Nic złego się nie dzieje? Naprawdę? Jakoś tego nie kupował. I nie rozumiał. Nie dzieje, a jednak COŚ się dzieje? Coś jest inaczej? Czy to już jego mózg zupełnie wariował i tylko sobie dopisywał wszystko? Znowu? Czy to znowu były jakieś dziwne zabiegi Edga, żeby… nawet nie wiedział w zasadzie żeby CO. Czego on chciał, co chciał osiagnąć, kompletnie już tracił w tym rozeznanie. Albo to dlatego, że przecież był zmęczony po występie, że… aach. Nie ważne. Czemu miał tracić energię na zastanawianie się nad tym? Myślał sobie o tym tak jakże wygodnie, a wiedział, że i tak będzie musiał to odreagować w JAKIŚ sposób.
Nie załapał od razu tego żartu - czyli co celebryci mają wspólnego z Voldemortem, więc jego zagubione spojrzenie, niezrozumiałe, zawisnęło na chwileczkę na ludziach, przy których stali. Na szczęście jego niezrozumienie mogło szybko w tym przeminąć. Udawać, że wcale nie miał zawieszenia, którego mieć nie powinien (bo przecież jeśli nie mógł liczyć na własny umysł, to czy już na COKOLWIEK mógł liczyć?).
Prawie znowu użył magicznego synonimu dla słowa "przepraszam", ale się powstrzymał. W ostatnim momencie!
- Nie do końca się skupiłem na treści... Uderzyłeś w moją słabość. - Przyznał bez bicia. Biżuteria, och, uwielbiał ją prawie tak samo jak kwiaty! A może nawet bardziej? To na biżuterii, złocie i klejnocie mógłby się wylegiwać, a jakoś... no zgoda, nie, na płatkach róż też mógłby sypiać. Ale to nie było aż tak chorobliwe, jak z relacją łączącą go z błyskotkami. - Coś jeszcze było na tej kartce? - Rozczytał się, że to pierścionek do ratowania… coś w tym stylu. Być może rzeczywiście mieściła się tam krótka instrukcja obsługi, ale skoro mógł ją teraz dostać z pierwszej ręki… Czemu wręczył mu ten pierścionek? Powróciła myśl o litości. Nie! Zastąp to ładniejszym słowem: troska. Przybliżył z powrotem rękę, żeby czasem nikogo nie szturchać. Teraz było jakoś… lepiej. Trochę lepiej, bo przy tym, jak bardzo niepewnie się czuł przy samym Flynnie w kompletnym rozstrojeniu, w próbach ustalenia emocji drugiej strony, daleko temu było do ideału. Chciał zwiedzić ten kiermasz, a teraz myślał, że bardziej chciał wrócić do domu. Do domu… nie. Nie chciał do domu. Wrócić do domu Bulstrodów. - Och… - To był zawsze świetny komentarz, kiedy mówią “ktoś umarł” albo “ktoś próbował kogoś zabić”. Och. Onomatopeja, która wyrażała więcej niż tysiąc słów. - Musiałem to przegapić w prasie... - Co też go trochę niepokoiło, bo starał się nadążać. - Kiedy właśnie ten instynkt… z nim chyba jest coś nie tak. - Niezależnie od tego, jak źle jest. Jak źle było. Miałby zostawić ludzi, kiedy coś się działo, żeby tylko ratować WŁASNY tyłek? Ha… ale poniekąd tak zrobił. Był tak naładowany strachem, że rzeczywiście zawrócił z miejsca wydarzenia. Gdyby tam jednak naprawdę leciały czary - zawróciłby? Świadomość tego tłumu, w którym byli, jakoś przypomniała mu o tym, jak się niepewnie czuł. Mały, nic nie znaczący paniczyk. - Co zrobiła? I właściwie… chcesz się przejść, skoro i tak jest kolejka? - Przesunął dłoń za nich, pokazując po prostu ten kiermasz. - Nora ma swoje stoisko. Stamtąd były pralinki. - Tak apropo słodyczy pomyślał, że jeśli było jakieś stoisko to może właśnie to chciałby odwiedzić...