• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[26 sierpnia 1972] Jeden wieczór pod Londynem - wątek zbiorowy

[26 sierpnia 1972] Jeden wieczór pod Londynem - wątek zbiorowy
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#161
11.08.2024, 00:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.08.2024, 00:38 przez Basilius Prewett.)  
Balkon

Chyba powinien zachowywać się nieco poważniej i nie uśmiechnąć się tak szeroko na żart o alergii na pewnego Mulcibera, ale jednak to zrobił, a twarz Prewetta na chwilę rozjaśnił dość złośliwy uśmiech.
– W takim razie mogę pani wystawić odpowiednią notę lekarską z zakazem zbliżania się pewnych osobników do pani. Nie chcemy przecież by alergia się pogorszyła – powiedział w żarcie, celowo przyjmując swój profesjonalny ton z tą różnicą, że zniżył głos na tyle, by nie słyszał go nikt, kto nie powinien tego usłyszeć.
Zerknął na Matthiasa i Sophie i jedynie bardzo wymownie pokręcił głową. Może to był jego błąd, że starał się być uprzejmy? Może powinien po prostu przyjmować bardziej sposób na życie autorstwa Millie Moody i czasem prosić w mniej grzeczny sposób, by ktoś dał im przestrzeń? Chyba jednak niestety nie wypadało.
Zacisnął usta widząc reakcję Lorien i słysząc drżenie w jej głosie. Najchętniej poprosiłby by jeszcze tutaj na chwilę została i ochłonęła, ale najwyraźniej kuzynka miała inne plany. Może nie tylko Eden towarzystwo pewnych Mulciberów szkodziło zdrowotnie?
Słysząc muzykę, przeniósł wzrok w stronę wejścia do pomieszczenia i oparł się o barierkę, wciąż co jakiś czas kontrolując czy Eden na pewno czuje się już dobrze. Nie wiedział skąd przyszła do niego ta myśl, ale nasunęło mu się, że w sumie miło byłoby mieć kogoś. Nie chodziło nawet o kogoś konkretnego, po prostu sama myśl o tak bliskiej osobie wydała mu się nagle szalenie przyjemna, nawet jeśli ostatnimi czasy tego typu refleksje i ich pochodne były okraszone myślowym chaosem, który usilnie próbował blokować. Może dobrze, że nie było dzisiaj z nimi pewnych osób.
Przeniósł spojrzenie na Aryamana Birla.
– Długo się pan zna z panem Shafiqiem? – zagadnął, ciekawy powiązań pomiędzy tą dwójką, ale zaraz szybko ponownie skierował wzrok w stronę grającej czarownicy.
W sumie znalazłyby się też osoby, które chętnie tutaj by zobaczył.
Fanka kamieni szlachetnych
I'm addicted to shiny things
Pierwsze co rzuca się w oczy to burza czarnych, kręconych włosów. Okalają jasną twarz usianą licznymi piegami. Osadzone w niej szarozielone oczy często mają w sobie psotną iskrę. Viorica ma 167 centymetrów wzrostu, jest lekko tu i tam zaokrąglona, co nadaje jej pewnego uroku. Zwykle ubrana w kolorowe, wygodne ubrania. Nie boi się krótkich sukienek czy większych dekoltów, choć do pracy zawsze stara ubierać się stosownie. Zwykle ma na sobie jakiś element biżuterii. Najczęściej wykonany właśnie przez nią, czasem ukradziony lub "pożyczony". Niemal zawsze ma krótkie paznokcie, jej pace często są przybrudzone od metalu, z którym pracuje. Czasem zdarza jej się nosić specjalny monokl, który ułatwia jej pracę z drobną i wymagającą powiększenia biżuterią. Ma przyjemny, słodki głos, zwykle chodzi przez świat pewnym krokiem i z uśmiechem na ustach. Często pachnie metalem i różanymi perfumami.

Viorica Zamfir
#162
11.08.2024, 12:27  ✶  
Przeczucia był dla Viorici wcale nie taką błahą sprawą, nie raz musiała się na nich opierać, nie mogła jednak popadać w paranoje, bo to, co prawda wzmocnione magią, już raz zniszczyło całkiem miło zapowiadający się wypad nad jezioro. Toteż pomimo cichutko wyjącego alarmu musiała na razie odpuścić, nie zauważając na razie by Marcus robił coś bardziej podejrzanego.
Cóż, mogła przynajmniej pogadać z kimś o biżuterii, kto chociaż musiał udawać, że ją słucha.
Kąciki jej ust drgnęły, gdy Marcus wypowiedział swoją uwagę o jej niespodziewanym pojawieniu się na przyjęciu. Rozumiała. Wystarczyło spojrzeć na te wszystkie szanowane osoby na wysokich stanowiskach i znanych nazwiskach, a potem na nią. Trochę czuła się przez to przytłoczona, a z drugiej strony coś z możliwości paradowania w tym pokoju na równi z nimi sprawiało, że miała wrażenie że grała losowi na nosie. Było to nawet całkiem ekscytujące.
- Mam swoje sposoby by pojawić się wszędzie tam, gdzie można przegrać kilka galeonów podczas całkiem miłych okoliczności. - Uśmiechnęła się wzruszając ramionami, jak gdyby nie miało to wielkiego znaczenia. Znajomości jej to umożliwiające stworzone zostały całkowicie przypadkowo, zresztą, gdyby nie one, pewnie nigdy nie zaczęłaby grać na taką skalę. Ale je miała. Były zresztą bardzo szczodre.
Spojrzała z uniesionymi brwiami na łamigłówki rozwiązywane przez rzeczoznawcę, próbując nawet rozwiązać jedno z brakujących haseł, potem jednak szybko przeniosła wzrok znów na mężczyznę.
- Nie wiedziałam, że jesteś pasjonatem gier słownych - odpowiedziała tylko, nie przykuwając do tego większej wagi, szczególnie, że po chwili miała przed sobą coś zdecydowanie ciekawszego.
Delikatnie wzięła do rąk obrożę, niemal z czułością. Nie musiał mówić o materiałach z których została stworzona, doskonale to wiedziała, znała jednak tą nieodpartą konieczność przedstawienia przedmiotu. Wiedziała, że ten w bardzo głupi sposób stanie się ją dzisiejszą wieczorną obsesją. Wielkość akwamarynów i czystość złota sprawiała, że nie mogła się od błyskotki oderwać. W jej oczach pojawił się mały błysk zachłanności. Obiecała jednak, że będzie grzeczna. Z ociąganiem się odłożyła przedmiot z powrotem na ladę.
- Aż mi smutno, że tak wiele złych komentarzy dostała. Nie zasługuje na to. - Westchnęła, robiąc w przesadny sposób naburmuszoną minę. Lubiła nietypowe wytwory, w których potrafiła dostrzec pewną nutą artyzmu, a nie tylko sprawne rzemiosło. Uwielbiała przedmioty z którymi kryły się historie. Ta na pewno kryła za sobą jakąś całkiem pikantną.
- Gdybyś dostał jeszcze coś ciekawego chętnie bym obejrzała. Co prawda od jakiegoś czasu raczej główne sama tworzę niż szukam klientów na istniejącą biżuterię, ale zawsze miło znaleźć nowe inspiracje - odpowiedziała, po czym odłożyła w końcu na blat przedmioty, w których zastawieniu ona miała interes.
Widziała jego wzrok, słyszała komentarz, uśmiechała się jednak jedynie całkowicie niewinnie. Wiedziała, czemu tak na nią patrzył. Każdy kolczyk składał się z trzech, niepozornie małych brylantów, które zawieszone były jeden pod drugim za pomocą łączników stworzonych ze złotych listków. Wystarczyłoby jednak zważyć każdy z kamieni i przyjrzeć się ich szlifowi, by wiedzieć, że każdy miał zaskakująco dużo karatów. Misterna i mistrzowska robota. Viorica o tym wiedziała. Cieszyła się faktem, że wiele osób pewnie zbyłoby biżuterię po jednym spojrzeniu, nawet tu, pomimo jej faktycznej wyjątkowości.
Marcus mógł się więc zastanawiać, skąd je ma? Nawet jeśli je wykonała - skąd było ją stać w ogóle na trzymane przez niego kamienie?
- Ładny prezent, prawda? - odpowiedziała mu kłamstwem, ale trudno byłoby to udowodnić. Szczególnie, że oczywistym było, że jej dzisiejszy pobyt tutaj sponsoruje jej Bulstrode.
Koncert jednak się zaczął, a moc dwóch wił skutecznie odsunął jej myśli na chwilę od błyskotki.
Celine nie przypadła jej do gustu, musiała jednak przyznać - miała talent. Słuchała melodii, która choć nie należała do tych, które zwykle słuchała na swoim magicznym gramofonie, coś w niej poruszyła. Tym bardziej, że grała z nią Lorraine, która wyglądał w tej chwili jakby znalazła się w swoim świecie, piękna i w jakiś sposób wolna. Uśmiechnęła się na ten widok, na chwilę zatracając się w poszczególnych dźwiękach.
Żałowała, że nie ma tu z nią dziś pewnych osób. Jej myśli przepełzły leniwie przez każdą osobę, z którą łączyło ją uczucie, mniejsze lub większe, z którymi spędziła jedną, czy też więcej nocy. A potem zatrzymały się na mężczyźnie, który choć znajdował się w jej sercu jak na razie najkrócej, tak był jedną z najjaśniejszych iskier, które zapłonęły. Cedric, ze swoimi rumieńcami, uśmiechem i spojrzeniem pełnym uczucia. Z roztrzepanymi włosami, słodkimi ustami i uzdrawiającymi dłońmi. Zastanawiała się, czy może nie powinna po tym całym wieczorze po prostu do niego przyjść. Może był zmęczony po dyżurze, może powinien pójść od razu spać, ale chciała w tej chwili spędzić z nim choć chwilę, poczuć jego ciepło i usłyszeć jego śmiech. Była to przerażająca i jednocześnie upajająca potrzeba.
- Słodka melodia. - Westchnęła, wracając spojrzeniem do kolczyków.


@Robert Mulciber
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#163
11.08.2024, 22:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.08.2024, 23:01 przez Lorien Mulciber.)  

Grzecznie w kąciku na kanapie, nie wadząc nikomu.


Otarła szybko resztki łez chusteczką, którą przyjęła z cichym, ni to westchnięciem ni szeptem wypowiedzianym “dziękuję”. Jedne podziękowania - zarówno za chusteczkę, przy pomocy której próbowała się doprowadzić do względnego porządku, ale i upewnienia, że nie będzie musiała spędzić wieczoru na uporczywym wyrywaniu piór. Tylko tego jej brakowało.

Problemem nie była krew. I była to przerażająca, ale i za razem otrzeźwiająca myśl dla kogoś wychowanego w jedynych, słusznych wartościach. Kogoś, kto musiał się dostosować by przetrwać.
Sale Wizengamotu były swoim własnym mikroświatem. Za zamkniętymi drzwiami, w ciemnych, dusznych pomieszczeniach położonych w głębokich podziemiach Ministerstwa Magii, krew, którą tak nabożnie czcili stawała się czymś zupełnie nieistotnym. Każdy oskarżony był sobie równy, gdy stawał przed Sądem. Gdyby ktokolwiek kazał jej powiedzieć czym jest to przejmujące, uzależniające uczucie, powiedziałaby wprost:
Kiedy trzymasz w dłoniach władzę nad czyjąś duszą czyni cię to bliskim Bogom.
Łatwo było się jej oddać, gdy po raz pierwszy na wargi spadała ci kropla słodkiej kontroli. Przed jej oblicze wleczono resztki tego co zostało z człowieka. Część z nich czekała w Azkabanie na uczciwy wyrok w Azkabanie tygodniami, zanim łaskawi sędziowie znaleźli dla nich pół godziny. Część miała więcej szczęścia - ich procesy były dopiero preludnium. Nie znali jeszcze piekła skrytego wśród fal Morza Północnego.
Tego nikt nie uczył na kursach. Nikt nie raczył nawet wspomnieć słowem, gdy tłumaczono meandry prawa i napominano o kodeksie moralnym sędziów. Mieli być prawi i sprawiedliwi. A tymczasem prawdziwa walka zaczynała się w ich własnych umysłach.
Jak oddzielić się od mikroboskości i schylić głowę w czymś czym ich praca miała być - służbą.

Nie zwracała już uwagi na słowa szwagra o podobnych błędach popełnianych na całym świecie. Nie miało to przecież żadnego znaczenia. To była zwyczajna, stara historia.
Tło wydarzeń, do których doszło później. Dziś nikt nie kłopotał się by sprawdzić czy pozbawione duszy truchło nadal gnije w celi. Nawet jeśli opowieść Lorien i Anthony’ego rozkwitła w pełni pod arabskim niebem, to jednak zaczęła się właśnie tu - w ich rodzinnych stronach. I tylko tyle musiał wiedzieć Richard by zrozumieć. Tego co działo się przed laty w Jordanie nie dało się opowiedzieć. To były obrazy na zawsze zamknięte w kolorowych, szklanych flakonach.
Muzyka wodziła swoim pięknem, a czarownica nie potrafiła znaleźć w sobie siły, by walczyć przeciw jej zdradliwym tonom.

- Silną?- Zaśmiała się cicho, odwracając szybko wzrok. Ona! Brakowało jeszcze tylko niewinnego rumieńca na policzkach. - Jestem postury skrzata domowego, Ri…- zamilkła. A jednak nie posunęła się do podmienienia jego imienia na imię męża. Jej dotychczas drżący i słaby głos odzyskał nieco tego typowego nonszalanckiego, lekkiego zabarwienia. Wrócił włoski akcent, w którym dało się wyszukać jej ptasiego trelu. Bo ta cząstka nigdy nie znikała - tkwiła w jej podświadomości; kawałek pokruszonego lodu pod powieką, który nie chciał stopnieć. Ale teraz, klątwa zdawała się nareszcie przysnąć, załagodzona dźwiękami muzyki i słowami szwagra.
Rzeczywiście, w pierwszym odruchu Lorien cofnęła minimalnie głowę, aby nie mógł jej dotknąć. Jak zawsze, kiedy ktokolwiek inicjował dotyk, na który nie była w pełni gotowa. Była niczym przeklęta laleczka wystawiona do oglądania w drewnianej gablocie w czeluściach czyichś piwnic, oznaczonej ostrzegawczymi tabliczkami. “Kategorycznie nie otwierać!”, “Niebezpieczeństwo. Nie dotykaj niczego.”. Wolno było tylko patrzeć, tak długo jak królowa lodu nie pozwoli na cokolwiek więcej.
Odkąd Lorien zdołała wrócić spojrzeniem, wpatrywała się w Richarda z niemą fascynacją, która towarzyszyła czarownicy tylko w jednym momencie - gdy badała jak daleko są przesunięte granice. Gdy mogła obserwować cudze emocje. Z łagodnym uśmiechem, wręcz boleśnie powoli, przytuliła swój chłodny policzek do jego palców. Kontrolowanie, w każdej chwili gotowa odsunąć się na bezpieczną odległość, jak spłoszony ptak.

Czy tak patrzyłby na nią Robert, gdyby mu kiedykolwiek zależało? - przemknęło czarownicy przez myśl i poczuła jak bardzo w tej chwili się nienawidzi za ten krótki moment słabości. Za to, że wizja wyobrażenia sobie, że siedzi tu ze swoim mężem, nie jego substytutem, napawała ją tą czystą radością. Jeśli to był jakiś dziwaczny test - oblała go kompletnie. Ale to był problem dla Lorien w przyszłości. Ta siedząca na kanapie zamierzała cieszyć się choć trochę z atencji jaką nie obdarzono jej od miesięcy.
- Strzeż się, strzeż. Ludzie toną w tych oczach.- Znów ten śpiewny śmiech. I wszystkie troski gdzieś umknęły.
Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#164
13.08.2024, 09:49  ✶  
Z Lorien w kąciku na kanapie.

Jak chciał, to potrafił być naprawdę miły, żeby dać szwagierce swoją chusteczkę na otarcie łez, doprowadzenia się w miarę do porządku, aby nie rozmazać za bardzo makijażu. Obserwował jej zachowanie uważnie, być może też mając oko na jej ciało, gdyby czasem nieszczęsne pióra zechciały się pokazać. Nie sądził jednak, aby miałoby do tego dojść, kiedy się tak uspokajała.

Czy to jego obecność miała ten wpływ, czy muzyka, jaka docierała do ich uszu i serca? Nie umiał tego określić. Wyjaśnić. Ale z jakiegoś powodu Lorien działała na niego jak magnez przyciągający niż oddalający.

Jednym słowem ją rozbawił. Jakby nie wierzyła w to co mówił. Sam również się uśmiechał, rejestrując jak odwracała wzrok. Tym razem to ona siebie nazwała skrzatem. Richard nic na temat jej wzrostu teraz nie mówił. Nie myślał. Normalnie dalej by się z tego po swojemu nabijał.

Zrobiło mu się cieplej, kiedy w swojej odpowiedzi, prawie zdradziłaby jego imię. Prawdziwe, imię. Najpewniej wzięliby za pomyłkę z przemęczenia dzisiejszego wieczora. Z powodu wina jakiego piła i szampana. Że zaczęła mylić swojego męża z jego bratem bliźniakiem.

- Silna wewnętrznie.
Wyjaśnił, co miał namyśli jego opętany muzyką umysł. Czy tam serce, które utkwiło w zarzuconej magicznej sieci obu willi. Próbujące uwolnić się z pułapki magii, z uroku. Odpowiedział bez zastanowienia, jakby chciał zgubić w ich rozmowie jej prawie błędnie wypowiedziane jego imię.

Lorien miała silny charakter. To pozwoliło jej osiągnąć stanowisko Sędziny Wizengamotu. Nie każda kobieta się do tego nadawała. Nie wzrost, ale osobowość w Pani Mulciber była kartą atutową.

Kobieta dochodziła do siebie. Widział to. Słyszał w jej głosie. Chcąc pogładzić jej policzek, odruchowo odsunęła twarz. Dała mu tym samym znak niczym kocica, nie lubiąca obcego dotyku.  Nie robił tego na siłę. Zrozumiał przekaz. Umiał czytać z mowy ciała. Czy był to odruch na zasadzie "nie bo nie", czy ta obawa wiązała się z czymś więcej? Nie wnikał.

Chciał już zabrać dłoń, nie chcąc naruszać jej przestrzeni osobistej. Lorien jednak niczym kotka, powoli pozwoliła dotknąć policzkiem jego palców. Zaskoczyła go, milej. Jego uśmiech, kierowany do niej był czuły. Skoro pozwoliła dotknąć się, delikatnie, pozwolił ostrożnie przesunąć dłoń w stronę jej kosmyka włosów, aby zahaczyć za uchem.

Druga wolna dłoń Richarda, powędrowała na jej, spoczywającą na kolanach. Położył ją na jej wierzchu, jakby chciał tym gestem dać jej znać, że jest tutaj obok. Dla niej. Czy tak patrzyłby na nią Robert, gdyby mu kiedykolwiek zależało? Na to pytanie, musiała sama odnaleźć odpowiedź. Miała przed sobą jego kopię. Czule wpatrującą w jej oblicze. Dając sobą bezpieczeństwo. Ta dłoń, która zgarniała jej kosmyk włosów, zawędrowała za jej ciało, obejmując w ramieniu, chcąc ją przytulić do siebie. Schować bezbronnego ptaszka w swoim objęciu.

- Więc ja już chyba utonąłem. Masz przyciągające spojrzenie.
Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało. Ale Richard nie umiał za bardzo w jakieś bardziej miłe komplementy? Przynajmniej się starał. Próbował? Czy to samo z siebie wychodziło z niego?
- Nie wiem co się ze mną dzieje, ale jak na Ciebie dłużej patrzę, dostrzegam w Tobie więcej niż wcześniej. Nie doceniłem jak bardzo jesteś piękna.
"To pewnie przez niski wzrost." – dodałby, ale się powstrzymał. Nawet, jeżeli Lorien to tego rodzaju zaczepek była przyzwyczajona.
Wpatrując się w jej oblicze twarzy, ciągnęło go coś wewnętrznie, aby ją pocałować. Poczuć jej usta. W końcu udawał jej męża. Co złego może się stać? Nie chciał co prawda tego robić, ale działający urok nie pozwalał mu być sobą i mieć nad tym odpowiednią kontrolę.

Działanie uroku II tura
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#165
13.08.2024, 19:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2024, 19:28 przez Erik Longbottom.)  
Siedzę przy stoliku z Ger i Anthonym. Słuchamy koncertu.

— Nie mogę się doczekać — rzucił buńczucznie, gdy dotarła do niego uwaga Geraldine. — Uwierz mi, że widok twojej skromnej osoby w nienajlepszej kondycji nie napawa mnie jakimś wielkim zadowoleniem. Co to za satysfakcja zdominować oponenta w pojedynku, skoro potyka się o własne nogi?

Gdyby zależało mu na tym, aby mierzyć się tylko i wyłącznie z gorszymi od siebie, to porozmawiałby z Godrykiem, aby pomóc mu w organizowaniu pojedynków wstępnych dla czarodziejów i czarownic chętnych do dołączenia do Srebrnych Różdżek. Kto wie, może trafiłaby mu się nawet jakaś delegacja do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie? Tam na pewno miałby mnóstwo rywali, z którymi mógłby odbyć niezwykle krótkie i nudne pojedynki.

Naprawdę miał nadzieję, że nienajlepsza kondycja Yaxley podczas ich ostatniego spotkania była jedynie zbiegiem nieprzyjemnych okoliczności i myśli błądzących zdecydowanie zbyt daleko od pola bitwy. Chociaż nie miał nic przeciwko potyczkom z własnymi krewnymi czy doświadczonymi członkami Klubu Pojedynków, tak ćwiczenia z Geraldine dawały mu o wiele więcej satysfakcji. I sprawiały, że nie osiadał zbyt szybko na laurach. Wprawdzie ćwiczył regularnie, tak bywał leniwy, a regularne spotkania z łowczynią pozwalały mu utrzymać ciało w dobrej kondycji.

— Urocze. Jak rozumiem, to kreski z rozkruszonych cukierków pudrowych kupionych na Pokątnej? — odparł z krzywym uśmiechem.

Osobiście trzymał się z dala od wszelkiego rodzaju narkotyków - wystarczały mu papierosy i alkohol, a także stres związany z codziennym życiem. Oj tak, życie zapewniało mu wystarczająco dużo atrakcji, nie musiał ich jeszcze szukać w środkach odurzających. Pokiwał głową na wzmiankę o tym, że następnym razem kobieta wyręczy Elliotta, jeśli dojdzie do kolejnej licytacji. A czy faktycznie będzie ku temu okazja? Tego nie potrafił potwierdzić. W tych czasach wszelkiego rodzaju plany musiały być nadzwyczaj... plastyczne. Nigdy nie wiadomo, kiedy spadnie im na głowę kolejne Beltane.

— Obsługa Agnes na pewno ma na podorędziu jakieś dobre środki przeciwbólowe — napomknął z nutką troski w głosie, z góry zakładając, że złe samopoczucie wynikało z konsekwencji ich ostatniego wyjścia do teatru. Rozejrzał się dyskretnie w lewo, w prawo, a potem raz jeszcze w lewo, wodząc wzrokiem po kolejnych gościach. — Mam po kogoś pójść, czy...?

Nie zdołał dokończyć pytania, bo jego umysł raz jeszcze został zaklęty przez muzykę dobiegającą od strony podwyższenia. Wykład Shafiqa wlatywał mu do głowy jednym uchem, a wylatywał drugim, toteż jedynymi oznakami tego, że jakkolwiek rejestruje słowa mężczyzny, były regularne skinienia głowy. Mimowolnie zerknął na Anthony'ego, z którym spędził ostatnią noc przed sierpniową pełnią. Och, jak żałował, że incydent w podziemiach teatru pokrzyżował im wszystkie plany. O ile inaczej potoczyłby się tamten wieczór, gdyby oboje byli w pełni sił. Z ociąganiem przeniósł wzrok z powrotem na scenę, walcząc z niezbyt grzecznych myśli.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#166
14.08.2024, 14:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.08.2024, 14:25 przez Anthony Shafiq.)  
Przy stoliku z Geraldine i Erikiem

rozmyślam, oklaskuję występ, konwersuję

Melodia przechodziła po nich i przez nich.

Przez moment dotknął pokusy, by opuścić barierę, by pozwolić sobie poczuć to, co otrzymywali od grających wił zebrani. To była tylko sekunda, drgająca od rosy pajęczyna, która została przerwana jednym ruchem opadającej powieki. Oczy Erika zdawały się być tak spokojne co nieobecne, gdy na moment ich spojrzenia się skrzyżowały w niemym porozumieniu, w splocie myśli, skoro w fizycznej przestrzeni nie było to możliwe. Pod blatem stołu zacisnął swoją dłoń w pięść, wbił wyrównane paznokcie w skórę pilnując, aby ani jedno drgnienie nie zdradziło duszy przeżartej rakiem obsesji. Przyjemność wspólnego czasu stawała się wystudiowaną torturą, gdy zdecydowanie łatwiej było udawać w sporej odległości, w minionych latach, gdy ich znajomość na Wyspach ograniczała się do zwyczajowego skinienia głową i wymiany dwóch uprzejmości na krzyż, przed ruszeniem dalej w bankietową drogę. Wiedział, że musiało to przejść po nim i przez niego. Trzeba było odpuścić i przeczekać, poddać się nurtowi trzymając mocno kamiennego zęba wystającego z paszczy morza.

Gdy Erik odwrócił twarz ku grającym, szare oczy prześlizgnęły się na zrelaksowane oblicze panny Yaxley, której rysy wyłagodziły się tak, że nawet mógł uznać tę twarz za ładną. Kłębiąca się zazdrość ukojona została nieznacznie faktem, że magia popychająca ludzi ku sobie - co zauważył po reakcjach innych na sali - nie popchnęła dwójki jego towarzyszy ku sobie. Znajdował w tym pewne ukojenie, osłodę trudności z jaką sam się mierzył, przypuszczeń dotyczących planów tej dwójki, o które bał się zapytać.

I w końcu dźwięki ustały, a czar rozbryzgnął się jak ostatnie uderzenie łaskoczących fal o stopy roześmianego rzecznego boga.

Rozluźnił się widząc, jak mgła opada z umysłów zebranych, zaczął też klaskać, zdecydowanie żywiej niż na ogłoszenie tej, pożalcie się bogowie nad nią, trefnej fundacji.
– Myślę, że to co mają mi tutaj do zaoferowania, byłoby zbyt słabe. – podjął jak gdyby nigdy nic, urwany wcześniej przez Erika wątek. – Środki przeciwbólowe – przypomniał łagodnie, jeśli mgła syreniego śpiewu jeszcze unosiła się w samym tylko wspomnieniu dźwiękowej fali, a potem westchnął, delikatnie palcami rozmasowując skroń obok gojącego się rozcięcia, skrzętnie ukrytego dobrze dobranym transmutującym zaklęciem. – Dam sobie jeszcze moment, nie chciałem sprawiać przykrości Agnes, ale wątpię, żebym wytrzymał do końca wieczoru, pozycja siedząca mi zdecydowanie nie służy. – Skrzywił się przy tym nieznacznie, poprawiając na siedzeniu, jakby była to próba generalna, przed przedstawieniem, które trzeba będzie podać dalej gospodyni. Opuszczanie wieczorku zdecydowanie nie byłoby mile widziane, ale przez napaść miał doskonałą wymówkę, nikt nie będzie sprawdzał jak skuteczne były eliksiry zaaplikowane mu przez doktora Prewetta. Z drugiej strony, mimo dyskomfortu bardziej duchowego niż cielesnego, wahał się przed podjęciem ostatecznej decyzji. Czy naprawdę chciałby opuszczać to miejsce bez Erika? Nie musiał sobie nawet zadawać tego pytania, by znać na nie odpowiedź...

– A czy Wy na czymś gracie? – zagadnął nieoczekiwanie, widząc że gospodyni nie zaanonsowała jeszcze powrotu do rozgrywek, korzystając więc z okazji i skupiając ponownie wzrok na Geraldine. – Pomijając fakt, że jest pani wirtuozem łuku oczywiście. I nie, nie uznaję grania na nerwach, jako odpowiedzi! – uprzedził, słysząc ten żart zdecydowanie zbyt wiele razy.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#167
14.08.2024, 21:39  ✶  
Siedzę przy stoliku z Erikiem i Anthonym

- To był tylko jeden raz, mam nadzieję, że nie będziesz mi tego wytykał do końca życia. - Mruknęła jeszcze cicho, nie do końca zadowolona. Sama była sobą rozczarowana, nie przywykła do tego, że coś nie szło po jej myśli, a niestety właśnie tak zdarzyło się tamtego popołudnia. Wiele spraw ją ostatnio rozpraszało i nie mogła sobie pozwalać na takie momenty. Nie, gdy Thoran czaił się gdzieś w ciemności i czekał na to, aby ją pożreć. Musiała mieć pewność, że poradzi sobie z bestią, a to starcie z Erikiem uświadomiło jej, że nie jest z nią dobrze. Wypadałoby wziąć się w garść i jakoś zacząć radzić sobie z tym wszystkim. Tak, całkiem łatwo się o tym myślało i mówiło, jednak nie tak prosto można to zrealizować.

- Tak, na pewno z cukierków, moje słodkie, letnie dziecko. - Czasem zastanawiała się jak to możliwe, że Erik miał tyle wiary w ludzi. Wierzył w ich dobre intencje, bez względu na to kim faktycznie byli. Trochę mu tego zazdrościła, bo ona wręcz przeciwnie, raczej nastawiała się na to, że każdy życzy jej źle i czeka na jej potknięcie.

Sama Ger zdecydowanie wolała alkohol od narkotyków, co jednak wcale nie oznaczało, że nie sięgała po jedno i drugie, chociaż dragi pojawiały się w jej życiu raczej sporadycznie, szczególnie po tym, jak przyjęła pod swój dach ćpuna, który ją zostawił.

Nie było w ogóle takiej możliwości, aby Ger myślała podczas tego występu o Eriku. Anthony mógł tego nie wiedzieć, w końcu różne plotki krążyły o ich znajomości wśród czystokrwistej socjety, jednak panna Yaxley nigdy w życiu nie spojrzałaby w ten sposób na swojego przyjaciela. Lubiła jego towarzystwo, to prawda, ostatnio ich relacja stała się dosyć zażyła, czego nawet się nie spodziewała, bo wydawało jej się, że jak zakończą naukę w Hogwarcie to ich drogi się rozejdą, jednak tak się nie stało. Naprawdę cieszyła się, że znajdował dla niej czas, bo dobrze mieć świadomość, że gdzieś tam jest ktoś, na kogo można liczyć, w najróżniejszych sytuacjach.

- Możemy odprowadzić Cię do domu, żeby mieć pewność, że dotrzesz tam w jednym kawałku. - Rzuciła Gerry przyjaźnie do Anthonyego, nie miała nic przeciwko temu, aby wyrwać się stąd szybciej. Przyjęcie zaczeło bowiem przybierać dziwne tory, strasznie wybiła ją z rytmu ta pogadanka o fundacji Mulciberów. To byłby idealny argument, aby się stąd wyrwać, no i Erik nie miałby jej za złe, że go znowu zostawiła samego.

- Muszę cię zmartwić, nie jestem jednym z tych złotych dzieciaków, moi rodzice mieli gdzieś to, czy potrafię na czymś grać, czasem pozwolili mi dąć w róg myśliwski i na tym się kończą moje umiejętności. - Nie zamierzała wspominać o tym, że całkiem nieźle idzie jej gra na fujarkach, nie powstrzymałaby się przed wypowiedzeniem tego komentarza przed samym Erikiem, jednak Shafiqa nie znała praktycznie wcale przez co starała się jednak mieć w sobie nieco ogłady.

IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#168
15.08.2024, 22:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.08.2024, 22:35 przez Alexander Mulciber.)  
ŁAZIENKA: opuszczam Urlett i Isaaca

”Wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od życia”? Alexander uśmiechnął się cierpko. Ten cały Bagshot nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. Jeszcze do niedawna Mulciber nie oczekiwał od życia absolutnie niczego, chciał tylko ze sobą skończyć. Chciał zrobić to na własnych zasadach – po tym jak odpowiednio zamknąłby wszystkie swoje sprawy – miał zaplanowane wszystko, co do do ostatniej myśli. Co się zmieniło? Udar słoneczny, pomyślał. Uleczyło mnie francuskie słońce. Niemalże uśmiechnął się do swoich myśli. Ale potem znów powrócił do rzeczywistości.

Czego oczekiwała od niego Urlett Reykjavik z rodu Nordgersim? Nie wiedział. Ale nie zależało mu też na tym, by się dowiedzieć.

Podniósł się z podłogi, przytrzymując się ręką wyłożonej płytkami ściany. W jednej chwili złapał Urlett za rękę, przyciągnął do siebie, blisko – nie zwracając uwagi, że palce zbyt mocno wpijają się w bladą skórę przedramienia, że targa nią jak bezwładną lalką – jeszcze bliżej: przyszpilił jej brodę, i, nie zwracając uwagi na to, że pierścienie wrzynają się w ciało kobiety, skierował jej twarz w swoją stronę, tak, by nie mogła się odwrócić.

“Odpowiedz najpierw na pierwsze pytanie, nim przejdziesz do drugiego.” Wytrzymał spojrzenie Urlett, nieruchomy jak córka Midasa, kiedy zajrzała w oczy swego ojca, obłożonego klątwą, i zamiast rodzicielskiej miłości znalazła w nich grudy złota.

Najpierw rozepnij mi spodnie, a dopiero później ssij chuja, miał ochotę szepnąć jej nad uchem. Ale nie mógł tego przecież powiedzieć na głos przy tym dziennikarzu.

– Eksperyment ze ślepą próbą. Najpierw zaciągasz ich do łóżka – wyszeptał cicho – dopiero potem pytasz, czy mają żonę. – Albo czy są obrzezani, dodał w myślach z rozbawieniem, smakując na języku hebrajski termin brit mila, który przypomniała mu dyskusja na temat żydostwa. Urlett chciała odpowiedzi na zagadkę, ale Alexander nie zamierzał dawać jej satysfakcji. Nie, dopóki sam takowej nie otrzymał. Taka była jego zasada z tymi jednorazowymi kobietami.
Puścił ją – tak szybko, jak wcześniej ją pochwycił – musnąwszy tylko delikatnie jej policzek, ostentacyjna parodia czułości. Nie ufał swoim dłoniom. Najchętniej cisnęłyby Urlett o ścianę.
– Ale to tylko drobna rada na przyszłość od jasnowidza – rzucił już głośniej, w bardziej przyjaznym tonie.

Myślał o kabale, o tym, jak pierwszy raz zgłębiał stare księgi pod okiem jednego ze swych mistrzów. W jego pamięci najlepiej zapisała się Sefer ha-Bahir, Księga Światła Ukrytego, wyjaśniająca tajemnice wędrówki dusz i duchowego zjednoczenia z szechiną, najwyższą emanacją boga. Szechina, w hebrajskim, była rodzaju żeńskiego. Skopiował oryginalny zapis tego słowa, próbując schwycić znaczenie zagubione w translacji: kreślił je potem palcem na ciele Ambrosii, która chichotała, odsuwając się od niego, nieświadoma, że Alexander wielbi jej wewnętrzne światło.

Oparł dłoń na klamce od drzwi łazienki.

– Muszę zaczerpnąć powietrza.

Wyszedł.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#169
16.08.2024, 12:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.08.2024, 12:08 przez Bard Beedle.)  

Przyjęcie trwało w najlepsze. W jego trakcie zaś, miało miejsce wszystko to, co może przytrafić się na każdym tego rodzaju wydarzeniu. Mniejsze i większe dramaty. Szczęśliwe zrządzenia losu. Wreszcie też dobiegło końca. Dla jednych była to późna noc. Inni prędzej nazwaliby to wczesnym rankiem – bo i na zewnątrz nie panowały już iście egipskie ciemności, a na niebie nie dało się dostrzec licznych gwiazd. No cóż. Punkt widzenia zawsze zależy od różnych czynników.


Matthias Delacour nie zdołał podczas przyjęcia odzyskać swojego zegarka, który wcześniej zastawił u Marcusa. Zanim zainteresował się tym tematem, Flitwick po prostu zniknął. Być może, przynajmniej po części, związane było to z tym, że ściągnął na siebie uwagę Viorici Zamfir.


Viorica, skoro o niej mowa, woje kolczyki zastawiła z pewnym trudem. Marcus nie był skory do współpracy. Uważał, że ten interes mu się nie opłaca. Zdołali jednak się dogadać. Na koniec wieczoru, po kilku wygranych, zdołała je odebrać, płacąc przy tym o 15 żetonów więcej. W zasadzie więc okazała się na tym odrobinę stratna.


Eden Lestrange przyjęcie opuściła bogatsza o prawie 300 żetonów. Tym samym sumę, którą kobieta przeznaczyła na wieczorek hazardowy, zdołała potroić. Czy aby na pewno była przy tym uczciwa? To już trzeba zapytać samej blondynki.


Podobnie jak Eden, dzięki swojemu pojawieniu się na przyjęciu finansowo zyskali: Lorien Mulciber, Basilius Prewett, Atreus Bulstrode oraz Alexander Mulciber. Żadne z nich nie zdołało wygrać jednak takiej ilości żetonów, która pozwoliłaby im choćby trochę zbliżyć się do pani Lestrange.


1 żeton = 5 galeonów

Eden Lestrange – 381 żetonów (początkowo 100 żetonów / 500 galeonów) - 1905 galeonów
Lorien Crouch – 173 żetony (początkowo 100 żetonów / 500 galeonów) - 865 galeonów
Basilius Prewett – 132 żetony (początkowo 60 żetonów / 300 galeonów) - 660 galeonów
Atreus Bulstrode – 122 żetony (początkowo 100 żetonów / 500 galeonów) - 610 galeonów
Alexander Mulciber – 122 żetony (początkowo 100 żetonów / 500 galeonów) - 610 galeonów

Link do tabelek obrazujących przebieg gry i informujących o ilościach żetonów: https://docs.google.com/spreadsheets/d/1...sp=sharing

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Viorica Zamfir (3904), Eden Lestrange (3036), Erik Longbottom (3468), Geraldine Yaxley (3311), Atreus Bulstrode (1991), Bard Beedle (16825), Celine Delacour (1778), Severine Crouch (1169), Lorraine Malfoy (3838), Alexander Mulciber (5843), Richard Mulciber (6667), Morpheus Longbottom (4279), Isaac Bagshot (2626), Anthony Shafiq (5645), Lorien Mulciber (7186), Sophie Mulciber (3397), Basilius Prewett (2134), Urlett Reykjavík (2699)


Strony (17): « Wstecz 1 … 13 14 15 16 17


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa