W całej tej knajpie świat mógłby teraz płonąć, kiedy on tonął w płatkach śniegu oblepiających pajęczą sieć Białej Wdowy. Kobieta nie była najpiękniejsza, bo mówić o niej piękna było niedomówieniem. Porównywanie jej do aniołów również. Wszak anielska brać poczułaby się urażona, gdyby wstawić między nie demona. A i demony piszczałyby sześć stóp pod ziemią, że porywają spomiędzy nich tą najcudowniejszą. Urok willi ciągnął się, mamił i przewracał w zmysłach, a w końcu, szczególnie po tym, jak Lorraine skrzyżowała z nim spojrzenie, Sauriel puścił malutką niteczkę kontroli i skierował do niej swoje kroki. Taki głodny - niej i jej. Taki spragniony jej zapachu i jej obecności, nie widząc chwilowo niczego i nie pamiętając o niczym innym. Gdyby Bellatrix właśnie rzuciła avade kedavre prosto w Leo to może by tylko mrugnął od ruchu i blasku zieleni. Ta zieleń pięknie komponowałaby się na mlecznej skórze i białych włosach. Byłaby mitycznym urokiem urody, zamiast przynosić ze sobą smród śmierci. Jeszcze raz - jakie ona perfumy nosiła..? I której ciotce tym razem je ukradła..?
Kiedy już łapał jej włosy, kiedy chciał nimi szarpnąć, przekonać się, jak delikatna jest i jak łatwo łamie się w jego dłoniach, jak jej bezbronność i bezradność woła o pomstę do Piekieł... Nie. Zanim jeszcze wyciągnął do niej rękę, zanim miał do niej ostatnie dwa kroki - czar prysł. A on zatrzymał się, zmarszczył swoje brwi i nie bardzo wiedział, co tu robił i co właściwie dopiero zamierzał zrobić. Mrugnął. Przymknięcie powiek wcale nie zmieniało świata, rzeczywistość nie była dopasowywana do twoich wyobrażeń. Czary nie schodziły, a w tym czasie co najwyżej wyszła jedna osobistość, która obiecała mu dancingi. Potrząsnął lekko głową i cała ta pustka jego wnętrza została zastąpiona przez jedno uczucie. Gniew.
Było parę rzeczy na tym świecie, których Sauriel naprawdę nienawidził. Kontrola górowała nad tym wobec wszystkiego. Nad ciałem łatwo było zapanować - paroma zaklęciami, dobrymi kajdankami czy trucizną. Wszystko to było do dupy. Ale umysł? Ooo, umysł to było coś więcej. Coś, co powinno zostać tylko twoje i zawsze twoje. Taka świętość, pierdolony azyl. Nie wsadzasz swojej dłoni do gniazda żmii i nie wsadzasz ręki do neuronów Czarnego Kota. Stanley miał rację - gdyby wypowiedział swoje myśli względem Lorraine w tym momencie, to Sauriel by chyba tu wybuchł i pierwsza burda byłaby gotowa. Nie chciał tego Stanley, nie chciał tego też Sauriel, bo na razie próbował zrozumieć. Próbował objąć umysłem coś, czego nie rozumiał wcale - i to rysowało się w jego intensywnym, żywym nagle spojrzeniu, które ciągle wbijał w Lorraine, stojąc od niej tych parę kroków. Czemu? - pytały te oczy. Czemu to zrobiłaś? Chciała ich zmusić do przysięgi? Uczynić bardziej uległymi? Bo jeśli tak to dobrze jej wychodziło - przynajmniej pomijając osoby z Oklumencją. Sauriel się tego nie bał, kiedy był przy nim Stanley. Wiedział, że ten by go zatrzymał przed zrobieniem czegoś wbrew sobie, gdyby zaszła taka konieczność. Ale to nie o to chodziło. To był właśnie ten kredyt zaufania, który Lorraine prawie bardzo, BARDZO mocno zarysowała. Lecz przerwała to, co robiła. Dlatego - tym bardziej nie rozumiał. I dlatego czarnowłosy ledwo na nią patrzył, zamiast robić cokolwiek.
Kiedy słowa zostały wypowiedziane, kiedy pokład został otworzony, a możliwość wykazania się jej się zaoferowana, Sauriel podszedł do Lorraine, spoglądając krótko na Maeve, żeby wyciągnąć do niej dłoń, ale niekoniecznie zapraszająco. Po prostu ją złapał za nadgarstek i jednym ruchem pociągnął do siebie (no chyba że kobietka zamierzała się opierać). Złapał ją w ramiona i zamknął ręce za jej plecami, spoglądając w jej oczy, które potrafiły robić się tak niewinne przy jej niewinnych minkach, jeśli tylko tego zechciała. Ale ona nie miała w sobie nawet jednego grosza niewinności. Za to miała cały wóz niepewności i własnego strachu. Przerał ten rytm palców i dłoni dwóch kobiet. Choć nie miał żadnej intencji przerywać go na stałe.
- Lorraine. - Sauriel rzadko wypowiadał imiona. Niemal zawsze to były dziwne ksywy czy przezwiska, a Stanley był chyba tutaj wyjątkiem, jak często się do niego po imieniu zwracał. - Na tym świecie nie ma bezpieczniejszego miejsca niż to, w którym jesteś. - Jej życie było pogmatwane, jak chyba wszystkich tutaj. Ze swoimi wzlotami i upadkami, z niepewnymi i poszukiwaniem swego miejsca. Gdzie było miejsce tej kobiety? Na pewno u boku Maeve, każdy głupiec by to zobaczył. Nawet taki Sauriel, który swoją empatię miał tylko już we wspomnieniach. Trzymał ją przez moment. A może dwa? Albo kilka momentów? O tym, co tutaj zrobiła - i żeby tego nie robiła - porozmawiają potem. Puścił ją w końcu, a kiedy to zrobił to spojrzał w kierunku Murthaga i Nicholasa, zanim wrócił do baru, żeby samemu stuknąć w szklankę Stanleya. - Czas odcisnąć swoje łapy na Nokturnie.
A kto nie z nami, ten przeciwko nam.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.