Stan wuja unormował się względnie szybko i bez większych trudności, co dało Leonardowi do myślenia. Chociaż problem nie został rozwiązany, a jedynie tymczasowo zażegnany, wciąż poszło na tyle łatwo, żeby mógł przypuszczać, że odpowiednio przeprowadzony wywiad zdoła dość łatwo nakreślić, z czym dokładnie mieli tu do czynienia.
Wciąż monitorują oczywiście stan Roberta, nie chcąc przypadkiem zapeszyć, przekręcił nieco głowę w stronę, z której dobiegł go głos brata. Cóż, skoro już się oferował...
- Kubka wody, jeśli łaska! - odpowiedział głośno, mając nadzieję, że zanim nadchodząca ciotka na dobre wypłoszy im Charliego, ten jeszcze ułatwi mu nieco zadanie. Sam się w końcu zaoferował, a coś mu podpowiadało, że choć nie będzie to wystarczające, żeby kompletnie zażegnać rozpętanego skandalu, zdoła dołożyć pojedynczą, pokutną cegiełkę. I czy zresztą nie lubił przypadkiem popisywać się swoją bezróżdżkową magią? Miał okazje się wykazać.
Tymczasem Lorien na dobre dołączyła do ich grona. Leo spojrzał na nią ze swojego przykuca przy wuju i uniósł nieco lewy kącik ust.
- Przeżyje - odparł, starając się nadać swojemu tonu głosu nieco lekkości. - Na razie jednak lepiej, żeby odpoczął w miejscu, gdzie nie będzie otoczony przez ludzi. Osobiście przychylałbym się do zdania ojca... - tu zerknął w stronę wracającego do nich ojca.
Doprawdy... To miał być dzień wolny od pracy. Tymczasem czuł się, jakby wciskali mu pacjentów w okienku przeznaczonym na lunch.