Na noc przed festynem Ralitsa wyjątkowo pozwoliła sobie na porządny sen. Nie mogła pokazać się na stoisku z worami pod oczami. Wystarczało, że wyróżniała się swoim strojem. Nie musiała bardziej straszyć dzieci.
Nie, żeby dzieci miały się czego obawiać. Ubrana w nietutejsze folkowe stroje, zawsze kojarzyła im się z ciepłem i bezpieczeństwem. To samo mogli odczuwać odwiedzający jej stoisko.
Przedstawiła Erikowi śmiesznie niską cenę jak na tego typu wybór, ale nie miała z tym problemu. Dla czarownicy nawet tyle zaspokajało jej potrzeby.
— To bułgarska receptura przekazywana z pokolenia na pokolenie. — Wyjaśniła z pogodnym uśmiechem. — Z drobnymi modyfikacjami wynikającymi z różnic kulturowych, ale wciąż lepiej uważać... — Tu urwała, gdy klient pochłonął cały kieliszek naraz. — Ojej, ależ pan odważny! Z takim rozmachem zabrać się za nieznany trunek? Musi pan mieć mocną głowę!
Można odebrać te słowa jako przytyk, ale w głosie Ralitsy nie było żadnego sarkazmu. Jej słowa były jak delikatny śmiech matki obserwującej eksplorującego otoczenie syna.
Co jakiś czas rzucała spojrzenia na stoisko córki. Cieszyło ją, ile osób się tam gromadziło. Ale nie chciała, aby jej obserwacje wyglądały jak jakaś kontrola.
Powitała ciepło Geraldine, oferując jej kieliszek trunku. Znów transakcja skończyła się powodzeniem. Ralitsę cieszyło, z jakim zainteresowaniem spotkała się rakija, ale miała też nadzieję na opchnięcie kilku dżemów.