• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna

[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#21
04.10.2025, 02:23  ✶  
Zaskoczyła mnie. Nie tyle samym faktem, że pojawiła się obok, bo przecież tego chciałem, szukając jej w tłumie, ale tym, jak wyglądała. Owszem, spodziewałem się, że Prue wybierze coś eleganckiego, ale nie… Tego. Prudence, która zawsze skrywała się za stonowanymi barwami, teraz wyglądała jak ktoś, kto postanowił podważyć wszystkie moje dotychczasowe wyobrażenia o niej. Nigdy wcześniej nie widziałem Bletchley w czymś tak jaskrawym, tak odległym od jej zwyczajowych, spokojnych tonów. Nic dziwnego, że byłem podejrzliwy - kto by nie był, mając przyjaciela z umiejętnością zmiany w innych ludzi i wszystkimi możliwymi powodami, o jakich mógłbym pomyśleć, by to zrobić. Mój mózg przez moment podsunął mi absurdalne skojarzenie, że może faktycznie zamieniła się miejscami ze swoim bratem bliźniakiem, ona nieświadomie, nadal błądząc w tłumie, on - z premedytacją. Uniosłem brew i zerknąłem na jej buty. Obcasy wysokie, wręcz absurdalne jak na to miejsce. Sprawiały, że musiałem się dwa razy upewnić, czy to naprawdę moja Prue. Z drugiej strony - czy Elias umiałby chodzić na obcasach? I czy naprawdę chciałbym znać odpowiedź na to pytanie?
Przez chwilę się jej… Jemu… Im… Przyglądałem, może rzeczywiście zbyt intensywnie, ale nic nie mogłem na to poradzić. Zanim skończyła się odzywać, przerywając pierwszą wypowiedź, dostrzegłem w jej oczach to charakterystyczne napięcie, na które - może nie powinienem, ale - odczułem coś na kształt ulgi. Znałem je, było niepodrabialne. Prue miała radar na wszystko, co wymykało się spod kontroli, tyle tylko, że czasami działał aż zbyt dobrze.
- Nie, nie masz nic na twaszy. Gdybyś miała, jusz dawno bym ci powiedział. - Pokręciłem głową, żeby uciszyć jej kolejne pytanie, nim naprawdę zaczęła się stresować. - Patszę, bo… -  Zawahałem się, co było do mnie niepodobne. - Bo po plostu wyglądasz ładnie.  Inaczej… Zdecydowanie inaczej, ale ładnie. To wszystko. - Byłem zaskoczony, ale nie zamierzałem przyznawać się do tych wszystkich wątpliwości, jakie powoli zaczęły rozwiewać się z mojej głowy, gdy kontynuowaliśmy rozmowę. Kiedy moje spojrzenie odnalazło Prudence, na moment zwątpiłem, czy to naprawdę ona. Ta sukienka - w kolorze, którego nie widziałem nigdy wcześniej na niej, i chyba nigdy bym się nie spodziewał - zrobiła na mnie większe wrażenie niż cały wystrój ceremonii. Nie miało to żadnego sensu, a jednak stała przede mną i powoli dochodziłem do wniosku, że nawet jej własny brat bliźniak, choćby się starał, nie byłby w stanie tak doskonale udawać zmieszania.
- M’kay. - Odetchnąłem cicho przez nos, mówiąc to bez przekonania, gdy zaczęła szperać, by wyjąć coś z tej przeklętej, miniaturowej torebeczki, która wyglądała, jakby mieściła co najwyżej chusteczkę i szminkę, a tymczasem najwyraźniej była zdolna połknąć pół sklepu Rosierów. Obserwowałem jej dłonie, kiedy grzebała w torebce, miałem wrażenie, że trwało to o wiele za długo, jakby specjalnie chciała podgrzać napięcie. Przez chwilę patrzyłem na nią w absolutnym milczeniu, a w głowie miałem pustkę. Oczekiwałem wszystkiego - może żartu, może drobnego prezentu w rodzaju lizaków, które zawsze chowała w kieszeniach, a które niby miały być „na czarną godzinę”.
I w końcu - bum - fuksja. Znowu. Krawat w kolorze, który już od kilku minut zdążyłem utożsamić z jej bratem bliźniakiem. Na sekundę zamilkłem, popatrzyłem na tę absurdalnie różową smugę materiału, a potem na nią. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast słów wydobył się tylko krótki, urywany śmiech. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę, więc od razu go zdławiłem.
Powinienem odrzucić ofertę? Wysłać ten krawat z powrotem do odmętów jej torebki i udawać, że nigdy tego nie było? To byłoby najrozsądniejsze, prawda? A jednak, zamiast tego, instynktownie wyciągnąłem rękę i dotknąłem materiału - był chłodny, gładki, nowy, a przy tym kompletnie absurdalny. Ja i róż. Kontrast był tak uderzający, że paru gości spojrzało na mnie kątem oka, a ja parsknąłem cicho. Ona tymczasem zaczęła się tłumaczyć, że „to tylko krawat”, że jeśli nie chcę, to zrozumie, ale „chyba tak się robi”.
Na początku byłem przekonany, że to żart, ale nie - patrzyła na mnie z powagą, z tym charakterystycznym dla niej napięciem, które zdradzało, iż wcale nie była pewna, czy to dobry pomysł. Jej głos zadrżał przy ostatnich słowach, a ja od razu poczułem, jak gdzieś w środku mięknę. Przecież się starała, nie miała żadnego obowiązku. Zrobiła to, bo… Bo chciała być moją partnerką. Naprawdę. No, może również częściowo przez to, że sam się jej podstawiłem.
- Ty to na sejo kupiłaś… - Mruknąłem, kręcąc głową.
Jak to szło?
„Jeśli pójdziesz ze mną na tę potańcówkę, obiecuję się zaprezentować godnie. Założę nawet krawat pasujący do twojej sukienki, by nie było wątpliwości, że jesteśmy tam we dwoje. Odstraszy wszystkie inne baby.”
Nie sądziłem, że naprawdę to zrobimy, to była forma rozluźnienia atmosfery po spięciu, jakie mieliśmy - nie rzeczywista, poważna deklaracja. Przez moment po prostu patrzyłem na ten krawat, próbując wyobrazić sobie siebie w nim, a potem zerknąłem na nią i zobaczyłem, jak niepewnie wbija we mnie te swoje wielkie, jasnobrązowe oczy i… Nagle nie chodziło już o krawat, tylko o nią. Tylko uniósłem wzrok i, Merlin mi świadkiem, nie potrafiłem już zgrywać obojętnego. Westchnąłem ciężko, nie wiedząc, co zrobić z tym wszystkim - z sukienką, z krawatem, z jej spojrzeniem.
- Sunny… Nie patsz tak na mnie. - Wyrwało mi się w końcu. Brzmiałem tak, jakby ktoś podał mi w ręce smoka w miniaturze i powiedział: „No, weź, przecież to nic groźnego”. Lubiłem smoki. I groźne sytuacje. Nie lubiłem mieć niczego na szyi, co nie trafiło tam z mojej inicjatywy, jednak zanim zdążyła coś odpowiedzieć, zacząłem sprawnie rozwiązywać swój obecny krawat - ten niby właściwy, ciemny, elegancki, pasujący do wszystkiego - czując, że kilka par oczu już otwarcie odwraca się w naszą stronę. Miałem przeczucie, że będę w tym wyglądać jak ekscentryczny kuglarz, ale to było bez znaczenia. A potem, żeby nie zdradzić, że właśnie zaczynałem się pocić z nerwów przed jednym kawałkiem różowego materiału, wyprostowałem się i dumnie wystawiłem szyję, jakbym miał dostąpić ceremonii pasowania na rycerza. Spojrzałem znacząco na jej obcasy i - dochodząc do wniosku, że może przesadziłem z tym poprawianiem postawy - pochyliłem się lekko w jej stronę. Westchnąłem w myślach, z rozbrajającym poczuciem bezsilności. To tylko krawat, kurde. Tylko krawat.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#22
04.10.2025, 08:42  ✶  
- A widzisz gdzieś tutaj brata bliźniaka panny młodej? Albo jego narzeczoną? Spotkałeś któreś z nich w ostatnich miesiącach? Przypominasz sobie cokolwiek o jej bliskich krewnych, potentatach winiarskich, o których powinno być przecież głośno na salonach? – spytała, wciąż cicho, jakoś nie zaskoczona jego reakcją. Ona by… hm, właściwie to nie, istniała całkiem spora szansa, że owszem, uwierzyłaby, ale głównie dlatego, że jej niewiara została bardzo mocno zawieszona, jeśli szło o szalone historie i nauczyła się przyjmować zasadę „najpierw sprawdź”. Ukrywać to niby mogła, ale co by to dało, skoro Atreus wierzył, że istnieje jakiś Thoran Yaxley i mógłby o tych urodzinach komuś wspomnieć. Jakoś odruchowo zakładała dotąd, że jego pamięcią nikt się nie bawił. Brenna zastanowiła się mimowolnie, ilu jeszcze było ludzi, którzy napotkali Thorana i pewnego dnia zdziwią się, kiedy usłyszą, że Geraldine Yaxley nie ma bliźniaka i zaczną zastanawiać, kto tutaj oszalał. – On był… oszustem. – To było trochę łatwiejsze do przyswojenia i wyjaśnienia w ciągu tych dwóch minut przed pojawieniem się młodych niż o demonach siedzących w garnkach czy jakoś tak, bo Brenna nie poznała w końcu wszystkich szczegółów. – Bardzo wkurwiającym oszustem. W sumie to nie mam pojęcia, czy on faktycznie był na tych urodzinach, czy jakby wmówił ci to potem. Używał czegoś na kształt hipnozy. Dał radę mnie przekonać, że byliśmy nawet razem na cholernych wakacjach. I przez niego nosiłam krzesła. Nie wierzysz? Spytaj potem podczas wesela kogoś z Yaxleyów, jak nazywają się bracia Ger, nie wspominając o Thoranie. Zakład, że jego imię nie padnie?
Może rzuciła to ot tak. A może miała nadzieję, że słowo „zakład” historię chwilowo zakończy i poczeka na lepszy moment, bo Atreus będzie chciał sprawdzić, kto go wygra.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#23
04.10.2025, 08:59  ✶  

Benjy znał jej zwyczaje, wiedział o niej sporo mimo tego, że byli blisko ledwie od kilkunastu dni. Nie wliczała w ten właściwy czas ich znajomości szkolnych lat, bo wtedy byli innymi ludźmi, dość mocno ze sobą walczącymi na różnych płaszczyznach, po latach wyjaśnili sobie z czego to wynikało, a ich podejście do siebie zupełnie się zmieniło. Nie powinna jej więc dziwić jego reakcja, tym bardziej, że jeszcze chwilę wcześniej sama negowała słuszność podjętej przez siebie decyzji. Buty nie powinny być za to dla niego zaskakującym wyborem, miał szansę już przecież zauważyć, że w tym przypadku często popełniała błędy, niby właśnie przez niego ostatnio dokonała nowego zakupy, aby móc towarzyszyć mu w nadmorskich spacerach, jednak to był ślub, może plenerowy, ale nie mogła sobie odmówić butów na wysokim obcasie, zresztą nawet w nich nadal w nich była przy nim dość niska.

Niby wiedziała, że gdyby coś było nie tak z jej twarzą to od razu by o tym wspomniał, jednak ulżyło jej kiedy potwierdził werbalnie, iż faktycznie tak było. Wyczuła zawahanie w jego głosie, gdy kontynuował rozmowę, przez co zmarszczyła nos. No, coś było zdecydowanie nie tak.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz inaczej, ale tak jak zakładałam prezentujesz się świetnie w garniturze. - Nie mogła odpuścić sobie komplementu, szczególnie, że nie widziała go w podobnym wydaniu, nie, żeby jej to przeszkadzało, bo odpowiadała jej ta jego codzienna wersja.

Tak właściwie to i on i ona wyglądali zupełnie inaczej, ale chyba od tego właśnie były śluby, aby zaprezentować się w innych wydaniach od tych codziennych, tak próbowała sobie sama argumentować w głowie to, że ten kolor naprawdę był trafionym wyborem. Na moment się nawet zawiesiła - to też nie było dla niej nic nietypowego, tak już miała, a przed oczami pojawił się jej obraz, krótkie wspomnienie z wizyty u Rosierów, coś jak kadr z filmu, widok wszystkich sukien, które dane było jej dotknąć. Wróciła jednak bardzo szybko z powrotem z tej swojej krótkiej podroży do tamtego wspomnienia.

Mrugnęła. Tak, miała dać mu krawat, wbiła się w rytm i zaczęła grzebać w swojej torebce. To nie tak, że chciała podkręcić napięcie, po prostu damskie torebki miały to do siebie, że bardzo trudno było w nich coś znaleźć, nawet jeśli wyglądały na miniaturowe, szczególnie te magiczne. W końcu jednak jej się udało.

Zaśmiał się, nie było więc tak źle, nie była to najgorsza reakcja z możliwych, sugerowała też, że miała szansę, aby faktycznie go założył. Zdecydowanie nie był to jego kolor, tak samo jak jej, ale skoro już zdecydowała się na te sukienkę... być może do różu nie pasowały wszystkie kolory, jednak z czernią, którą przyodział było zupełnie odwrotnie, nie wydawało jej się, aby istniał kolor który by się z nią gryzł.

To nie był żart... może trochę, może skłoniło ją do tego zakupu to, że nie pozwolił jej samej zapłacić za swoje ubrania na to przyjęcie, więc postanowiła się mu odwdzięczyć tą drobnostką. Patrzyła jednak na niego całkiem poważnie, tak, tym razem to ona nie mogła dopuścić do odmowy.

- Tak, śmiertelnie na serio. - Walczyła ze sobą, aby kącik ust nie drgnął jej nawet odrobinę w uśmiechu, była bardzo poważna, mógł jej odmówić, oczywiście, ale wzięła sobie do serca jego słowa wypowiedziane tamtej nocy, wspomniał o krawacie, miała dla niego krawat, całkiem specjalny, różowy, idealnie pasujący do jej sukienki. Tak, teraz na pewno wszyscy będą wiedzieć, że byli tutaj razem, to było bardzo proste do dedukcji.

- Jak mam na Ciebie nie patrzeć? - Celowo jeszcze zamrugała. Bardzo dobrze wiedziała o co mu chodzi, nieprzypadkowo posyłała mu właśnie takie, a nie innej spojrzenie, i cóż - zdecydowanie zadziałało. Mimo tego parsknięcia, mimo tej pierwszej reakcji zaczął rozwiązywać swój krawat, decyzja została podjęta, może z lekkim, wyczuwalnym zawahaniem ale jej nie odmówił. Sukces.

Gdy zdjął swój krawat, wyprostował się, jakby szykował się do jakiegoś poważnego wyzwania, dość szybko jednak chyba ogarnął, że nawet jakby miała skakać w tych szpilkach, to nie byłaby mu w stanie zawiązać tego nowego, nachylił się, a więc Prue mogła przejść do działania. Nie sądziła, że ktoś im się przygląda, wpatrzona była tylko i wyłącznie w swojego chłopaka. Całkiem szybko i zgrabnie udało jej się zawiązać na jego szyi ten wspaniały krawat w kolorze fuksji, mimo tego, że jej palce były nieco skostniałe od chłodu, który uderzył w nią, gdy znalazła się na zewnątrz. Nie mogła odmówić sobie przy tej okazji, dotknięcia kolczyków na jego uchu, wydawały taki śmieszny dźwięk, kiedy się o siebie obijały.

Odsunęła się wreszcie o krok, i zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu.
- Teraz jest perfekcyjnie. - Tak, była całkiem zadowolona z tej drobnej zmiany, do której go namówiła.

IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#24
04.10.2025, 13:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2025, 13:21 przez Alexander Mulciber.)  
Nie odwrócił głowy, a jednak zdradził się lekkim drgnięciem kącików ust, które uniosły się w bardzo rzadkim dla Alexandra uśmiechu, jak gdyby usłyszał właśnie najprzedniejszy żart. Poważnie traktował przecież słowa siedzącej obok Helloise. Wszystko było ze sobą połączone. Echo walijskich opowieści znajdowało odbicie w legendach Longobardów, w sadze o królu Alboinie. Przodkowie Longobardów walczyli z wschodniogermańskimi Wandalami, którzy łupili świątynie Rzymian. Rzymianie podbili Greków, przejmując ich mitologię. A na kartach greckiej mitologii, raniony przez Odyseusza olbrzymi cyklop, Polifem, krzyczał tak głośno, że zwrócił na siebie uwagę swego ojca, Posejdona. Posejdona, obwołanego władcą mórz, choć imię jego wywodzimy od starogreckich słów Posis-dā, czyli "pan ziemi". A jednak Homer najczęściej stosował wobec niego określenie Enosichthōn. Ten, Który Wstrząsa Ziemią. Krzyk Polifema wstrząsnął ziemią... Jak głośno musiał krzyczeć grecki cyklop. Jak głośno krzyczeć musiał walijski olbrzym. A jednak jego krzyk nie zdołał zagłuszyć odgłosów wesela. A gdy wszyscy ucztowali potem wokół jego cielska, nie wiedzieli, że tym samym celebrują upadek bogów, którzy nie mieli już mocy wstrząsać ziemią.

Ani wodą, pomyślał, odrywając wzrok od szemrzącego strumienia, aby obrzucić spojrzeniem swoje zabrudzone ziemią buty. Były brudne, bo spacerował wcześniej z Helloise po zielonych niwach. Wyglądały tak, jakby przeszedł brzegiem jeziora.

– Musiał przypominać ranionego dzika, który kwiczy rozpaczliwie, gdy czuje, że chcesz go zarżnąć. – Wszystkie te słowa Alexander zdawał się wypowiadać tonem dziwnie odległym, bo odległymi były wspomnienia, które przywołała Helloise. Wspomnienia dzieciństwa, wspomnienia młodości. Jego ojciec zawsze znajdował w polowaniach niezrozumiałe upodobanie. Zabijasz, mówił Duncan Mulciber, oprawiając dzika rękoma umazanymi po łokcie w jusze, albo jesteś zabijany. Na początku mierził Alexandra ten widok: lata później, ucząc się wróżyć z wnętrzności zwierząt, trzymał wspomnienie pomazanych krwią rąk ojca we własnych, zakrwawionych rękach. Teraz patrzył jednak na zajęte kwiatami ręce Helloise. Na palce, które sunęły wzdłuż wątłych łodyżek złożonych na podołku lilii. Wcześniej już zauważył nowe zadrapania, rozsiane na skórze niczym konstelacje, gwiazdy w czerwonych mgławicach przebarwień. Czym poplamiłaś dłonie, dziewczyno z Kniei? Studiował jej dłonie z taką samą uważnością, z jaką uczyłby się na pamięć układu walijskiego nieba. Uspokajały go jej ruchy, kojącą była powtarzalność gestów. Czerwień zastąpiła zieloność, jak gdyby jej dłonie były liśćmi, zmieniającymi swój kolor z nadejściem jesieni. Na sukienkę nawlokła paciorki jarzębiny. Czy na wiosnę wiecznie posiniaczone nogi wyglądały, jakby obsypała je płytkami krokusów? Czy rozwijające się pączki kwiatów próbowały wyrywać się spod paznokci, wyrastając z macierzy ciała? Wiedział, jak bolesną była to tortura.

– Zamiast na pal powinni nabić go na spływający tłuszczem rożen, na którym piekł niedźwiedzie sadło i udźce upolowanych jeleni. Upiec mięso, a potem podać na weselnym stole. Głowa byłaby trofeum. Głowa... Sądzę, że wyprawiłbym ją, pozostawiając jedynie nagą czaszkę. Użyłbym jej jak kielicha, na modłę stsrych plemion Scytów. Puchar z kości, wypełniony winem, wzniesiony w weselnym toaście. Ale opowiedz mi, Helloise...

Obrócił jej imię na języku, tak jak wcześniej obracał w rękach kartkę z jej listem. Odwrócił do góry nogami, wpasował między resztę karteluszek wypadłych z koperty. Polizał, w miejscu, w którym zostawiła ślad swojej krwi. Podobnie czuł się, próbując odczytać znaki na podłodze jej chaty, wpisane na przekór między ślady klątwy. Nie była to zagadka, zdecydował, układajac cząstki rozczłonkowanej odpowiedzi w odpowiedniej kolejności, to była mapa. Mapa myśli Helloise, po której poruszać się należało bardziej za pomocą wskazań instynktu, aniżeli wytycznych logiki. A jednak dla Alexandra była do bólu logiczna. Właśnie tak widział świat. Fragmenty, rozwlekające się w nieskończoność. Jej niechęć do nazywania rzeczy po imieniu fascynowała go, i jednocześnie mierziła. Wszystkim wydzierała imię. A Alexander, który nie znał bogów, wyznając to tylko, co nienazwane, czuł się wówczas, jak gdyby przemawiała do niego językiem wiary. Bo to, co dało się nazwać imieniem, było dostępne poznaniem.

Dla Helloise nie było różnicy.

– ...Cóż na to córka olbrzyma. Czy odważyła się unieść puchar uczyniony z ojcowskiej czaszki. Umoczyć usta w winie, zmieszanym z krwią. Czy żałowała swego wyboru. Czy jej żal ukoiła może skóra zdarta z ojca, którą małżonek okrył jej ramiona, gdy wstępowali razem na ślubny kobierzec. – Co było dalej, zastanawiał się. Czy jest w ogóle dalej? Czy chciałbym, żeby było dalej? Myślał dalej, a jednak przysunął się bliżej, aby mogła go słyszeć. Mówił ściszonym głosem, mimo, że siedzieli z Helloise raczej na uboczu, nie chcąc przyciągać uwagi. Nie patrzył na ludzi powoli gromadzących się wokół, pozostawał jednak świadomy swego otoczenia, jak gdyby miał oczy dookoła głowy.  Wydawał się zaskakująco wręcz... Swobodny. – Opowiedz mi, co było dalej.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
la mauvaise foi
worlds change where
eyes meet
Piękna młoda kobieta o sięgających ramion, czarnych, falowanych włosach i złotych oczach, które w gniewie rozpalają się czerwienią. Jej twarz jest delikatna, przyjazna, ale poza urodą nieszczególnie zapada w pamięć. W towarzystwie uchodzi za kobiecą, chociaż zadziorną. Dzięki metamorfomagii potrafi zmieniać swój wygląd jednym kaprysem, przybierając postaci od mugolskich profesorów po indyjskiego arystokratę Amritesha. Mierzy 173 centymetry wzrostu.

Primrose Lestrange
#25
04.10.2025, 13:22  ✶  
W zazdrości nie było jej do twarzy, więc próbowała zachowywać się normalnie.

Na tyle normalnie, jak tylko dawał radę ktoś w jej niezbyt... przyjemnym położeniu. Dopiero co wróciła do Anglii, a tu proszę – dało się w mniej niż miesiąc zacząć wątpić w obraną karierę zawodową, stracić dom, coraz mocniej martwić się o siostry (i mieć ku temu powody), a w żalu i smutku spowodowanym tym, że jej największe życiowe marzenia wydawały się być czymś nierealnym, nagle otrzymała zaproszenie na wesele.

Kto na brodę Merlina brał ślub na jesień, mniej niż miesiąc po zamachach i robił wszystkim niespodziankę? Normalnie nie czekało się do Beltane, albo do Lithy? Gdzieś pomiędzy wierszami docierało do niej, że ludzie mieli powody do opierania się starym zasadom. Czasami było to coś spoza pudełka oczywistości – na przykład do ludzi docierało, jak kruche było życie i jak niewiele czasu im razem zostało, więc trzeba podejmować pewne decyzje szybciej, ale... no właśnie, to pudełko rzadko zawodziło. Rozglądając się w poszukiwaniu Geraldine Primrose była ostrożna (bo nikt nie lubił ludzi nachalnych, a ona nie chciała zepsuć ich relacji jakąś głupotą), ale i tak spojrzy na jej brzuch, żeby upewnić się, jak wiele marzeń blondynka zagarnęła garścią i zamierzała dzisiaj prezentować wśród tych wszystkich dekoracji, przyjaciół, rodziny, bliskich.

W zazdrości nie było jej do twarzy, ale ta zazdrość się na nią wylewała mimo wszystko...

Broń Matko, nie życzyła nikomu źle. Zwyczajnie nie potrafiła w pełni cieszyć się szczęściem innych, kiedy sama tych rzeczy nie miała, a bardzo ich pragnęła.

Primrose wydawało się, że wszyscy na nią patrzą, chociaż tak naprawdę to nikt na nią nie patrzył. Wyglądała zwyczajnie, do bólu zwyczajnie. Tak zwyczajnie jak się tylko dało. Jakaś losowa, drobna i delikatna dziewczyna w długim warkoczu i nierzucającej się w oczy sukience. Może naszyjnik i kolczyki pożyczone od Victorii budowały wrażenie pochodzenia z majętnej rodziny, ale kim ona w sumie była? W swoich oczach – trochę nikim. Mglistym wspomnieniem Ambroise ze szpitala. Tak wiele tam było uzdrowicielek, że pewnie mu się ze sobą zlewały. A dla Gerry? Bardziej niż przyjaciółką – młodszą siostrą dziewczyn z jej pokolenia. Ktoś, kogo znasz, kojarzysz, spędzasz z nim czas. Ktoś, kogo zagadujesz na bankiecie albo koncercie. Ktoś, kogo wypada zaprosić na wesele, żeby nie popełnić jakiegoś faux pas, kiedy pniesz się po szczeblach kariery jako ordynator, a jej ojciec jest w Mungu szychą. Niby wiesz, kto to jest, ale poza tym niewiele przychodzi ci do głowy. Co taki człowiek jak Primrose mógł robić w domu, za zamkniętymi drzwiami? Jakieś to było wszystko bezwonne.

Pewnie by usiadła w ciszy i oglądała, co tam niby jeszcze przygotowano na te trzy dni absolutnych tortur, gdyby nie dostrzegła wśród gości cholernego Alexandra Mulcibera. Okej, musiała przyznać Lorettcie, że był przystojny, ale po lekturze licznych plotek, jakie go dotyczyły, facet naprawdę tracił na uroku osobistym. Tak jej przez myśl przeszło, a może by go zacząć sprawdzać już teraz. Może mu przejść pantoflami po tych wypucowanych bucikach i zacząć piszczeć, że Mon dieu, proszę, nie mówić o tym Lorci-florci, co za nietakt, oh jak przepraszam, a potem obserwować, czy dojrzy w jego oczach zwyczajny niesmak, czy szaleństwo, kiedy go przetestuje jakimś niewybrednym ruchem ręki.

Nie no, nie mogła przynieść wstydu rodzinie. Ograniczyła się jedynie do lekkiego zmarszczenia nosa, jakby Alexander śmierdział, ale że patrzyła wtedy na jego mokasyny, wyglądało to jakby wróżbita wdepnął w gówno.

Następnie spokojnie usiadła na miejscu, przekładając przydługiego warkocza tak, żeby na nim nie usiąść. Spokojnie, nie wadząc nikomu i niczemu, oczekiwała ceremonii, której... prawdę mówiąc pewnie nie będzie zbyt dokładnie widzieć, bo przecież nie mogła na takie wydarzenie przyjść w okularach.


The truth may be out there, but the lies are inside your head.
— motyw muzyczny —
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#26
04.10.2025, 15:19  ✶  
Stoję przy ołtarzu


Matko przenajświętsza, jeśli łaska Twoja pozwoli, to wzmocnij, proszę, układ odpornościowy sługi Twego, który w swej gorliwości przywdział dziś letnią szatę zamiast jesiennej, bo chciał wyglądać dostojnie, a teraz drży bardziej niż liść targany październikowym wiatrem, powtarzał w myślach Sebastian, przestępując nerwowo z nogi na nogę, starając się skupiać na wszystkim, tylko nie na przeszywającym go chłodzie. Zawsze uchodził za ciepłolubnego, a dzisiaj... Cóż, pogoda go oszukała. Jego personalnie, bo sądząc po twarzach co poniektórych gości zaproszonych na celebrację zjednoczenia rodzin Yaxley i Greengrass nikomu to zbytnio nie przeszkadzało. Widząc jednak suknie co poniektórych kobiet, Macmillan zaczynał się cieszyć, że przynajmniej nie miał dziś odkrytych ramion. W przeciwnym wypadku na pewno odchorowywałby tę ceremonię przez najbliższe kilka miesięcy.

Niespodziewany ślub Geraldine i Ambroise'a odbił się szerokim echem w głównej siedzibie kowenu. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Sebastian, gdy pierwsze plotki na ten temat zaczęły krążyć pośród kapłanów i kapłanek. Wprawdzie obiło mu się o uszy, że małżonek córki Gerarda mógłby być lepiej urodzony, ale większość sług Matki wydawała się po prostu zadowolona z tego, że po ostatnich wydarzeniach w Londynie pojawił się jakikolwiek promyk nadziei na to, że nie będzie już tylko gorzej i gorzej. Najpierw obchody na Beltane zostały przerwane przez atak Śmierciożerców, potem Isobell i jej kontrowersyjny rytuał z udziałem młodych adeptek... Kulminacją tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeń była fala pożarów, która przetoczyła się przez cały kraj. I ataki na ludzi, które im towarzyszyły.

Sebastian skrzywił się na samo wspomnienie tego ostatniego. W końcu sam doświadczył gniewu jednostki na własnej skórze, kiedy podniesiono na niego różdżkę podczas odprawiania modłów w kowenowej kaplicy i potraktowano go czarno-magicznym zaklęciem. Kto wie, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie to, że wiernym udało się wówczas wezwać pomoc i Macmillan szybko trafił pod opiekę klątwołamaczy ze Szpitala św. Munga? Mężczyzna pokręcił głową, poprawiając poły szaty ze złoto-zielono-czerwonymi zdobieniami.

Wodząc wzrokiem po zbierającym się tłumku gości, Macmillan szybko doszedł do wniosku, że państwo młodzi obracają się w podobnych kręgach co i on... A przynajmniej mieli wspólnych znajomych. W plątaninie mniej lub bardziej znanych twarzy Sebastianowi udało się wyłapać między innymi Mildredę Moody, siostrę Alastora Moody'ego… Anthony'ego Shafiqa, który dał się poznać kowenowi jako dość majętny inwestor... Atreusa Bulstrode'a z Departamentu Przestrzegania Czarodziejów i...

Sebastian pochylił się do przodu nad ołtarzem, wybałuszając oczy, gdy zorientował się, że nieopodal Bulstrode'a znalazła się Brenna Longbottom. Czy powinien zacząć się bać? Może powinien uprzedzić młodych, że powinni się szykować na wyjątkowo ''bombowe'' zakończenie wieczoru? Ta kobieta była synonimem kłopotów. W gorszy dzień Macmillan mógłby ją przyrównać do omenu zbliżonego do Ponuraka, ale musiał przyznać, że Longbottomówna różniła się od czarnego psiska pod jednym względem: przynosiła ze sobą kłopoty, to prawda, ale równie często była też kluczem do ich rozwiązania. Tyle i aż tyle.

Matko przenajświętsza?, pomyślał Sebastian, wznosząc wymownie wzrok ku niebu. To znowu ja. Ty, która jesteś łaskawą strażniczką tej uroczystości... Miej nas wszystkich w swojej opiece. Zwłaszcza tę jedną duszyczkę, co przynosi ze sobą więcej przygód, niż większość biesiad przewiduje. Macmillan przeżegnał się, przymykając oczy, aby pogrążyć się w modlitwie, póki para młoda dalej szykowała się... gdzieś na terenie rezydencji.

strength [reversed]
Your hands protect the flames
From the wild winds around you
Wzrost: 177 cm, czarne włosy, brązowe oczy, silny londyński akcent, ubrany zwykle w luźny garnitur: często bez marynarki, z kamizelką i kilkoma rozpiętymi guzikami koszuli.

Icarus Prewett
#27
04.10.2025, 17:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2025, 18:36 przez Icarus Prewett. Powód edycji: avek )  
Icarus nie znał dobrze ludzi, do których przychodzili z Moną na ślub. Geraldine Yaxley była przyjaciółką Mo jeszcze z czasów szkolnych, a jako, że rudowłosej nie dało się zapomnieć, zaproszono nie tylko ją samą, a również i jej plus jeden. Cóż, dobrze było się czasem wkręcić na przyjęcie. Choć dla około tygodniowego abstynenta, nie stanowiło to łatwych do przetrawienia okoliczności.

Przychodząc na ślub z Moną pod rękę, już w pierwszej chwili zobaczył w tłumie znajomą twarz Millie. Towarzyszył jej zaś... nie. To przecież nie mógł być... Czy to możliwe, że jako plus jeden przyszedł więcej niż jeden przedstawiciel familii Prewettów.

— Chodź, zajmiemy miejsca — nachylił się lekko nad Mo i zaczął poszukiwać wzrokiem przydzielonych im krzeseł. Kiedy wreszcie znalazł odpowiednie, najpierw przepuścił swoją partnerkę, a potem sam usiadł na miejscu tuż obok niej.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#28
04.10.2025, 19:04  ✶  
Ona naprawdę miała na sobie fuksję. Ten kolor… Merlinie. Nie wiem, kto ją namówił, ale to musiał być ktoś bardzo przekonujący. Nie wiem, co dokładnie mnie w tym zaskoczyło - kolor, fason, albo to, że Prudence naprawdę się na to zdecydowała. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że może to miał być wkręt, zasadzka, bo to był wybór absolutnie nie w jej stylu, ale potem spojrzała na mnie, a ten błysk w oczach był już całkowicie jej - znajomy, przewrotny, trochę wyzywający, trochę niepewny.
To „świetnie” zabrzmiało tak, że aż się roześmiałem, kolejny raz tłumiąc parsknięcie, zanim stało się otwartym, głośnym dźwiękiem. Nie byłem przyzwyczajony do komplementów, właściwie nigdy ich nie potrzebowałem, ale od niej to było zupełnie coś innego. Po latach dawnych szkolnych utarczek i wieloletniej przerwie w relacjach, nauczyliśmy się, jak nie wbijać sobie szpilek. Teraz wbijała inne - te w podeszwach swoich butów, trochę zapadających się w trawie. Buty. O tak, znałem już tę historię, tylko z lakierkami - niby wtedy uparcie nie narzekała, że nie da się w nich chodzić, a teraz znów wybrała niezbyt wygodne obuwie - obcasy - chociaż wiedziała, że w moim towarzystwie nigdy nie będzie wyglądać na szczególnie wysoką, ale najwyraźniej nigdy nie rezygnowała z prób, była cholernie uparta.
Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, wyciągnęła rękę i z miną, jakby planowała operację na otwartym sercu, zaczęła grzebać w swojej torebce. Prue, jak to Prue, zareagowała natychmiast. W jej spojrzeniu pojawiło się to lekkie napięcie, które zdradzało, że już analizuje każde moje słowo, ton i oddech. Uniosła brodę. Westchnąłem, śmiejąc się jednocześnie pod nosem. Wcale nie dlatego, że to było śmieszne, raczej dlatego, że nie miałem już żadnych argumentów.
- Po prostu... - Westchnąłem znowu. - Nie patsz.
Nie przestała - oczywiście, że nie - chociaż przewróciłem oczami, czułem, że kąciki ust niebezpiecznie mi drgają. Patrzyła na mnie z tym uporem, co zawsze, a jej oczy… No, cóż, w takich momentach nie umiałem odmówić. Patrzyłem na nią z góry, a mimo to miałem wrażenie, że to ona przejęła kontrolę nad sytuacją.
- No, nieśle... - Mruknąłem pod nosem, zanim zdążyłem się opanować. Rozwiązałem swój czarny krawat i wyprostowałem się, przygotowany na to, co nastąpi. Zaraz jednak dotarło do mnie, że w tych jej obcasach nie sięgnie mi nawet do obojczyków, nachyliłem się więc, dumnie wystawiając szyję jak potulny idiota. Ciepło jej dłoni na mojej skórze, drobne ruchy, gdy poprawiała węzeł - wszystko to miało w sobie coś z intymności, której nie dało się ukryć. Kiedy skończyła, cofnęła się o krok, patrząc na mnie z satysfakcją, spojrzałem w dół, na ten krawat w kolorze fuksji, który świecił się w słońcu. Patrzyłem na nią chwilę, z niedowierzaniem, wiedziałem, że potrafiła być uparta, ale to? To był zupełnie nowy poziom. Westchnąłem i spojrzałem na nią z lekkim przekąsem.
Perfekcyjnie - oczywiście - jakbym kiedykolwiek mógł być perfekcyjny w krawacie w kolorze fuksji, ale nie zamierzałem psuć jej nastroju. Spojrzałem na nią - tę samą dziewczynę, która kiedyś potrafiła mnie doprowadzić do furii na szkolnych korytarzach - i westchnąłem lekko.
- Jasne. - Odparłem cicho. - Idealnie. - Spojrzałem na siebie, potem na nią. Uśmiechnęła się, a ja, choć próbowałem zachować powagę, też nie mogłem się powstrzymać. Fuksjowy krawat lśnił pod światłem popołudnia, jak absurdalny i niepodważalny dowód, że dałem się jej przekonać - albo założyć sobie obroże i wziąć się na smycz, jak powiedzieliby mi co poniektórzy. Nie wyglądałem źle - tego bym nie przyznał głośno, ale musiałem przyznać, że coś w tym było. Kolor był zły w teorii, a jednak dobrze wyglądał w praktyce, albo po prostu dobrze wyglądał, bo to ona go wybrała.
- No, dopsze, pani stylistko, niech ci bęsie. - Mruknąłem, poprawiając materiał, żeby leżał jak należy. - Pszynajmniej będziemy wyglądaś... Spójnie. - Odchrząknąłem, poprawiając mankiet i odwracając się lekko w stronę rzędów krzeseł ustawionych po stronie pana młodego, ludzie powoli zajmowali miejsca, chyba czas było przestać się wygłupiać. Trawa pod nogami pachniała świeżo, powietrze miało w sobie coś odświętnego, a cienie drzew wydłużały się, wokół panował ten szczególny rodzaj szumu - półszeptów, półśmiechów, lekkiego poruszenia, jak to tuż przed rozpoczęciem czegoś ważnego.
- Chodź. - Powiedziałem w końcu, wyciągając ku niej ramię. Nie teatralnie, nie przesadnie - po prostu kulturalnie, tak jak wypadało.
Ruszyliśmy powoli między rzędy krzeseł, w stronę przestrzeni przygotowanej dla gości pana młodego, by zająć miejsca.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#29
04.10.2025, 21:05  ✶  

- Trudno mi będzie nie patrzeć... - Zresztą po to przecież miała oczy, żeby patrzeć, czyż nie? To, że potrafiła przy pomocy tego swojego spojrzenia nieco naruszyć jego przyzwyczajenia, czy postanowienia, to była zupełnie inna sprawa. Najwyraźniej potrafiła znaleźć tę drobną słabość i wcale nie wahała się, aby z tego korzystać. To niby nie było nic wielkiego, tylko krawat, podejrzewała jednak, że Benjy nie należał do osób, które całkiem ochoczo przystawały na podobne zagrywki. z początku obawiała się jego reakcji, jednak dość szybko uświadomiła sobie, że było to zupełnie niepotrzebne.

Nie wyglądał może na szczególnie zachwyconego jej pomysłem, jednak pozwolił sobie zawiązać ten różowy krawat na szyi, a po chwili nawet się z tego śmiał, nie było więc tak źle.

Nie mogła odmówić sobie komentarza na temat jego prezencji, zresztą był zupełnie szczery. Fenwick naprawdę prezentował się perfekcyjnie, zresztą wiedziała, że nie była to zasługa tylko i wyłącznie ubrań, a tego kto je nosił, to było w tym najbardziej istotne. - Tak, idealnie, wiesz, że nie ściemniam. - Nie była najlepsza w ukrywaniu prawdy, nie była mistrzem manipulacji, po prostu dzieliła się z nim tym, co faktycznie myślała.

- Rozjaśnia te Twoją nieco mroczną aurę. - Dodała jeszcze, chociaż zupełnie tego nie potrzebował, czerń zdecydowanie była jego sprzymierzeńcem, zresztą ona sama również najlepiej czuła się w ciemnych kolorach. Teraz za to razem sięgnęli po coś dla siebie zupełnie nietypowego, nie czuła się już głupio i niepewnie.

- Tak, bardzo spójnie, zdecydowanie nie da się nie zauważyć, że przyszliśmy tu razem. - Skomentowała jeszcze z uśmiechem malującym się na twarzy. Powoli przestawała odczuwać stres związany z uczestniczeniem w tym wydarzeniu, z początku miała pewne obawy, bała się, iż obecność tylko obcych osób ją przytłoczy, jednak dzięki tej krótkiej wymianie zdań poczuła się naprawdę lekko. Niewiele było trzeba, aby odwrócić jej uwagę od tych przytłaczających ją myśli, Benjy był doskonałym rozpraszaczem.

Ceremonia miała rozpocząć się już za chwilę, o czym przypomniały Prue kolejne mijające ich osoby, powinni również w końcu udać się w okolice ołtarza i zająć miejsca. Jej chłopak chyba pomyślał o tym samym, bo wyciągnął ramię w jej stronę. Nie zwlekała, podeszła do niego od razu, gdy się odezwał i wsunęła mu dłoń pod ramię. Dodatkowe wsparcie podczas poruszania się po trawie na pewno miało jej się przydać, chociaż póki co, całkiem dzielnie walczyła z nierównościami podłoża, ale był to dopiero początek, noc miała być całkiem długa, oby dalej tak było. Miała nadzieję, że nie zaliczy jakiegoś spektakularnego potknięcia, chociaż wydawało jej się, że prędzej, czy później komuś może się to przytrafić.

Kiedy przechodzili między miejscami przygotowanymi dla gości mignęła jej znajoma twarz, Prim pomachała jej wolną dłonią, miała nadzieję, że ją zauważy, chciała się z nią przywitać, a później w tej mniej oficjalnej części przyjęcia zamierzała chociaż na chwilę ją złapać, by wymienić ze sobą chociaż kilka słów.

Mieli zająć miejsce po stronie pana młodego, to było całkiem jasne, bo to jego przyjacielem był Benjy, z drugiej strony był również kuzynem panny młodej, tyle, że aktualnie chyba nie do końca oficjalnie, pozwoliła się jednak prowadzić Benjy'emu na miejsce, które wybrał. Jeszcze chwila, a zacznie się najbardziej istotna część całego wydarzenia, była nieco ciekawa, jak wyglądały lokalne zwyczaje związane z zawieraniem małżeństwa, oczywiście, że nieco przeczytała na ten temat, musiała przygotować się teoretycznie, ale czuła, że może to wyglądać dość interesująco.

Kiedy usiadła zauważyła Corneliusa na ołtarzu, nie da się ukryć, że prezentował się dostojnie jak zawsze, nie wątpiła w to, że wyjątkowo odnajdywał się w swojej funkcji, wiedziała, że doskonale radzi sobie w sytuacjach, które dla innych mogą być nieco stresujące. Spoglądała na niego krótką chwilę, po czym przeniosła wzrok na Benjy'ego. - Chyba zaraz się pojawią. - Powiedziała cicho, właściwie to chyba większość gości miała już swoje miejsca, brakowało tylko głównych zainteresowanych.

szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#30
04.10.2025, 21:52  ✶  
Chętnie wystawiała wróżbicie ręce na widok, wdzięczyła palce trącające z rozmysłem główki delikatnych liliowych pręcików. Podobało jej się, gdy na nią patrzył. Niech patrzy, gdzie nożyk padał na palec podtrzymujący cięte łodyżki, gdzie płytko żłobił w skórze szorstkie zadry. Niech patrzy, gdzie cierń berberysu całował jej nadgarstki, gdy wykradała spomiędzy jego zębów owoce. Dłonie poplamiła na czerwono ofiara jesienna sporządzona na Mabon. Lecz skąd mógł o niej wiedzieć, skoro nie żył w Dolinie?
Swoimi słowami Alexander posiał w jej głowie kwiczenie konającego odyńca. Dzik zagnieździł się za oczami Helloise i dyszał rzężąco. Jęczał, błagał, wił się w konwulsji. Czarownica spowolniła własny oddech, aby zwierz nie wydostał się z niej wraz z powietrzem. Weselnicy zaszumieli w jej uszach odległym, rozmytym szmerem. Wolno przesunęła spojrzeniem wzdłuż krzesła, na rękę Alexandra — bladą i drżącą jak płatki kwiatu na jej kolanach podrywane ostrym walijskim wiatrem.
— Źle zażynasz dziki. — Wyciągnęła rękę i zacisnęła kurczowo palce na jego ukrytym pod rękawem szaty przedramieniu, próbując odciąć owo drżenie. — Nie powinny musieć tak brzmieć.
Nie wiedziała wiele o tradycjach łowczych Yaxleyów, lecz dom, w którym ona dorastała, wydawał czarodziejów mianujących się strażnikami istot. Nikt nie słuchał po tamtej stronie Snowdonii kwiczenia konających zwierząt z przyjemnością.
Wizja, którą opowiedział Mulciber, ociekała gorącym tłuszczem i krwią — było w tym coś uroczego. Jej oczy śmiały się więc, choć nie bez nuty pobłażliwości.
— Nie pociąga mnie pieczone mięso. Dlaczego musiałeś przeciągnąć giganta przez ogień, gdy miał się dobrze surowy? Zrobili właściwie. Alexandrze. — Oddała mu imię, gdy spróbował chwycić ją w jej własne. — Nie lekceważ głów. Legendarni wieszcze chodzili po ziemiach Celtów z odciętymi łbami i wciąż głosili przez nie proroctwa. — Dotknęła wierzchem dłoni policzka wróżbity, uśmiechając się do jego odciętej głowy. — Byłoby ci do twarzy — zdecydowała po krótkiej pauzie, po czym zabrała rękę i wróciła do urwanego wątku: — Głowa innego olbrzyma zwrócona brytyjskiej ziemi miała być talizmanem chroniącym przed obcym najazdem. Głowa… Głowa jest ważna. Ojciec wystający przed twierdzą, w której zamieszkała jego córka, być może wciąż by jej bronił.
Mogła spodziewać się, że kolejne słowa Alexa nie będą wcale łagodniejsze, a jednak zaskoczenie rozwojem jego fantazji weselnych poszerzyło mimowolnie uśmiech na jej ustach. Wyglądała niemal na winną tego uśmiechu — winną, a jednocześnie rozsmakowaną w nim. Zawadziła zębami o rozchodzący się strupek na wardze i naderwała go, aby poczuć na języku metaliczne echo kropli krwi ginącej w ustach.
Umoczyć usta w winie, zmieszanym z krwią.
— A to kto? — w roztargnieniu zapytała cicho samą siebie, gdy kątem oka dostrzegła Monę z partnerem.
Nie zajęło to jednakże zbyt wiele przestrzeni w jej głowie, gdzie w świetle pochodni wśród ciemnej sali biesiadnej Helloise oglądała makabryczne zaślubiny Mulcibera. Zbliżył się do niej, zacieśniając granice ich sekretu. Czarownica wypuściła powietrze nosem na rozedrganym wydechu. Sama już nie była pewna, czy wciąż się jedynie śmiała.
— A więc chciałbyś zjeść ojca i wychodzić za nią w jego skórze. — Spuściła wzrok na kwiaty na swoich kolanach, jakby razem z ich rozwartymi szyderczo kielichami kpiła z Mulcibera. — Dalej? — powtórzyła za nim szeptem, a przecież był to koniec historii. — Kilhwch skonsumował żonę w noc poślubną, która była nocą śmierci jej ojca. I do końca życia konsumował wszystkie dobra, które kosztowała go córka Ysbaddadena. — Jak na kogoś, kto nie używał zbyt często imion, śpiewała walijskie łamacze języków zaskakująco sprawnie. — Zapłacił za nią olbrzymowi w cudach. Pierw ją od niego kupił, później go i tak zarżnął. Dostał po nim to, co dla niego sam zdobył: szable dzika, krew czarownicy, nieposkromionego psa… Puchary, w których zawsze jest trunek. Miód wielokrotnie słodszy od miodów z roju dziewiczej królowej-matki. Ptaki Rhiannon, które budzą martwych i kołyszą żywych, i które ukoiły olbrzyma noc przed śmiercią… — przerwała, zorientowawszy się, że legenda mogła płynąć i płynąć, a ona opowiadała, co było wcześniej, nie później. Helloise podniosła oczy na Alexa i poleciła: — Módl się.
Nie powiedziała już nic więcej do momentu rozpoczęcia ceremonii. Patrzyła w lilie i modliła się o błogosławieństwo Matki dla nowożeńców.


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: Geraldine Yaxley, 1 gości
Podsumowanie aktywności: Paracelsus (3444), Millie Moody (1990), Alexander Mulciber (3364), Roselyn Greengrass (971), Brenna Longbottom (1768), Pan Losu (151), Helloise (2525), Benjy Fenwick (6582), Anthony Shafiq (1060), Prudence Bletchley (4567), Atreus Bulstrode (1256), Cornelius Lestrange (3468), Elias Bletchley (1038), Nora Figg (1363), Primrose Lestrange (597), Sebastian Macmillan (2271), Icarus Prewett (411), Anthony Ian Borgin (752), Mona Rowle (322), Jonathan Selwyn (727), Basilius Prewett (463), Vakel Dolohov (1490), Charlotte Kelly (642), Jacqueline Greengrass (1243), Morpheus Longbottom (1029), Ambroise Greengrass (2354), Geraldine Yaxley (2317), Ursula Lestrange (1848), Cliodna (1495), Astoria Avery (397)


Strony (10): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa