• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)

[Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#131
29.05.2024, 02:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2024, 02:48 przez Cedric Lupin.)  
Południowe stragany - Biżuteria Viorici


Wizja konfrontacji z bratem z początku nieco go zestresowała. Początkowo zakładała, że niepewność ta bierze się z wyrzutów sumienia, które tkwiły gdzieś z tyłu jego głowy. W końcu odmówił przejęcia dyżuru, przez co Michael nie mógł się tutaj pojawić. Jasne, Lupin nie miał żadnego obowiązku, żeby się zgodzić, ale i tak czuł się z tym nieprzyjemnie, dziwnie. Ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że chodziło raczej o to, że Cameron nawet nie wiedział o tym, że się tutaj zjawi. Czemu zataił prawdę? W sumie to nie było żadnego konkretnego powodu. Po prostu... było mu głupio. Pierwszy raz od dłuższego czasu zjawił się na jakimś większym wydarzeniu, a gdyby tego było mało — pomagał przy jednym ze stoisk. Mały krok dla człowieka, ale dla pracoholika całkiem spory.
Wszystkie drogi prowadzą do Viorici? Ostatnimi czasy trochę tak. Sam nie wiedział, czym dokładnie jest ta relacja, ale też nie do końca chciał się tym przejmować. Zdążył się już wygłupić i unikać jej przez kilka ostatnich dni, nie chciał tego powtarzać.
Chyba głównie dlatego tak mu zależało, żeby tu dzisiaj przyjść. Chciał zamazać tę niezręczną historyjkę.
— Okoliczne stragany mają całkiem sporo napojów. Później mogę poszukać czegoś innego? Jeśli chcesz — rzucił w stronę Vior, lekko się przy tym uśmiechając.
Był tym wszystkim tak mocno zaaferowany, że dopiero po chwili dotarły do niego słowa wypowiedziane przez Camerona.
W pierwszej chwili po prostu zamrugał, nie będąc pewnym, czy na pewno dobrze usłyszał. Niestety prawda była wyjątkowo brutalna. Żałował, że nie był w posiadaniu zmieniacza czasu. W tej chwili byłby wyjątkowo przydatny. Tak, ich matula była dość troskliwa (może nawet nieco za bardzo). Starał się ją zrozumieć, ale czasami było mu głupio, zwłaszcza przy znajomych. No i przy Vior.
— Tak właściwie to nie mówiłem — odburknął cicho w stronę Camerona, posyłając mu spojrzenie, którego przekaz głosił wielkimi literami "błagam, nie ciągnij tego tematu". Nie chciał mieszać w to rodziców, bo ci zaczęliby zadawać pytania, na które nie chciał odpowiadać, przynajmniej na ten moment. Wciąż nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
Pomimo lekkiej irytacji, ucieszyło go, że para postanowiła coś kupić. Po pierwsze, Heather zdecydowanie pasowały wybrane przedmioty. Po drugie, naprawdę chciał, żeby właścicielka stoiska uwierzyła w swoje zdolności i spróbowała rozszerzyć swoją działalność. Nie widział nikogo, kto dorównywałby jej talentem.
Krępował go fakt, że praktycznie każdy poruszał temat jego pracoholizmu, ale starał się puszczać to mimo uszu. Wciąż miał w głowie ochrzan, który zebrał ostatnio w Mungu.
— Hmmm, wrzodem? Gdy ostatnio opowiadał mi o waszym wyjściu, nazywał Cię nieco czule... Ekhm, ładna pogoda, prawda? —  zaczął, kierując swoje słowa w stronę panny Wood. Nieco po czasie zdał sobie sprawę z tego, że raczej nie powinien mówić dalej rzeczy, które czasem opowiadał mu Cameron. Próba zmiany tematu była co prawdy nieco prosta, żeby nie powiedzieć, że prostacka. Miał nadzieję, że w całym tym rozgardiaszu uda mu się puścić tę wpadkę względnie niezauważoną, a przynajmniej niepociągnięta. Nie spodziewał się, że na ratunek przybędzie mu panna Bulstrode. No tak, oczywiście, że ona też musiała poruszyć tę jakże drażliwą kwestię jego produktywności w pracy. — Miło Cię widzieć, Florence. Postanowiłem nieco odświeżyć głowę, żebyś nie musiała mi znowu donosić kawy — odparł, posyłając jej przy tym łagodny uśmiech, który nieco się ściął, gdy zobaczył jej towarzysza. Była to całkowicie mimowolna reakcja, która zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Z Atreusem nie łączyły go aktualnie co prawda żadne negatywne relacje, ale czasem przypominał sobie okres Hogwartu. Wtedy było nieco mniej przyjemnie.
Przez to małe zaaferowanie, zdołał jedynie pomachać do Heather i Camerona, gdy ci znikali już w tłumie. Milczał, ze zmarszczonymi brwiami wsłuchując się w nagle rozpoczętą dyskusję pomiędzy Vior i Bulstrodem. Wyciągnięte z kieszeni? Z pewnością był to tylko żart, ale wyjątkowo dziwny? Przynajmniej dla niego. Nie chciał tego jednak oceniać, w końcu nie znał za dobrze relacji tej dwójki, w sumie to wcale. Nie do końca wiedział, jak czuje się z tym faktem. Uczucie to się pogorszyło, gdy mężczyzna zaczął z nią żartować. Nie było w tym nic złego, ale Cedric i tak poczuł w żołądku nieprzyjemny ucisk. Z lekkim uśmiechem pożegnał odchodzącą Flo, Atreusowi posyłając nieco niepewne spojrzenie. Nic się nie stało, prawda?
Ta nagła interakcja rozproszyła go na tyle, że na chwilę odszedł nieco na bok. Zresztą, Vior miała kolejnych klientów. Nie chciał jej przeszkadzać, a szczerze wątpił w to, że byłby w stanie pomóc. Był tragicznym sprzedawcą, nie potrafił przekonywać ludzi.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#132
29.05.2024, 05:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.05.2024, 18:25 przez Robert Mulciber.)  
Stoisko Mulciberów

O tym, że natłok obowiązków potrafił być niekiedy zgubny, Robert wiedział jak nikt inny. Zarazem jednak daleki był od tego, aby się z tych doświadczeń tłumaczyć. O pewnych sprawach nie powinien mówić, przyznawać się do nich - o ile nie liczył przypadkiem na otrzymanie biletu na pociąg do Azkabanu. Takiego w pierwszej klasie. To wszystko rzecz jasna w przenośni, bo przecież oczywistym jest, że nie ma możliwości dostania się na wyspę akurat w taki sposób.

- Dawno nie byłem w teatrze. - westchnął, nagle zwracając na to uwagę. A przecież dawniej uwielbiał wizyty w tym miejscu. Podobnie jak przed laty jego matka, Robert starał się co jakiś czas teatr odwiedzić. - Lorien z pewnością to doceni.

Mógłby powiedzieć coś o tym, że kobiecie przyda się nieco rozrywki; że powinna mniej myśleć o swoich problemach, o stracie która ją dotknęła. Zwłaszcza, że przecież o tej rzekomej depresji pani Mulciber, w pewnych kręgach można było usłyszeć. Zniknęła na ponad dwa miesiące, a coś takiego nie mogło przejść bez echa. Robert jednak nie był człowiekiem, który wiele myślał o innych. Choć empatię potrafił niekiedy okazać, podobnie jak troskę o bliskich, tym razem na coś takiego sobie nie pozwolił.

Aczkolwiek czy można od człowieka oczekiwać, że o czymś takim będzie mówił otwarcie podczas Lammas? Wszak nigdy nie wiadomo komu będzie dane przypadkiem usłyszeć słowa, które nie były przeznaczone dla jego uszu.

- Tak. Właśnie tak. - przytaknął.

Można było się domyślić, założyć sobie, że bycie sportowcem i zdrowe odżywianie się, będą szły ze sobą w parze. To taka oczywista oczywistość. Jedno zdawało się wręcz idealnie pasować do drugiego. Nie było się do czego w tym przypadku przyczepić. Nie to, żeby Robert w ogóle zajmował się poszukiwaniem odpowiedniej do tego rzeczy.

- Raczej nie oczekiwałem, że coś mocniejszego będzie tutaj tak po prostu dostępne. - odpowiedział. Prawda była taka, że w przypadku takiego kiermaszu, Robert co najwyżej rozważałby obecność jakiś stoisk z możliwością degustacji. Nie spodziewał się, że mocniejszy alkohol byłby dostępny choćby w strefie gastronomicznej. Na to najpewniej nie zdecydowaliby się organizatorzy.

Ruszył razem z Philipem w kierunku południowych straganów. Skrzywił się, kiedy do jego uszu dotarł nieprzyjemny pisk mikrofonu. Wyglądało na to, że przedstawienie miało się za niedługo rozpocząć. Może uda mu się do tego czasu ewakuować z powrotem do własnego mieszkania? Raczej nie spodziewał się, żeby cokolwiek na kiermaszu zdołało zainteresować go na dłużej; na dłużej zatrzymać w tym miejscu.

- Zamieszanie? - zainteresował się, tym samym również zwracając uwagę na tłum, który zgromadził się przy jednym ze stoisk. Nie był w stanie przy tym zidentyfikować, do kogo to stoisko należało, ani co przy nim sprzedawano. Coś mu jednak podpowiadało, że warto było się tematem zainteresować. Tak dla pewności. Bo przecież właśnie po to przyszli tutaj z Lorien. Mieli sprawdzić jak idzie dzieciakom i upewnić się, że nie pozwolili sobie tutaj na zbyt dużo. - Podejdźmy. - odpowiedział na propozycję, kiwając przy tym głową.

I nie zamierzał się w tym przypadku ociągać. Znacząco przyśpieszył kroku, licząc na to, że całe to przedstawienie wcale go nie ominie. Zwłaszcza, że mogło ono okazać się prawdziwie interesujące. Kilka kroków pozwoliło mu zauważyć w tłumie pierwsze znajome twarze. Kolejne - pojedyncze litery, którymi opisane było jedno z tamtejszych stoisk. Wyglądało na to, że miało w nazwie... nazwisko? Jego nazwisko. Nazwisko Roberta Mulcibera. To zaś zdawało się potwierdzać, że musiał się tutaj zjawić; musiał to wszystko osobiście sprawdzić. Zobaczyć na własne oczy. Być może zainterweniować.

Pierwszym, co zobaczył, była nazwa Mulciber Moonshine. Dobrze już mu znana. Nie spodziewał się jednak, że w tym miejscu zobaczy... coś, co tak szybko straciło na znaczeniu. Nie zdołało na dłużej zatrzymać jego uwagi. Choć przecież czym jak czym, ale stoiskiem własnej córki zainteresować się powinien. Może nawet się wkurwić? Teraz jednak miało to dla niego znaczenie co najmniej drugorzędne.

Tylko dlaczego?

Nie chodziło już nawet o to drugie stoisko, na którym działo się coś skrajnie nieodpowiedniego, stanowiącego wręcz poniżenie dla ich rodziny. Jeszcze nawet tego nie zdążył do końca zarejestrować. Uwagę bowiem oderwało zdarzenie, którego stal się świadkiem. Na jego oczach, Philip Nott oberwał bowiem świecą w kształcie penisa.

Roberta dosłownie wmurowało. Stanął w miejscu, nie będąc w pierwszym momencie pewnym czy powinien na to zareagować. A jeśli tak, to w jaki sposób. Po prostu patrzył. Z szeroko otwartymi oczyma, starał się ze sobą połączyć wszystkie kropki. Zrozumieć, co się tutaj właśnie odpierdoliło. I cóż. Chyba jednak z jego mózgiem nie było w tym momencie wcale tak do końca dobrze. Czyżby się właśnie przegrzał? Przepaliły się w nim jakieś styki?

Dojście do siebie zajęło mu chwilę.

- Atreus? - zadał pytanie, bez trudu rozpoznając młodego mężczyznę, pochodzącego przecież z rodziny jego pierwszej, tragicznie zmarłej małżonki. Zabrzmiał tak jakby oczekiwał wyjaśnień. Jakiegoś wytłumaczenia dla tego zajścia. Zajścia, które w zasadzie wcale mu się nie podobało. Z kilku powodów. Skąd tu się wzięła świeczka w kształcie penisa? I dlaczego czymś takim musiał oberwać właśnie Philip?

Wyjaśnienie przyszło jednak stosunkowo szybko. Wystarczyło zwrócić uwagę na to, co działo się przy stoisku. Dziennikarz... którego już kiedyś spotkał? To on nie był historykiem? Moment niekoniecznie odpowiedni na tego rodzaju rozważania. Erik Longbottom, którego dało się rozpoznać z racji na to, iż od czasu do czasu gościł na łamach Proroka Codziennego oraz innych gazet. Victorie Lestrange kojarzył z racji na to, że na temat jej osoby od pewnego czasu sporo w pewnych kręgach rozmawiali. Miał pamięć do twarzy, a jej zdjęcie otrzymał przecież od syna. Wraz z ogólnymi informacjami odnośnie osoby jaką była.

Ciężkie westchnięcie opuściło jego usta, kiedy do całego tego zamieszania przyszło dodać jeszcze ten durny doping, który padł ze strony... Alexandra Mulcibera. I jakoś tak na jego widok miał ochotę zabrać tego jebanego penisa, którym chwilę temu oberwał Philip i po prostu wsadzić mu go prosto w mordę. Był jednak dorosłym, dojrzałym mężczyzną, któremu nie w głowie były... nie w głowie były takie rzeczy. Dokładnie tak.

Zamiast tego potarł więc dłońmi twarz, na szybko zastanawiając się nad tym co dalej. Co dokładnie należało w tej sytuacji zrobić. Bo przecież nie mógł tak po prostu patrzeć. Na to wszystko pozwalać. Zwłaszcza, że ich stoisko opuścił właśnie najwyraźniej oburzony tym wszystkim klient. Rozejrzał się raz jeszcze, dla pewności po najbliższej okolicy. Wyłapał wśród zgromadzonych tutaj ludzi Richarda.

Dobrze. Bardzo dobrze. Przynajmniej będzie miał w tym wszystkim wsparcie, kiedy przyjdzie mu do działania. Bo, że będzie mogł liczyć na jego pomoc - tego przecież mógł się spodziewać. To było równie oczywiste jak noc, która miała nastąpić po dniu. I dzień następujący zawsze po nocy.

Zdecydował się zostawić Philipa samego, wraz z Atreusem mieli zresztą dość czasu, żeby zareagować jakoś na jego obecność. Nie mógł sobie teraz pozwolić na to, żeby wyjaśniać cokolwiek, co dotyczyło ich sytuacji. Bez słowa zbliżył się do Charlesa, Leonarda, Isaaca i w zasadzie każdego, kto był w pobliżu tej trójki.

Odchrząknął, zwracając tym sposobem na siebie uwagę. Na swoje pojawienie się. Tak na wszelki wypadek, gdyby wciąż byli za bardzo zaaferowani tym, co właśnie odpierdalali podczas Lammas. Znajdując się w miejscu publicznym. Dla niego było to nie do pomyślenia.

- Charles, Leonard. - w pierwszej kolejności wypowiedział imiona bratanków. - Panie Bagshot. - nazwisko mężczyzny, którego miał już okazje spotkać praktycznie wycedził. Wyraźnie niezadowolony z tego spotkania. Z tej farsy, którą zdawał się bardziej jeszcze nakręcać. - KONIEC PRZEDSTAWIENIA. PROSZĘ SIĘ ROZEJŚĆ! - te słowa wypowiedział już na tyle głośno, że nie było szans, aby zebrane tutaj osoby niczego nie usłyszały. - A z wami... z wami porozmawiam w domu. Tym razem zaszło to za daleko. Nie wiem czy mój brat na takie wyskoki do tej pory nie reagował, ale ja nie zamierzam tego tolerować. - tutaj skupił się bardziej na Charlesie. Jemu poświęcił dużo więcej uwagi. Zaufał dzieciakowi. Pozwolił pracować. Dał szansę. W jaki sposób ten mu się za to odpłacał? Robert czuł się tym naprawdę mocno zawiedziony. - Zabieraj to... to gówno i po prostu wypierdalaj. Lepiej, żebym w najbliższym czasie nie oglądał Ciebie na oczy. - o ile w normalnych warunkach by się przed tym wszystkim powstrzymał. Starał się uniknąć przedstawienia. Tak obecne warunki do normalnych się nie zaliczały. A sam Robert zdążył już po prostu się na ten widok zagotować. I daleko było mu do tego mężczyzny, który był opanowany... w zasadzie zawsze. Nie przeklinał. Nie używał nieodpowiednich słów. Nie okazywał tak otwarcie swoich emocji. Również gniewu. Teraz jednak było tak, jakby przed chłopakami stał obcy człowiek. Zupełnie różny od tego, do którego mogli się przez ten ostatni miesiąc przyzwyczaić.

Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#133
29.05.2024, 07:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2024, 08:19 przez Florence Bulstrode.)  
Zbiegowisko przy stoisku Mulciberów, kawałek od trwającej bójki

Normalnie Florence próbowałaby powstrzymać Atreusa. Może nawet by zdołała, bo nauczona doświadczeniem i bez trzeciego oka umiała wypatrzeć drobne oznaki nadchodzącego kryzysu. Zawsze był w końcu porywczy.
Ale i przed jej oczami mignęła twarz Laurenta i zacisnęła tylko szczękę. Działać miała zamiar tylko, by nie pozwolić bratu za mocno się zagalopować. W końcu nie chciała, by wyrzucono go z pracy. Bo w to że chłopak sobie poradzi wierzyła, mało który czarodziej w ogóle umiał walczyć wręcz.
- Skrzywdził Laurenta - rzuciła do Victorii krótko i chłodno, choć jej oczy, zwykle zimne, teraz ciskały pioruny i to wcale nie dlatego, że zirytowało ją zachowanie brata (bo wprawdzie nie była tą bójką zachwycona, ale nie potrafiła go winić, sama miała chęć rzucić na Notta klątwę). Mówiła cicho i pochyliła się lekko w jej stronę. Sama ledwo kobietę znała, ale wiedziała, że ta jest blisko z jej kuzynem. I wolała, by nie rzuciła w plecy Atreusa zaklęcia. Zignorowała krzyki Alexandra i ani drgnęła, gdy pojawił się Robert i zaczął domagać się rozejścia. Znała go tylko z opowieści, śmierć ciotki uważała za efekt życia wśród Mulciberów i była gotowa obwiniać za to tę dziwną w jej oczach rodzinę, a poleceń słuchała tylko z ust ordynatora i swojej matki.
Ten chłopak tak naprawdę nic Florence nie obchodził. Nie wiedziała nawet, czy to jakiś syn czy pracownik Roberta, a świeczki, które tak zaciekawiły Atreusa sama uważała za mało zabawne, ba normalnie nigdy by ich nie dotknęła. Ale nagle poczuła falę współczucia do tej nieznanej sobie ciotki, która poślubiła takiego mężczyznę, dlatego jeśli chłopak wstał i zabrał "to gówno", obróciła się do Charlesa. Jego towar tak? Poza stoiskiem mógł go sprzedawać dalej.
- Młody człowieku, trzy poproszę - powiedziała spokojnie, jakby wokół nie działo się nic wielkiego. - A to za tę, którą zużył mój brat.
Tu wepchnęła mu pieniądze w dłoń, w końcu nie mogła pozwolić, by Bulstrodowie "ukradli" mu świeczkę.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#134
29.05.2024, 08:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.05.2024, 10:48 przez Anthony Shafiq.)  
Południowe stragany, Château des Dragons
Rozmawiam z Hadesem i Ambrosią, patrzę z niedowierzaniem na awanturę przy stanowisku Mulciberów.

– Możliwości? Bycie krawężnikiem daje możliwości większe niż bycie Niewymownym? – To nie były już łezki rozbawienia, to było szczere zdziwienie przypieczętowane uniesioną brwią powątpiewania. Anthony oparł się swobodnie o białą ladę przyobleczoną drobnym kwieciem lawendy. Pomimo powarkiwań funkcjonariusza i jego napiętej postawy nie odbierał tego ani jako wyzwania ani zagrożenia dla siebie. Zbyt długo się znali. Z drugiej strony trudno było odmówić McKinnonowi racji – z duchami, upiorami, czy innymi bogami, z tajemnicami ciężko było się wziąć za bary, a Shafiq miał wrażenie, że pod napiętą skórą włókna aż drgają skore do bitki. Zakładał, że potrzeba będzie kilku dyscyplinarnych trzasków z bata nad głową osiłka, żeby się uspokoił i wyregulował lub poszedł po rozum do głowy i wrócił do swojej starej pozycji, jeśli tylko uda mu się nie wylecieć na bruk. Anthony był przekonany, że funkcjonariusze magicznej policji byli mniej wyrozumiali dla szaleńców niż Departament Tajemnic i nic jak dotąd nie zweryfikowało jego myśli w tym temacie. Tak czy inaczej przeczuwał, zwłaszcza przez wzgląd na ostatnie zdanie, że pod tą decyzją było coś jeszcze, świadomego lub nie. Zamiast jednak zaproponować rozmowę rzucił tylko:
– Takie sprawy wymagają czasu. Odezwij się jutro, ustalimy termin, bo mam amerykańską whisky przygotowaną pod degustację, a któż jak nie Ty oceni najlepiej – alkohol rozsupływał język, pozwalał spuścić nieco pary. Może jeszcze nie będzie za późno.

Pojawienie się Ambrosi przyjął z życzliwym uśmiechem.
– Jak najbardziej szanowna Pani. – powiedział już w ich ojczystej mowie i sięgnął za siebie i podał jej również różowe, migoczące musującymi bąbelkami wino. Już chciał coś dodać więcej, gdy za ich plecami rozpoczęła się szarpanina, kilka okrzyków wybiło się nad głowami.
– Tylko nikogo nie połam funkcjonariuszu. – powiedział patrząc z dystansu na te dantejskie sceny. – Tahiro proszę mm... Chyba jednak dzisiaj się napiję. – Pokiwał głową na boki w cichym niedowierzaniu, w geście "na czym ten świat stoi" i wdzięcznością do jakiejkolwiek wyższej egzystencji za to, że sam nie jest w centrum tego zamieszania. – Jak Pani wnosi tegoroczne Lammas? Dobrze to, czy nie dobrze, że święto żniw dzieje się w samym środku Londynu? Zdania są bardzo podzielone, prowadzę nieoficjalne statystyki od rana. – zwrócił się uprzejmie do Ambrosi gdy dostał swój kielich z winem, które było inne. Czerwone i jakby gęstsze.

Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#135
29.05.2024, 09:30  ✶  
Stoisko Świeczki i kadzidła Rodziny Mulciber

To, co miało tutaj miejsce, działo się w ekspresowym tempie. Nie otrzymał co prawda odpowiedzi, ale już sama obserwacja wszystko wyjaśniała. Nie zdziwił się reakcji i niezadowolenia ze strony klienta, jakim był Erik Longbottom. Spojrzenie Richarda zmieniło się na chłodne, które skierował do dziennikarza. Aż chciał mu wyrwać ten aparat fotograficzny i trzasnąć nim w ziemię. Uchroniłoby to ich interes, jak i może kompromitujące zdjęcie czarodzieja, który właśnie oburzony opuścił ich stoisko.

W następnej kolejności zauważył Atreusa, który wziął TO COŚ i ruszył z tym w stronę kogoś. Obejrzał szybko za nim i wtedy zobaczył zbliżającego się Philipa Notta wraz z jego bratem. Już wiedział, że będzie koniec tego całego przedstawienia. Sam westchnął ciężko, powracając spojrzeniem na pozostałe osoby tutaj przebywające. Nagle do jego uszu dobiegł krzyk kolejnego kuzyna - Alexandra. I tam skierował spojrzenie. ”Jego tu jeszcze brakowało” – pomyślał. Tak. Ich kuzyn widocznie idealny moment sobie znalazł na wejście i zwrócenie na siebie uwagi. Jego na razie zignorował.

Nim się odezwał, aby jakoś zareagować, to Robert już swoje wykrzyczał. Przynajmniej okoliczni obserwatorzy i kupujący, mogli zrozumieć, że stało się tutaj coś, o czym właściciel nie miał pojęcia.

- Najmocniej przepraszamy za to całe zamieszanie.
Zwrócił się do osób, które tutaj jeszcze przebywały. Victorii Lestrange, Florence Bulstrode. Erika nie zdążył przeprosić, gdyż ten ulotnił się szybko.
Do Bagshota podszedł i zwrócił się uprzejmie.
- Mam nadzieję, że nie pojawi się w prasie NIC na ten temat. A tym bardziej, nie ukażą zdjęcia. Nie życzymy sobie tego.
Wystarczająco kompromitacji zrobił jego syn przy stoisku. Większego rozgłosu nie chcieli w gazetach. Poważnym tonem zwrócił się do dziennikarza Bagshota, spojrzeniem sugerując, że jeżeli się nie dostosuje, to inaczej będzie z nim rozmawiał.

Robert w między czasie zwrócił ostrą uwagę jego chłopakom, więc Richard ruszył za stoisko, gdzie stali Charles i Leonard. Nie tolerował takich zachowań, ale nie odpowiadał już na ten zarzut. Stojąc za stoiskiem, wyjął różdżkę i wysunął wszystkie kartony, jakie tutaj mieli z kadzidłami i świecami. Jeżeli były zamknięte, otworzył zaklęciem wieka, aby sprawdzić zawartość, ile tego gówna tutaj było, jak to nazwał Robert.

- Wracaj do domu i zabieraj to. Żebym Cię tutaj więcej nie widział.
Zwrócił się do młodszego syna surowym tonem, zawiedzionego ojca. Nie dość, że wstydu narobił publicznie sprzedając produkt, nieustalony z Robertem, to jeszcze jemu. Wskazał różdżką na karton tego, co nie powinno się tutaj znaleźć. Charles miał odpowiadać za stoisko. Więc on ponosi solidną karę.
Kontrolnie Richard spojrzał w kierunku Leonarda, czy w między czasie przyjął zapłatę za świeczki od Florence.
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#136
29.05.2024, 11:19  ✶  
PÓŁNOCNE STRAGANY

Zlandrynkowane owoce były pyszne, aż zbyt pyszne, musiał walczyć ze sobą porządnie, by nie zjeść ich wszystkich. Nie było to łatwe, próbował, zapierał się nogami i rękom, ale skończyło się na tym, że ledwo, bo ledwo, ale jednak, dał radę spakować wszystko do plecaka i wstać z ławki. Dobrze, dokładnie tak. Nie mając w dłoniach torebki z jedzeniem, dużo łatwiej było się mu oprzeć. Nie chciał, żeby tyłek mu urósł, chociaż wiedział, że od czegoś takiego to się nie stanie, ale jednak. Już kiedyś we Francji byli grubi i bogaci i patrzcie, jak skończyli. No, co prawda on nie do końca był Francuzem, nie po całości, ale... No nieważne.
Rozejrzał się dookoła, nadal szukał czegoś wzrokiem, przechadzając się pomiędzy ludźmi i straganami, co chwila coś go kusiło, ale dzielnie i pewnie szedł przed siebie. No dobra, nie dzielnie i pewnie. Zestresowany i z wahaniem. Byt duże tłumy tu były, a on był zbyt nieprzygotowany do takich wielkich grup. Gdyby jeszcze planował tu wcześniej przyjść, ale to całe llamas mu umknęło. Za dużo miał na głowie, zbyt często wyjeżdżał. Może słyszał o festynie, ale uciekło mu to. Nieważny był powód dla którego był dzisiaj zaskoczony, ważne było to, że tu był i jego siły powoli, ale definitywnie zaczynały opadać. Zaraz będzie musiał sobie zrobić kolejny przystanek na ławce z landrynkami. NO ZOSTAW TE LANDRYNKI! Że też... W zęby mu pójdzie i będzie płacz, że musi iść do dentysty, wydawać pieniądze i cierpieć. Już łatwiej będzie, jak mu ciotka kamieniem zęba wybije, jak za starych dobrych czasów kiedy dopiero się przeprowadzili do Anglii. Wtedy to było. Jego tata właśnie tak stracił kilka zębów, bo na wsi dentysty nie było, a ból, to jednak ból, czasem człowiek nie wytrzyma kilku godzin w samochodzie aby dojechać do lekarza i jeszcze z myślą, że straci połowę majątku na leczenie. Gdyby mógł, to by był dentystą, ale nie może, jest za głupi, nie umiałby się wszystkiego wyuczyć, rozpoznać. Dlatego też nie chciał być lekarzem, ani nikim więcej niż zwykłym pajacem, co zbiera sobie zioła dla zabawy i miesza je, licząc, że nie zabije nikogo przypadkiem. No, coś wiedział, owszem, rozpoznawał rośliny, ale nigdy nie wiadomo! Chciałby pojechać do chin i poznać tamte rośliny, o jakich matka mu opowiadała. Zielarstwo tam ma bardzo mocną pozycję, chciałby to zobaczyć na własne oczy, dotknąć, spróbować, poleczyć się tamtejszymi krzakami. Nie będzie mu to jednak póki co dane, bo czasem ledwo ma pieniądze na paliwo. Leki podrożały, będzie dobrze, kiedyś wygra miliard na loterii pomimo tego, że nie bierze w niej udziału. Może odkryje nowe zioło? Nowego kwiata? Nowe zastosowanie jakiejś części rośliny. Mógłby dostać nobla! Czy za dostanie go dostaje się też pieniądze? Pewnie tak, na pewno dostaje się jakąś statuetkę czy inne coś, co można sprzedać, albo przetopić w coś bardziej wartościowego. Hm... To głupi plan, strasznie.

TAHIRA

Nawet nie zauważył, jak przeszedł na drugą stronę festynu. Szedł za tłumem, trochę szedł tam gdzie akurat było więcej przestrzeni i tak wylądował przy kolejnym stanowisku. Początkowo nie zwrócił na nie uwagi, od stoisko, jak stoisko, do tego masa ludzi była dookoła i na nich się skupiał. Miał w plecaku w końcu same cenne rzeczy! Nie chciał, by ktoś go podszedł, rozciął mu materiał plecaka i wykradł wszystko co z niego wypadnie. Chociaż... czy nie poczułby? Nie, no zaraz, musiał pamiętać, że jest wśród czarodziejów, oni mają swoje sposoby na oszukiwanie wszystkich dookoła. Magiczne sztuczki i iluzje dzięki którym nie poczujesz, jak twój plecak robi się dwa kilogramy lżejszy. Nie ufał, oj nie ufał.
Zerknął w końcu w bok, reflektując się, że ma obok siebie wina. Normalnie nie pijał alkoholu, czasem na spotkaniach, czy gdy faktycznie nostalgia wymagała procentów, ale sam ze sobą, żeby pił? Nigdy sam, nigdy, nigdy. Wszystko przed nim. Może kiedyś ktoś złamie mu serce tak mocno, że zacznie, kto wie. A może i nie, bo tu chodziło też o smak i zapach, a takie wino? Jest sensowne. Można dorzucić do niego jeszcze ziół, do wódki też. Musiał jeszcze w piwem pokombinować, chociaż nie czuł takiej potrzeby, piwo zdecydowanie nie grało mu we krwi, w końcu był francuzem, prawda? Tylko zwierzęta piją piwo, prawdziwi ludzie delektują się boskim winem. Ehh... Może powinien pojechać do Francji też, co? Przywieźć ojcu coś dobrego? Tylko nie ma po co tam jechać, nawet nie miałby gdzie tam zostać. Gdyby tylko miał jakichś przyjaciół ze szkoły, do jakich mógłby zagadać, czy może przenocować na noc czy dwie. Wszystkie te znajomości jakoś tak się rozjechały. Może to i dobrze? Nie traci czasu na dbanie o nie, może skupić się na innych rzeczach, jak na przykład... eee... Praca i zioła. Hm... No i oszczędza dużo pieniędzy, bo weź dojedź do takich znajomych, jeszcze kup jakiś podarunek, bo nie wypada z pustymi rękoma. No, bardzo, bardzo dużo jest rzeczy, jakie działają przeciwko wychodzenia z domu, tak, uznawał te argumenty. Praca, rodzina, zbieranie ziół, oto powodu dla których jest sens wychodzić z domu.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#137
29.05.2024, 11:52  ✶  
Słodkości Nory Figg


Uniosła lekko brwi, gdy dostrzegła, co zdobyła na loterii. To były przedmioty bardzo przydatne i ucieszyłaby się z nich, gdyby jednocześnie fakt, ile osób mogło teraz je dostać... nie wydał się jej odrobinę niepokojący. Ile problemów w związku z tym może mieć za jakiś czas Brygada?
Przez głowę Brenny od razu przebiegła myśl, że psia sierść na ubraniu nagle przestaje być problemem, zwłaszcza że trzy z ich psów miały włosy ciemne, i że będzie musiała rozdać wśród przyjaciół specyfiki Potterów przeciwko wypadaniu włosów. Tak na wszelki wypadek, żeby ich zdobycie nie było zbyt łatwe.
Nie oznaczało to, że nie zamierzała sama zabrać tych fiolek. Wszystkie umieściła bezpieczne w wewnętrznych kieszeniach, a trzewiki wrzuciła do plecaka. I skierowała się do strefy gastronomicznej.
Stoisko Nory wypatrzyła od razu, ale najwyraźniej Nora poszła posłuchać hogwarckiego chórku, który wchodził gdzieś tam na scenę. Z pewnych rozczarowaniem Bren odnotowała też, że w pobliżu nie ma ani Thomasa, ani Mabel, chociaż zaraz pomyślała… że może lepiej. Beltane nie było bezpieczne. Nie mogli być pewni, czy podczas Lammas też coś się nie wydarzy.
Heather i Cameron znikli jej chyba na dobre w tłumie, ale rozglądała się za nimi, rozważając, czy jeżeli wpadnie na nich znowu, powinna beztrosko spytać, czy Lupin kupił Rudej pierścionek, i czy ma poważne plany wobec jej córki, czy może nie ryzykować, że podczas sabatu dojdzie z jej powodu do jakiejś eskalacji. Pomachała Morpheusowi, siedzącemu przy stoliku, chociaż nie zawracała wujowi głowy. Miał i tak za dużo z nią do czynienia w domu, niech dzisiaj sobie odpocznie. Kupiła więc od pracownicy kilka ciastek, ot w ramach wspomagania biznesu przyjaciółki, a potem wrzuciła je do torby i zagarnęła jeszcze watę – nieświadoma tego, że ledwo jej spróbuje, jej włosy zmienią kolor.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#138
29.05.2024, 12:02  ✶  
Gastronomia z Verą.

Takie sytuacje, jak z myleniem poważnych chorób psychicznych z darami magicznymi, nie zdarzało się już tak często, ale nadal napotykał w archiwach różne dane na temat wykorzystywania osób słabych na umyśle, aby zmieniać bieg losu. Jako Niewymowny ze takim stażem, jednym z najdłuższych w Departamencie Tajemnic i z tego co się orientował, najdłuższym w swojej komnacie poza szefem,  był wyczulony na krzywdę w zakresie umysłu. Nie z wielkiej empatii, lecz z czysto pragmatycznie, trzeba wiedzieć, kiedy odesłać pracownika na przedwczesne wakacje na zamkniętym oddziale Lecznicy Dusz, zanim zacznie ciskać zaklęcia niewybaczalne na losowych kolegów z pracy. Może dlatego jego przyjaciel uważał, że Morpheus idealnie tam pasuje, urodził się bez piątej kropki. 

— Ach, jednak masz jeszcze jakieś współczucie — zażartował lekko. Pracownicy ich departamentu nie mieli najlepszej reputacji jeśli chodzi o altruizm i pomaganie bliźnim czy w ogóle zdolności społeczne. Longbottom lubił sobie żartować, że potrzeba pewnego poziomu przegnicia, aby przetrwać w obsydianowych korytarzach Departamentu Tajemnic. 

Zamówił drinka, wedle tego, co chciała z menu Niewymowna Travers i drugiego dla siebie, mieszankę nazywającą się Eliksir ognia, zrobioną z martini, truskawkowej wódki i jakichś składników, które sprawiały, że magicznie błyszczał się i sprawiał wrażanie, że płonie w wysokim kieliszku. W przeciwieństwie do większości mężczyzn w swoim otoczeniu nie deprawował się i nie unikał pysznych napików, dekadenckich wzrokowo i smakowo trunków na rzecz nudnej szkockiej z lodem, tak bardzo męskiej. Pijał ją tylko, gdy bywał na dnie, ale wtedy rezygnował nawet z kieliszka. Nie ma powodu, aby udawać, że robił to z innego powodu, niż aby poczuć coś, zapijając smutek i karząc się parszywym smakiem denaturatu. Obrócił przygotowany szybko barmana drink i przysunął go w stronę Very.

— Chcesz spróbować? — zapytał, aby wrócić do tematu teologii. — Egregory. Wyznaję istnienie bogów, lecz nie dlatego, że oni stworzyli świat i ludzkość, ale dlatego, że wszystko jest energią i tak samo, jak magia kształtuje i pozwala na odczytywanie czyichś myśli, sama myśl ma moc kreacji. Mamy więc do czynienia z bardzo potężnymi myślokształtami, z energii zbiorczej utworzonej przed wiekami. Więc tak, wierzę w bogów, lecz nie jako coś, co należy wielbić, lecz co wzmacnia się, dzięki modlitwom, coś, co można ujarzmić. Jeśli chodzi o rytuały, to w jednym brałaś udział...

Nie dokończył, chociaż po uniesionej brwi Vera mogła się domyślić, o jakie konkretnie działa chodziło. Wszystko, co robi się na kolanach, jest modlitwą. Przerwał, dlatego że zobaczył machającą do niego Brennę. Puścił do dziewczyny oczka i wysłał jej całusa.

— Jak zwykle się gdzieś spieszy... Moja bratanica — szybko wyjaśnił. — Pomódlmy się więc, bezbożnico.

Uśmiechnął się do niej, uniósł swój kieliszek w górze, odchrząknął i wypowiedział natchnionym tonem:

— Ciebie Pani wysławiamy, Tobie Pani, wieczna chwała! My grzeszni, prosimy Ciebie, Bogini w Trójosobie, wysłuchaj nas abyś nas we wszystkich naszych strapieniach pocieszać i wspomagać raczyła, abyś nas od podstępu złych duchów bronić raczyła, abyś nam dobrą śmierć uprosić raczyła, abyś nam w godzinie śmierci przebaczenie wszystkich grzechów naszych uprosić raczyła. Wysłuchaj nas Matko!



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#139
29.05.2024, 17:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2024, 17:47 przez Alexander Mulciber.)  
Zbiegowisko przy straganie ze świecami Mulciberów. Na koniec posta stoję z puszką Fundacji im. Donalda Mulcibera, dosyć blisko bójki, która rozgrywa się za moimi plecami, i pozuję do zdjęcia.


Alexander Mulciber zawsze powtarzał, że kadzidełka i świeczki to ciota i chuj, a wyrób tychże przez boczną gałąź niegdyś dumnej rodziny Mulciber to pedalstwo, ale nikt go, kurwa, nie słuchał. No, może nikt oprócz Diany.

Kto by pomyślał, że będzie miał rację nie tylko w przenośni, ale i dosłownie: na stoisku sygnowanym nazwiskiem, które nosił on, jego brat, jego ojciec, i jego ojciec przed nim, pietrzyły się bowiem jeszcze przed chwilą świeczki w kształcie penisów.

Jak jednak głosiło znane porzekadło, "najtrudniej jest być jasnowidzem we własnej rodzinie". Robert dotychczas pozostawał głuchy na jego dobre rady - Alexander zaczął się zastanawiać, czy materiałem do produkcji świec Mulciberów nie jest przypadkiem woskowina pozyskiwana z kopalni w jego uszach - i oczywiście, skończyło się tak, jak się skończyło: ktoś wyrzeźbił z jego świeczuszek dildo.

Nie mój cyrk, nie moje małpy - jeszcze miesiąc temu właśnie w taki sposób podsumowałby całe to zamieszanie Alexander - mógłby zaśmiać się ironicznie pod nosem, i spokojnie oddalić w swoją stronę. Potem opowiedziałby o wszystkim Murtaghowi, racząc go przy okazji ciekawostkami na temat cygańskich obchodów święta upersonifkowanego penisa znanego jako Baro kar.

Mógłby, ale tego nie zrobił.

Choć nigdy tego nie chciał, był świadomy, że od czasu wypadku Donalda to na jego barkach spoczywa ciężar odpowiedzialność za ród Mulciberów. Pełnił teraz funkcję głowy rodziny, której nienawidził - której nawet nie znał, bo nie miał bladego pojęcia, jak nazywają się dzieci kuzynostwa: Sonia? Leopold? Ch... Chester? - ale wciąż, była to rodzina.

Szczerość w rodzinie to podstawa, rzucił jadowicie podczas ostatniego spotkania z robertem. Mógł mieć szczerą ochotę mu teraz przyjebać za całą tę śmieszną akcję z fundacją, ale przyszedł czas odsunąć na bok osobiste animozje i zadbać o to, by jebany Robert Mulciber, udający poukładanego, świętojebliwego patriarchę, który wie wszystko lepiej od wszystkich, nie pogrążył do końca ich reputacji. Wystarczyło, że już wyszedł z siebie, i Alexander był zmuszony widzieć go podwójnie. Kurwa, za jakie grzechy.

Bo jak tak Alex zaczął myśleć, to stwierdził, zaszokowany, że on i Diana wydają się całkiem ogarnięci życiowo w porównaniu z resztą tej mulciberowej zgrai.

- Poczekaj - rzucił ostro w stronę Roberta, ale zaraz machnął ręką, i zrezygnował z dalszych prób nawiązania kontaktu. Sam sobie poradzi z tym wszystkim.

- Halo, panie dziennikarzu - odezwał się zaraz do Isaaca, błyskając zębami w uśmiechu. Gdzieś z boku mignęła mu także twarz kuzynki Loretty, Victorii Lestrange, którą zawsze postrzegał jako wyjątkowo atrakcyjną - przypomniał sobie, że ostatnio widział ją chyba na pojedynku Louvaina z Nottem, i już wtedy przyciągnęła jego wzrok - choć kompletnie nie była w jego typie. Skupił się na Isaaku. - Zaszło małe nieporozumienie. Alexander Mulciber, miło poznać. - Uścisnął dłoń mężczyzny, skupiając całą jego uwagę na swojej osobie. - Będę szczery, panie Bagshot - Bycie jasnowidzem wiązało się z pewnymi przywilejami, to jest, zdolnością szybkiego przewidzenia intencji rozmówcy. Czasem zaś wystarczyło po prostu zbić go z pantałyku.

Ostre spojrzenie jaskrawo niebieskich oczu Alexandra wwiercało się nieubłaganie w czaszkę mężczyzny, choć w słowach Mulcibera nie było ani krzty wrogości, wręcz przeciwnie: oczywiście, wciąż sprawiał wrażenie zdystansowanego, jego uśmiech był krótki, i tchnął aroganckim sznytem, ale mowa ciała była swobodna, zachęcająca do rozmowy.

- Cholernie mi głupio. To stoisko dzieciaków kuzyna - zniżył głos, aby tylko Isaac mógł go usłyszeć - gorzej sytuowanego, rozumie pan, nigdy nie miał głowy do interesów - zaraz wrócił jednak do normalnego tonu - dorabiają sobie na tych świecach pod okiem ojca. Ale tamtemu wąs już siwieje, nie upilnuje ich przecież, a tu młodość, gorąca krew aż kipi: zdolni są, ale potwornie bezmyślni. Nie chcieli wywołać żadnej sensacji. Zażartowali sobie, ot, zbereźny kawał. To dobre, proste chłopaki, starają się jak mogą - nie ich wina, że są upośledzeni w stopniu lekkim. - Zmierzył Isaaka spojrzeniem z góry. - Przez wzgląd na rodzinę, proszę nie publikować tego materiału. Mogę zamiast tego opowiedzieć panu o fundacji, którą utworzyła nasza rodzina... Tak, materiał na wyłączność. Może wywiad potem, a najpierw jakąś fotka? Wymaże pan tamto. Obejdziemy się bez pokazywania ludziom tej chujni - rzucił kpiarsko Alexander, i pociagnął za sobą Isaaka, by ten zrobił mu zdjęcie.

Ustawił się tak, by w tle zdjęcia widać było panoramę kolorowych straganów wzniesionych z okazji Lammas, kierując kamerę z dala od stoiska z akcesoriami erotycznymi sygnowanego nazwiskiem Mulciber. Już wcześniej zgarnął ze stoiska, za którym stał teraz Leonard puszkę na datki dla Fundacji imienia Donalda Mulcibera walczącej z magirasizmem.
- Cykaj szybko te zdjęcia, panie korespondencie wojenny - warknął zachęcająco Mulciber, jakby żartobliwie. Upewnił się, że dobrze stoi, tak, żeby na zdjęciu wyjść z promiennym uśmiechem przyklejonym do przystojnej twarzy - trzymając puszkę na datki, podniósł do góry kciuk w zachęcającym geście - rozkazał Isaacowi zadbać o to, aby w tle widać było Atreusa Bulstrode'a napieprzającego Philipa Notta woskowym penisem.

Gdy przestał słyszeć klik aparatu, przyjął z powrotem neutralny, może tylko lekko wkurwiony wyraz twarzy, i opuścił kciuk. Ale chuj złamany z tego Roberta Mulcibera, pomyślał nienawistnie.


na percepcję, by ogarnąć cały ten chaos dookoła, w tym na nici powiązań
Rzut PO 1d100 - 47
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 43
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#140
29.05.2024, 17:13  ✶  
Południowe stragany - Magiczne różności

Powoli przesunął się między straganami z puchatym kotem na rękach korzystając z tego, że jeszcze widowisko się nie rozpoczęło i była chwila na przejrzenie, co też ciekawego tutaj mają. Tutaj. W tym miejscu, które nie było zorganizowane przez Kowen. To nasuwało do głowy pytanie, czy w ogóle powinien się tutaj znajdować... ale nie miało to dla niego większego znaczenia w tym momencie. Tak samo jak przy okazji wyleciała mu z głowy myśl, że przecież miał ważniejszą sprawę do zrobienia - zostawienie kota w domu albo u Nory. Zapomniał o tym całkowicie. Ściskanie tej białej kulki było zbyt przyjemne, nawet jeśli zostawiła ślad pazurów na jego ręce. Do wesela się zagoi. Byle nie jego własnego wesela.

Błysk świecidełek zwabił skutecznie tak jego samego jak i nawet kota. Magiczny zwierzak, który równie umiłował sobie błyskotki co jego właściciel, od razu poruszył wibrysami. Prawie jak antena namierzająca cudeńka, taka mini wersja Niuchacza. Przy czym te drugie były naprawdę niebezpieczne do zabierania ze sobą i noszenia gdziekolwiek, bo były zdolne do odrobinę za dużych szkód. Nawet jeśli potrafiły zachwycić inteligencją i były przy tym przeurocze. Elegancki stragan zachęcający swoją nazwą był więc tym, na który młody Prewett spojrzał swoim przychylnym okiem. Nie pokusił się jednak na uśmiech w kierunku Tristana, ale na razie nawet na niego nie spojrzał - miał oczy skupione na samym zaprezentowanym towarze. Jednocześnie nie podszedł na tyle blisko, żeby mówić o tym, by prezentował się jako klient. Takim też sposobem nie dojrzał Olivii, ani nawet niekoniecznie zwrócił uwagę na Leona. Niby widział te błyskotki, które zachęcały, ale jednocześnie myślami znajdował się trochę w innym punkcie - w punkcie, w którym zastanawiał się, co w ogóle miał ze sobą samym zrobić na tym kiermaszu. Wracać już do domu? Zająć się czymś? Może znaleźć Florence albo Atreusa? Poszukać znowu Victorii? Niee, kobieta dobrze się bawiła, nie chciał jej psuć tego. Miał szczerą nadzieję, że Atreus też dobrze się bawił (meantime Atreus...).

W końcu podniósł oczy i zrobił ten krok do przodu i zdziwienie ozdobiło jego twarz.

- Dzień dobry. Miło mi cię widzieć, Olivio. - Przywitał się z towarzystwem, ale wyłuszczył tutaj Olivię z dość oczywistego powodu - ją dobrze znał. - Czy to prawdziwe kamienie szlachetne? - Uniósł jedną z bransoletek, przypatrując się klejnotu, który był w nią wkomponowany. Diva w jego rękach sama się wyciągnęła na jego ramieniu i nosem sięgnęła do kamienia, jakby chciała to sama ocenić, skoro pytanie padło. Zupełnie jakby rozumiała. Może rozumiała. Ale prawda była jedynie taka, że miała równego hopla na punkcie błyskotek co właściciel. - Bardzo ładne. - Nie chodziło tylko o bransoletkę, bo powiedział to odłożywszy ją i przyglądając się innym cudom i wyrobom.


Rzut O 1d100 - 80
Sukces!

Rzut O 1d100 - 91
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (8658), Alastor Moody (2816), Viorica Zamfir (7443), Brenna Longbottom (9148), Erik Longbottom (10575), Geraldine Yaxley (3118), Atreus Bulstrode (6249), Thomas Hardwick (2133), Cedric Lupin (7459), Perseus Black (951), Nora Figg (2409), Florence Bulstrode (5777), The Tempest (2039), Heather Wood (4239), Ula Brzęczyszczykiewicz (1800), Dora Crawford (3062), Philip Nott (5347), Bard Beedle (4762), Robert Mulciber (6511), Cameron Lupin (5438), Lyssa Dolohov (6494), Victoria Lestrange (17455), Sauriel Rookwood (10901), Cathal Shafiq (1684), Celine Delacour (3597), Sebastian Macmillan (6935), Stanley Andrew Borgin (8416), Bertie Bott (3462), The Edge (17225), Peppa Potter (1867), Rabastan Lestrange (656), Augustus Rookwood (565), Laurent Prewett (20679), Guinevere McGonagall (2846), Christopher Rosier (238), Lorraine Malfoy (3818), Leon Bletchley (6029), Olivia Quirke (5691), The Overseer (764), Alexander Mulciber (4340), Ambrosia McKinnon (2310), Tristan Ward (5474), Hades McKinnon (2237), Richard Mulciber (13112), The Lightbringer (5951), Thomas Figg (2419), Morpheus Longbottom (3952), Penny Weasley (9069), Vera Travers (2351), Neil Enfer (6742), Millie Moody (5588), Isaac Bagshot (5045), Asena Greyback (344), Anthony Shafiq (13151), Mabel Figg (1777), Ralitsa Zamfir (845), Lorien Mulciber (11735), Sophie Mulciber (3252), Basilius Prewett (3999), Jonathan Selwyn (4962), Charles Mulciber (10107), Leonard Mulciber (4189), Charlotte Kelly (291), Jagoda Brodzki (1208), Jessie Kelly (204), Electra Prewett (1891)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (88): « Wstecz 1 … 12 13 14 15 16 … 88 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa