W Magicznych Różnościach zainteresowało go kilka rzeczy, ale niekoniecznie rozmiarowo odpowiednich, aby nosić je ze sobą po straganach, więc nie zawracał głowy dwójce rzemieślników, wziął jednak wizytówkę, aby później skontaktować się z nimi w sprawie zamowienia.
Właśnie był w połowie wyjaśniania Verze Travers teorię o predeterninacji oraz konflikt domniemanej wolności wyboru i całkowitego określnika świata w kontekście podobnież istniejącego tomiszcza, zawierającego historię każdej osoby która była i będzie w szczegółach, gdy poczuł na ramionach serpentyny. Odruchowo je strzepnął z ramienia, a w raz z tym przyszło oswiefenie. Oczywiście, bo przeszły on nie mógł mu powiedzieć o tej drace, oczywiście że nie.
— Wybacz mi, Vero, muszę przynieść honor naszemu departamentowi — puścił oczko do koleżanki odkładając kieliszek po drinku na pierwszy lepszy blat jakiegoś stoiska.
Czy Mildred nie miała dzisiaj ledwie pierwszego dnia rekonwalescencji poza Lecznicą Dusz? I już ją wzywali do pracy? A to... I tu pojawiła się długan lista niecenzuralnych określeń, których z powodu dobrego wychowania nie zamierzał powiedzieć na głos. Dziewczynie, która ledwie wyszła z ośrodka zamkniętego, rzeczywiście się nie odmawia.
Przyjął na twarzy uśmiech numer pięć, firmowy uśmiech Longbottomów, który mógłby uchronić od hipotermii, gdyby była taka potrzeba i wyminął gapiów, ktorzy odwracali się w jego stronę.
Wszedł szybko na scenę, w sposób który wskazała mu obsługa i stanął obok Millie, wykonując podobnie głęboki skłon.
— Morpheus Longbottom, Departament Tajemnic. W takim razie dzisiaj będę twoją piękną asystentką. Ale nóg nie pokażę, twoje muszą wystarczyć, pani Moody — wzmocnił głos własną różdżką, a później powiódł wzrokiem po obecnych, posłał publiczności kolejny uśmiech, próbując sobie dodać animuszu. — Dobrze, że ubrałem się na czarno, idealnie aby odgrywać złodzieja różdżek.
Nie musiał być geniuszem, żeby wiedzieć, że zaraz przyjdzie mu zostać pokonanym z hukiem przez panienkę Moody i że to będzie bolało. Rzeczywiście był ubrany na czarno, tylko z szalem w motywy roślinne Lammas, więc nawet bardziej niż złodzieja różdżek, przypominał po prostu czarnoksiężnika, życie osoby lubiącej dobrze się ubrać nie należało do najłatwiejszych. Oby tylko nie zniszczyła mu jego własnej pelerynki.