• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972, Wiosna, Ostara | Na ratunek przyszła wiosna - Stragany

1972, Wiosna, Ostara | Na ratunek przyszła wiosna - Stragany
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#101
12.02.2023, 10:46  ✶  
Przepiękna kobieta, która ci towarzyszyła, nie była zadowolona z twojej decyzji. Z jej twarzy prędko wykwitło rozczarowanie. Nie ruszała się już tak pięknie, nie płynęła w powietrzu czarującymi ruchami, no i co najważniejsze - odsunęła się od ciebie i nie chciała już uwieszać ci się na szyi.

- Dusigrosze to najgorszy typ mężczyzny... Nawet mi cię nie żal. Być w takim miejscu i nie zaryzykować. Trzeba być... Całkowicie pozbawionym zewu przygody.

Przegoniona twoim podejściem i niepasującym jej wyrazem twarzy zaczęła stawiać niepewne kroki w stronę reszty wił. Wciąż odwrócona twarzą do ciebie, cofała się w stronę tańczących dziewcząt.

- Jeżeli zmienisz zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać.

I dopiero wtedy odwróciła się do ciebie plecami i odeszła.


there is mystery unfolding
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#102
12.02.2023, 11:22  ✶  
- Masz ciekawe poczucie humoru. Nie wiem po kim to masz, ale na pewno nie po swojej matce. - Spontaniczne dopierdolenie swojej byłej żonie przyszło mu z niebywałą lekkością. Nie dało się ukryć, że mimo upływu lat pozostało w nim wiele goryczy. - Ale nie masz do końca racji... Tutejsi czarodzieje kultywują koło roku, podczas którego odbywają się cztery większe i cztery mniejsze sabaty, wyznaczające to, jaką drogę przebyła otaczającą ich natura. Teraz znajdujesz się na Ostarze, a ona jest, nie ukrywając... Świętem nudy, ale jednocześnie potrzebnej nudy. Nikt się tu szczególnie nie bawi, bo to jest okres sprzątania, planowania, cieszenia się, że śnieg stopniał i przesadzania kwiatów. Na Beltane natomiast - zatrzymał się, aby wskazać palcem centrum polany ognisk - wszysycy młodzi czarodzieje będą tam kompletnie pijani skakali przez ogień, a później wspinali się na wielkie pale gołymi rękoma, aby zaimponować czarodziejkom.

Zaśmiał się słysząc pytanie, czy brał w tym udział, bo niechęć jego córki, zestawiona z szybkim zaprzeczeniem asystenta wydała mu się nieco komiczna. Dolohov wychował się w rodzinie obrzydliwie wręcz bogatej, ale jego ojciec, mimo możliwości życia tutaj na niezwykle wysokim poziomie, wciąż szanował nawet te wygasające już tradycje.

- Brałem. Zanim zostałem celebrytą - przyznał. Niedawno odwiedziła go nawet panna Bulstrode, która rozpaliła wspomnienia przesiadywania na Lithcie podczas przerw wakacyjnych. W Hogwarcie wszyscy w jego otoczeniu cieszyli się tymi świętami i rozmawiali żywo o tym, kto wybiera się na sabat do Londynu.  - Przez pierwsze lata mojej działalności miałem tu nawet stoisko z wróżbami. - Te słowa smakowały dziwnie. Bo obnażały to, że nie zawsze był aż tak popularny. Mógłby skłamać, ale tego momentu swojego życia nie zdoła już niestety wymazać, jeżeli nie spali archiwum w bibliotece Parkinsonów, a ta była na ogień odporna. Nie to, żeby kiedyś próbował...

No dobrze, próbował.

- Nie rób tego - powiedział, zwracając się do Trelawneya. Nie był to jednak ton, który miałby go skarcić. - Zabierz ją do biblioteki i niech się nauczy szukać takich informacji sama.


with all due respect, which is none
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#103
15.02.2023, 02:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2023, 04:58 przez Trevor Yaxley.)  
Nie czuł się zwycięzcą w tym momencie. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Zauważył zmianę w zachowaniu tej kobiety, rozczarowanie widoczne na jej twarzy kontrastujące z tym odczuwanym przez niego. To się nie zmieni. Zawsze chodziło o pieniądze i zawsze będzie chodzić. Nie zamierzał zatrzymywać tej wili za wszelką cenę, niech idzie w cholerę. Zadrżała mu prawa brew, kiedy nazwała go dusigroszem, najgorszym typem mężczyzny i stwierdziła, że jest pozbawiony zewu przygody. W pierwszej kwestii nie miała racji, gdyż nie miała pełnego obrazu sytuacji w której się znalazł i nie miała szans na to aby go poznać. Nie należał do grona wylewnych osób. Zwłaszcza na trzeźwo.
W lepszych czasach może nie szastał pieniędzmi na lewo i prawo, ale też wąż nie siedział w jego sakiewce. Wolał nie zaczynać rozważać tego, czy faktycznie jest pozbawiony zewu przygody. Mogłoby się okazać, że jednak to prawda. Życie, które wiódł te kilka lat temu, nie było pozbawione pewnych przygód. To były nie tylko te powiązane z klubami zainteresowań, ale chociażby te z pracą. Każde wyjście w teren mogło stanowić wyzwanie dla niego jako łowcy.
— Nie obchodzi mnie to — Wyburczał w stronę kobiety. Przecież nie będzie próbował uzmysłowić jej, że jest w błędzie. Nie zmieniało to faktu, że mogło być naprawdę miło. I nawet było przez jakiś czas. Obserwował ją jak oddala się od niego. Jeśli zmieni zdanie to ją odnajdzie. Jeszcze ten Sabat się nie skończył i jeśli Matka nie postanowi nasrać mu w życie (bardzo wygodne było obwinianie prawdopodobnie nieistniejącego bytu) ani Brygadziści sobie o nim nie przypomną to może skieruje się w stronę tamtego straganu i skorzysta z tej propozycji. — Na razie idę poszukać jedzenia i piwa — Rzucił na odchodne zanim odwróciła się do niego plecami i odeszła. Pobawił się trochę, stracił trochę złota i teraz pora poszukać czegoś nadającego się do zjedzenia. Pierwszym wymogiem było to aby zawartość jego talerza zawierała mięso. Musiało być też smacznie.
Przystanął na moment przed kolejnym barwnie (jeśli nie najbarwniej) przystrojonym stoiskiem z tych wszystkich, na które zwrócił swoją uwagę. Zarządzała nim młoda kobieta, na widok której doświadczył typowego dla osób z jego rodziny przeczucia. Nie była do końca człowiekiem. Ponadto machanie zawieszoną na sznurku kadzielnicą wskazywało na powiązanie z kowenem. Bijący z kadzielnicy aromat kadzidła najwyraźniej nie służył spotęgowaniu apetytu uczestników tego Sabatu. Jego na pewno nie spotęgował, bo poza słodkościami nie dostrzegł żadnego dania zawierającego mięso.
Kapłanów wszystkich istniejących kowenów starał się omijać szerokim łukiem, zwłaszcza tych mających w zwyczaju straszyć boskim gniewem albo potęgą sił natury. Polemizowałby też co do istnienia przeznaczenia. Bardzo trudno jest tłumaczyć występowanie wielu rzeczy, jak chociażby świadome stosowanie przemocy wobec drugiego człowieka tylko dlatego, że nie jest czystej krwi. Nie nazwałby też przeznaczeniem tego, co go spotkało w życiu.
— Czemu nie tańczysz razem z nimi? Nie wyglądasz na kogoś, kto ma grację buchorożca w składzie porcelany. Ja nie połamałem sobie nóg, gdy uległem urokowi tańczących wil... za to straciłem parę galeonów. Jestem Trevor, a ty jak masz na imię? Mogę się poczęstować ciastem? Na pierwszy rzut oka nie znalazłem na tym stole nic mięsnego — Zagadnął w jej stronę, z niewymuszonym uśmiechem. Zwrócił uwagę na to jak spoglądała w stronę kobiet odprawiających taniec rytualny. Prawdopodobnie. Żaden z niego znawca magii rytualnej, do której podchodził sceptycznie. W jego mniemaniu kapłanka musiała bawić się średnio, skoro przypadło jej machanie tą kadzielnicą. Już nawet on przez jakiś czas zdawał się bawić lepiej od niej. Prawdopodobny brak dań mięsnych przy tym stoisku ograniczał jego możliwości wyboru. Było to oczywiste, że nie umarłby po zjedzeniu jarskiego posiłku, ale samo go spożywanie byłoby drogą przez mękę. Wszelkich bezmięsnych dań na słodko nie dało się spożyć z mięsem, co stanowiło pewien wyjątek od podstawy jego diety.

Słowa: 611
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#104
15.03.2023, 05:18  ✶  
Lyssa przuciła Peregrinusowi spojrzenie przez ramię. Kątem oka zaledwie przyglądając mu się przez moment, kiedy zgrabnie wybrnął z sytuacji, gdzie mógłby zostać źle odebrany. Potem jej spojrzenie przemiosło się na ojca, chcąc sprawdzić jego reakcję na słowa jego asystenta, ale Vakel zdawał się ich albo nie słyszeć, albo po prostu ignorować. Jej to wystarczyło.
-  Bardzo chętnie je przeczytam - uśmiechnęła się do Trelawneya, w końcu odpowiadając na jego sugestię. - Nie widzę też przeszkód w tym, żeby oprócz tego zabrał mnie pan do biblioteki, tak jak sugeruje mój ojciec.
Jej własna ignorancja nie przeszkadzała jej, ale nie zamierzała też zapierać się przed poszukiwaniem wiedzy. Większość życia, kiedy już musiała i faktycznie chciała, gromadziła ją we własnym zakresie, więc wizja zagłębienia się między biblioteczne regały wcale jej nie przeszkadzała. Szczególnie jeśli miała mieć towarzystwo i jeśli miało się to spodobać jej ojcowi.

Odwróciła głowę w kierunku mijanych straganów, uśmiechając się krzywo na wspomnienie matki. Jeśli była czegoś w życiu pewna, jeśli chodziło o relacje jej rodziców, to to że za sobą absolutnie nie przepadali. W przypadku rodzicielki, dowodem według niej był fakt, że ta absolutnie o Vakelu rozmawiać nie chciała. Stan ten utrzymywał się do pewnego momentu, bo potem już zwyczajnie musiała, kiedy prawda wyszła na wierzch. Dolohov natomiast, okazywał to... tak. Nawet jeśli Lyssa była świadoma ich obopólnej niechęci, nie znaczyło to, że dobrze to z nią leżało.
- Pójdziemy w takim razie na Beltane? - uniosła pytająco brew, odwracając się do ojca. Chciała go zapytać, czy właśnie w ten sposób, wspinając się na pal, zaimponował mamie, ale ugryzła się w język, zwyczajnie podejrzewając, że zaowocuje to kolejnym przytykiem w stronę jego byłej żony.
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#105
27.03.2023, 23:47  ✶  
Propozycja, aby zamiast podawania Lyssie gotowego rozwiązania zaprowadzić ją do biblioteki, przypadła Peregrinusowi do gustu. Tym bardziej że czarownica miała samodzielnie szukać odpowiedzi, co zapewni mu czas na własną lekturę w zaciszu którejś z alejek. Dawno zresztą nie był w bibliotece ot tak, aby spędzić tam trochę czasu i popracować nad czymś w spokoju. Zwykle wpadał i wypadał z przygotowaną listą pozycji do wypożyczenia bądź uzyskania wglądu, po czym zabierał je ze sobą do Dolohova albo własnego domu, gdzie miał dostęp do wszystkich swoich notatek. To mogła być więc doskonała okazja do ponownego rozsmakowania się w bibliotecznej atmosferze: zapachu i szeleście stronic, pyłków kurzu wirujących w jaskrawych snopach światła padających z zewnątrz oraz okazjonalnych szmerach przyciszonych głosów.
— Oczywiście. Po powrocie zajrzę do terminarza i dobierzemy pasujący dzień. Skoro będziemy już w bibliotece, możemy do sytuacji współczesnej dodać również nieco tła historycznego. Takie ruchy nie wyrastają z niczego z dnia na dzień, są efektem rozłożonych w czasie przemian społecznych. W końcu liderzy byliby nikim bez swoich popleczników, których frustracjami i obawami łatwo manipulować.
Była to jedna z dłuższych jego wypowiedzi tego dnia, lecz trzeba było przyznać: Peregrinusa fascynowała historia magiczna — wszystkie jej aspekty — więc chętnie o niej mówił. Studiując rozwój magii, naturalnie równolegle poznawał i dzieje społeczeństwa, które się tą magią parało.
Dalsze swoje rozważania dotyczące wizyty w bibliotece, listy ciekawych autorów i dzieł pozostawił jednak na odpowiedniejszy moment, nie czując potrzeby zakłócania dalszej rozmowy tych dwojga. Nie do niego skierowane było pytanie o Beltane, a i nie czuł potrzeby skomentowania doświadczeń Dolohova. Jego własne wspomnienia tych sabatów ucinały się w okresie nastoletniości. Potem opuścił Wielką Brytanię, a gdy wrócił, nie myślał już o straganach, mając inne problemy na głowie. Po części przyczynił się jednak do tego również fakt, że nie miał już tak zgranej jak niegdyś grupy znajomych, z którymi mógłby się tu wybrać, a rodzina się rozpadła, czyniąc go samotnym.


źródło?
objawiono mi to we śnie
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#106
31.03.2023, 19:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2023, 20:07 przez Eutierria.)  
Rozstanie się z panią Longbottom było bolesne. Przez moment na wyciągnięcie ręki - taka gwiazda, taki ideał, taka elokwencja, gracja i dusza artystki - a później... już nie! Faye wyślizgnęła jej się z rąk tak szybko, że poza pięknym wspomnieniem jej idealnej twarzy, poza rozszalałym sercem i wypiekami na twarzy, nie pozostawiła Macmillan nic. Wszystko musiało mieć swój koniec, nawet takie spotkania, a jednak w Sarze coś zadrżało i nie potrafiła się z tym pogodzić. Takie okazje zdarzają się tak rzadko, dlaczego więc ich kres przychodził tak szybko? Nigdy jej już pewnie nie spotka. To było dziwne, że pojawiła się tutaj sama, bez nikogo. Zabierający ją stąd Longbottom sprawił, że kapłanka poczuła ulgę - krewny zapewniał jej w końcu bezpieczeństwo, ale...

Chciała z nią porozmawiać. Tak po prostu. Zamienić z nią więcej słów, pochwalić ją za ostatni występ, napawać się każdym jej ruchem i przyznać, że kiedy tylko widzi ją na scenie, w brzuchu zaczynają tańczyć motyle.

Była piękna...

Jeszcze piękniejsza niż zawsze, kiedy widziała ją na scenie.

Zapiszę to sobie w sercu już na zawsze... Ten ślepy los, który ją tu przywiał, jest dla mnie niczym mrugająca z nieba gwiazda...
Może to i dar od samej Matki, żeby rozweselić moją buzię?


Ale nie rozweselił jej do końca. Macmillan zwróciła bowiem smętnym wyrazem twarzy uwagę jednego z bawiących się tutaj czarodziejów. Szybko i chaotycznie otarła czoło, a potem splotła dłonie z tyłu, za swoimi plecami. Faktycznie dało się w niej wyczuć pewien smutek, żal, ale nie było to wrażenie głębokie. Uznała więc, że Trevor musiał być uważnym obserwatorem. Jednym z tych, przed którymi nie wypada kłamać. Ona się jednak na to odważyła.

- Bo zajmuję się stoiskiem - rzekła, obdarowując go niewinnym uśmiechem. Niewinnym, ale nie dziecinnym. Widać było od razu, że nie była już dzieckiem. Pewna eteryczność zawarta w jej wyglądzie i gestach niejako zakazywała myśleć o niej tak, jakby była po prostu człowiekiem. Macmillan była trochę jak duch, jak inny byt - przez szarość tęczówek, przez postępującą chorobę, przez brak barwnika w skórze i włosach. - Ploszę się częstować, szlachetny panie. Jakże pan spostszegawczy... Pszygotowałam te dania w myśl tego, coby nakalmić świętujących plonami Matki, ale bez kalania jej dzieci przedwczesną śmielcią. Jeśli pan nie plóbował wcześniej wylobów pozbawionych cielpienia, ploszę niech pan się delektuje i nimi i myślą, iż nie przyszło w imię tych smakołyków zginąć nikomu plócz zeblanego na jesień zboża.

Odstawiła kadzielnicę na bok, w niezgrabny sposób, zdradzający przy tym dlaczego to akurat ona zajmowała się żywnością, a nie jej wprawione w tańcu kuzynki.

Nie lubiła kłamać i przychodziło jej to z trudem. Gula w gardle była duża i ciężka, ale... Miałaby powiedzieć prawdę? O tym, że wbrew temu co myślał - owszem miała grację godną „buchorożca w składzie porcelany”, a własna matka zakazała jej udziału w oficjalnych występach po tym, jak kilkakrotnie je zrujnowała i nad Polaną Ognisk wzniosła się burza?

@Trevor Yaxley


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#107
31.03.2023, 20:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.04.2023, 23:57 przez Eutierria.)  
Dolohov zamilkł na dłuższy moment. Jego apodyktyczna natura nie pozwoliła mu skomentować pierwszej wypowiedzi córki uważnym zmierzeniem jej wzrokiem. Jakkolwiek absurdalne to nie było, on naprawdę chciał, żeby Lyssa wyszukała te informacje sama. Odkrył to w sobie przed chwilą, ale uczucie, jakie w nim rozbłysło jarzyło się bardzo silnie - potrzeba uczynienia własnej córki kimś na swój wzór. Nie chodziło mu tutaj co prawda o drogę, ale sposób. Wizja tego, że Trelawney, wprawiony w kwestiach naukowych, miałby wykonać to zadanie za nią, napełniła Dolohova głęboką irytacją. Lyssa powinna przecież zrobić to sama, powinna się tego nauczyć, bo research był koniecznym, najważniejszym wręcz elementem późniejszej pracy naukowej i...

No właśnie, pracy naukowej.

Na początku tak o tym nie myślał, Mulciber objawiła mu się przecież jako artystka, wcale nie myślała o zostaniu badaczką ani nawet asystentką jakiegoś badacza. Może by się z tym pogodził, córka malująca obrazy nie była przecież jakimś pośmiewiskiem, wiele panien z dobrego domu sięgało po sztukę i było to w towarzystwie postrzegane w pozytywnym świetle. Lyssa pokazała mu jednak, że nie musiał wcale uczestniczyć w procesie jej dorastania, aby odziedziczyła jego (no bo czyją inną, na pewno nie jej matki) smykałkę do liczb i znaków. Tak też utarł sobie w głowie, jakoby miała faktycznie pójść w jego ślady. Pędzel mógł stać się przecież jej hobby, nie musiał być jej pracą ani największą pasją...

Półświadomie próbował ją nakierować. Na nieszczęście Lyssy, jeżeli Dolohov zacznie działać w pełni świadomie, to do nakierowania jej zacznie używać silniejszych gestów niż delikatnych, rzuconych w eter sugestii o tym, jak powinien wspomóc ją zatrudniony przez niego asystent.

Kiedy dodała do swojej wypowiedzi to, że i tak chciała udać się do biblioteki, napuszony już Dolohov spuścił gardę. Jakimś cudem nie wybuchł. Kopnął tylko czubkiem idealnie wypastowanego buta jakiś kamyk, który poleciał do przodu odrobinę zbyt daleko jak na uderzenie go czystym przypadkiem. Podobnie jak wcześniej - nic nie powiedział. On - zirytowany absolutnie niczym. Ona - z twarzą wykrzywioną na wspomnienie o swojej rodzicielce. Śmieszne, że tak bardzo mu zależało na tym, aby była do niego podobna, skoro już była do niego podobna. Najbardziej było to widać teraz kiedy skwaszeni na twarzach, pogrążeni gdzieś w ciemniejszych odmętach swoich myśli, wciąż szli obok siebie noga w nogę.

- Nie - odpowiedział od razu. Dopiero po chwili oprzytomniał, bo zorientował się, że nie włączył córki w żadną z ukazanych mu ostatnio wizji. Odchrząknął, nie nie patrząc na nią w ogóle. Zrobił jeszcze kilka kroków i dopiero wtedy odparł wyjaśniająco:

- Widziałem w ostatnich dniach kilka rzeczy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że w Beltane dojdzie do jakiejś anomalii związanej z magią, a przynajmniej z jasnowidzeniem. Najbliższe miesiące spędzimy - celowo użył tego słowa, aby Trelawney zapisał sobie pierwszego maja w kalendarzu jako dzień pracujący - szukając odpowiedzi na pytania, które nurtują mnie od jakiegoś czasu. Przyznam jednak, że to doświadczenie może być dla ciebie inspirujące. Wróć tylko przed zmrokiem, nie siedź tam całą noc, bo możesz się na tym sparzyć. - Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłaby już z Beltane nie wrócić. Gdyby coś takiego miało mieć miejsce, z pewnością by to wyczuł prawda? Bo chociaż nie powiedział jej tego ani razu i wciąż zachowywał się przy niej bardziej jak enigma niż jak kochający ją ojciec, Dolohov zdążył się do córki przywiązać. Burzyło to obraz drania, jakim był i się tego wcale nie wstydził, ale nie potrafił już wyobrazić sobie świata bez Lyssy i Annaleigh. Gdyby którakolwiek z nich zechciała go teraz zostawić w jakikolwiek sposób, prawdopodobnie szybko by tego pożałowała, bo rozgniewany użyłby wszystkich swoich wpływów do zatrzymania ich przy sobie. Już raz pozwolił komuś odejść - jej matce. I jak to się skończyło? On miałby przeżywać coś takiego znowu?

Po jego trupie.

Wpierw ścisnął swoje usta w wąską linię, później wymusił na nich uśmiech, jakim to zwykł częstować publikę. Był to uśmiech iście teatralny, taki pasujący do kogoś, kto występuje przed tłumem ludzi, a nie taki pasujący do człowieka szczęśliwego z sytuacji, w jakiej się znalazł.

- Skoro i tak się tu nudzisz, to wracajmy. Za kwadrans pora na popołudniową herbatę, a ja wciąż mam do przeczytania ostatni rozdział trzeciego tomu „Szeptów międzyplanetarnych” profesora Binggsa... - Zatrzymał się, spoglądając w bezgwiezdne niebo. Prawdę mówiąc, wolałby chyba udać się tutaj pod wieczór, żeby chociaż przez moment popatrzeć w górę. Na wsiach i w lesie wyglądało o wiele piękniej niż w dużym mieście. Mógłby im nawet, na fali tego momentu, opowiedzieć o konstelacjach, jakie wymyślił jako dziecko. O znaczeniach, które im przypisał w ciemno, o tym jak czasami o nich myślał i wspominał swoje dzieciństwo, czasy kiedy go takie sabaty jeszcze niesamowicie cieszyły. Nie był pewien czy tęsknił za człowiekiem, którym wtedy był. Chyba nie. Był zbyt zachłanny, aby odrzucić to, co udało mu się do tej pory zdobyć, ale...

Życie wydawało się wtedy jakieś takie banalne, ale przy tym lekkie.

- Idziecie?

Postacie opuszczają sesję


with all due respect, which is none
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#108
01.04.2023, 02:35  ✶  
Odpowiedź, która padła z ust właścicielki stoiska na zadane przez niego pytanie wydawała się oczywista. Niemniej raz jeszcze otaksował uważnym spojrzeniem ten kram. Nie wydawało się zbyt zajmujące zajęcie. Zwłaszcza z perspektywy człowieka, który dotąd nie wykonywał tego typu zawodu.
— Musi to być pasjonujące zajęcie — Stwierdził bez przekonania w głosie, starając się jednak nadrobić krzywym uśmiechem. Musiało być to okropnie nudne. Istniała przecież forma samoobsługi. Nie był też biegły w te wszystkie religijne bzdury i wolał porozmawiać z człowiekiem z krwi i kości.
— Musisz wiedzieć, że nie jestem biegły w tych wszystkich religijnych, mistycznych rzeczach, twardo stąpam po ziemi i tak dalej... jestem też myśliwym. Sama twierdzisz, że to twory Matki. Nie sądzisz, że to naturalna kolej rzeczy, krąg życia i... te sprawy? To przecież nie jest kaprys. Kiedyś już spróbowałem dać bezmięsnych i... cóż, nie smakowało mi. Jako dodatek do mięsiwa jak najbardziej. Najbezpieczniejszym wyborem będzie ciasto — Zaczął po chwili dzielić się z nią swoimi niezbyt dokładnymi przemyśleniami na ten temat, nie postrzegając tego w ten sposób, co ona. Jest myśliwym z ojca na syna, z dziada pradziada. Nie zamierzał tego ukrywać, bo to rzutowało na jego poglądy i tryb życia. Jedzenie mięsożerców nie rosło na drzewach. Jakiekolwiek to by nie zabrzmiało, nie da się zrobić omletu bez rozbijania jajek. Wolał sobie oszczędzić tortury związanej z konsumpcją dania pozbawionego grama mięsa. Deseru nie odmówi bez względu na proces jego powstania i użyte składniki. Istniała szansa, że nie dostanie tą kadzielnicą przez łeb.
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#109
07.04.2023, 15:30  ✶  
- Istotnie… – opowiedziała, z o wiele większym przekonaniem wyczuwalnym w głosie, ale jej opinia nieszczególnie różniła się od tej, którą posiadał Travers. Macmillan o wiele bardziej chciała tańczyć razem ze swoimi kuzynkami, po prostu nie mogła przeskoczyć przez dosyć oczywiste ograniczenie, jakim była egzystencja tragikomicznej wręcz niezdary. Posłała mu kolejny niezręczny uśmiech, zaczesała włosy za lewe ucho, próbowała odgonić złe myśli, od których trzęsła jej się ręka. No a później…

Później było już tylko gorzej.

- Kląg życia klęgiem życia – powiedziała, po czym zacięła się na moment. Nie wiedziała do końca jak wytłumaczyć mu to, że to nie była szkoła kowenu – żaden z innych kapłanów nie podzielał jej opinii, to było po prostu jej. Nerwowo przygryzła paznokieć kciuka lewej dłoni, a potem zaśmiała się, ale w wyjątkowo nienaturalny sposób.

Sarah nikogo by kadzielnicą nie uderzyła… Nigdy. Może jakiś obiekt, gdyby go musiała rozbić. Ale na pewno nie kogoś, kto tutaj przyszedł. Nawet Śmierciożercy, chociaż ich sympatią nie darzyła i bywały dni, kiedy życzyła im bardzo źle, nie jawili się w jej oczach jako ktoś, kogo mogłaby choćby drasnąć paznokciem. W zetknięciu z kimś, kto chciałby ją zabić, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi, kapłanka po prostu zaakceptowałaby swój koniec. Z przeznaczeniem się nie dyskutowało... prawda?

Prawda? Nieprawda. Pamiętała wciąż scenę, z której uradowała ją Menodora. Scenę swojej prawie-śmierci i była pewna, że to nie jej wola życia, a bohaterstwo Crawley wyrwało ją ze szponów tego, co zapisano dla niej w gwiazdach. Ale nie mogła tak o tym myśleć. Nie mogła!

- To, że wszyscy kiedyś umszemy nie znaczy pszecież, że ktokolwiek z nas musi umielać przedwcześnie, jeżeli posiadamy jakąś altelnatywę. A oto ona – leży pszed panem, gotowa do spożycia. Inne smaki, bo to nie jest mięso, ale inne – nie golsze. Nolite interficere – oto święcenia, któlym się oddałam zgodnie ze swą wolą. Zaplaszam pana do tej pszygody, a jeżeli nie jest to pana klimat – ukryła gdzieś głęboko tętniącą w jej żyłach pogardę do osoby, która takie oferty odrzucała w ciemno – znajdzie pan tu wiele innych stoisk. – Machnęła różdżką, a dwa różne ciasta ułożyły się na przeuroczym talerzyku, po czym wzniosły na wysokość klatki piersiowej Trevora. Przy stoliku obok znajdowało się wolne krzesło. Mógł tu zostać – mógł skosztować tych wypieków, albo odejść, tu i teraz, zanim zmarszczą brwi o kilka razy za dużo, jak na spokojną rozmowę. Poza tym Macmillan dla bezpieczeństwa ich dobrego samopoczucia wolała odejść od niego i oddać się wesołym, nieco tanecznym krokom wśród rozstawionych stolików i krzeseł. – Oto i święto budzenia się do życia – rzuciła jeszcze śpiewnym głosem, wykonując dziwaczny obrót pomiędzy dwoma stolikami – świętujmy je więc pielęgnując życie! Największy dal Matki i Ojca.

I tym tanecznym krokiem się od niego oddaliła. Celowo, komicznie zapewnie, zaczęła nucić jakąś melodię, która miała zatkać jej uszy na ewentualną odpowiedź od „pana myśliwego”.


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#110
12.04.2023, 22:38  ✶  

Starał się być miły, a wyszło jak zwykle. Bycie gburem było prostsze i może powinien podejść tę dziewczynę od tej strony. Byłoby pewnie prościej i może nie kryłaby się za tym niezręcznym uśmiechem. Nie miał tak dużej styczności z kapłanami z tego czy innego kowenu. W razie wszelkich problemów wolałby się zwierzyć barmanowi, oferującemu też piwo niż szukać pocieszenia u kapłanów czy tam w wierze w jakieś bóstwo. Na te sabaty chodził wyłącznie w celach rozrywkowych. Stanowisko kapłanki utożsamiał ze stanowiskiem kowenu, gdyż w jego mniemaniu ona reprezentowała tę wspólnotę. Było to błędne założenie, z którego w tym momencie nie zdawał sobie sprawy.

Tak już działał ten świat. Drapieżnik zabijał roślinożercę lub drugiego, słabszego drapieżnika. Człowiek polował i hodował zwierzęta oraz uprawiał rośliny aby nie zaznać głodu. Jednak tylko człowiek potrafił zabijać z wielu innych powodów, niż z uzasadnionej potrzeby przetrwania. Ta była jego zdaniem najistotniejsza. Już pal licho kwestie żywieniowe. Gdyby ktoś go chciał zabić to nie zamierzałby temu komuś tego ułatwiać. Nie oznaczało to, że lękał się śmierci. Miał własną wizję swojej śmierci, która u kresu jego żywota najpewniej się nie urzeczywistni. Świat nigdy nie dawał im, czego chcą.

— W przypadku ludzi to stwierdzenie jest całkiem adekwatne. Zwierzęta nie są jednymi z nas. Ta alternatywa nie jest dla każdego. Dla mnie. Co? Łacina jest mi obca. Święcenia... jasne. Nie szukam przygód, tylko czegoś dobrego do zjedzenia... ciasto powinno wystarczyć — W kwestii ludzi był w stanie się z nią zgodzić. Było na tym parszywym świecie wielu dobrych ludzi, którzy powinni żyć jak najdłużej i tylu, którzy od dawna nie powinni od dawna kroczy po tej ziemi. To temat na zupełnie inną rozmowę, która najpewniej się nie odbędzie. Nie umniejszał temu, że zwierzęta są zdolne do odczuwania, jednak nie nie stawiał ich na równi z ludźmi. W tym momencie kierował się własnym osądem, widząc w większości zwierząt właśnie pożywienie.

Tutaj przeważały dania, które mógłby dołożyć do zamówionego mięsa. Nie znał łaciny, a więc nie zrozumiał wypowiedzianych przez nią słów. Jedynie był w stanie wywnioskować użycie tego języka. To była przygoda, na którą nie był gotowy. Ewidentnie się nie dogadywali. Jednak ciasta nie nie odmówi i chętnie sięgnął po talerzyk z dwoma kawałkami ciasta. Zamierzał podejść z nim tego stolika, co też uczynił zajmując to wolne krzesło. Wraz z odejściem kapłanki został uwolniony od możliwości kontynuowania tej dziwacznej rozmowy, która tak naprawdę do niczego nie doprowadziła. Przynajmniej ciasto było pyszne. To mógłby przekazać tej kapłance, która odeszła.


Postać opuszcza sesję
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (2673), Alastor Moody (667), Vakel Dolohov (1989), Mavelle Bones (2207), Ida Moody (794), Eunice Malfoy (2053), Seraphina Prewett (335), Brenna Longbottom (2018), Erik Longbottom (2149), Geraldine Yaxley (1989), Theseus Fletcher (725), Atreus Bulstrode (550), Nora Figg (2503), Florence Bulstrode (1975), The Tempest (324), Heather Wood (841), Timothy Fletcher (908), Trevor Yaxley (2230), Dora Crawford (1477), Sarah Macmillan (1934), Patrick Steward (2083), Julien Fitzpatrick (336), Stella Avery (591), Bard Beedle (646), Cameron Lupin (2369), Fernah Slughorn (1541), Fergus Ollivander (2341), Ada Wright (1413), Lyssa Dolohov (1031), Peregrin McGonagall (579), Alanna Carrow (1545), Mackenzie Greengrass (299), Peregrinus Trelawney (1100)


Strony (12): « Wstecz 1 … 8 9 10 11 12 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa