Możliwe, iż nieco pośpieszył się z informowaniem Chestera o projekcie, nad którym obecnie pracował. Mógł to jeszcze przez chwilę zachować tylko dla siebie. Wstrzymać się do czasu, aż będzie w stanie powiedzieć na ten temat coś konkretnego. Problem w tym, że Robert w takich sytuacjach stosunkowo często miewał problemy z utrzymaniem języka na wodzy. O niczym nie zdarzało mu się mówić równie dużo, co o kwestiach naukowych czy około naukowych. Było to dużo ciekawsze niż rozmowy o pogodzie, plotki, albo - chrońcie przed tym - uczuciach.
- Będzie tego warte. - zapewnił starszego Śmierciożerce. W jego głosie nie dało się wychwycić nawet niewielkiego zawahania. Tak samo w postawie ciała. Mimice twarzy. Robert był pewny swego. - Myślę, że wiem do kogo będę chciał się w tej sprawie zwrócić. - dodał, kiedy otrzymał pozwolenie na skorzystanie z pomocy ludzi zaliczających się do grona zwolenników Czarnego Pana.
Pomoc była mu potrzebna, zwłaszcza że nie chciał nad tym wszystkim pracować aż do swoich 100 urodzin. Ponadto samo rozwiązanie było im potrzebne na już.
Słuchał Chestera, kiedy ten zaczął mówić o strukturze wewnętrznej całej organizacji. Potrzebowali wszystko dopracować. Rozbudować. Zgadzali się co do tego obydwoje. Nawet więcej. Od dawna wiedzieli, że kiedyś ten moment nadejdzie. Zmiany były jedynie kwestią czasu. A także koniecznością. Ich brak wiązałby się z regresem. Regres zaś - z upadkiem całej rewolucji. To nie wchodziło w grę.
- Myślę, że to proste rozwiązanie. - potrzebował chwili, żeby udzielić odpowiedzi. - Nie zrozum mnie źle. Proste środki często okazują się tymi, które prowadzą do sukcesu. Nie jestem tylko pewien czy nie potrzebujemy tutaj czegoś więcej. - mówiąc to, obracał w dłoniach szklankę, w której nadal znajdywało się całkiem sporo alkoholu. Łatwiej było mu się skupić, kiedy miał czymś zajęte ręce. Nie żeby w innym przypadku miał z tym problem. - Praca powinna zaczynać się u podstaw. Coś z nami pozornie niezwiązanego? Może by tak... klub, klub zrzeszający osoby czystej krwi. Wielu z nas popiera ideę Lorda Voldemorda. Dołączą. Poza tym można zachęcić ich do tego na inne sposoby. - odchyla się na krześle, unosi szklankę, upija z niej dwa łyki, trzeci również. Nie śpieszy się. Wszystko pierw układa sobie w głowie. - Pieniądze? Stypendia? Praca? Kontakty? Trzeba korzystać z tego czym dysponujemy. Wśród członków stowarzyszenia wynajdywać tych, którzy do nas dołączą. Jeśli będziemy mieć z nimi stały kontakt, będziemy mogli uważniej przyglądać się tym, którzy dobrze rokują. Wprowadzać ich w to wszystko, zachęcać do bliższej współpracy. Wiesz co mam na myśli? - upewnia się, ale nie daje Chesterowi większej ilości czasu niż tylko na skinięcie głową. Ma wciąż dużo do powiedzenia w tym temacie. - Kapitanowie to dobre posunięcie, ale oprócz nich przydaliby się nam obserwatorzy. To oni wprowadzaliby w nasze szeregi świeżą krew. Odpowiadaliby za dobór odpowiednich osób przy wsparciu stowarzyszenia. Musielibyśmy zadbać o znalezienie odpowiednich osób do tego zadania. To na pewno bezpieczniejsze, niż wysłanie ich na ulice Londynu czy takiego Hogsmeade. Mniejsze ryzyko, że zostaną zgarnięci przez brygadzistów.
Kończy, na tę chwilę nie chcąc poruszać kolejnych kwestii. Muszą zająć się tym we właściwej kolejności. Bez łapania zbyt wielu srok za ogon. Czekając na odpowiedź Chestera, pozwala sobie upić kilka kolejnych łyków alkoholu, po czym szklankę odkłada na stół. W jej wnętrzu nie pozostało już zbyt wiele whisky. Może warto byłoby sięgnąć po butelkę? Robert nie zastanawia się nad tym długo. Podchodzi do barku. Tym razem jednak nie napełnia przy nim swojej szklanki, a zabiera sam alkohol. Butelka ląduje na stole. W trzech czwartych pełna, z etykietą informującą, że alkohol produkowany jest przez całkiem dobrze znaną rodzinę czarowników. Porządna marka w nie najgorszej cenie.