Wuj Robert z całą pewnością był człowiekiem stawiającym na priorytety. Kto by pomyślał, że zamiast skupić się na nieoczekiwanym pogorszeniu własnego zdrowia, większą uwagę zwróci na obiekt, który wyraźnie wciąż mierził go od środka. Leonard musiał mocno zdusić chęć parsknięcia, żeby nie wyjść na nieprofesjonalnego. Do czego zresztą był przyzwyczajony, ponieważ empatia nie leżała w jego naturze, wbrew zawodowi, jakim się trudził.
- W tej chwili - odparł zgodnie, ponownie chwytając za dopiero co odstawioną świeczkę, aby móc rzucić nią gdzieś daleko za swoje plecy. Nie zamierzał ryzykować pogorszenia stanu wuja. Nie był sadystą, a tym bardziej głupcem chcącym ryzykować własną karierą tylko po to, żeby zaspokoić nieco ciekawości. Nieszczęsny, woskowy odlewik zapewne dozna w następnych sekundach szkód, jakich żaden mężczyzna nie chciałby doznać na prawdziwym sprzęcie. Niby głupia świeczka, a zdołała wywołać tyle poruszenia i niepotrzebnej złości.
Wuj miał zdecydowanie przyspieszone tętno i wydawało się, że mówienie przychodzi mu z niejakim trudem. Leonard postanowił więc wyciągnąć różdżkę i przykładając jej koniec do klatki piersiowej drugiego mężczyzny, spróbować uregulować nieco bicie jego serca. Nie była to jego specjalizacja, co nie znaczyło, że jako uzdrowiciel nie znał sposobów na załagodzenie rozmaitych objawów tak magicznych, jak i niemagicznych bez użycia eliksirów.
- Niech wuj zamknie oczy i oddycha. Głębokie, spokojne oddechy. Wiem, że w obecnej sytuacji może to być nieco skomplikowane i irytujące, ale spróbujmy się nieco uspokoić.
Czyżby Robert cierpiał na jakąś chorobę, o której nikomu nie mówił? A może po prostu sam jeszcze o niej nie wiedział? Leonard nie chciał niczego zakładać z góry. Dalszy wywiad zamierzał przeprowadzić, dopiero kiedy emocje nieco opadną.
Ojcu oczywiście przytaknął zgodnie głową, nie wiedząc co prawda dokąd się wybiera, ale też nie sądząc, że zamierza zostawić brata na dłużej.