Resztki zdrowego rozsądku, o ile jakiekolwiek rzeczywiście posiadał, podpowiadały Robertowi, iż potencjalna, typowo kobieca obraza majestatu w wykonaniu Lorien, była ostatnim czego w obecnej sytuacji potrzebowali. Kobiety z natury były nazbyt emocjonalne. Jego żona zaś z całą pewnością nie była mężczyzną, ani też nie stanowiła żadnego innego wyjątku. Dobrze było więc zachować w tym przypadku pewną ostrożność. Zwłaszcza, że wokół stoiska musiał wreszcie zapanować spokój. Sam Robert musiał odzyskać równowagę. Zregenerować siły. Kolejne atrakcje zapewne by w tym wcale nie pomogły.
Kiedy kobieta zdecydowała się go upomnieć, skinął w jej stronę głowę. Wiedział, że to nie było odpowiednie miejsce na pranie rodzinnych brudów. Im spokojniejszy się stawał, tym bardziej udawało mu się nad sobą panować. Nad nerwami, które wywołane zostały tą sytuacją. Poczuciem bezsilności. Frustracji, wynikającej z tego, że sam nie był w stanie tego powstrzymać. Rozumiał, że własną interwencją nie udało mu się zbyt wiele osiągnąć.
I gdyby tylko nie kolejne słowa Ricka, najpewniej zdołałby się doprowadzić do pionu. Jakoś sobie z tym wszystkim poradzić. Zostawiłby ten bałagan na później. Słysząc uwagę brata, nie mógł jednak siedzieć cicho. Nawet jeśli bliźniak naprawił zniszczony golf, to nie zrobił zarazem nic, co byłoby w stanie załagodzić obecną sytuacje.
- Nie zapominaj z jakiego powodu was przestraszyłem. - zwrócił się w jego kierunku, wyraźnie akcentując całe to z jakiego powodu. Kolejny raz przekaz musiał być dla wszystkich jasny. Robert nie pozostawił wiele miejsca na wątpliwości. Akceptował natomiast, że na rozmowy przyjdzie czas później.
Bo nie - nie zamierzał na to wszystko przymykać oka.
Zachowywać się tak, jakby to wcale nie miało miejsca.
Następnie ponownie skierował uwagę na Lorien. Jej słowa... oczywiście, że poskutkowały. Musiały zadziałać. Ostatecznie przecież Robert samego siebie nie uważał za schorowanego dziadka, który znajdywał się jedną nogą w grobie. Na Merlina! Miał przecież dopiero 45 lat. Dla czarodzieja to nie było dużo. I choć pewne problemy zdrowotne zdawały się ujawniać, to nie zamierzał się im w żadnym razie poddawać.
- Taka żona to prawdziwy skarb. - a skarby należy zakopać głęboko w ziemi, co jest powszechnie znaną prawdą. - Dziękuje za troskę, kochanie, na szczęście dzięki pomocy Leonarda czuje się już znacznie lepiej. - czy dało się wychwycić w jego słowach fałsz? Możliwe. Teraz jednak nie zamierzał zawracać sobie tym głowy. Ani też starać się wspiąć na wyżyny własnego aktorstwa. Na to wciąż było zbyt wcześnie.
Słysząc o tym, że Philip otrzymał pomoc, uspokoił się. Brakowało im jeszcze jakiego artykułu, mówiącego o tym, że znany sportowiec został pobity pod stoiskiem rodziny Mulciber, po czym nie została mu udzielona stosowna pomoc. To nie brzmiałoby zbyt dobrze. I tak, dla Roberta nie miało w tym przypadku większego znaczenia to, iż z Nottem byli spokrewnieni. Bo i znaczenia nie miałoby to zapewne dla pismaków.
- Właściwie... to co się wydarzyło? - postanowił dopytać, skoro Philip okazał się być w pobliżu, a i Lorien zdecydowała się spróbować namówić go do pozostanie na Lammas. - Przez to całe zamieszanie, część rzeczy mi... - przerwał, rejestrując pojawienie się Charlesa z wodą. Nie będzie wybrzydzał, skoro sam o wodę poprosił. Zarazem jednak miał nadzieje, że przynajmniej chwilowo, chłopak zejdzie mu z oczu. Przyjął więc butelkę? Kubek? Cokolwiek. Bez choćby jednego słowa słowa, które skierowałby do bratanka. Zamiast tego spojrzał na brata. - Jak skończysz rozmawiać z synem, musimy omówić kwestie stoiska. - zwrócił się jeszcze do jego. Najpewniej już wiedział jak to załatwią. Co prawda sporo ludzi kierowało się obecnie w stronę sceny, gdzie zaczynało się jakieś kolejne widowisko? Konkurs? Wydawało się jednak zainteresowanie stoiskami nie spadło jednak do zera.
Następnie napił się wody, ponownie całą swoją uwagę skupiając na Lorien, Philipie oraz Leonardzie, którzy znajdywali się najbliżej. Może któreś zechce mu wszystko wyjaśnić?