• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]

[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#11
13.08.2025, 21:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2025, 21:49 przez Lorien Mulciber. Powód edycji: ofc zapomniałam zmienić avka :( )  
Byli na dzisiejszym przedstawieniu goście i byli też Goście.
Członkowie ekscentrycznej klasy wyższej, która w niektórych miejscach zwyczajnie w świecie bywała. Bankiety, wyścigi konne, wieczorki towarzyskie, przedstawienia teatralne. Tam gdzie kultura, tam pieniądze, tam i Ci, którzy owymi pieniędzmi obracali.
Lorien Mulciber niewątpliwie do owej grupy należała, choć fakt faktem - można było się czasem pomylić. Zwłaszcza, kiedy skakała po mieszkaniu na jednej nodze, próbując równocześnie naprawić magią dziurę w pończosze, znaleźć drugą rękawiczkę, wpiąć kolejną wsuwkę we względnie trzymane w ryzach loki i na dodatek złapać dementorka, który uznał za szalenie zabawne uciec z jej kolczykiem; powtarzając “Jeszcze moment. Za trzy minuty wychodzimy.” ni mniej ni więcej jak siedemnaście razy. Osiemnaście jeśli policzyć to, że tuż przed wyjściem wzięła jeszcze kota na ręce i musiała ściągać z sukienki szaro-bure kłaki.
Ale kiedy przestąpiła próg teatru, wsparta o przedramię towarzyszącego jej Moody’ego, latami praktyki tuszując, że każdy krok bez pozostawionej w mieszkaniu laseczki jest boleśnie uciążliwy, było jasne, że to był jej świat. Nawet jeśli w jej opinii pojawili się zdecydowanie zbyt szybko. Sama sobie była winna. Wiedziała lepiej, a i tak na kolejne pytanie o zabezpieczenia, parsknęła Aaronowi w odpowiedzi wczoraj rano “jak chcesz to sam sprawdź! Dla ozdoby masz tą odznakę aurora?!” Pożałowała od razu, widząc znajomy błysk w jego oku.

Odrobinę naburmuszoną odprowadzono panią Mulciber do jej loży, ale nie odezwała się nawet słowem, kiedy Aaron poświęcił kolejne, ciągnące się w nieskończoność minuty na sprawdzenie zabezpieczeń. Machnęła za to parę razy wachlarzem, przeczytała broszurę przedstawienia od deski do deski (a nie była to wybitnie długa i zajmująca lektura), odkładając ją na kolana dopiero, gdy raczył usiąść po jej lewej stronie. Cichą konwersację o bzdurach przerwało pojawienie się Philomeny na widok, której Lorien podniosła się z fotela; aby musnąć powietrze nad chudymi policzkami czarownicy przepisowe dwa razy w geście przywitania, nie brudząc jej przy okazji swoją krwistoczerwoną szminką. Przywitała się równie grzecznie, choć już nie tak zażyle z Elliotem, gryząc się w język przed zapytaniem o zdrowie ojca.

A potem zaczęło się przedstawienie.
Był jednak maleńki problem… Taki, że Lorien na sztuce się praktycznie nie znała.
Potrafiła udawać, że się zna. Słuchać w milczeniu rozmów prowadzonych o milionie nieistotnych szczegółów, analogii i artystycznych nawiązań; zgrabnie odpowiadać, kiedy ktoś pytał ją o opinię, posługując się szalenie skomplikowanym żargonem jak “zachwycająca dekonstrukcja przestarzałych archetypów” czy “wybitnie interesujące połączenie szekspirowskiej estetyki i narracji opartej na niewymuszonej cielesności”. Ale chyba po prostu czarownicy brakowało tej wrażliwości potrzebnej do prawdziwego przeżywania i rozumienia Ekstazy Merlina.

Podobała jej się muzyka, najwyraźniej skomponowana przez jej młodego krewnego. Jak mu było? Coś z kwiatkiem. Hortensjusz? Warzyniec? Oleander! Niespełniony prawnik, ale przynajmniej w sekcji artystycznej dawał sobie radę. Rodzice musieli być naprawdę dumni. Przecież każdy ojciec marzył, żeby jego syn klikał w klawisze zamiast zająć się jakimś porządnym, konstruktywnym zajęciem. Zamiast jednak obserwować ślizgające się po scenie aktorki i tancerki czy całą tą artystyczną, muzyczną oprawę, prześlizgnęła spojrzeniem (z lekką pomocą lornetki) w stronę Loży Honorowej. Ministra Magii… No proszę, tutaj się pojawiła.
Nie masz jakiejś pilnej wizyty w SPA jak ósmego, hm? - Pomyślała z przekąsem, przyglądając się przez moment pozostałym gościom. Była też ciocia Samantha. I dyrektor teatru. I ktoś kogo nie znała kompletnie. Pewnie nikt istotny w takim razie.

Rzut na percepcję czy zobaczy w loży Ministry Magii coś ciekawego.


Rzut Z 1d100 - 85
Sukces!


Jedyną żywszą reakcję wywołał u niej taniec tego młodego dziewczęcia, obleczonego w czarne pióra. Zerknęła w program. Mathilda Quirell. Ambicja.
Złożyła na kolanach swój wachlarz; wychyliła się odrobinę do przodu, wpatrując się w scenę z niezdrową fascynacją godną prawdziwego konesera sztuki. Ale nie było w tym ruchu radości. Nie było jej też w zaciśniętych na drewnianej rączce lornetki palcach, tak mocno, że pobielały jej knykcie. Może nie powinna była zdejmować rękawiczek. Drgnęła jednak, wyczulona na ruch po swojej lewej stronie. Cofnęła się powoli, niby przypadkiem przesuwając ostrymi pazurkami po grzbiecie dłoni Aarona. Jej dłonie wylądowały jednak niemal natychmiast ładnie złożone na połach ciężkiego, białego materiału spódnicy. Nachyliła się w jego stronę odrobinę, w niemal ptasim odruchu przekręcając głowę, by móc choć zerknąć na towarzyszącego jej aurora.
- Nie każdemu jest do twarzy w piórach.- Odszepnęła, nie bawiąc się w podchody. Zwłaszcza, że przy okazji przewróciła oczami, szybko jednak kryjąc minę za wachlarzem. Z tego wszystkiego nie zauważyła, że właśnie wtedy przyglądał jej się Anthony.

A miała co ukrywać, bo oto rozpoczął się najważniejszy akt w całej sztuce. Występ Hannibala. Młodziutki Selwyn, gwiazda The Globe. Złote dziecko.
Pierwsze uderzenie bicza wywołało poruszenie na widowni - ktoś odważył się westchnąć z oburzeniem, albo przeciwnie, wciągnąć powietrze jakby wspólnie z aktorem. Lorien uniosła lekko brwi. Czysty teatr. Czysta kontrola. Czysta fetyszyzacja cierpienia. Drugie. Trzecie. Tempo bólu rosło, a wraz z nim osobliwy rytm, w którym publiczność oddychała z aktorem. Odchyliła się do tyłu, wyraźnie dystansując się od tego wszystkiego. Niech duszą się ci, którzy przyszli szukać tu katharsis; ukojenia po tym co przyniósł im początek września.
Ale wpatrywała się w scenę dalej. Bardziej z dziecinną, sadystyczną przyjemnością niż potrzebą odbycia głębokiej wędrówki w głąb siebie.

Leniwie przesunęła spojrzeniem po widowni siedzącej na dole. Pod nimi. Tam gdzie było ich miejsce. Przez magiczną lornetkę było widać ich wzruszenie, łzy. Z niemal patologiczną obojętnością obserwowała twarze, które patrzyły na Hannibala Selwyna w osłupieniu, zachwycie czy odrobinę niezręcznym skrępowaniu. Ale dostali to czego potrzebowali - skandaliczne wytchnienie.

Przygryzła wargę, żeby nie zachichotać, gdy po zakończonym przedstawieniu ktoś w loży Anthony’ego poderwał się na równe nogi do oklasków. Jonathan… Oczywiście, że tak. Nie spodziewała się po nim niczego innego.
Ona sama zaklaskała parę razy, z czystej kurtuazji, nie wkładając w to jednak zbyt wiele serca. Grzecznie też poczekała aż kurtyna opadnie, żeby schować lornetkę i wachlarz do swojej kopertówki, nasunąć na dłonie z powrotem rękawiczki i dopiero wtedy zwrócić się do Moody’ego.
- Zabierz mnie proszę do sali bankietowej, zanim wszyscy się rzucą do wejścia.- Powiedziała spokojnie, pozwalając się ująć za dłoń i sobie pomóc.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#12
13.08.2025, 23:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.08.2025, 15:31 przez Erik Longbottom.)  
Nie darzył The Globe ciepłymi uczuciami. Chociaż za dzieciaka gmach tej instytucji kojarzył mu się raczej pozytywnie, głównie ze względu na przedstawienia, na które czasem zabierali swoje pociechy rodzice, tak wraz z biegiem czasu... Jego odczucia względem teatru uległy sporej zmianie. Głównie za sprawą całej historii z Laurencem Selwynem, który skutecznie obrzydził mu działalność swojej rodziny. Do tego jeszcze dochodziła kwestia zabezpieczeń teatru: te były wyjątkowo słabe, czego dowodem była próba porwania Anthony'ego Shafiqa w trakcie przedstawienia. I to przez czarnoksiężników, oczywiście. Oby tym razem zainwestowali w jakieś dodatkowe zaklęcia obronne. Albo całe grono ochroniarzy pochowanych po kątach, pomyślał, pokonując wraz z Norą kolejne schodki prowadzące na wyższe piętra teatru, gdzie znajdowały się loże.

— Doprawdy wspaniale dziś wyglądasz — skomentował, zatrzymując się na moment na półpiętrze, co by zerknąć na towarzyszącą mu Norę Figg. Brenna musiała być już w środku... A może zamierzała się spóźnić? Erik zmarszczył na moment brwi. Kto wie, jakie plany miała co do towarzystwa do którego dziś została zaproszona? Cóż, w razie czego na pewno złapią się na bankiecie.

Sam też prezentował się nie najgorzej, biorąc pod uwagę trudy ostatnich tygodni. Ciemna marynarka opinała jego ramiona, podkreślając przy tym jego postawę - wyprostowaną, chociaż wprawne oko mogło zauważyć, że była ona bardziej wymuszona niż zwykle. Czarodziej co jakiś czas mimowolnie pochylał się lekko do przodu, prędko jednak korygując układ swojego ciała. Spod kołnierza wyłaniała się biała koszula, której mankiety wystawały spod rękawów, ujawniając kolorowe spinki ze znakiem Gryffindoru - pamiątka z czasów szkolnych. Całość dopełniał czarny krawat, dbale zawiązany, dodając całości sporo elegancji.

~~*~~

— Też masz takie dziwne wrażenie, że kiedy koniec końców opuścimy ten bu-budynek, to wyjdziemy stąd jako zupełnie inni ludzie? — spytał niespodziewanie Erik, kiedy już rozsiedli się w loży w jednej ręce trzymając kieliszek z rozdawanym wcześniej szampanem, a w drugiej biuletyn reklamowy przedstawiający szczegóły przedstawienia. — Te całe ekstazy mogą się dla nas okazać zbyt mocne na nasze biedne i delikatne serca, prawda?

Mężczyzna przycisnął mocniej plecy do oparcia fotela, który sobie zarezerwował, kiedy tylko razem z Norą znaleźli swoją lożę. Mimowolnie przesuwał coraz szybciej wzrokiem po wypisanej na ulotce liście nazwisk osób związanych z najnowszą produkcją The Globe. Większości wymienionych aktorów z obsady nie kojarzył, podobnie jak osób związanych z oprawą muzyczną. Tyle dobrego, że chociaż część nazwisk kojarzył. Chociaż tyle się nie zmieniło. Selwynowie dalej grali pierwsze skrzypce w kwestii rozwoju artystycznego na terenie Londynu.

Ciekawe, czy Spalona Noc miała jakiś wpływ na ich wewnętrzne działania. Czy rozważyli znalezienie nowych twarzy? Nowych nazwisk? A może po głowie chodziło im już, aby zainspirować się historiami dotyczących ludzkich tragedii związanych z pożarami. Nie ma co ukrywać, ogień na pewno rozpalił w paru artystach płomień fantazji, skomentował bezgłośnie, wzdychając cicho i upijając nieco szampana. Chociaż minęło zaledwie parę miesięcy, tak nawet jego wizyta u Loretty Lestrange wydawała się cholernie odległa. Ba, już sam miał wątpliwości, czy rozpoznałby samego siebie, gdyby teraz stanął twarzą w twarz z Erikiem pomagającym organizować bal charytatywny w Warowni.

Skrzywił się mimowolnie na wspomnienie rodzinnej rezydencji. Zerknął kątem oka na przyjaciółkę. Urywek myśli o domu powoli formował się w potok słów, którym chciał się podzielić z innymi. Po raz kolejny wrócić do jednego i tego samego tematu. Odbudowy. Katastrofy. Straty. Jakby było nam tego mało, pomyślał, wbijając spojrzenie w stronę rozsianych po drugiej stronie sali loży vipowskich. Przecież temu właśnie służył ten wypad. Zmianie otoczenia. I pokazaniu się w towarzystwie, bo być może co poniektórzy byliby gotowi pomyśleć, że Longbottomowie zniknęli z powierzchni ziemi wraz z pierwszymi wieściami na temat pożarów w Dolinie Godryka.

— Z drugiej strony, taka jest przecież rola sztuki. Te doświadczenia mają nas ubogacić. Stać się pokarmem dla duszy... I umysłu! — dokończył myśl, odstawiając kieliszek szampana na boczny stolik. Może nie był największym znawcą teatru w mieście, tak wypadałoby mieć czystą głowę, co by później móc jakoś wypowiedzieć się na temat przedstawienia. Jeśli nie treści, to chociaż o występach ludzi, którzy byli zaangażowani w jego stworzenie.

Nie było zresztą już okazji na wdanie się w jakąś dłuższą dyskusję, bo niedługo później światła zaczęły przygasać, zwracając uwagę zgromadzonych w teatrze gości ku głównej scenie, aby zaraz połaskotać ich wszystkich po uszach pierwszymi taktami oprawy muzycznej dopasowanej do przedstawienia. Muzyka, choć dość nastrojowa, z początku niezbyt przypadła do gustu Erikowi. Może właśnie w tym tkwił problem? Widok umierającego Merlina rozpamiętującego całą swoją przeszłość... Cóż, to poruszało Longbottoma do głębi. Ileż to razy w ostatnich dniach nie wyrzucał sobie popełnionych w ostatnich miesiącach błędy? Ile razy powtarzał sobie, że powinien był zachowywać się inaczej? Zmienić nieco swoją naturę i pójść bardziej w ślady swojej młodszej siostry?

Najjaśniejszym elementem sztuki zdaniem Erika okazała się relacja Merlina z Morganą Le Fay, a przede wszystkim to jak wymusiła niejako na czarodzieju konfrontację z własną przeszłością... i przyszłością, co koniec końców doprowadziło do jej własnego upadku. Dość prosta historii, gdyby nie wnikać w nią głębiej, skomentował w myślach Erik, zaczynając klaskać, kiedy nadeszła chwila obdarzenia ekipy Ekstazy Merlina brawami. Z drugiej strony, opowieść wydawała się prosta tylko pozornie. Im mocniej się ją analizowało, tym więcej warstw można było dostrzec, zwłaszcza gdy dodało się do tego jeszcze rolę Ekstaz czy Ambicji i układów tanecznych, które były dość... angażujące, kiedy patrzyło się na nie z boku. Lub z góry jak w ich przypadku.

— To teraz chyba ta bardziej nerwowa część — podsumował, odwracając się do swojej towarzyszki i wskazując w stronę wyjścia z loży.

Bankiet. Ech, co ich tam czeka?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#13
14.08.2025, 23:00  ✶  
Philomena Mulciber nie zjawiła się w The Globe z miłości do sztuki — a przynajmniej nie tej sztuki. Ekstaza Merlina — płaski dramat o bezsensownym upokorzeniu, zaprawiony tym smętnym rodzajem romantyzmu w odmianie tak patetycznej, że aż taniej. Na domiar złego z przesłaniem odrzucającym wszystko to, co świętym jawiło się w oczach Philomeny.
Wizytami w teatrze pielęgnowała ona inne swoje miłości, najszczególniej zaś miłość do pokazywania się w towarzystwie. Z rozkoszą przyjmowała wizyty swych znajomych zaglądających do jej loży podczas antraktów, syciła się dusznym perfumem zamożnej socjety wypełniającym The Globe, satysfakcję czerpała z tego, z jaką obojętnością zerkała w dół — na lud mieszczański zajmujący krzesełka. Nie odmawiała sobie także przechadzek po bogatym foyer, w którym łowiło się twarze mniej i bardziej znajome. Teatr rozgrywający się w formalnych ukłonach i uprzejmościach zabawiał ją dalece bardziej niż ten właściwy, sceniczny. Przyjemnie było haczyć elegancko znudzonym wzrokiem o wieczorowe kreacje i śliczne młode twarze.
Tego wieczora Mulciberowej wpadła w szpony ugrzecznionej, półformalnej dyskusji wyjątkowo śliczna buzia, która więcej miała zalet ponad umiejętność prowadzenia zajmującej konwersacji. Elliott Malfoy — miło słuchało się jego młodzieńczego głosu, jeszcze milej patrzyło na tę gładką główkę ozdobioną blond fryzurą, klejnotem rodzinnym. Doprawdy nieodżałowaną stratą było, że Fortinbras Malfoy się zestarzał. Był w wieku Elliotta równie urokliwym chłopcem, a choć i obecnie należał do mężczyzn nie najbrzydszych, brakowało mu tej soczystej świeżości. Szczęśliwie spłodził pięknego syna, który wciąż cieszył oko.
Spacerując po foyer pod ramię z Kanclerzem Skarbu, stara dama w swym bucie na niskim obcasiku i szykownym kapeluszu z piórkiem górowała nad Malfoyem. Philomenę wiek próbował jednakże dogniatać do ziemi, a mężczyzna szedł wyprostowany i z podniesioną głową, emanując tym młodym blaskiem, który mimo różnicy centymetrów czynił go podporą madame Mulciber.
Philomena lubiła otaczać się kosztownymi ozdobami. Mało jej było pereł dociążających szyję i uszy, wpiętych we włosy i wszytych w czarną suknię. Naturalnie zaproponowała Elliottowi dołączenie do niej w loży, aby mieć perłę i u swojego boku. Jakże cenne okazało się jego towarzystwo, gdy doprowadzono ich na wykupiony balkonik, gdzie mającej spędzić ten wieczór z Philomeną Lorien towarzyszył nie kto inny, jak Aaron, stfu, Moody.
Starucha odchrząknęła w tonie nagany, po czym podniosła do oczu wiszący u pasa lorgnon w srebrnej oprawce, jakby potrzebowała się upewnić, że zawodny już wzrok nie płata jej figla. Niemniej mimo zdegustowania towarzystwem, przywitała się z sędzią z bezbłędnie wymierzoną dozą niezrażonego entuzjazmu.
— Złotko, miejsce służby jest z tyłu — szepnęła, kiedy wymieniały swoje poufałe uprzejmości. — Na nogach. Udzielanie im fotela rozleniwia i ociągają się z wykonywaniem poleceń.
Aaronowi skinęła jedynie zdawkowo głową — mniej było w tym powitania, więcej wspaniałomyślnego pozwolenia. Ani auror nie miał wyglądu, ani pożądanego statusu. Wielkie nieba, coraz osobliwszymi stawały się zachcianki Lorien.
Z zadowoleniem dama spostrzegła, że w cieniu w głębi loży zgodnie z jej życzeniem ustawiono stół deserów. Na srebrnych paterach czekały pucharki odświeżającego fruit frappés, gorące czekoladowe fondant, turkish delight i inne cukry. Do dyspozycji gości były również półmiski owoców — pomarańcze, winogrona, kiwi. Okruszyna ledwie z tej obfitości miała zostać skonsumowana, chodziło bowiem o sam gest fundatorki poczęstunku.
— Proszę się śmiało częstować, Lorien, Elliocie — zachęciła Philomena, po czym zdjęła kapelusz i zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie loży, którego prestiżową wartość niestety zaniżał siedzący tam Moody.
Jeśli Philomena oczekiwała, że Ekstaza Merlina przeniesie ją o pół wieku wstecz — na tę premierę oryginału, na którą w zamierzchłych czasach, niby innym życiu udała się z mężem — miło się rozczarowała. Muzyka została skomponowana od nowa i dla samej tej muzyki warto było dać szansę owej miernej apoteozie zdrady klasowej. Oleander trafił w gusta Philomeny. Choć zaklęty lorgnon pod wpływem stuknięcia palca zamienił się w lornetę, niewielki z niej czyniła Mulciberowa użytek, skupiwszy się początkowo wyłącznie na dźwiękach.
Dopóki na scenie nie pojawiła się czarna Ambicja. Nieśmiertelna Ambicja odradzająca się od dekad w kolejnych młodziutkich tancerkach. Philomena pamiętała Pierwszą Ambicję. Tę, która pięćdziesiąt lat temu była młodą dziewczyną, dziś zapewne już staruchą, którą ścieżki kariery zaprowadziły Merlin raczy wiedzieć gdzie. Na oryginalnym wystawieniu sztuki to Ambicja jako jedyna skradła jej zainteresowanie i zaskarbiła sobie sympatię zmanierowanej pani Mulciber. Śledziła ją nawet wówczas, gdy Ambicja schodziła na drugi plan. Tylko panosząca się po jej kolanie ręka Alexandra seniora wstrzymywała ją tamtego wieczoru od pełnego zanurzenia się w teatrze czarnej łabędzicy.
Natchniony sztuką mąż kupił jej wkrótce pomarańczową suknię. Umarł niedługo później i nie zdążył przed śmiercią przekonać żony do przebrania się w kolory Ekstazy. Wpadła Philomenie suknia przypadkiem w ręce w dniu pogrzebu i kilka sekund za długo wdowa zastanawiała się, jakże dobitnym ostatnim chichotem byłoby stanąć nad grobem Alexandra Mulcibera jako ognista Ekstaza.
Nie była skandalistką, więc chichotała sama do siebie w pustej sypialni Mulciber Manor.
Widziała później wiele Ekstaz bez kuli u nogi, lecz żadna Ambicja nie dorównywała Pierwszej.
Tego wieczora Ambicja była piękną i lekką czarowną istotą, może nawet piękniejszą niż tamta przed laty. Philomena obserwowała ją bez tamtej dawnej pasji, a z goryczą — Ambicja wydała jej się zbyt eteryczna, zbyt delikatna, zbyt ulotna. Mimo to raz po raz starucha wracała do niej lornetą. Nieprzenikniony pozostawał wyraz twarzy Mulciberowej; niepodobna było odgadnąć, o czym myślała i jakie były jej wrażenia — lecz wracała.
Tancerki starły się w walce. Philomena uniosła dłoń w czarnej rękawiczce, a usłużna, dyskretna ręka podała jej talerzyk z malutką kosteczką tureckiego lokum i widelczykiem. Starucha przebiła słodycz cienkimi ząbkami sztućca i wsunęła go do ust. Bursztynowopomarańczowa galaretka zgnieciona między zębami oblepiała je tak, że Mulciber wciąż czuła delight pod językiem, gdy na scenie pojawił się gwóźdź programu, młody Hannibal Selwyn. Scena samobiczowania była zbędnym upokorzeniem kipiącym egzaltacją. Wprost cudownie odegrał Hannibal błazna — takimi dokładnie widziała Philomena chłopaczków z głowami zaczadzonymi bzdurami o romantycznych walorach uwznioślającej cnoty i innych zakazanych miłości. Jakże trafny portret kreślił Selwyn tych naiwnych młodzików pogardzających rodzinnym dziedzictwem i kończących na nizinie. Godny pożałowania obraz upadku, z którego, o zgrozo, tylu czuło dumę.
Rozwleczony po scenie czystokrwisty paniczyk — niezależnie od tego, z ilu piersi wyrwał okrzyk zachwytu — dawniej rzeczywiście byłby czymś kontrowersyjnym i skandalicznym. Lata zmieniły salony, tradycja gniła i ulegała rozkładowi, a biczujący się Merlin nie budził już takiego oburzenia wśród ludzi. Znak czasów — przedmiotem skandalu nie zostawała już wyszukana mimo przesady gra aktorska ludzi takich jak Hannibal Selwyn, lecz jarmarczne gadżety falliczne.
Występy starucha oklaskała oszczędnie, symbolicznie ledwie. Okrzyki i zachwyty były domeną ludźmi prostych. Widownię lornetowała pobieżnie, nie zatrzymując się na nikim konkretnym. Philomena Mulciber choć lubiła przyciągać spojrzenia, sama rozdawała je niechętnie, z łaską. Wiedziała, że teatralne plotki znajdą do niej drogę podczas bankietu.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#14
15.08.2025, 01:29  ✶  
Pamiętała doskonale, kiedy zdarzyło jej się pierwszy raz zobaczyć Hannibala na scenie. Było to jeszcze w paryskim teatrze, kiedy na dworze wieczory wciąż były ciepłe, a ona, wraz z roześmianymi koleżankami, postanowiła oddać się uciechom jakie przynosiła sztuka. Zadowolenie z oglądanego spektaklu niewiele jednak miało wspólnego z treścią sztuki, bo tak samo jak każdy był zdolny do używania rozdmuchanych frazesów, by bez krztyny zrozumienia komentował oglądane dzieła, tak Lyssa nie posiadała zbyt wiele wstydu by przesadnie płoszyć się przed stwierdzeniem, że już sam widok aktorów sprawiał przyjemność.

Przez czas jaki upłynął od ich spotkań za kulisami, Dolohov zdążyła zapomnieć - na tyle na ile w ogóle była do tego zdolna. O tym, że Selwyn był zwyczajnie aktorem utalentowanym i zaangażowanym w przedstawiane przez niego sztuki. Teraz jednak, kiedy znowu wlepiała w niego spojrzenie piwnych oczu, przypominała sobie tamte zaginione wspomnienia z właściwą dla siebie ostrością.

Nie mogła jednak powiedzieć, że to Merlin był głównym bohaterem tej sztuki. Baletowe formy przypominały ostre, ale szczere słowa szkolnej nauczycielki tańca, która zwracając się do chłopców, jasno wskazywała im gdzie ich miejsce; Będą chwile, gdy będziecie się czuć jak fragment tła. Jak tyczka albo drążek, służące tylko i wyłącznie po to, by służyć kobiecie. Kiedy się tak poczujecie, musicie pamiętać, że jest to prawda. Zaakceptujcie to. Pozwólcie jej znaleźć w was oparcie i unieście ją ku niebu.

Może dlatego więcej jej szkiców i plakatowych propozycji oscylowało wobec samej Ekstazy i kobiecych sylwetek. Bo nie sam wielki Merlin był tutaj ważny. Nie jego zmagania z Morganą, a ścieranie się ekstazy i stawianej naprzeciwko niej ambicji.

Nie mogła jednak nie zauważyć, że wystawianie tej sztuki teraz było zwyczajnie odważne. Była stara jak świat i pewnie nie szokowała tak bardzo, jak podczas premiery pięćdziesiąt lat temu, ale w niektórych miejscach miasta pewnie wciąż dało się wyczuć swąd spalenizny. Sztuka szepcząca o sprzeniewierzeniu się odwiecznemu porządkowi czystokrwistych rodów była zwyczajnie niezwykle ironiczna. Brakowało tylko, żeby ktoś podjął decyzję, by miano ambicji zamienić na obowiązek. Ale wtedy najwyżej byłoby to dla niektórych zbyt dosłowne.

Większość przedstawienia spędziła w bezruchu, wpatrując się z uwagą w scenę, chociaż ciężko było dopatrzyć się na jej twarzy głębszych emocji. Może dlatego, że część tego czasu spędziła w swojej głowie, walcząc z własnymi zgryzotami i pustym miejscem, które znajdowało się koło niej. Bawiła się momentami czarną, grubą wstążką, której wiązanie przecinało śnieżną biel jej sukienki - ładnie komponującej się z cytatem, który wybrała na komentarz małego wernisażu, który towarzyszył późniejszej gali.

Gdy po sali poniosły się oklaski, ona również im zawtórowała, z wyuczoną rezerwą nie angażując się zanadto w ten akt.



la douleur exquise
Or was he fated from the start
to live for just one fleeting instant,
within the purlieus of your heart.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#15
15.08.2025, 03:08  ✶  
Z perspektywy czasu wcale nie był taki pewien, czy to wszystko to był aż taki dobry pomysł.

Nie, nie chodziło o fakt, że zaproponował Brennie wybranie się na przedstawienie, to akurat nie pozostawiało u niego większych wątpliwości. Co jednak go zastanawiało, to czy usadzenie się z Louvainem, Caiusem i Cyną w jednej loży, było aż taką fenomenalną myślą. No bo co mogło pójść nie tak? Cynthia i Brenna, przynajmniej z tego co pamiętał, przyjaźniły się. Louvain i Caius natomiast, mieli oczywiście swoje zdanie, ale Atreus liczył na to że zrobią mu na tyle dużą przyjemność, że zachowają je dla siebie. Jak nie, to wystarczyło jednemu zgubić laskę, a drugiego zrzucić z balkonu. Proste. Najważniejsze jednak było, że przynajmniej nie było tu Anthony'ego. Bo tego by już nie przeżył. No dobrze, może jemu akurat niewiele by to zmieniało, ale domyślał się jak zbolały mógłby być Borgin, widząc tego dnia Brennę u jego boku.

Atreus nigdy nie był przesadnym koneserem sztuki, okres największego zainteresowania przeżywając nią tylko w momencie, kiedy był z Cressidą. Wizyty w teatrze, na koncertach czy wernisażach, były dla niego jednak tak samo ważne jak wszelkiego rodzaju bale i przyjęcia - wypadało się pokazać i zwyczajnie to lubił. Pośród tłumów i w gronie znajomych potrafił się świetnie bawić, chociaż musiał przyznać że przy wydarzeniach raczej kulturalnych, czasem przymykało mu się oko, albo interesowało cokolwiek innego byle nie właściwa treść prezentowanego przedstawienia. Na scenę zwracał więc najmniejszą uwagę, szczególnie kiedy gościł na nim Merlin lub Morgana. Nie zamierzał się przecież zachwycać scenami samobiczowania, jakby mu to sprawiało jakąkolwiek przyjemność. Oczy jednak czujnie śledziły ruchy tak samo Lauretty, jak i Matildy - w końcu był im to winien.

Pozwalał reszcie siedzących z nim w loży, cieszyć się przedstawieniem, niepotrzebnie nie odwracając ich uwagi od wzniosłych scenek, które rozgrywały się na scenie. Za którymś razem, kiedy występ znowu w większości skupiał się na Merlinie i jego rodzinie, spojrzenie Atreusa uciekło w bok, w kierunku balkonu który zajmowała Ministra, chcąc przyjrzeć się uważniej atmosferze, jaka tam panowała.

// percepcja ◉◉◉◉○ na aurowidzenie ministry i jak mogę to otaczającej ją ekipy
Rzut PO 1d100 - 9
Akcja nieudana


Kiedy wreszcie nadeszły brawa, zaklaskał w ślad za resztą widowni, z pewnym zadowoleniem przyjmując fakt że zaraz będą mogli przejść do o wiele przyjemniejszej części całej zabawy, czyli przyjęcia.

evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#16
15.08.2025, 15:39  ✶  
Pasza dla naiwnych utopistów

W taki sposób mógłby podsumować przedstawioną sztukę jako całość. Przesłanie płynące z żywota Merlina i wszystkich jego życiowych prób uważał za kompletny banał. Dobro triumfujące nad złem. Pozostawionego niesmaku po obejrzeniu spektaklu nie zabije nawet najbardziej wyselekcjonowane rachatłukum, którym częstował westybul. Jednak by uniknąć wyjścia na całkowicie zgorzkniałego ignoranta, Louvain musiał przyznać, że poszczególne elementy były godne tego widowiska. Widać było wiele pracy włożone w przygotowanie Hannibala do głównej roli. Kunszt aktorski zasługujący na swoją uwagę. Szkoda tylko, że papka propagandowa wciśnięta w postać Merlina odebrała Lestrangowi możliwość oklaskania młodego aktora. Za to kompozycja Oleandra, jak i cały jego warsztat, w pełni zasługiwał na wszystkie otrzymane oklaski. Każda muzyczna sekwencja idealnie nadawała odpowiedni nastrój panujący nie tylko na scenie, ale na całej sali. Grafiki stworzone na plakatach autorstwa Lyssy, również prezentowały się elegancko i spinały się koncepcyjnie w całości. Jednak jedyną osobą, która mogła liczyć na brawa ze strony Louvaina była Ambicja. Całkowite zaskoczenie i ujmująca niespodzianka tego wieczoru. Z nieodżałowanej roli w jaką wcieliła się Mathidla, tancerka wycisnęła wszystko co było tylko możliwe. Wyżynała z towarzyszki Morgany całą jej gehennę spowodowaną dziejową niesprawiedliwością. Louvain odnalazł w jej ruchach uzewnętrznienie wszystkiego co doskwierało jego duszy oraz sercu od wielu miesięcy. Przychodząc pod dach The Globe nie spodziewał się, że dane mu będzie przeżyć coś z czym chociaż odrobinę będzie się mógł utożsamić.

Gdyby jednak ktoś czuł się niedoceniony, lub niesprawiedliwie oceniony przez młodego Lestranga no to kurwa trudno. Następnym razem postaraj się bardziej. Louvain może i był krytykiem, ale nie kwalifikowanym, a na Ekstazie Merlina zjawił się głównie w celach towarzyskich oraz dla przy stymulowania swoje ego. To że sztuka będzie nosiła znamiona komentarza społecznego do obecnych wydarzeń w kraju było oczywiste. Mniej oczywiste natomiast było, jak zapatruje się na aktualności towarzyskie Crème de la crème. Program, który wspólnie obejrzeli uznał, za budujący dla tych którzy karmili się złudną nadzieją, jednak dość przystępny i zachowawczy. Nie doszukał się niczego co nosiłoby znamiona buntowniczej odezwy dla dobrojadków. To oznaczało, że mrok wojny zaglądał nawet przez sceniczne reflektory. I dobrze.

Ponoć był zaręczony, ale nieszczególnie się tym przejmował zapraszając na ten wieczór Cynthię. Jej obecność miała studzić jego temperament, kiedy miał zasiąść w jednej loży ze szlamolubną. Za każdym razem, kiedy będzie zmuszał ugryźć się w język, będzie to przyjacielski gest w stronę Atreusa. Przynajmniej będzie miał pretekst dla własnego sumienia, że potrafił wybrać pomiędzy własnym egoizmem, a przyjacielem. Ostatecznie był też Caius do którego będzie mógł wysyłać porozumiewawcze spojrzenia, jak padnie na głos jakieś dobrojadkowe pierdolenie o biednych ofiarach, terrorze i innych takich. Przede wszystkim należało się pokazać, uśmiechnąć w dobrym kierunku i uścisnąć kilka odpowiednich dłoni. Nie zapominał też o własnej ochronie. Przed wydarzeniem zażył swój eliksir imitujący ciepło ludzkiego ciała, a w trakcie, przez oklumencję. Starając się jak najlepiej trzymać z dala od swoich myśli i nie tylko, wszystkich ciekawskich jasnowidzów, aurowidzów i całą resztę tego gatunku perwersów.


rozpraszanie na ochronę przed wglądem w aurę, nici i wszystko inne
Rzut PO 1d100 - 56
Sukces!



Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#17
15.08.2025, 18:46  ✶  
Jeżeli zdziwiło ją, że Cynthia pojawiła się u boku Louvaina, o którym nigdy nie wspomniała, to Brenna nie dała tego w żaden sposób poznać (byłaby to zresztą wyższa szkoła hipokryzji nawet jak na nią, zważywszy na ogół sytuacji). Witając całe towarzystwo po prostu uściskała Flintównę na powitanie, komplementując przy okazji jej sukienkę i zanim zgasły światła powiedziała do niej coś o tym, że muszą wyskoczyć na lunch. Chyba nawet mniej z chęci wymiany jakichś ploteczek, a bardziej dlatego, że miała dziwne wrażenie, że Cynthia ostatnio nie je, nie pije, nie śpi, i tylko jakimś cudem chodzi i żyje, bo Brenna mogłaby przysiąc, że zdawała się jeszcze szczuplejsza niż ostatnio.
Na szczęście dla dobrej woli Louvaina wobec przyjaciela, nie opowiadała niczego o biednych ofiarach czy o pożarach, tak samo, jak nie gadała o pracy – nie była tak zupełnie naiwna i wiedziała, że większości zgromadzonych w teatrze nic to nie obchodzi, przynajmniej w tej chwili. Nawet ci, których żywo interesowała sytuacja w Anglii, pojawili się na sztuce albo dlatego, że lubili teatr, albo żeby się pokazać, a ona jednak starała się nie zanudzać niepotrzebnie otaczających ją ludzi. Na punkcie niektórych spraw była może i walnięta, i czasem niekoniecznie uważała na słowa, ale na wydarzeniach towarzyskich nie miało żadnego sensu irytowanie innych gości, będąc pierwszą, która wyciągnie temat. Za to nim zapadły ciemności, odruchowo rozejrzała się wokół, szukając wyjść awaryjnych, potencjalnej ochrony, punktów problematycznych i miejsc, w których siedzieli najważniejsi oficjele – ot nawyk, który wszedł jej zbyt głęboko pod skórę, aby mogła go wyplenić w sytuacji towarzyskiej.
Brenna nie była znawczynią sztuki, nie pozowała na taką i jeśli szło o taką scenę biczowania, to prawdopodobnie nie do końca pojęła jej sens. Lubiła jednak teatr, tak jak lubiła mnóstwo innych rzeczy, i oglądała przedstawienie może nie z zachwytem, jaki to mogło wywołać na kimś faktycznie obeznanym z tematem, ale na pewno z autentyczną przyjemnością. Aktorzy dawali z siebie wszystko, tancerki poruszały się niesamowicie, muzyka brzmiała dobrze i jej to zupełnie wystarczało.
– Trochę inaczej zapamiętałam to wszystko z historii. Ale może dlatego, że połowę lekcji o Merlinie przespałam – mruknęła krótko do Atreusa, kiedy przedstawienie dobiegło końca.

!TraumaOgnia


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
smocze serce
ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów
Ta dziwna pannica, która zawsze nawijała o latających gadach; rude loki, ciemne i bystre oczy. Mierzy 168 cm i zawsze nosi materiałową rękawiczkę na prawej dłoni.

Mona Rowle
#18
15.08.2025, 22:02  ✶  
Nikt nie chciał myśleć o wydarzeniach z początku września, mimo że echo Spalonej Nocy snuło się po ulicach Londynu i zbierało swoje żniwo. Trudno było spodziewać się obecności kogoś z rodu Rowle wśród aksamitnych siedzisk loży oraz świetlistych reflektorów. Mona nie należała do tego świata. Jesienią natomiast, kiedy sady się zarumieniły w całości, The Globe powitało ją na nowo.

Zdarzało się rudowłosej, że część jej uwagi błądziła po widowni. Ruch wachlarzy, drobne gesty, szeptane komentarze… Wszystko zdawało się być echem dzieciństwa, gdy matka zabierała ją czasem na przedstawienia. Wtedy Mona była za mała, żeby w pełni zrozumieć teksty scenariuszy, ale doskonale pamiętała dotyk chłodnej dłoni rodzica, gdy ta poprawiała jej warkocz, oraz migotliwe światło odbijające się w jej broszce. We wrześniu 1972 r. broszki nie było. Nie było też matki. Był za to teatr Selwynów żywy mimo pożogi i rodzina na wyciągnięcie ręki, chociaż w innej roli — na scenie, w loży obok niej.

Dźwięk dzwoneczków przeszył ciszę, kiedy na scenę wkroczyła postać w czerni. Suknia z piór sprawiała, że wyglądała jak żywy cień, a błękitne oczy wbiły się w przestrzeń z takim chłodem, że Mona pochyliła się do przodu. Artemis napiął się lekko wokół jej przedramienia, łuskowaty bok poruszył się niespiesznie. Czy mógł wiedzieć, że ta pierzasta istota skryta pod warstwą perfekcji w istocie była ich Tylką? Niosąc ślady wyrzeczeń, uporu i samotności, które znała aż za dobrze, w tamtej chwili Ambicji wydawała się nie z tego świata. Robert obok niej był spokojny jak tafla wody, ale Mona dostrzegła drobne oznaki poruszenia. Rola sędziego nie zagłuszyła całkiem jego duszy, a w rodzinnej loży nie dało się ukryć wszystkiego. Jej własny wzrok zatrzymał się natomiast dłużej na najmłodszym kuzynie.

Sporo dni przed wystawieniem sztuki na deskach teatru, potrzebowała długiej rozmowy, bo Han musiał tłumaczyć się z tej sceny. Nie, to nie była prawdziwa krew, tylko rekwizyt i że nie, nie zrobiłby sobie krzywdy. Po setnym powtórzeniu pewnie przestał słyszeć własne słowa, ale Rowle wciąż była średnio przekonana do nadchodzącej sceny samobiczowania. Z tego powodu również inaczej odebrała tytuł. Oczywiście widziała kompozycję symboli, odważnych decyzji reżysera i technicznego wykonania, natomiast był to jedynie geniusz Hannibala, który swoimi umiejętnościami otworzył drzwi oraz pozwolił jej zajrzeć do wnętrza jego samego — do tego, co go gryzło, rozdzierało. Napędzało.

Kiedyś najstarszy Selwyn pokazał jej na co warto zwracać uwagę. Obecnie podchodziła do tego inaczej. Całe przedstawienie było ogromnym przedsięwzięciem, w którym każdy ruch aktorów, efekt, dźwięk miał znaczenie. Potrafiła więc docenić sztukę i ludzi, którzy ją tworzyli. Z oczywistych powód nie klaskała. Gdy Jonathan poderwał się pod koniec wiwatując, Mona szczerze uśmiechnęła się, wiedząc, że Ekstaza okazała się sukcesem.


jaskółka, czarny brylant,
wrzucony tu przez diabła
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#19
15.08.2025, 22:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.08.2025, 22:47 przez Nora Figg.)  

Oczywiście, że nie zamierzała odmówić swojemu przyjacielowi wizyty w teatrze. Czuła, że przyda im się ten wieczór spędzony między ludźmi, jakby nie wydarzyło się nic złego, jakby wszystko było normalne. Potrzebowali złapać oddech. Mimo, że minęły już ponad dwa tygodnie od tragicznych wydarzeń, to nadal nie do końca zdążyła sobie wszystko poukładać w głowie. Sporo się zmieniło, tak właściwie to nie sądziła, że wrócą do dawnego rytmu, niełatwo było się pozbierać po podobnej tragedii. Napatrzyła się na krzywdę innych, a skoro nadarzyła się okazja, aby wesprzeć chociaż część społeczeństwa, która ucierpiała w pożarach, to oczywiście zamierzała to zrobić.

Nie, żeby wydawało jej się, aby artyści byli najbardziej potrzebujący, jednak mogła i im nieco pomóc. Dużo bardziej obchodziła ją krzywda tych, którzy nie rzucali się w oczy, którzy nie mówili o tym, że potrzebują wsparcia, im również pomagała. Figgówna miała w swoim sercu miejsce dla wszystkich.

Upiekła nawet tort na to wydarzenie, niby nic wielkiego, ale jednak czuła, że chociaż odrobinę się zaangażowała, a teraz wraz z Erikiem miała obejrzeć spektakl z loży. Dobrze było mieć majętnych znajomych, dzięki temu mogła przez chwilę poczuć się jak jedna z nich.

- Dziękuję, Ty również prezentujesz się dobrze, jak zawsze zresztą. - Nie dało się odmówić Erikowi tego, że zawsze wyglądał dobrze. Nie bez powodu był jednym z najbardziej rozchwytywanych kawalerów w Wielkiej Brytanii.

Panna Figg przywiązywała ogromną wagę do swojego wyglądu, uwielbiała kolory, dzisiaj jednak postawiła na delikatny, pudrowy róż, by za bardzo nie rzucać się oczy, no może poza tiulem, ale nie mogła sobie odmówić drobnego dodatku.


Rozsiedli się w loży. Nora spoglądała na scenę, najwyraźniej jednak mieli jeszcze krótką chwilę, nim spektakl się zacznie. Nie do końca wiedziała, czego się spodziewać, chociaż uzyskała część informacji, by przygotować odpowiedni tort, taki który będzie pasował do klimatu wydarzenia. - Myślisz, że to może, aż tak na nas wpłynąć? - Przeniosła spojrzenie na przyjaciela i wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, chyba sobie z niej żartował... a jeśli nie? To cóż, może faktycznie wyjdzie stąd jako inny człowiek.

- Nie jest to szczególnie bliska mi dziedzina, ale zobaczymy, może dzisiaj coś się zmieni. - Norka nie była fanką teatru, może przez to, że nie bywała w podobnych miejscach zbyt często. Była zapracowana, zajęta swoimi zwyczajnym życiem. Nie do końca więc wiedziała, czego powinna się spodziewać. Światła przygasły i rozpoczęło się przedstawienie.

Siedziała wyprostowana jak struna, jakby bała się odetchnąć, żeby nie przeszkodzić artystom w prezentowaniu ich dzieła. Była skupiona, nie chciała, aby cokolwiek jej umknęło, skoro już tu się znalazła, to warto było wynieść z tego jak najwięcej.


W końcu pomieszczenie ponownie się rozświetliło, trudno było jej przyzwyczaić się do tego, że zrobiło się jasno. Mrugnęła kilka razy, by oczy przestały być podrażnione. - To było... ciekawe. - Tak właściwie nie do końca wiedziała, czy podobało jej się to, co zobaczyła. Nie do końca uważała, aby zastanawianie się nad swoimi życiowymi wyborami w tej chwili było priorytetem, rodzina, czy wiedza, od zawsze chyba takie sprawy wzbudzały dylematy, a przecież można było wszystko połączyć. Wilk syty i owca cała, czy coś.

- Jakoś sobie poradzimy, jeśli nie, to mrugnij dwa razy, szybko znajdziemy drzwi. - Była skłonna stąd wyjść, jeśli tylko Erik będzie tego chciał. Miała nadzieję, że uda jej się przywitać z Brenną, bo nie widziały się od kilku dni, a chciała zobaczyć, jak się miewa.

ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#20
15.08.2025, 22:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.08.2025, 22:52 przez Morpheus Longbottom.)  

Gdyby ludzie byli nieśmiertelni, czy ich bogowie byliby zrobieni ze śmiertelnego ciała? Morpheus wielokrotnie zauważył w swoim życiu, że ludzie wielbią tylko to, czego im brakuje i że nie ma niczego bardziej ludzkiego, niż klęczenie przed tym, co nigdy nie będzie twoje.

Wbrew powszechnej opinii Morpheus Longbottom nie wierzył w bogów, nie wyznawał Matki z bogobojną czcią, a wszelkie dewocjonalia, których używał, nosiły inne znamiona, niż tylko i wyłącznie miłości owieczki do jej pasterza. Morpheus Longbottom wierzył w nieokrzesaną moc energii, która przybiera archetypiczny nurt zgodny z tym, czym jest karmiona. Dlatego Matka, Hathor, Izyda, Hera, Junona, tworzyły bóstwo głównie łagodne, domowe, ale pełne dzikości krwi, która czyni ich rodzicielkami. On uważał, że każda z nich była kiedyś czarodziejką, wyniesioną na piedestał i uczynioną bogiem, a gdy ciało obumarło, energia jeszcze się rozrosła, tracąc połączenie z ziemią i z człowieczeństwem.

W sumie nie wiedział, dlaczego się zgodził. Wcale nie chciał iść na sztukę, która przypominała mu młodość, którą czytał Jonathanowi przez ramię, będąc ciekawskim jajem. Ostatecznie, sztuka mu się nie podobała. Nie dlatego, że  z występem było coś nie tak, zarówno odtwórca głównej roli, pan Hannibal, wykazywał się kunsztem, tak i tancerka Ekstazy wspaniale się prezentowała. Longbottom po prostu uważał, że historia była głupia. Kolejny Dionizos, Jeshua z Nazaretu i Mithras. A może uwydatnione magicznym makijażem rysy twarzy Hannibala, za bardzo zaczęła przypominać mu jego własną twarz.

Zwłaszcza, gdy bicz trzeszczał znajomo i smagał ciało. Chociaż wiedział, że Selwynowi nic nie jest, że krew jest sztuczna, wzdrygał się z jakiegoś powodu za każdym razem, gdy dźwięk docierał do jego uszu. Nie było sensu, aby zanurzać się w te przemyślenia, aby mówić o tym, co działo się w jego środku. Kir jego odzienia mówił wystarczająco, konserwatywna szata uszyta z czarnego jedwabiu, żałobna również w formie, niemal militarna w sztywnym kroju, stójka utrzymująca jego szyję prosto, jak do defilady, jak hołd poległym. Brzytwa ścięła nierówny od płomieni zarost, loki zostały opanowane na tę jedną noc w musztrze starych ideałów.

Bo nocą koszmary sięgały jego gardła. Dlatego na palcu lśnił pierścień ze skrytym magią rapierem, dlatego był napięty, jak struna w instrumentach muzyków, czarne źrenice przesuwały się po lożach, po tych, którzy mają znaczenie. Zawiesił spojrzenie na Ministrze Magii, na chwilę, ale wziął wdech i wydech i zrezygnował. Po co mu wizje, które nikogo nie ratują? Po co mu dar, który niczego nie zmienia? Nie miał już dwudziestu paru lat, nie żył mrzonkami i marzeniami. One spłonęły wszystkie, wraz z Londynem. Miał nadzieję, że siedzący w lożach Śmierciożercy byli z siebie dumni.

Nie zauważył, kiedy spektakl się zakończył. Zaczął klaskać, gdy zrobili to inni, otumaniony dźwiękiem. Spłoszona ptaszyna.


!Trauma Ognia


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2062), Erik Longbottom (2997), Geraldine Yaxley (1545), Elliott Malfoy (3922), Atreus Bulstrode (1785), Nora Figg (2569), Cynthia Flint (2211), Lyssa Dolohov (1611), Pan Losu (98), Eugenia Jenkins (599), Louvain Lestrange (1762), Desmond Malfoy (1978), Oleander Crouch (2279), Baba Jaga (256), Morpheus Longbottom (2164), Hannibal Selwyn (4104), Anthony Shafiq (3384), Lorien Mulciber (5824), Jonathan Selwyn (1782), Ambroise Greengrass (2282), Electra Prewett (1886), Dearg Dur (4768), Mona Rowle (827), Philomena Mulciber (3274), Caius Burke (519), Robert Albert Crouch (1765), Henry Lockhart (944), Aaron Moody (6582), Mathilda Quirrell (1510)


Strony (14): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa