Kiedy postawili z Eden ten krok, po którym dojrzeli na niebie tę samą anomalię, dotarło do niego, że to musiało być odrobinę bardziej skomplikowane niż myślał. Nie na tyle, żeby nerwowo potarł twarz ręką, ale na tyle, aby uznać, że może jego ojciec miał rację i nie powinni się w to wszystko wpierdalać, skoro ich wyszkolono do pracy z czarnoksięstwem, a nie na bycie pracownikami naukowymi lub kreatorów magicznego prawa.
- Pomyśl o tym tak: połowa zgromadzonych za dwa dni nie będzie w ogóle pamiętała tego, że tu przyszłaś. - Druga połowa składała się w dużej mierze z jego znajomych i przyjaciół i... Tak naprawdę to spodziewał się, że większość i tak się już pewnych rzeczy domyśliła. - Ale zawsze możemy wrócić i spędzić wieczór na mizdrzeniu się na kanapie Botta jak para nastolatków. - Ton jego głosu był żartobliwy, ale niósł ze sobą taką szczeniacką szczerość, bo go ta wizja w żaden sposób nie odrzucała - zdanie wypowiedział więc pół-żartem, pół-serio. Nie, nie dostrzegł nic dziwnego w zaoferowaniu tak barwnej alternatywy spędzenia wspólnie tego wydarzenia, jakim była chęć ściągnięcia z niej tej sukienki - ociekł stereotypowością, w gruncie rzeczy wcale nie tak daleko mu było do człowieka z przekazywanych pocztą pantoflową dowcipów.
I chociaż się zaśmiał z tego tekstu o fasolce, dał jej bardzo mocno do zrozumienia jak silną pozycję Bott miał w jego życiu, kiedy nie tylko uścisnął go na powitanie, ale też podniósł do góry. Nie bez problemu, bo oboje byli cholernie wysocy. Zacisnął mu ręce w pasie, wzniósł go trochę tak, jakby wykonywał figurę taneczną, ale widać było od razu, ze to chwyt człowieka szkolonego do wynoszenia nieprzytomnych ludzi z płonących budynków, a potem wykonał z nim w miejscu piruet, odstawiając go tak, żeby Pandora mogła w niego przydzwonić. Uniósł bezradnie ręce (w takim geście z serii - to nie ja, to życie), cofając się na krok w stronę Eden. Ale z Botta był amant... Pewnie zarzuciłby czymś w tym klimacie na podgrzanie rozmowy, gdyby nie to, że koleś był potrójnym wdowcem. To już nawet nie był pech, to było fatum.
Zmrużył oczy, przyglądając się panience, którą podnosił z ziemi.
- Dobry wieczór, pani prefekt - zaczepił ją, z takim szelmowskim uśmiechem. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna miała szansę poznać go po tej gębie, która oberwała tłuczkiem zbyt wiele razy. Mógłby coś dodać o prośbie nieodbierania za to punktów Gryffindorowi, ale... ta się już za kimś rozglądała i nie chciał jej wcale zatrzymywać. Zamiast tego pochylił się nad Lestrange Malfoy, żeby szepnąć:
- Ciebie też podnieść?