Konwen > Magiczne Różności
◀TLTR▶
Pilnuje, żeby Sebastian schował wino, które dostał w prezencie.
Szykanuje wygląd Morpheusa, żeby dać mu wymówkę do ulotnienia się.
Ostentacyjnie udaje, że nie widzę Neila.
Zgarniam całą wycieczkę (Lorien, Lyssa, Jonathan) do stoiska Magicznych Różności.
– Zaklinam... panie Longbottom! Chłoszczyć zdecydowanie nie wystarczyło, całe ucho się mieni, podobnie jak pozostające w nieładzie włosy. Doradzam szczerze i w dobrej wierze udać się na bok i zrobić z tym porządek. W końcu urząd Niewymownego zobowiązuje. – Słowa celowo nie niosły ze sobą ani szczerości, ani dobrej wiary. Był wyniosły, oceniający, rugał go, ale doskonale wiedział, że to będzie najlepsza wymówka, aby nie przemierzali dalej jarmarku razem. Finta w fincie, złośliwością zasłonięta życzliwa przysługa. Morpheus chciał mieć przestrzeń dla siebie, przestrzeń bez nich, a Jonathan - na ile znał wyczucie swojego gryfońskiego labradora - jeszcze by naciskał, żeby przemieszczali się w piątkę. Z resztą... wciąż wobec towarzystwa czystokrwistego Anthony i Morpheus uchodzili za dawnych szkolnych znajomych, a dzięki oklumencji Anthony mógł skrzętnie ukrywać intensywną nić zażyłości, która łączyła ich naprawdę. Zaraz po tych słowach przeszedł w tryb ignorowania Longbottoma, jakby nie mógł znieść skazy w wyglądzie mężczyzny. Podobnie z resztą zamierzał ignorować chłopaka, tego całego Neila, który pojawił się znikąd, a którego kojarzył jako gościa w życiu swojego przyjaciela.
– Szanowne panie, Jonathanie... – jego głos, jak w kalejdoskopie, znów zalśnił galanterią, – nie mamy całego dnia, a mnie czeka powrót pod skrzydła opalookiego. Ruszajmy obok, do tych magicznych różności. Po dzisiejszym poranku mam małe zapotrzebowanie na eliksir wiggenowy – zarządził grupą i zaplatając sobie rękę Lorien o własne przedramię, ruszył z nią do sąsiedniego straganu oczekując, że pozostali pójdą za nimi.
A tam, bez trudu wypatrzył zgniłozielone fiolki, które w rzeczywistości niosły dużo przyjemniejszy kolor świeżo ściętej trawy. Na szczęście Anthony nie miał porównania, więc jak dotąd jego ułomność była uciążliwa tylko przy sprawach zawodowych, lub podczas wizyt w muzeach w których dominowały obrazy zamiast rzeźb. Czekał na obsługę pochylając się ku Lorien i szeptając konspiracyjnie:
– Szczerze... nie mam pojęcia jak to się stało, że w ogóle udało mi się trafić w tarcze, ani w ogóle jak napiąć łuk. Wietrzę spisek i wpływy magii translokacyjnej, choć nie mam potwierdzenia. Możliwe, że na zdjęciach będzie coś widać, jeśli takowe zostały poczynione.