Cornelius szedł wzdłuż Ulicy Pokątnej, a wózek z jego małym synem Fabianem toczył się cicho po pokrytej śniegiem nawierzchni. Zimowe powietrze było rześkie, drobny śnieg sypał się z nieba jak białe drobinki cukru pudru, otulając wszystko wokół w delikatną, białą kołdrę. Chłopiec z radością spoglądał na choinkę, która stała dumnie na placu, ozdobiona kolorowymi błyszczącymi, magicznymi bombkami.
- Zobacz, Fabianie, drzewko. - Powiedział, wskazując na choinkę. Chłopiec spojrzał w górę, a jego oczy rozbłysły na widok kolorowych ozdób, z zachwytem wskazał na kolorowe bombki. Corio uniósł syna z gondolki, by ułatwić mu lepszy widok. - Chcesz zawiesić swoją bombkę? - Chłopiec kiwnął głową, a jego twarz rozjaśniła się jeszcze bardziej. Cornelius wyciągnął z wózka ozdobę.
- To twoja bombka, mały żeglarzu. - Oznajmił, przymocowując ją do gałązki. Przybrała kształt kolorowego delfinka, który podskakiwał lekko na gałązce, płetwy mieniły się tęczą. Fabian klasnął w dłonie, a jego śmiech brzmiał jak dzwonki, wypełniając mroźne powietrze szczęściem.
Po chwili mężczyzna sięgnął po swoją bombkę, w jego myślach pojawiły się obrazy wspólnych chwil, które spędzał z żoną, gdy wspólnie dekorowali ich własną choinkę. To było pierwsze Yule bez niej. Ta chwila, choć piękna, stała się dla niego przytłaczająca. Z zamyśleniem przyglądał się bombce, myśląc o czasach, które spędzili razem, o ich marzeniach i miłości, która przetrwała mimo upływu lat, żeby zakończyć się tragicznie. Zawiesił abraksana obok delfinka, czując, jak wspomnienia wypełniają go smutkiem, ale i ciepłem. Czuł pilną potrzebę odejścia, jakby choinka stała się symbolem wszystkiego, co stracił.
- Czas wracać do domu. - Powiedział, sadzając dziecko i delikatnie popychając wózek w stronę domu. Drobny śnieg spadał na ich ramiona, gdy wracali w kierunku Alei Horyzontalnej, Corio w myślach złożył życzenie. Nie tylko dla siebie, ale i dla całego magicznego świata. Pragnął, by konflikt, który od miesięcy trawił ich życie, w końcu dobiegł końca. W sercu nosił nadzieję, że świat stanie się lepszy, że jego dziecko dorosnie w czasach pokoju, a nie wojny. W myślach życzył sobie, aby Voldemort i jego poplecznicy zaznali najgorszych tortur i bólu, przeżywając powolną śmierć. Czuł narastający gniew, jakby jego serce zmieniało się w twardy kamień, a każde z tych ostatnich pragnień było jak nieustanny ból, który zatruwał mu duszę, mimo świątecznej atmosfery.
Cornelius czuł, że nadchodził czas, by podjąć działania, które pozwolą mu odzyskać spokój.