zaraz będzie pożar, zaraz będą krzyki, zaraz nie będzie nigdzie, nie zobaczy, zaraz szarpnie nią tak, że kręgosłup zatrzyma się na drzewie, już jej nie znajdzie, już nigdy nie zobaczy, zaraz nie będzie
Alastor
wargi szeptały same, a ludzie uciekali, czuła ich oddech na swoich plecach, owczy pęd, którym się poddawali, czuła ich strach, ich największe koszmary, niewysłowione, nienazwane, nie, to zwykła bójka, to tylko ktoś kto napił się czegoś i postanowił komuś, napijmy się wina, zaśpiewajmy, tam śmieją się ludzie, wszyscy uciekają, nikt nie widzi, nie zobaczy gdy
wino wypadło z jej rąk, a oczy zaszły mgłą, to takie gejowe płakać, ale nie ma go, nie widzi, palce wykręciły się, stawy spięły, ścięgna w nieregularnych okresach próbowały odzyskać władzę nad ciałem, ale nie było władzy, był tylko strach, wszechogarniający paraliżujący, barki skulone, szukające ochrony ciało, które wiedziało, że i tak za moment
płomień
krzyki, wizg zaklęć, śmierdząca śmierć unosząca się w powietrzu rozdarcie szaty, osnowa rzeczywistości w strzępach, i śmierć, unicestwienie, szary chlust niebytu, wszechogarniająca deprywacja, czerń rozlewająca się pod stopami, pożerająca wszystko, cały świat, nie było dla nich nadziei, wszyscy martwi
Bardzo powoli odwróciła głowę do Bertiego, który pewnie teraz zachwycał się rozstawem nóg Alastora zaprowadzającego porządek, tak jak i ona przed chwilą jeszcze, nim spojrzała na scenę nim
– Z...zła...złap mnie... mocno. P..przytul mocno i p..p.. kurwa powiedz, że jesteś p...że jesteś. Zrób to – dała radę sięgnąć ramienia towarzyszącego jej blondyna, któremu jeszcze chwilę temu podawała podwójną porcję wina. Dała radę sięgnąć go dygocząc już na całym ciele, z oczami szeroko otwartymi, policzkami mokrymi od mimowolnie cieknących łez.