzone przez niego zasady starał się przenosić na swoje wnuki, jeśli przejmował nad nimi pieczę. Jak podczas tegorocznej Lithy właśnie.

Na wystosowaną przez niego propozycję kobieta mogła odpowiedzieć zarówno przecząco, jak i twierdząco. Mogła się również zastanawiać, wówczas mógłby starać się ją przekonać. To było coś, czego najpewniej nie zrobiłby. Nie zamierzał się narzucać kobietom. Dotyczyłoby to nawet samej Camille, gdyby nie chciała żeby ją odnalazł po spędzeniu wystarczająco dużo czasu z rodziną i gdyby sama do niego nie podeszła gdy wpatrywał się w ogień.

— Pozwolisz, że zapłacę? — Skoro przystała na jego propozycję to postanowił wyjść z kolejną. Satysfakcjonujący go fakt odzyskania swojej sakiewki nie tylko pozwolił mu na zakupienie dzieciom kolejnych porcji waty cukrowej, ale również uratował go przed kompromitacją w oczach idącej przy jego boku pięknej kobiety. Będąc staroświeckim przykładał wielką wagę do odpowiedniego traktowania kobiet z klasą, nie będąc tak pobłażliwym względem małolat.

— Podwójną ognistą whisky. A dla ciebie? — Pozostawał wierny swoim przyzwyczajeniom. — W pierwszej kolejności... tłumów czarodziejów. Okazji do spotykania się ze znajomymi i do spędzania czasu z rodziną. Atrakcji stosownych do sabatu. Podczas każdego z nich można zakupić wiele rzeczy. — W taki sposób właśnie widział ten sabat. Zainteresował się tymi wszystkimi atrakcjami przez wzgląd na wnuki. Przez to całe zamieszanie z udziałem dwójki złodziei, opiekę nad wnukami i spotkanie z rodziną sam nie miał czasu czegoś zjeść.

Po dotarciu do tego stoiska mogli ujrzeć, że właściciel również zaczynał przygotowywać się do opuszczenia się terenu, na którym odbywał się sabat. Chester westchnął.

— Jak mniemam... tutaj już się nie napijemy. Proponuję wrócić do magicznego Londynu i wstąpić do jednej z tamtejszych restauracji. — Nie zamierzał zaprzepaścić szans na spędzenie tego wieczoru w towarzystwie kobiety, dlatego zaproponował opuszczenie Stonehenge i złapanie najbliższego świstoklika do magicznego Londynu. Nie będzie to długie spotkanie - na rano miał do pracy i zamierzał się w niej stawić. A to oznaczało, że musiał wrócić jeszcze do rodowej posiadłości w Little Hangleton. Jeśli kobieta przystała na jego propozycję to razem opuścili plac wokół Stonehenge.


Postacie opuszczają sesję
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#345
26.12.2023, 22:27  ✶  
Patrick stał z założonymi rękami i przyglądał się płomieniom. Wspominał jak na Beltane postanowił się rzucić w ogień, jak szykował się na piekący ból i smród palonej skóry. Zamiast tego wszystkiego poznał smak wody, brak powietrza w płucach i szepty zamieszkujących limbo postaci. Wbiegł do ogniska, ale zamiast w nim spłonąć, stał się Zimnym. Wzdrygnął się odruchowo do własnych wspomnień. Mocniej wsunął ręce do kieszeni spodni.
Ale wróżba, którą dostrzegł w ogniu Lithe wydawała się pomyślna. Tak pomyślna, że Steward aż się uśmiechnął pod nosem. Może od bliskości ogniska, a może przez sam jej charakter, ale zrobiło mu się jakoś lżej na duszy. Przestał myśleć o parze złodziei, która nieopatrznie wzięła sobie za cel Chestera Rookwooda, a których potem przechwycił od niego Cain. Miło było pomyśleć o sobie jak o bogaczu, nawet jeśli nigdy nie czuł się przesadnie biedny. Na co wydałby hipotetyczne galeony? Na wsparcie sierocińca, jak zrobił to Elliot Malfoy? Może. Choć pewnie raczej zdecydowałby się na datek anonimowo, celowo unikając wystawienia się na widok publiczny.
Uśmiechnął się szerzej pod nosem.
A potem odwrócił się i skierował ku kramom. Mijał świętujących czarodziei, starając się ani nie zwracać na nich szczególnej uwagi, ani tym bardziej nie wpadać na nich i nie przypominać komukolwiek o tym, że należał do Zimnych. Szukał wzrokiem takiego stoiska, które oferowało czekoladowe gały. Na Ostarze Mavelle Bones głośno zachwalała te słodycze. Teraz Patrick nie do końca nawet pamiętał, jak smakowały. Pamiętał za to, że poprzednim razem dzielili się wydatkami po połowie i pili piwo kremowe, ale ostatecznie Ostarę i tak przysłoniła mu wróżba Szalonej Sally. Ostatecznie powinien jeszcze wziąć czekoladowe gały Brennie, ale wiedział, że spotka ją za kilka godzin na urodzinach Nory.
Steward stanął w kolejce. Odczekał swoje a potem zakupił cztery czekoladowe gały.
Wiedziony impulsem sięgnął po jeden z wianków, które wykonała Mirabella Abbott i założył go sobie na głowę.

!wianki
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#346
26.12.2023, 22:27  ✶  

Lawenda


Skromny wianek spleciony z lawendy sprawia, że ogarnia cię wewnętrzny spokój oraz harmonia. Jesteś jak niezmącona tafla wody; masz w sobie więcej cierpliwości i wyrozumienia względem otoczenia, lecz także i powściągliwości względem zabawy.
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#347
29.12.2023, 14:43  ✶  
Macmillan wyglądała na wesołą. Nie miała pojęcia czego spodziewać się po tym dniu i najadła się rano trochę nerwów, ale Leviathan zachowywał się... miło. Był dla niej w porządku. Może nie wyczuł jej do końca z tym potknięciem, ale czuła się teraz o wiele pewniej niż podczas pierwszego spotkania i rozmów w towarzystwie ich ojców. Właściwie to zapomniała już o wszystkich problemach, jakie ją męczyły jeszcze niedawno - aktualnie miała przed sobą jego i to jemu umysł kapłanki poświęcał całą uwagę.

- Welbena to zioło lecznicze, więc większość kojarzonych z nią rzheczy to magomedycyna, łamanie klątw i złych myśli. Ale wiesz, umiem zlobić z niej, no dobrze z innej jej odmiany... napal, po któlym zawsze się świadomie śni? - Jej wianek momentalnie wydał jej się ciekawszy, chociaż werbena wyglądała estetyczniej. Czy istniało coś gorszego niż świadome śnienie? Cała noc pogrążająca się w samotności twojego umysłu. Takie sny nie brały jeńców.

- Pamiętasz jakiś jalmalk na Pokątnej, w któlym nie brhaliśmy udziału? - Odpowiedziała mu pytaniem, unosząc w górę brwi w zaciekawieniu. No ale musiała nabrać chociaż odrobinę powagi. - Czasami są wydarzenia, na któle chcę iść, a Whitecloft się nimi nie zajmuje, ale i tak znam większość stlaganiarzy albo kelnelów. - Zauważyła, że na tych nudnych, oficjalnych zabawach rodów czystej krwi, na które zawsze zabierała ją matka, najciekawsza i najmilsza wydawała jej się być zawsze obsługa. Tam działa się magia - na zapleczu, gdzie wszyscy faceci po kolei pluli Kanclerzowi do kawy, a nie w sali balowej, gdzie wszystkich dusiły fałszywe uśmiechy i tańce zbyt idealne, aby dobrze się podczas nich bawić. Nuda. I wieczna obawa, że powiesz coś nie tak, potkniesz się, użyjesz nie tego widelca, co trzeba... Największą skazą na wizerunku takich przyjęć było brak płynących w tym tańcu emocji - natura na niego nie reagowała.

Przesunęli się do przodu o kilka miejsc.

- Pewnie szyłabym i naplawiała wianki. Kiedy byłoby już mniej ludzi, ktoś znajomy przyszedłby i wyciągnął mnie na tańce, a później szukalibyśmy whróżek i elfów, no bo to przecież Litha... chociaż... nie, w tym rhoku nie, bo Isobell pophrosiła wszystkich kapłanów o przyjście do klęgu, kiedy słońce będzie chyliło się ku zachodowi. - Zapomniała o tym zupełnie. Czy w ogóle powinna tam iść? Wszyscy tak głośno powiedzieli „masz dzisiaj wolne”, ale to nie było związane z pracą kowenu, tylko... z czym? Chodziło o jakiś rytuał? Mogłaby zabrać Leviathana ze sobą. - Nie wyjaśniła czemu, więc pewnie wolałabym elfy. W tych okolicach musi być dużo faely, ale nie czuję ich. Może gdyby podejść bliżej drzew? Mmm, ale w klęgu pewnie będą czekały na mnie moje kuzynki - i przyjaciółki - Lola jej kuzynką przecież nie była, chociaż dało się pomylić.

I znowu kilka kroków.


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#348
29.12.2023, 17:59  ✶  

— Jak mógłbym zapomnieć, skoro na każdym kroku mi o tym przypominasz?

Roześmiał się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Doceniał te komplementy, nawet jeśli nie do końca w nie wierzył. W domu pełnym uzdrowicieli i aptekarzy nie łatwo było zapracować sobie na tytuł najlepszego w jakiejś dziedzinie. Zwłaszcza gdy zaledwie dwa-trzy pokolenia temu to spod rąk Lupinów wyszły pierwsze fiolki eliksiru tojadowego. Poprzeczka była postawiona wysoka, a pomimo tego, że Cameron miał talent do magii leczniczej, tak nie był pewny, czy podskoczy tak wysoko.

— B-bo zakładam, że s-sprawdziłabyś się w tym na tyle dobrze, że nie p-p-potrzebowałabyś faceta, który p-p-próbowałby ustawiać pewne rzeczy pod siebie? — Wyszczerzył zęby. Gdyby tylko poprosiła o wsparcie, to rzuciłby się jej na pomoc, jednak miał ogromną wiarę w to, że gdy Heather na czymś naprawdę zależało, to mogła przenosić góry. Jeśli prowadzenie własnego biznesu przerodziłoby się w pasję, to na pewno byłby to hit.

Prawdę mówiąc nie widział siebie w biznesie typowym dla reszty Woodów. Stronił od latania, na quidditchu znał się tyle co nic, a wszelkie ciekawostki znał z ust znajomych. Dostałby kręćka, gdyby miał aktywnie sprzedawać pasty do mioteł czy tłumacząc różnicę w trzonkach mioteł wieloosobowych. Mógłby za to zajmować się zapleczem, technikaliami i wysyłkami. To byłoby przynajmniej coś znajomego. Ruda wypadłaby dużo lepiej jako twarz rodowego biznesu i na pewno przyciągnęła masę klientów przez swój status.

— Dobre mikstury pobudzające? — Uniósł brwi, jakby to wszystko wyjaśniało.

Czasem trzeba było iść w życiu na ustępstwa, a gdy większość swojego dnia spędzało się w szpitalu, pracując z żywymi pacjentami, którzy wymagali fachowej opieki, nie można było sobie pozwolić na opieszałość. Chociaż Cameron cierpiał na bezsenność i brał eliksiry na receptę, tak zdarzało mu się sięgać po środki, które mogły o rozbudzić w trakcie wieczornych dyżurów. Wolał przypłacić ten staż własnym zdrowiem, niż ryzykować, że popełni błąd, przez który zostanie skreślony w oczach wyżej postawionych uzdrowicieli.

— Ale wywiad załatwimy następnym razem, okej? — upewnił się, poprawiając demimoza spoczywającego w jego rękach. — Na pewno zrobiliby nam zdjęcie między kęsami jedzenia. — Skrzywił się na samą myśl. Zrobiliby z nich jakichś obżartuchów... Dobrze, że przynajmniej po mugolskiej stronie Londynu mieli tę kapkę anonimowości i mogli w spokoju pałaszować kebaby z piwem nad rzeką. — No to uśmiech?

Przez następne parę minut ogrzewali się w świetle fleszy, starając się jak najlepiej wypaść przed aparatem. Wprawdzie festiwal z okazji Lithy był tak formalną imprezą jak bal charytatywny Longbottomów, jednak skoro Heather chciała dobrze wypaść... To Cameron robił co w jego mocy, aby jej w tym pomóc. W tym przypadku ograniczało się to do wyprostowania pleców, objęcia Rudej parę razy i pozowania z maskotką demimoza. Nie dał się zaciągnąć do reporterów na udzielenie wywiadów, ograniczając ewentualne pytania dziennikarzy do prostego „Świetnie się tutaj wszyscy bawimy, prawda?”. Po niedługim czasie para rozpłynęła się wśród tłumu, planując kontynuować imprezę w tylko sobie znanym miejscu.


Cameron Lupin & Heather Wood
Postacie opuszczają sesję
Alexander Bell
And I can't let go when you still need saving.
Spokojny, uprzejmy, pomocny. Wysoki mężczyzna o atletycznej sylwetce, zazwyczaj ubrany w luźne, wielobarwne, bawełniane koszule. Miewa zarost na twarzy, zależny od stopnia zapracowania. Kiedy trzeba, potrafi zniewolić uśmiechem. Oczy i włosy brązowe.

The Overseer
#349
29.12.2023, 22:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.12.2023, 23:41 przez The Overseer.)  
Nie mogłem wpłynąć na uczucia, które właśnie obciążały serce Aveliny, ale mogłem przynajmniej przez tę drobną chwilę ją wspierać, kiedy czuła się podle. Przytuliłem ją jeszcze raz do siebie, próbując odegnać chociaż częściowo ciemne chmury znad jej głowy, ale zapewne w najlepsze sobie tam trwały. Cóż, ta jej wizja może właśnie dotyczyła jej sercowej batalii? Musiała sama stoczyć tę bitwę, więc pożegnałem się z nią ciepło. Mogła na mnie liczyć, ale rozumiałem, że wolała być teraz sama. Na jej miejscu, gdybym wiedział i czuł to, co ona, zapewne byłoby ze mną zdecydowanie gorzej i też zdecydowanie nie chciałbym jakiegokolwiek towarzystwa. Chyba że Elki.
- Uważam, że byłaś najbardziej odpowiednią partnerką na spędzenie tego sabatu. Gdybym mógł jakoś pomóc, to wpadaj śmiało. Albo pisz... Miłego wieczoru - odparłem jeszcze z lekkim uśmiechem, chcąc ją w tym utwierdzić, żeby nie miała wyrzutów sumienia za spotkanie ze mną, zniszczenie mi humoru czy coś, a to wszystko jeszcze nim zdążyła zniknąć w sieci fiuu. Czułem lekki niedosyt w związku z tym spotkaniem, bo jednak chciałem by dobrze się tu bawiła, nieco odżyła, odetchnęła, ale wyszło jak wyszło, więc... Kto wie? Może z tego nieszczęścia miało się wykluć jakieś szczęście? Poza tym nie było czego żałować, bo co nieco dowiedzieliśmy się o sobie i nasza przyjaźń awansowała zdecydowanie na wyższy poziom. Przynajmniej po mojej stronie tak to widziałem.
Obróciłem się, rozglądając wokół. Zastanawiałem się, czy też się ewakuować za pomocą sieci fiuu, czy może jednak zaczepić kogoś z cyrku, a przy okazji skontrolować zachowanie owej osoby...? Jakby nie patrzeć, byłem Overseerem, więc... Rozejrzałem się ponownie, nieco zawiedziony, że żadnych znajomych twarzy w tłumie nie dostrzegam, ale smutek szybko zniknął z mojej twarzy, gdy jednak kogoś wypatrzyłem. Właściwie, to zauważyłem Flynna i Fiery we własnej osobie i to z niezadowolonymi minami, co było obrazem nad wyraz nietypowym. Czyżby nie tylko Avelina miała dziś kiepskie popołudnie...? Postanowiłem to sprawdzić, dopytać, zbadać. Przede wszystkim dowiedzieć się co nieco.
Sam osobiście, cóż, miałem się dobrze, więc w podskokach, niczym Królewna Śnieżka, podszedłem do nich, nieco spiesznym krokiem, by mi stamtąd nigdzie nie umknęli. Jednak niemałe tłumy były na tym sabacie, a każdy stąpał jak mu się żywnie podobało, więc chwilę mi zajęło nim stanąłem u ich boków, właściwie wciskając się zgrabnie pomiędzy nich. Nie byłem pewien, czy bardziej im zagram na nerwach swoją beztroską, czy wręcz przeciwnie. W razie czego byłem gotów w każdej chwili na gaszenie nadmiernej wściekłości.
- Co towarzystwo takie zmarnowane? - zapytałem The Edge’a i The Beast. Wyglądali, jakby wcale nie mieszkali w cyrku, tylko w krematorium. Miałem ochotę cmoknąć Flynna w policzek, ale powstrzymałem się ze względu na przebywanie w publicznym miejscu. Wśród swoich mogliśmy być sobą, ale wśród obcych - niekoniecznie. - Pomiędzy tłumami chodzi Szeptucha i szepcze, że powinniśmy się zwijać do cyrku. Na wartę. Na pieczonego prosiaka, hmm? - wyszedłem z rozkazo-sugestio-pokusą. Na szczęście nie musiałem nadmiernie negocjować, więc wszyscy skierowaliśmy się grzecznie do punktu transportowego i przenieśliśmy do Little Hangelton.

Wychodzę wraz z The Edge oraz The Beast

Postacie opuszczają sesję
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#350
30.12.2023, 00:34  ✶  

W teorii mogli się tam udać ale mieli przecież zleceń po sam kurek. Litha była ważnym świętem - nie podlegało to dyskusji, ale musieli postawić sobie pewne rzeczy jako priorytety, a ich dwójce na pewno zależało na zadowolonych klientach.

- Wybierzemy się tam w swoim czasie ojcze. Teraz nie jest na to pora... Ale tak? Hmm... Pod koniec wakacji? Czemu nie? - wzruszył ramionami, proponując jakieś rozwiązanie na zaistniałą sytuację. Musieli dbać o dobre relacje z pozostałą częścia rodziny, która została na Islandii ale również o tradycję i jej pielęgnowanie.

To akurat było miłe zaskoczenie, uczesany Dagur to była coś, czego nie nie widywało się codziennie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że "od święta", a akurat Litha takim była. Nie Hjalmarowi było to oceniań ale z jego grzywą, nie było to zapewne zbyt łatwe zadanie, aby zapanować i jakoś ułożyć swój fryz.

- Nie jest to może hełm jak nasi przodkowie ale też nie jest złe - zaśmiał się. Co by jednak nie mówić, te wianki, były bardzo ładnie i starannie przygotowane. W porównaniu do starszego Nordgersima, młodszy z dwójki mężczyzn wylosował wianek z werbeny. Od razu poczuł się bezpieczniej, a wszystkie troski i niepewności odeszły w zapomnienie. Był święcie przekonany, że ich wszystkie problemy to był pikuś w tym momencie. To była rzecz, którą mogli obejść bez problemu.

- Obawiam się, że mogła nie dosłyszeć... W takim tłumie ludzi? Nie dziwie się - odparł, nie tracąc jednak zapału czy humoru do dalszego imprezowania. Nie mógł się przecież złościć na coś, na co nie miał wpływu.

Dobrze, że Hjalmar nie słyszał myśli Dagura. W końcu zarówno on, jak i ojciec wiedzieli, że to nie tak działa. Przede wszystkim, aby dopełnić tradycji, Nordgersim potrzebował zgody ojca Pandory i jakiegoś porządnego pierścionka - najlepiej takiego, który wykonał sam. Z tym drugim był dużo mniejszy problem, wszak miał fach w ręku i mógł go zrobić w każdym momencie. Na wszystko jednak musiał przyjść odpowiedni czas, ponieważ to były poważne rzeczy i nie należało do nich podchodzić pochopnie.

- Chodźmy ojcze się czegoś napić - zaproponował, wskazując dłonią drogę prowadzącą z dala od stoiska z wiankami - Możemy też spojrzeć w płomienie, bo czemu by nie? - uniósł głowę, aby przyjrzeć się reakcji starszego. Kufel trunku nikomu przecież jeszcze nie zaszkodził, a im mógł tylko pomóc w tym, aby bawili się jeszcze lepiej.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Rowena Ravenclaw (3439), Bellatrix Black (3179), Pan Losu (3355), Cathal Shafiq (2172), Rodolphus Lestrange (3252), Felix Bell (2197), Perseus Black (2184), Garrick Ollivander (1124), Septima Ollivander (1460), The Little Fox (2342), Leon Bletchley (3770), Olivia Quirke (3146), Vespera Rookwood (2273), Lorraine Malfoy (2168), Laurence Selwyn (1299), Leta Crouch (1909), Ulysses Rookwood (2888), Leviathan Rowle (2539), Chester Rookwood (6440), The Beast (2512), Sarah Macmillan (2428), Florence Bulstrode (1555), Vincent Prewett (1670), Avelina Paxton (3074), Murtagh Macmillan (1528), Augustus Rookwood (2816), The Overseer (2457), The Edge (4021), Maeve Chang (772), Philip Nott (1727), Cain Bletchley (3618), Logan Nott (1069), Bard Beedle (6610), Loretta Lestrange (321), Patrick Steward (2033), Cameron Lupin (3502), Heather Wood (3478), Diana Mulciber (905), Danielle Longbottom (2513), Effimery Trelawney (1523), Lucky Luke (1577), Imogen Rookwood (2434), Dora Crawford (654), Esmé Rowle (2739), Geraldine Yaxley (1544), Nora Figg (1225), The Lightbringer (2213), The Tempest (416), Dagur Nordgersim (2259), Albert Rookwood (699), Hjalmar Nordgersim (1601), Sebastian Macmillan (1919), Alastor Moody (1120), Persephona Degenhardt (1163), Hades McKinnon (1333), Theon Travers (2493)


Strony (38): « Wstecz 1 … 33 34 35 36 37 38 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa