• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]

[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#131
12.10.2025, 15:58  ✶  
Przy stoliku z datkami z Philomeną, Anthonym, Aaronem i Oleandrem.

Będę pamiętać kiedy prosili.
- I kiedy pomocy im nie odmówiono.- Odpowiedziała seniorce, zniżając głos do tego samego scenicznego szeptu. Oglądana z bliska, makieta była nawet… ładna. Pewnie usłyszy później o jej mankamentach, ale teraz mogła cieszyć nią oko. Zwłaszcza, że z każdym kolejnym datkiem rosła o kolejne elementy.

Lorien lubiła uważać się za człowieka, którego szalenie trudno zdekoncentrować. Czy była to prawda? Nie. Czasem wystarczyło, że ktoś błysnął złotym drobiazgiem przed jej nosem, żeby straciła zainteresowanie wszystkim innym. A czasami mogło to być coś tak trywialnego jak deser.
Nie mogła nie uśmiechnąć się na widok Anthony’ego. Skłoniła w odpowiedzi na przywitanie głową i przyjęła wdzięcznie talerzyk.
Wbiła widelczyk w ciasto, niczym mugolski chirurg metodycznie rozdzielając każdą kolejną warstwę.
Złote ozdoby od lukru.
Lukier od czekolady.
Czekoladę od masy.
Masę od biszkopta.
Biszkopt od kolejnej masy.
I… nic. Żadnej, najmniejszej wisienki.

Przesunęła się bliżej Aarona tylko po to, żeby zrobić Anthony’emu miejsce. Skoro tak bardzo chciał się umościć przy babci, kim była, żeby mu tego zabraniać.
Wsparła się ostrożnie ramieniem o ramię aurora, pilnując, żeby rzecz nie wydała się przesadnie skandaliczna.
- Antonio, amico mio, nie przeżyłbyś dnia jako świadek koronny. Musielibyśmy Cię ukryć przed całym światem, zmienić ci imię, nazwisko i umieścić na jakiejś farmie w Irlandii. - Pokręciła głową, ale wzroku od wybebeszonego kawałka tortu nie odrywała, rozczarowana faktem, że owoców nie znalazła. Może ich w ogóle w cieście nie było, a może jej się trafił taki felerny kawałek. Tak czy inaczej chwilę pani Mulciber zajęło ogarnięcie, że ktoś do niej znowu mówi.
Zamrugała gwałtownie, ściągnięta myślami na ziemię.
Nie ktoś, a Hiacynt (nie, nie ten kwiatek)... Oleander! Podniosła uważne spojrzenie na młodzieńca, lustrując go na tyle na ile była w stanie bez zadzierania głowy. Puściła mimo uszu komplement o kreacji. Ale cała reszta… O to ją bardzo zainteresowało.
Hannibal… Hannibal… Mogłaby przysiąc, że już dzisiaj słyszała to imię. Czytała je w broszurze przed przedstawieniem, to na pewno; ale tam wymienili absolutnie wszystkich. Od aktorów odgrywających główne role, po tancerzy i pomocy na scenie. Urokliwa tancerka… Były dwie. Świetnie. Ale nie dała po sobie pokazać niewiedzy.
Z pomocą przyszła Philomena, . Ach. Merlin. Hannibal = biczujący się chłopaczyna.
- Oto i nasz akt oskarżenia, poszkodowany i oskarżony, podani jak na srebrnym talerzyku.- Mówiąc o talerzyku, oddała Aaronowi swój własny. Otrzepała ostrożnie palce z okruszków biszkopta, który przykleił się do rękawiczek.
Oleander wyglądał na szalenie nieszczęśliwego. Prawie ją to wzruszyło.

Spojrzała w stronę ministerialnego stołu przy którym owy Hannibal się znajdował. Podobnie jak i sama Ministra Magii, ciocia Samantha i Robert Wpuszczę-Mugoli-do-Atrium-Co-może-pójść-nie-tak Crouch. Nie chciała się tam pakować bez powodu.
- Myślę Oleanderze, że powinniśmy się przejść.- Odpowiedziała miękko. Nie, nie zamierzała tam podchodzić. Na pewno nie zamierzała konfrontować się z dzieckiem, o to że sprawił przykrość drugiemu dziecku. Ale było w młodym Crouch'u coś rozczulającego. Aż żal patrzeć jak się dąsał.- Opowiesz mi trochę więcej o tym wspaniałym teatrze. I panu Selwynie.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#132
12.10.2025, 18:46  ✶  
Dalej z Norą przy barze. Z daleka patrzę na Ministrę Magii.

— Oh, racja. Urodziny. Moje. Trzydzieste. — Skrzywił się, jakby zamiast drinka popijał właśnie niezwykle kwaśny sok z cytryny. — Opowiadałem ci już, że parę tygodni temu próbowałem załatwić występ tej całej Avery? Miałem już praktycznie wszystko dopięte na ostatni guzik, nawet się z nią spotkałem, żeby omówić ewentualne szczegóły, a potem dostałem informacje, że nie żyje. Umarła jeszcze przed Spaloną Nocą. — Nie poznał dokładnej przyczyny śmierci. Z tego, co pamiętał, wiadomość była dość lakoniczna, więc być może pochodziła od kogoś, kto zajmował się sprawami zawodowymi Stelli? Westchnął cicho. — Jeśli ten wypadek to wyznacznik tego, jak się zapowiadają te urodziny, to na pewno będzie super. A jeszcze Samhain wypada w tym samym okresie.

Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale koniec końców się rozmyślił. Nie chciał mówić tego na głos, ale spodziewał się, że jesień nie będzie dla nich zbyt łaskawa, jeśli chodziło o sprawy związane ze Śmierciożercami. Ledwo poradzili sobie z pobojowiskiem po Spalonej Nocy, a on już nie mógł przestać myśleć o tym, co jeszcze ich czeka. Sprawa Widm dalej pozostawała nierozwiązana, chociaż przynajmniej udało się ją poruszyć na zebraniu Zakonu Feniksa. A jednak ciężko było nie myśleć o tym, na co może wpaść Czarny Pan, skoro podczas Beltane próbował majstrować przy zaświatach czarodziejów, a kalendarz niepokojąco szybko zbliżał się do dnia w którym granice między światem żywych i umarłych miały się ponownie zatrzeć. Erik zamówił kolejną lampkę wina u barmana.

— Ale oczywiście, niezmiernie się cieszę, że mogę liczyć na twoje wsparcie. Po ostatnich wydarzeniach skorzystam z każdej oferowanej pomocy — odparł z nutką szczerości w głosie. Potrafił prosić o pomoc, ale ogólnie wolał być jak najbardziej samowystarczalny i robić za przysłowiową opokę swoich najbliższych. Teraz chyba przychodził moment w którym musiał nauczyć się w pełni przyjmować pomoc od innych i uświadomić sobie, że nie załatwi wszystkiego sam. — Zwłaszcza, jeśli osłodzisz mi te dni paroma ekskluzywnymi wypiekami.

Mrugnął do niej porozumiewawczo, aby zaraz skupić swoją uwagę na latających stołach i całemu spektaklowi skupiającemu się na przedstawieniu wypieków z klubokawiarni. Zerknął kątem oka na przyjaciółkę. Cholera, jak daleko udało jej się zajść pomimo tych wszystkich tragedii, jakie spotkały świat czarodziejów. Może to od niej powinienem się czegoś nauczyć, pomyślał przelotnie. Nie tylko zbudowała swój biznes praktycznie od zera, ale też rozpromowała go na tyle, że jej wypieki gościły na salonach i największych wydarzeniach kulturowych w kraju. A gdzieś pośród tego miała względnie ogarnięte życie prywatne i wychowywała dziecko. Aż strach pomyśleć, co się stanie, kiedy Mabel pójdzie do szkoły i będzie znikała na większość roku. Nora Figg po prostu stanie się nie do powstrzymania.

— Przeszłaś samą siebie. Ponownie — skomentował, stukając lekko swoim kieliszkiem wina o jej kieliszek wypełniony szampanem. — Ech, kto wie, gdyby ta impreza trwała dłużej, to rozważyłbym podejście z tobą do Jenkins. Przedstawiłbym cię. Ty przedstawiłabyś mnie. A potem obserwowalibyśmy, jak zakochuje się w tobie przez twoje makaroniki. — Przez żołądek do serca, czyż nie? — A potem we trójkę wypracowalibyśmy jakiś plan, który ucieszyłby zarówno ją, jak i naszych przyjaciół.

Oh, gdyby to tylko było takie proste. Z drugiej strony... Był to jakiś początek. Kolejny sposób na dotarcie do niej. Wprawdzie wątpił, aby przyjęła kogokolwiek na audiencje tylko z powodu smacznych słodkich przekąsek, ale zawsze był to jakiś dodatkowy argument. Jak nie da się wejść drzwiami, to trzeba oknem, pomyślał, wodząc wzrokiem za Ministrą Magii.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Ministra Magii
rozczarowania należy spopielić
a nie balsamować
Przepiękna kobieta strojąca się w dość nietypowe jak na pełnioną funkcję szaty. Nadrabia to „mądrymi oczami”. To Ministra Magii. Znasz ją z pierwszych stron czarodziejskich gazet.

Eugenia Jenkins
#133
13.10.2025, 11:40  ✶  
Zaśmiała się na jego słowa, jakby były wybornym żartem. Od razu odwróciła się do Everetta, szukając w nim tego samego rozbawienia, dyrektor teatru zdradzał jednak mimo uśmiechu pewien dyskomfort, który być może wynikał z wcześniejszej rozmowy.

– Och, jest taki sam jak Ty. Aż nie mogę się doczekać, co się z tego jajka wykluje. – rzuciła w stronę nestora rodu, a potem dodała:
– Ależ oczywiście, że tańczę. – Jej twarz pozostawała nieco rozciągnięta w uśmiechu, emfaza z którą podkreślała słowa wręcz ociekała cukrem. – Ta gala wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nie mój pomysł z finałowym tańcem. Zawsze uważałam, że charytatywność powinna mieć w sobie szczyptę rozrywki. Element zaskoczenia. Mile łechtający brokat hazardu... Nie ma nic lepszego od dobrze zorganizowanej zbiórki. A ta bardzo przypadła mi do gustu. Choć przyznam, że liczyłam na pojawienie się artystów w strojach scenicznych– zawiesiła na moment głos i uciekła wzrokiem w stronę Lauretty paradującej w ściągającej na siebie wzrok sukni.

– Miło było poznać. Udanych kolejnych... spektakli? Podniesionej kurtyny? – odwróciła się ku przyjaciółce, ale ta była zajęta rozmową z Crouchem. Ruchem więc przywołała jednego z aurorów stanowiących dotąd element ścianki umiejscowionej za stołem prezydialnym. – Powodzenia na loterii. Niech teatr będzie piękniejszy niż kiedykolwiek. W końcu nie byłoby sensu walczyć na wojnie, gdyby nagrodą nie była tak pięknie kwitnąca kultura – to mówiąc, skinęła głową na pożegnanie, z zamiarem - ku zgrozie jej ochroniarzy - wmieszania się w barwny tłum.

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#134
13.10.2025, 12:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2025, 12:41 przez Hannibal Selwyn.)  

Z Electrą i Everettem => przy makiecie

Królowa Ministra dała dość jasno do zrozumienia, że audiencja skończona, a Hannibal uśmiechnął się jeszcze do niej na pożegnanie. Gdy odeszła,  posłał ojcu spojrzenie bez wyrazu. Potem odwrócił się do Electry.
- Czarująca jest, nieprawdaż? - powiedział z zachwytem, nikt nigdy nie miał się dowiedzieć, udawanym, czy autentycznym, a szeptem dodał - Teraz to już naprawdę musimy wpłacić na zrzutkę. Skoro to jej osobisty pomysł, gotowa jeszcze zażądać listy darczyńców!

Z rozbawionym uśmiechem ustawił się w krótkiej kolejce do makiety teatru. Wpłacił pokaźną sumę, nie żałując galeonów, ale nie ścigając się z nikim, bo i tak nie miał pojęcia, jaki poziom osiągnęły wpłaty do tej pory.

- Chcesz wrócić do Mony, pochwalić się jej, jakie to znajomości na szczytach zawierasz? - zapytał Electry.
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#135
13.10.2025, 19:56  ✶  
dalej z Ericzkiem przy barze

- Widzisz, nie zamierzam o nich zapomnieć, to poważna okazja. - Co by nie mówić przekroczenie tej magicznej granicy chyba miało znaczyć wiele, z drugiej strony to były tylko liczby, czy naprawdę więc tak było? Nie sądziła, aby Erik po przekroczeniu tej magicznej daty miał się jakoś bardzo zmienić, raczej nadal będzie jej najlepszym przyjacielem, który po prostu będzie nieco bardziej dorosły na papierze. Upijała właśnie kolejny łyk ze swojego pięknego kieliszka, gdy do jej uszu doszły słowa Longbottoma. Chcąc nie chcąc, nie mogła się powstrzymać, odruchowo wstrzymała oddech, parsknęła, sama nie do końca wiedziała co zrobiła, tyle, że się przez to zakrztusiła i prawie wypluła na niego zawartość swojego kieliszka. Do oczu naszły jej łzy, naprawdę próbowała trzymać to w sobie, ale to wcale nie było takie proste. Dosyć szybko jednak się ogarnęła, wolała nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. - Co za niefart. Załatwiłeś sobie muzyka na urodziny i wziął i umarł. - Brzmiało to trochę, jak jakieś fatum, ale wolała nie komentować tego w ten sposób. Bez sensu było go straszyć.

- Oj tam, wypadki się zdarzają, nie ma co się nimi sugerować. - Naprawdę próbowała być przekonywująca, bo zależało jej na tym, by jej przyjaciel był szczęśliwy. Postanowiła sobie też właśnie w tej chwili, że już ona się postara o to, aby te urodziny faktycznie były niezapomniane i wspaniałe, kto jak kto, ale on naprawdę na to zasługiwał.

- Cieszy mnie to, że się przed tym nie bronisz, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? - Było to obustronne, działało od lat, chociaż żadne z nich nie miało w zwyczaju tego nadużywać. Nie należeli do osób, które prosiły o pomoc, raczej przyjmowały ją gdy ktoś nalegał na to, aby ją zaoferować. Byli w tym do siebie podobni, zresztą nie tylko w tym. Nie bez powodu łączyła ich naprawdę silna więź i często rozumieli się bez słów.

- Oczywiście, wypieki będą obowiązkowe, wymyślę coś nowego specjalnie dla Ciebie. - Nie byłby to pierwszy raz... Taka okazja nie zdarzała się zbyt często, musiała dbać o kubki smakowe Erika, to był jeden z bardzo istotnych obowiązków, czyż nie? A, że był jednym z najlepszych testerów deserów wśród jej bliskich, na pewno nie mogła sobie tego odmówić, być może znowu coś z tej listy trafi do menu.

Zarumieniła się, nadal nie przywykła do przyjmowania komplementów, nawet od najbliższych. Uśmiech pojawił się na jej twarzy. Naprawdę była dumna z tego, co przygotowała na to przyjęcie, i niby wiedziała, że przeszła samą siebie, jednak słowa Erika bardzo przyjemnie łechtały jej ego.
- Dziękuję, doceniam aprobatę. - Cóż innego miałaby powiedzieć? Naprawdę cieszyły ją słowa, które padły z ust przyjaciela.

- Pozwól jednak, aby zostało to w sferze nigdy niespełnionych mrzonek. Wystarczy mi na dzisiaj poznawania ludzi z elity, mam wrażenie, że nie do końca do nich pasuję. - Nie czuła się najlepiej w towarzystwie, w które ją wcześniej zaprowadził, wolałaby uniknąć podczas dalszej części wieczoru podobnych niedogodności.

Spojrzała jeszcze konspiracyjnie w stronę przyjaciela, ściszyła nieco głos, aby nikt ich nie podsłuchał. - Myślisz, że ministra magii woli kobiety? - Było słychać nieco zaskoczenia w jej głosie, ale również powagę, najwyraźniej analizowała jego wcześniejsze słowa.

Karma police
"Bijące serce Zakonu" – cytat by Woody Tarpaulin (czyli twój stary najebany gada z kolegą o tym, jak był zomowcem i pałował księży na ulicach)
Myślisz sobie, "ale skurwysyn", i masz w sumie rację. Szczupły, zawsze schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku o jasnobrązowych włosach. Niby chudy, ale jednak byk. Jak na kogoś raczej średniego wzrostu (mierzy dokładnie 1,78 m), podejrzanie mocno lubi patrzeć z góry na przestępców, których przetrzymuje w swojej sali przesłuchań. Wygląda na starszego, aniżeli jest w rzeczywistości: na jego twarzy zaczynają już rysować się zmarszczki, a pod zmęczonymi, ciemnozielonymi oczyma, widać cienie od niewyspania. Nie jest kimś, kto przesadnie dba o swój wygląd, a jednak, przepisowy mundur aurora zawsze ma idealnie wyprasowany, kołnierzyk koszuli stoi sztywno, a buty – wydają się być świeżo pastowane. Wyważenie Aarona wynika z wtłoczonego przez lata służby aurorskiego rygoru, zaś wojskowa elegancja – z przekonania o potrzebie zachowywania wewnętrznej dyscypliny bez względu na okoliczności. Przynajmniej w godzinach pracy jest elegancki, bo po cywilnemu ubiera zwykle stare łachy robocze, w których jest mu najwygodniej. Widać po nim, że pracuje manualnie, ręce ma bowiem szorstkie, z widocznymi odciskami. Jego ruchy cechuje precyzja i pewność siebie. Na co dzień pachnie wodą po goleniu (od lat tą samą), roztaczając wokół siebie mdłą woń najtańszej kawy z ministerialnego automatu, zmieszaną z dymem papierosowym. Na prawej ręce ma dwa tatuaże, które zwykle chowa jednak pod zaklęciami maskującymi.

Aaron Moody
#136
8 godzin(y) temu ✶  
Przy stole z datkami/makietą z Lorien, Anthonym, Philomeną i Oleandrem. Lorien i Oleander zaczynają oddalać się od pozostałej trójki, zostają więc Aaron, Anthony i Philomena.

Przyglądał się jak Lorien dokonuje wiwisekcji wypieku, powoli odzierając ciasto z kolejnych warstw cukrowej konfekcji. Z pogardą odrzuciła lukier, zdrapała czekoladową polewę, a po tym, jak wzgardziła biszkoptem, oddzieliła go jeszcze od masy... Tylko po to, aby zgodnie z przewidywaniami Aarona, oddać w jego ręce talerzyk z tortem, rozczłonkowanym jak gdyby po jakich  torturach. Przyjął go bez słowa, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Zbyt był zajęty przypominaniem sobie niewykrywalnych w smaku trucizn, jakie znał, żeby dostrzec w jej geście znamion okazywania sobie przesadnej poufałości, czego mieli przecież unikać. Zdarzyło mu się uczestniczyć w sekcjach zwłok, gdy zależało mu na szybkich oględzinach ciała. Bardziej niż na technikaliach badania, skupiał się na wynikach przeprowadzanej autopsji, a jednak trudno było nie podziwiać wprawy, z jaką koroner oddziałał tkankę od kości. Lorien opracowywała ciasto w podobnym skupieniu.

Z jakiegoś powodu uważał, że było to uroczo rozbrajające.

– Pod względem tego, ile spraw w Ministerstwie zahacza o konsultantów z biura pana Shafiqa... – zauważył Aaron, odnosząc się zarówno do słów Lorien, wyrażającej żartobliwie troskę o los Anthony'ego w programie ochrony świadków, jak i do słów Philomeny, która napomknęła coś na temat ministerialnej umowy handlowej z Kambodżą. – ...Z pewnością ma czasem chęć ukryć się przed światem. – Nieco złośliwie uciekł myślami w kierunku Jonathana, o którym wiedział, że często zastępuje nieobecnego szefa. – Ale proszę nie uciekać na farmę do Irlandii. Potrzebujemy ludzi, którzy pomogą odbudować Anglię po pożarach. Nie pustym datkiem odpisanym od podatku, lecz czynem. Czynną służbą na rzecz całej społeczności magicznej – dodał, już przyjaźniej, nie mogąc się z kolei powstrzymać przed wbiciem malutkiej szpileczki Philomenie. Wiedział, że wciąż praktykowała – rozpoznawał prawników, którzy przez lata wyszli spod skrzydeł jej prężnie działającej kancelarii – działała jednak niezależnie od Ministerstwa Magii, czerpiąc zyski z mnożenia apelacji od słusznych wyroków. Czytał jej książki, a jakże. Artykuły również. Ale zanim zdążył nawiązać do tego w rozmowie, obok towarzystwa zmaterializował się młody kompozytor, odpowiadający za oprawę muzyczną wydarzenia.

Oleander Crouch, zapamiętał jego personalia, zagadnął bowiem przed przedstawieniem Lorien, czy jest to może jakiś jej bliższy krewny. Aaron przechylił lekko głowę, przypatrując się młodzieńcowi, jak gdyby w niedowierzaniu. Nie zwrócił bynajmniej uwagi na to, że się z nim nie przywitał. Przybrał jednak nieprzeniknioną minę, słuchając, co ma do powiedzenia młody kompozytor. Starał się nie patrzeć z pogardą na zniewieściałą ekstrawagancję, jaka cechowała ubiór przedstawiciela młodego pokolenia, który błyszczał, jakby się urwał z drzewka na Yule... Jaki mężczyzna nosi tyle biżuterii, co kobieta? A chociaż Crouch mówił bardzo, bardzo długo, wniosek Moody'ego był bardzo, bardzo krótki.

Skarżypyta, mówili na takich w szkole. A potem wsadzali mu głowę do kibla i spłukiwali wodę.

A Aaron dopiero co zażartował na temat donosicielstwa...

Powiódł ciężkim spojrzeniem za Lorien, zacisnąwszy odruchowo szczękę, gdy odsunęła się z Oleandrem na bok. Chociaż nigdy nie przyznałby się do tego na głos, być może myślał w tym momencie o czymś więcej, niż wyłącznie o jej bezpieczeństwie. Obrócił się tak, żeby móc ją obserwować i konwersować jednocześnie.


– You're too difficult.
– The situation is difficult, not me.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#137
6 godzin(y) temu ✶  
Z Philomeną i Aaronem opodal makiety.
Komentarz Aarona dotyczący akt rozbawił go szczerze, ale widać to było tylko w łagodnie pogłębiających się kurzych łapkach okalających srebrne oczy śledzące tłum. Aurorzy. Było w nich coś zwierzęcego, co zwykle przypadało Anthony'emu do gustu, w sposób bardzo przedświadomy. Atawistyczny dreszcz wynikający z pytania, czy tym razem to ty będziesz celem ich łowów. Oczywiście znajomość Clemensa Longbottoma, czy wspomnienie paradującego po shafiq'owym apartamnecie w samej bieliźnie i ofiarowanym mu szlafroku Bletchleya nieco tępiły to wrażenie, ale psa od wilka dzieliły tylko dwie niezjedzone kolacje. Ministerialne psy... A może już wilki?

– Och bynajmniej. W najbliższym czasie wybieram się do Hiszpanii, będziemy próbowali uzyskać finansowanie na odbudowę od naszych międzynarodowych sojuszników. Za dwa tygodnie pierwsza transza towarów z Kambodży, szczęśliwie zamienniki do produkcji lekarstw. Moje biuro ciężko pracuje na to, by przy brakach kadrowych jak najszybciej dopuścić towar do rąk uzdrowicieli. – Przeciek dotyczący księżniczki cały czas podgryzał go w kostki, kreta nie udało się znaleźć, ale cóż... Miało to swoje plusy względem plotek, które realnie mogły mu zaszkodzić. Zawsze lepiej było być niedocenianym w oczach przeciwników. Zawsze. Nawet jeśli ewentualni sojusznicy nie dostrzegali przez to twojej wartości.

I już coś miał powiedzieć Lorien, nieco żartobliwie przecież na temat swojego nowego spadku w Szkocji i zmiany nazwiska na McKwatch na tej przykład, już miał powiedzieć coś o gustownym kilcie i nauce gry na dudach, gdy inny muzyk, zawodowy wręcz przyszedł im zająć czas. I być może skarga Oleandra spotkałaby się u niego z większym zaangażowaniem, gdyby nie fakt, że młokos swoją opowiastką ukradł mu sędzinę z którą akurat zamierzał spędzić odrobinę choć wieczoru.

Nie było mu dane.

Skupił się na cieście i myślach płynących wokół zajmujących ploteczek pozwalających nie myśleć o raku toczącym magiczne społeczeństwo. Komentarz Aarona zdał się nagle zaskakująco do tych myśli przypasowany.
– Nie jestem typem farmera, choć czasem rzeczywiście myślę z estymą o mojej winiarni. Moje wina są... – umilkł na moment. Ostatnie jego wizyty w niej były bardzo... owocne. Morpheus z łamiącą informacją o przynależności do ruchu oporu, kłótnia z Jonathanem, i sen... sen w którym wilki z warowni zostały zagryzione i wybebeszone zielonym światłem. Proroczy? Z pewnością nie. Z pewnością...

Wina.

Twoja wina.


– ...wina mają to do siebie, że im więcej lat czekają, tym są lepsze. Nie spieszno mi do nich, nie kiedy tyle pracy przed nami. Obecnie, widzę że oboje jesteście ciekawi, zbieram zasoby i zaplecze do odbudowy Doliny Godryka. Uważam, że to niezwykle istotne miejsce z poziomu czarodziejskiej tradycji, strategiczne wręcz pod kątem Kniei i bardzo ubolewam, że Londyn... cóż, zajęty jest Londynem. W Dolinie brak jednak tak pięknego teatru. – Może nazbyt oczywiście położył swoje oczy na rozpromienionej Eugenii? – A sady już nie cieszą oka. Operacja odbudowy magicznych domów utrudniona jest też w oczywisty sposób wszechobecnymi mugolami, ale sądzę że pobudzając społeczność do działania, aplikując jej zasoby i możliwości wynikającej z dobrej organizacji... – Uśmiechnął się nagle nieco szerzej, myśląc o tej jadowitej istocie stojącej obok niego. – Pani kancelaria ma już wprawę w obsłudze fundacji, czyż nie? – Przyjaciół blisko. Wrogów? Jeszcze bliżej.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#138
6 godzin(y) temu ✶  
Kończę rozmawiać z Samanthą i podchodzę do Eugenii.
Och oczywiście, że inicjatywy się liczyły. Roberta niezmiernie to cieszyło, nawet jeśli wolał, by Ministerstwo obrało wspólny front. Było przecież tyle do zrobienia, tylu poszkodowanych... Miał więc nadzieję, że budowana z cegiełek darczyńców makieta mogła choć odrobinę pomóc. Nawet jeśli to Ministerstwo powinno było to zacząć to robić już od dwóch tygodni. Nie mogło się przecież okazać, że inicjatywy prywatne zrobiłyby więcej niż te państwowe. Jaki wtedy autorytet miałyby władze? Czy zasługiwałyby w ogóle na szacunek?

Zabawił jeszcze Samanthę krótką gadką szmatką, potwierdzając swoją gotowość do działania na rzecz zażegnania kryzysu po Spalonej Nocy. Wiedział, że od kiedy wpuścił do atrium Ministerstwa mugoli, wzbudziło to spore kontrowersje. A jednak, gdyby tego nie zrobił, skończyłby swoją karierę. Zachowałby się niespójnie z ideałami, które od zawsze reprezentował w Wizengamocie, a nie było gorszego grzechu politycznego niż obłuda i hipokryzja.

Kątem oka zobaczył Ministrę rozmawiającą z Hannibalem i Electrą. Eugenia wyglądała na rozpromienioną, ewidentnie brakowało je przebywania wśród śmietanki towarzyskiej, a za takimi bankietami musiała wprost przepadać. Dziwnie było widzieć ją taką zadowoloną z życia. Być może stanowiło to szansę do wykorzystania.

Robert odszedł od Samanthy, dziękując jej za rozmowę, po czym udał się na poszukiwania Ministry w tłumie. Nie było trudno ją znaleźć - wystarczyło popatrzeć, gdzie zwracali wzrok jej aurorzy-ochroniarze. Podszedł więc do niej z dwoma kieliszkami szampana, które pochwycił z niesionej przez kelnera tacy.

– To wyjątkowy wieczór, prawda? Dobrze jest zobaczyć tych młodych, utalentowanych ludzi. Aż budzi się w człowieku nadzieja na lepsze jutro – uśmiechnął się do niej uroczo, kiwając w stronę przechodzącego obok Hannibala. – Próbowała Pani tortu? Jest wybitny, jeśli mam być szczery. Choć szampan... też jest niczego sobie – podał jej kieliszek.

Na razie nie wchodził na polityczne tory. Tego wieczoru trzeba było postępować jeszcze finezyjniej niż w Wizengamocie, dobierać słowa precyzyjnie i uważać na wszelkie drażliwości. Jednocześnie nie mógł stracić swojego stylu. Musiał wykorzystać każdego asa, którego chował w rękawie.

– Wygląda Pani dziś lśniąco, Pani Ministro. Oczywiście, proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale z racji charakteru tego wieczoru być może zgodzi się pani, że komplement jest najzupełniej na miejscu – kolejny uśmiech, miękkie spojrzenie. – Jak Pani znajduje "Ekstazę Merlina"? Muszę przyznać, że było to wyjątkowe widowisko.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#139
5 godzin(y) temu ✶  
Razem z Laurettą przy cegiełkach

Oczywiście, że życie nie mogło być takie piękne, jakby sobie to wymarzył. Oczywiście, że Louvain musiał obejść, kolejny już nieszczęsny raz, jego próby dostrzeżenia co tam mu w duszy grało. Atreus mógł być tylko zadowolony z faktu, że środkowy palec był niestająco jedyną rzeczą, którą obdarowywał go w tym temacie Lestrange - nie byłby jednak sobą, gdyby nie odpowiedział tym samym, skrywając ten gest za podobnym, równie przypadkowym ruchem, jakim było podrapanie się po policzku.

Atreus milczał, pozwalając jej mówić i kontemplując jej słowa, ale też wpatrując się w nią uważnie, próbując przejrzeć jej aurę i dowiedzieć się co właściwie miała teraz w sercu.

// percepcja na aurę Lauretty
Rzut PO 1d100 - 56
Sukces!


Avery bardzo się starała go zadowolić i wymalować mu przed oczami piękny obraz, szkoda tylko że on był taki oporny na sztukę. Te najmniejsze detale i niuanse zdawały się mu od zawsze umykać, a może i nigdy nie miał właściwego nauczyciela w tym temacie, co było niesamowicie zastanawiające, biorąc pod uwagę ile miał do czynienia z paniami z rodu Avery. Zaproponował Lauretcie ramię i powoli zaczął kierować się w stronę cegiełek.
- To rzeczywiście wspaniała wizja. Wspaniałe możliwości - które należało odpowiednio rozplanować. - Jestem fanem doświadczania ludzi w ich najlepszej wersji i kiedy naprawdę się spełniają. Jestem więc ciekawy, powiedz mi proszę, czy jest jakaś rola o której marzyłaś od zawsze, ale nie dane było ci jej zaprezentować. Albo... jako znamienita tancerka na pewno ćwiczyłaś swoje własne układy, które chciałabyś pokazać światu. Układy, które krzyczałyby; jestem Laurettą Avery i wszyscy powinniście mnie znać.

Podprowadził ją pod makietę.

- Gdyby to od ciebie zależało, ile postanowiłabyś zainwestować w odbudowę waszego teatru? - zapytał, uśmiechając się do niej szelmowsko.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2062), Erik Longbottom (2997), Geraldine Yaxley (1545), Elliott Malfoy (3922), Atreus Bulstrode (1785), Nora Figg (2569), Cynthia Flint (2211), Lyssa Dolohov (1611), Pan Losu (98), Eugenia Jenkins (599), Louvain Lestrange (1762), Desmond Malfoy (1978), Oleander Crouch (2279), Baba Jaga (256), Morpheus Longbottom (2164), Hannibal Selwyn (4104), Anthony Shafiq (3384), Lorien Mulciber (5824), Jonathan Selwyn (1782), Ambroise Greengrass (2282), Electra Prewett (1886), Dearg Dur (4768), Mona Rowle (827), Philomena Mulciber (3274), Caius Burke (519), Robert Albert Crouch (1765), Henry Lockhart (944), Aaron Moody (6582), Mathilda Quirrell (1510)


Strony (14): « Wstecz 1 … 10 11 12 13 14


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa