• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy

[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#21
15.11.2023, 23:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2023, 17:25 przez Lorraine Malfoy.)  
Tu na razie jest ściernisko… – no, może nie ściernisko, tylko Nokturn, żeby się w zbędne rolnicze metafory nie zapuszczać, z grzeczności dla właściciela tego przybytku, który przecież był zdeklarowanym mieszczuchem – Ale będzie … Jakie tam San Francisco, to też nie pasuje. Będzie LEPSZY Nokturn, o. Czy „Normalny Nokturn”? Brzmiało jak tanie hasło polityczne, ale bez wątpienia, mieli wobec tego miejsca wielkie plany. Może „Mamy serce po ciemnej stronie”, brzmiałoby lepiej?
– Więc musimy wyglądać tak, jakbyśmy mieli pieniądze – szepnęła konspiracyjnie Lorraine, podsumowując swoją wymianę zdań ze Stanleyem Borginem. Ten jak zawsze zaskakiwał ją skromnością, a mogłaby przysiąc, że buty kupuje na zamówienie, a jego czarny płaszcz tajniaka jest co najmniej z wełny merynosów. Ewentualnie ze specjalnie wyselekcjonowanych puszków pigmejskich!! A skoro o pieniądzach mowa, oczy Lorraine rozbłysły jak złote galeony, kiedy Stanley obiecał jej, że zdobędą pianino! Już otwierała usta, żeby wtrącić coś więcej, ale Sauriel musiał dorzucić w tym momencie swoje trzy knuty. Można by było pomyśleć, że jest w tej swojej gitarze zakochany…

Matka, wdowa, co jeszcze, może cougar, żeby pasowało do reszty tej zgrai, a przecież jesteśmy w jednym wieku…, pomyślała z przekąsem Lorraine, przez chwilę balansując na skraju załamania nerwowego, bo Rookwood zasiał w niej dziwną niepewność, że jakieś pierwsze zmarszczki rysują się na jej nieskazitelnej twarzy… Powstrzymała się jednak przed zerknięciem w lustereczko podręcznej puderniczki, bo jednak trochę głupio tak przy ludziach. Nie chciała też na razie sprawdzać, czy była tutaj funkcjonująca łazienka z porządnym lustrem, czy – w nawiązaniu do pirackiego wystroju – wszyscy zmuszeni byli załatwiać swoje potrzeby wystawiając tyłek za burtę (a w tym przypadku, za barierkę przy nokturńskim kanale)… Na szczęście, sprawca tego krótkiego kryzysu tożsamości błysnął protezą uśmiechnął się promiennie, więc Lorraine, oczywiście, zapomniała o wyimaginowanych zmarszczkach, a zamiast tego skupiła się na jego pięknym uśmiechu!! Sauriel miał zęby niemal tak białe jak jej nowa suknia… Nie pierwszy raz fascynował ją też rozmiar jego kłów. Gdyby był tylko trochę bledszy, i wyglądałby prawie jak wampir z romansidła, które uwielbiała jako nastolatka! Tylko lepiej, bo był biegły nie tylko w grze na nerwach, ale i na gitarze. – Kocia muzyka – westchnęła więc tylko, zanim się ulotniła, chociaż jej ton nie był w połowie tak uszczypliwy, jak sobie zamierzyła (a wręcz dało się w nim posłyszeć iskierkę zachwytu).
A już kompletnie zaczarowała ją Maeve, kiedy jej słodki chichocik rozdzwonił się w uszach Lorraine jak dzwoneczki podczas mszy sabatowej, ciepły oddech musnął jej policzek o centymetry, zaś jej dłoń zsunęła się niebezpiecznie nisko – z urwiska talii, w dół; tak jak teraz Lorraine lecąca w dół, żeby osiągnąć wreszcie miano kobiety upadłej. Bo czasem właśnie tym czuła się w obecności Maeve, i, z jednej strony, niesamowicie ją to kręciło, a z drugiej… Było coś, czego bała się w niezdrowym sentymencie, jaki żywiła do czarnowłosej. Changówna zawsze wydawała się bardzo fizyczną osobą i często wyrażała więcej swoim zachowaniem – grą ciała oraz przez gestykulację – aniżeli robiła to w słowach. Lorraine lubiła to, bo sama była jednak dosyć pasywna w działaniu; lubiła, kiedy Maeve ślizgała się spojrzeniem po jej ciele, kiedy niby to niewinnie przygarniała ją do siebie ramieniem – sama mimowolnie złapała się na tym, że zawsze szuka jej bliskości, to jej towarzystwo wybiera najchętniej – lubiła jej wrodzoną charyzmę, teatralność gestów, sposób bycia, którego nie da się oddać słowami... Maeve była w końcu doskonałym społecznym kameleonem. A Lorraine żyła po to, zdobywać ludzkie serca. Obie trwały w jakiejś chorej grze, gdzie raz się przyciągały, raz odpychały, nie mogąc znieść tego, że każda zbyt silnie stara się dopasować do tej drugiej, realizując jakąś patologiczną potrzebę dostrojenia się do – kochanej? – osoby.
Może dlatego Sauriel grał na gitarze, a Stanley żył w celibacie – to było łatwiejsze.

A swoją drogą, Lorraine czuła się nader ukontentowana, że za bluzgi spływające z jej ust – tak silnie kłócące się przecież z wizerunkiem jaśniepańskiej oświeconej nieskazitelnej damulki z niewinną buźką – oberwało się Saurielowi, a wszystko dzięki szybkiej interwencji Maeve. Ech, na nią zawsze można było liczyć... Chociaż zastanawiała się przez chwilę, na ile jej reakcja była wyrazem lekkiej paniki na widok tylu pięknych kobiet zgromadzonych w jednym pomieszczeniu. Och, Maeve…, pomyślała Lorraine, nie potrafiąc powstrzymać cwanego uśmieszku. Wybrałabyś przynajmniej blondynkę, czy wolałabyś mi zrobić na złość?

A skoro o kurewkach mowa, Murtagh chyba przedtem sam się z nimi zabawiał, bo teraz był trochę zadumany. Ale Macmillan miewał czasem nagłe epizody melancholii, i wtedy najlepiej było mu pozwolić pomilczeć. Siedział teraz, lekko zamyślony, i wpatrywał się pustymi oczami w Borgina – pewnie myślał o tym, jak zrymować słowa „bogin”, „Diana” żeby pasowało do porównania w nowym poemacie: „Złamałaś mi serce, ty kurwo”, czy co tam teraz tworzył. Nie, żeby Lorraine nie zachęcała go do pisania, ale akurat dzisiaj nie miała ochoty na turpiczną poezję, dlatego, aby nieco wyrwać go z odrętwienia, półgłosem rzuciła w jego stronę krótkim „Następnym razem przyprowadź też mężczyzn, bo co poniektórzy ledwo mogą wysiedzieć z podniecenia”, brodą lekko wskazując w stronę Nicholasa i Bellatrix, którzy nie wydawali się zadowoleni z obecności kurtyzan.

No tak, Sauriel i Stanley wprowadzili wszystkich w sytuację i zerkali na nią wyczekująco. Więc i ona powinna się wypowiedzieć… No tak, bo ktoś musi powiedzieć niewygodne rzeczy i doprowadzić towarzystwo do ładu, skonstatowała Lorraine, która od razu wyczuła, że atmosfera nagle zwarzyła się jak zsiadłe mleko.

Odrzuciła do tyłu włosy, tylko pozornie niedbałym gestem.
Rzucam na charyzmę, aby skorzystać z umiejętności Ulubieniec tłumu (potomek wili), opcje dla was to albo zesranie się ze strachu albo bycie horny i nie wiem, co wolę, sorry
Rzut Z 1d100 - 98
Sukces!

– Nie przeklinaj, Bellatrix, damie nie wypada – zakpiła otwarcie, kiedy padło słowo „szlama”, z przebłyskiem rozbawienia w głosie, w ogóle niepomna na własną hipokryzję, czyli po prostu cała Lorraine, chciałoby się rzec. – Potrzebujemy zręcznych szpiegów do naszej misji. My nie mamy wiedzy odnośnie świata mugolskiego, więc takich sprzymierzeńców również pożądamy. Między innymi dlatego było to spotkanie otwarte.
Panna Black w tym momencie przypominała kobiecie jej własnego kuzyna, Desmonda Malfoya, który niemal dostawał reakcji alergicznej na sam dźwięk słowa „mugol”; och, ostatnio aż zaczął trząść się z obrzydzenia, kiedy przypadkiem rzuciła przy nim nazwisko jakiegoś malarza mugolaka! Lorraine niemal wybuchła śmiechem, kiedy dostrzegła oznaki tej samej alergii u Belli, która nawet nie potrafiła zbytnio ukryć, że wyglądała tak, jakby chciała kogoś zAmoRdOwAć… Bellatrix była młoda, temperamentna, a i powszechnie wiadomo, że wszystkie dziewczynki urodzone po 1950 roku umieją tylko wydawać pieniądze rodziców na nowe szaty u Christophera Rosiera, czytać Czarownicę, jeść czekoladowe żaby i kłamać. Malfoy jej nawet nie winiła, ba, uważała za nieskończenie uroczy młodzieńczy popęd do zagłady całego świata, kiedy czystokrwiste ideały i rasistowskie slogany jeszcze dawały jakiegoś bakcyla.

Lorraine zawsze bardziej podniecały pieniądze.
Dyskusje światopoglądowe mogła prowadzić po otrzymaniu wypłaty. Podniosła się ze swojego miejsca, i zaczęła przechadzać się między resztą zgromadzonych, kiedy mówiła.

– Tom Elddir, chociaż kreował wokół siebie religijną otoczkę, prowadził coś więcej niż sektę. To była przykrywka, dzięki której nie musiał rejestrować swojej działalności, i długo unikał wymiaru sprawiedliwości, kiedy ten próbował ingerować w jego interesy. Tak naprawdę zajmował się, najogólniej mówiąc, praniem brudnych pieniędzy, które spływały do jego kieszeni prosto od zrzeszonych w jego organizacji przedsiębiorców. To głównie ludzie z Nokturnu i Podziemnych Ścieżek, w większości pochodzenia mugolskiego, albo o poglądach promugolskich. Ale struktura działalności Elddira jest bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać. – Lorraine rozważała, jak wiele może zdradzić, nie wchodząc za bardzo w szczegóły. Kiedy pierwszy raz przedstawiała Saurielowi przestępczą siatkę zgromadzoną wokół Pana Zagadki, była pewniejsza, bo nie zdawała sobie sprawy z kompleksowości problemu. Jednak im dłużej zagłębiała się w annały interesów Elddira, tym więcej ją zaskakiwało. Stare informacje nie zdezaktualizowały się w żadnym stopniu, a jednak – przytłaczał ją misterny ścieg pajęczyny powiązań mężczyzny. Była starannie utkana; nie tak, jak jej własna, a jednak… Zaskakująco dobrze, jak na szalonego mugolaka. – Do tej pory załatwiliśmy parę płotek, ale im głębiej to wchodzę, tym bardziej doceniam złożoność jego planów. Zaangażował w to nie tylko małych przedsiębiorców, ale i większe osobistości, które są na Nokturnie od lat. Zastanawia mnie ich motywacja… W każdym razie powinniśmy myśleć o tym nie jako o operacji Elddira, ale jak o czymś większym, czemu on tylko nadał pewien kierunek.
– Tak, dziękuję, Maeve – pospieszyła z odpowiedzią na pytania. – Więc, przynajmniej tutaj mamy szczęście. Większość myśli, że Elddir dalej żyje i zarządza sprawami sekty ze swojej samotni. Rzadko pokazywał się publicznie, więc tylko grono Wtajemniczonych zna jego prawdziwą twarz. Nie wykluczam, że ktoś może o tym wiedzieć. Nie wiem na tym etapie, jak wielu ludzi, ale… – skierowała spojrzenie na Maeve i Sauriela – Wydaje mi się, że nie Elddir może mieć wspólnika, który tłumi plotki. Albo naśladowcę. Więcej niż jednego.

– Ale o wspólnikach potem. Najpierw formalności. – zatrzymała się na chwilę przy Borginie. – Tak jak powiedział Stanley, proszę o ostrożność. Umiem wyciszyć plotki i sprawić, by świadkom akurat wpadło coś do oka, gdyby zobaczyli jak ktoś angażuje się w mordobicia na Nokturnie w biały dzień. Prochy ofiary zawsze można schować do zbiorowej mogiły, pamięć wyczyścić – skinęła głową w stronę Bellatrix – …albo zmienić.
– Ale nie chodzi mi o wasze osobiste bezpieczeństwo: gdyby się komuś noga powinęła, oczywiście, mogę dla odmiany zaoferować miejscówkę z widokiem na kanały na lokalnym cmentarzu – Lorraine przewróciła oczami, chociaż kąciki ust lekko zadrżały w tłumionym uśmiechu, kiedy odwołała się do słów [u]Stanleya
. – Bez obrazy, ale śmierć byłby lepszą alternatywą niż aurorzy, aplikujący wam veritaserum doodbytniczo, albo jakiś zdolny legilimenta, grzebiący w umyśle aż do autolobotomii. – Dobrze wiedziała, jakie to uczucie, trafić na żyłę złota podczas przeszukiwania czyjejś głowy. Jak trudno jest się wtedy powstrzymać… Czasami nawet ona nie była w stanie. – A bez metafor: skoro mamy pracować razem, wszystko to musi zostać między nami.
Stara dobra paranoja, co, Lorraine?, przemknęło jej przez głowę, ale wiedziała, że ktoś – prędzej czy później – musiał to powiedzieć głośno. Dla niej to nie była gra.
Nie ufam żadnemu z was, pomyślała, ale ku swojemu zdziwieniu, zdała sobie sprawę, że to kłamstwo; że nie wiedzieć kiedy, dopuściła tylu ludzi do pustelniczego życia na peryferiach czarodziejskiego świata. Z Maeve było łatwo, zbyt łatwo; jakby zmieniła się w Lorraine, i wiedziała, gdzie ta ma najcieńszą skórę. Sauriel wślizgnął się niepostrzeżenie, jak kot, który za dużo psoci, a i tak nie sposób wygonić go z mieszkania. Stanley wszedł z butami tajniaka, i wyszedł z tajemnym szyfrem odblokowującym jej uśmiech. Ludzie kochani… Lorraine niemal zgrzytnęła zębami ze złości. Robiła się miękka.

– To miało być niezobowiązujące spotkanie, więc daruję sobie wchodzenie w szczegóły. To nie jest dla mnie kwestia zaufania. To interes – podsumowała dobitnie, przeciągłym spojrzeniem obejmując wszystkich zgromadzonych na sali. – Ja sugeruję przysięgę wieczystą na temat Elddira, gdyby ktoś chciał w przyszłości dołączyć do akcji. Przemyślcie sprawę. – Lorraine wzruszyła tylko ramionami. – To zbyt duża rzecz, by głupio ryzykować. Zwłaszcza, jeżeli chcemy zawiązać współpracę z Changami. – oznajmiła, stając za krzesłem Maeve. Lorraine nie miała złudzeń, że tylko poważny kapitał na początek i osadzenie ich działalności w pozorach legalności mogłaby im zapewnić przetrwanie, a jakoś muszą do tego kondominium dojść.
– Więc? – zawiesiła głos, czekając na uwagi.


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#22
17.11.2023, 00:47  ✶  

Gdyby po za Saurielem miał wymienić kogoś na kim mógłby polegać, ufać, uznać za wspólnika (chociaż poprawniej to wspólniczkę) to powiedziałby, że to Maeve... No właśnie - powiedziałby, aż do teraz, ponieważ zaczęła strzelać samobóje do ich wspólnej bramki. Kto to widział aby zadawać takie trudne pytania? Z przyrody... I to Stanleyowi? Czy Changówna wypadła z kołyski tak samo jak Rookwood, niedługo po narodzinach? Spokojnie... Borgin wiedział, że ona nie wie... ale wiedział też, że ona wie, że on nie wie - czym miał być ten cały ammit? To jakiś tani trunek? A może obraza? Przeniósł swój wzrok na Maeve, starając się uaktywnić te szare komórki aby chociaż stwarzały pozory pojęcia na ten temat. Niestety się nie udało. Sekundę później uniósł brew, wytrzeszczył oczy i prawie poprawił okulary, których nie nosi, aby przyjrzeć się czy to aby na pewno nie pomyliła osoby, którą miała o to zapytać. Wyraz jego twarzy mówił wszystko - nie mam za chuj pojęcia.

Kiwnął głową na zgodę do Lorraine, odnosząc się do jej słów, że muszą wyglądać jakby mieli pieniądze. W jego przypadku nie było, aż tak źle - Tosiek niemal pływał w pieniądzach, reszta rodziny też, więc miał w razie czego kogo poprosić o małą pożyczkę na rozwinięcie jakiejś działalności. Tego jednak nie zrobił, ponieważ wolał dojść sam do wszystkiego - trochę taka Zosia-samosia. Jakby się uprzeć to można by powiedzieć, że tak rzeczywiście było - w końcu przez jeden dzień był alternatywną wersją samego siebie, a przede wszystkim dużo piękniejszą Stacey Borgin.

Dojrzał spojrzenie Maeve ale nie skomentował zachowania Leo, wszak sam wiedział jak to jest. No i... sam coś takiego kiedyś zrobił tylko w jego przypadku cel uświęcał środki - musiał wtedy zagrać va banque. Lekko kiwnął głową w jej kierunku, chcąc ją uspokoić, może trochę wesprzeć na duchu. Tu mógł oczywiście zgrywać chojraka czy wielkiego cwaniaka, udawać co on to nie jest... no ale do czasu - kiedy tylko przekraczał próg pewnego mieszkania na ulicy Pokątnej, był całkowicie innym człowiekiem. Dużo potulniejszym, usłuchanym, stwarzającym pozory dobrego człowieka. Kłamstwo goniło kłamstwo, a lista z biegiem czasu zamiast maleć - rosła.

Udało mu się usłyszeć komentarz Belli ale udawał, że wcale tak nie było. Nie chciał rozlewu krwi na pierwszym spotkaniu, a już na pewno nie na początku działalności. Czy oni sobie zdawali sprawę ile kosztuje solidne wykonane posadzki? Prawdopodobnie nie. Przeczucie mówiło mu, że zaraz dojdzie tu do rękoczynów albo zaroi tu się od kryminalnych... i mógłby powiedzieć swój prawie ulubiony żart odnośnie tego, że nie powinni wołać funkcjonariuszy bezpieczeństwa bo przecież jeden był już na miejscu, czyż nie? Stanley wierzył jednak, że jakiekolwiek formy wymierzania sprawiedliwości poczekają jeszcze trochę i wyjaśnią to sobie za drzwiami, po opuszczeniu Głębiny i Wybrzeża Klatki Schodowej... A gdybym im powiedział, że naczelny lekarz Śmierciożerców był mugolem, przezwał nas od jakiegoś farszu, a mi wróżył przyszłość w slalomie... Pojebane Borgin uznał, że ta wiadomość może poczekać. W końcu na wszystko przyjdzie odpowiedni czas.

Lata praktyki w ochronie własnego umysłu jednak nie poszły na marne. Poczuł jak ktoś próbuje manipulować jego zmysłami. Nic z tych rzeczy. Ja znam te sztuczki Wśród nich była wila... i to nie taka, której mógłby pozwolić, bez słowa protestu na takie działania. Co więcej - zaczął nawet podejrzewać kto to mógł być ale po raz kolejny wolał sprawę przemilczeć, udać, że nic się nie stało i po prostu żyć dalej. Czego to człowiek jest w stanie się nauczyć od swojej lepszej połówki? Wiele, jak chociażby wiedza kiedy nie należy roztrząsać tematu albo jak spóźnianie się może denerwować.

Wsłuchiwał się dalej w słowa odnośnie Eldira, co jakiś czas poklepując się po brodzie w zaciekawieniu - My już ten przysłowiowy kij w mrowisko wbiliśmy... teraz tylko zaczynają wychodzić mrówki - dodał jeszcze od siebie w kwestii tego co się działo na Nokturnie - I tylko teraz od nas zależy jak to się dalej potoczy - przeniósł spojrzenie w kierunku Lorraine kiedy wspomniała o jakichś przysięgach - Przysięgi nie są trwałe. Trwają tak długo jak tylko wszystkie strony są zainteresowane ich ciągłością. Zresztą obawiam się, że ktokolwiek nie byłby zainteresowany współpracą to nie mógłby opuścić tego lokalu o własnych siłach w dniu dzisiejszym - wziął łyka ze swojej szklanki - Część z nas łączą już pewne rzeczy... - uśmiechnął się w kąciku ust. Oczywiście chodziło mu o działania ku chwale Czarnego Pana i kierował ten uśmiech do Sauriela i Nicholasa o których udziale przecież wiedział - Musimy Lorraine zawiązać sojusz z co najmniej kilku względów. Po pierwsze ze względu na Maeve - kiwnął do Changówny głową - Po drugie nie możemy prowadzić wojny na kilku frontach. Potrzebujemy sojuszników do tej wojny... Jakbyś chciała to Sauriel może Ci poopowiadać on się zna na tych rzeczach - pił do tego, że Rookwood często ględził o jakichś ciekawostkach i jego ulubieńcem był chyba pewien wąsaty Gruzin, co wiedział coś niecoś na ten temat - Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Jeżeli dzisiaj nie podejmiemy tego ryzyka, nie podejmiemy go już nigdy... więc ja jestem za. Kto jeszcze? - zapytał, unosząc szklankę w górę w geście toastu jakoby to miał być swego rodzaju pakt między nimi wszystkimi. To był dopiero początek - przed nimi była jeszcze długa droga do wszystkiego. Do zapanowania nad Nokturnem, do docięcia się między sobą, a przede wszystkim do przetrwania w tym ponurym miejscu. A ekipa Eldirra miała być tylko testem...




Kolejka trwa do: 20 listopada - 23:00 (+ ewentualne 24h). Przedłużone dodatkowo na cały poniedziałek, ponieważ znowu wypada tura na weekend


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#23
17.11.2023, 16:22  ✶  

- Mewa. - Odezwał się ostrzejszym tonem. - To ty się lepiej kontroluj. - Żarty żartami, w swoim gronie jak w swoim gronie, ale nie będzie go kompromitowała przed ladacznicami i całkiem szerokim gronem mniej czy bardziej znanych czarodziei. Na jeden raz może przymknąć oko. Na drugi nie zamierzał.

Poza tym? Działo się chyba to, co w każdej klasycznej mordowni pod Nokturnem, gdzie nie siedzieli ludzie pokroju Sauriela - samotnicy z wyboru, którzy nie myśleli o tym, żeby coś osiągnąć. Trwali z dnia na dzień, z chwili na chwilę. Ale tutaj miało powstać COŚ. Sauriel chciał stworzyć grupę, która wcale niekoniecznie była zorganizowana, niekoniecznie czuli bicz pański na karku, ale byli indywidualistami, którzy znudzeni stali się tym plątaniem się z kąta w kąt bez wyraźnej wizji przed oczami. Wizja. Pomysł. Możliwość. Czarnowłosy postawił stolik, na stoliku planszę. Plansza była światem przedstawionym. Przestrzeń wokół niego - zjawiskami tego świata. Pionki były postaciami, których rysy były bardzo wyraźne - w ich twarzach mogłeś odnaleźć samego siebie. Chaos był w Podziemne Ścieżki wpisany tak samo jak weltschmerz i tęsknota za utraconym życiem. Albo nie, bez tego drugiego. To drugie zostawało zazwyczaj na górze. Tutaj już schodzili ci, którzy dawno machnęli ręką na to, co było. I nie patrzyli też zazwyczaj na to, co będzie. Ale, ale - szlama? Powiódł wzrokiem za Bellą. Leo? Ten wariacik wpatrzony w wille? Reagowałby na to, ustalał granice, przesuwał, ostatecznie - wziąłby Leo za włosy i wywalił z lokalu, żeby za drzwiami poprawić jego gajerek, pogłaskać po włoskach, ładnie przeprosić i powiedzieć, że się spotkają na mleko i wódkę (bo to dobre połączenie!), jak nie będzie nerwowej atmosfery kręcącej się wokół czystości krwi. Albo stałoby się jeszcze coś innego - chuj wie. Bo nie miało to znaczenia w obliczu tego, jak Lorraine wysunęła się na środeczek i kupiła spojrzenie wszystkich i wszystkiego. Jej słowo stało się święte, a Sauriel nie zauważał nawet nieprawidłowości tego wydarzenia. To było naturalne - w końcu Lorraine była piękna. Jak mleko - tak. Ze swoimi włosami, ze swoją skórą. Łatwo było zapomnieć o jakichś fochach czy złościach spoglądając na kogoś tak zjawiskowego. Ruszył się ze swojego miejsca w jej kierunku, z oczami jak spodki, jak dwie studzienki. Stracił zainteresowanie panienkami Grzechotnika. Teraz była tylko jedna kobieta, która gościła w jego myślach, której szyja gięła się i kusiła do siebie w całej tej przedziwnej kreacji. Ale zrobił dwa kroki i się opamiętał. Jeszcze nawet w pełni nie oderwał dłoni od baru, o który się opierał, chociaż już krańce palców go dotykały. Zrobił krok w tył.

- Nie. - Odezwał się głośno i wyraźnie. Niestety nie mógł swojemu ananaskowi przy tym poświęcić takiej uwagi, jaką chciał, ani Bellatrix, czy samemu Leo. Nikomu innemu. All eyes on me. Lorraine teraz lśniła i zresztą ledwo co pozostawała mu samoświadomość myśli. - Lojalność w tym świecie jeszcze coś znaczy. Nie ma zaufania jak zakładasz ludziom smycz i obrożę na szyję. A zaufanie na czymś trzeba budować. Jak ktoś zdradzi - czeka go los gorszy niż śmierć. Ale każdego innego wynagrodzę tak, że nie pożałuje tej lojalności. - Wpatrywał się w Lorraine, mówiąc tym swoim głębokim, mrukliwym i przepalonym głosem. To, że spoglądał na Lorraine nie znaczyło, że mówił tylko do niej. - Ja, Czarny Kot, daję kredyt zaufania tym, którzy tutaj są. Jak ktoś złapie kogoś z naszych - wyciągniemy go. Jak zdobędą informacje - zmienimy lokal. Jak wywęszą za dużo - staniemy do walki. Za to będę walczył. I wytoczę wojnę każdemu, kto stanie między mną a tym celem. - Właśnie znaleźli się w tym lokalu, z marzeniem o tym, że mogą osiągnąć więcej. A koniec końców - mógł stąd wyjść i szukać tego snu tam, gdzie wolność i braterstwo coś znaczyły i nie były tylko pustymi słowami. Nie potrzebował przy sobie zgrai ludzi ograniczonych kajdanami.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Niewymowny
Jeśli mnie nie lubisz, to twój problem, a nie mój.
Wysoki blondyn, mierzący 194 cm wzrostu. Jego niebieskie oczy przejawiają najczęściej chłód, odwagę, opanowanie, tajemniczość. Nie łatwo odczytać jego zamierzenia i jakie może mieć intencje względem osób drugich.

Nicholas Travers
#24
19.11.2023, 02:50  ✶  

Nie tak Nicholas wyobrażał sobie to spotkanie. O ile na początku było dobrze i kameralnie, tak z dołączeniem kolejnych osób, robiło się komicznie.  Sauriel miał rację. To nie były do końca klimaty Nicholasa. Pomijając już całą wymianę zdań między członkami tutejszego kongresu, Nicholas podchwycił słowa Lorraine kierowane do Murtagha. Zmarszczył brwi, wykazując niezadowolenie jej tekstem. Nie dawał nikomu po sobie poznać, jakoby wolał mężczyzn. Jego reakcja na pojawienie się kobiet, nie sugerowała braku męskich dziwek. A całokształtu, że ów czarodziej pomylił bar z burdelem.

Kiedy padło słowo "szlama", Nicholas spojrzał w kierunku Bellatrix, a następnie podążył za jej wzrokiem. Czyli ten mleczarz Leo. Jemu podarował swoje dość chłodne spojrzenie, sugerujące że lepiej jakby go tutaj nie było. Gdyby miał dar zabijania wzrokiem, od razu by z niego skorzystał. Yaxley wrócił spojrzeniem na pannę Black, dostrzegając, że dziewczyna ledwo tutaj wytrzymuje. Jakby tego było mało. Poczuł wpływ jakiegoś zaklęcia, uroku, które jego oklumencja zablokowała, dzięki temu, że wcześniej aktywował. W ocenie sytuacji, zrozumiał, że za tym stała Lorraine. Willa. Wyuczona umiejętność rodzinna z wykrywaniem stworzeń, a także pogłębianie wiedzy o tych najbardziej znanych, właśnie okazała się przydatna. Nicholas nie miał pojęcia, czy i czy pozostali się domyślił, ale spojrzał na kuzyna, po czym znów na pannę Malfoy. W przeciwieństwie do innych, którzy byli podatni na jej „zaklęcie”, czarownica mogłaby w Yaxleyu spotkać się z zimnym spojrzeniem, niezadowolonym z jej obecnym działaniem, wymuszającym skupienia się tylko na niej i na jej słowach. Jakby na ten moment zniewoliła sobie obecnych tutaj czarodziei. Nie wszystkich, ale kilku. To nie była dobra droga do budowania zaufania.

Cały ten Tom Elddir w tym momencie, przestał być dla Nicholas a mniej kluczowy. W połowie słuchania przemowy Malfoyowej, nie patrzył już na nią, a podpierał głowę o dłoń, jakby odczuwał jej ból. Zanim zabierze głos, poczeka aż kobieta skończy.
Kwestia przysięgi wieczystej, można uznać za obaloną, przez rozsądne wyjaśnienia Stanleya, jak i później „zauroczonego” Sauriela. Od razu było widać po osobach, kto stał się podatnym na czar willi. Nie zachowała się fair wobec wszystkich tutaj zebranych. Kuzyn zwrócił uwagę na to, że nie przysięgi a stworzenie sojuszu współpracy ma większą rolę. Podobnie Sauriel mówił, o lojalności i zaufaniu na zasadzie, nie zostania zniewolonym. Przymuszonym do tego. Nicholas wyłapał w mowie Borgina, nawiązanie to wiążących ich innych rzeczy. Wiedział, o co mu chodzi. Jedna przysięga Yaxleyowi wystarczała. Więcej nie potrzebował.

- Rozsądnym jest nie ufać nikomu. Inaczej ma się sprawa we współpracy. Wsparcie w akcji, krycie, udzielenie pomocy, działanie. To jedne z cech jakie ma każdy z nas, jeżeli wie na czym polega praca zespołowa.
Zabrał głos zaraz po Saurielu. Mówiąc swoje słowa, kierował je do każdego, wędrując spojrzeniami od osoby do osoby.
- Jeżeli sytuacja o której mówicie, jest poważna, to należy na jej temat rozmawiać poważnie. Nie wymuszając na obecnych tutaj głównego zwrócenia uwagi na siebie.
Te słowa, wraz z poważnym i znacznym spojrzeniem skierował do Lorraine.
- A także, w obecności osób, które nie powinny w tym brać udziału.
Spojrzenie skierował do kobiet przyprowadzonych przez Murthagha. Jeżeli ich celem było zabawianie tutejszych towarzyszy, na co im słuchanie tego o czym rozmawiają? Im można było w znacznym stopniu nie ufać. Kto wie, jaką inną mają pracę poza byciem kobietą do towarzystwa?
- Za ostrzeżenia i wszelkie informacje. Dziękuję. Udziału głównego w tej scenie, nie wezmę. Jednakże, jeżeli zajdzie potrzeba udzielenia pomocy, załatwienia czegoś lub kogoś, wykorzystaniu swoich zdolności, umiejętności i znajomości. Możecie na mnie liczyć.
Ostatnie zdanie skierował bezpośrednio do Stanleya, jako głównego zarządzającego tym lokalem. Yaxley liczył na zrozumienie. Tutaj za dużo się działo i jeszcze w skład tego spotkania wszedł mugolak, którego Nicholas nie jest wstanie zaakceptować. O tyle dobrze, że w jego obecności nie musiał zdradzać swoich mocnych stron. Nicholas bawić się z nimi nie będzie. Ale pomoże, jeżeli będą potrzebować od niego jakiejkolwiek pomocy. Być może głównym czynnikiem podjęcia takiej decyzji była obecność szlamy. oraz wątpliwości względem Lorraine, która prawdopodobnie użyła czaru na towarzyszach.
Po swoich słowach Yaxley wstał od swojego miejsca, zabierając swoją czarną pelerynę. Prawdopodobne, będzie zmierzał do wyjścia. Poczeka jeszcze na jakieś pytania i ewentualne uwagi.
Kot z tendencją do głupoty
kici kici miau
będę ciebie brał
Ma wzrost 174. Gibki, żwawy, skory do zabawy. Oczy jasnobrązowe, ale włosy ciemniejsze. Jest wysportowany, bo dużo biega i się wspina. Mięśnie ma, ale nie jest jakimś Pudzianowskim. Zyskał je ze swojego aktywnego trybu życia, a nie przez ciągłe ćwiczenia. Z reguły ciepły albo cwany uśmieszek ma na pyszczku. W WERSJI KOCIEJ: rudo umaszczony kot domowy, nieprzeżarty. Ma kompletnie inne zwyczaje niż Garfield.

Leo O'Dwyer
#25
19.11.2023, 17:01  ✶  
A gdybym mógł, to ja bym tańczył tu jakąś seksowną sambę, bo nijak nie mogłem się skupić na całej tej tu rozmowie, kiedy miałem przed sobą Panią Boginię, a potem Panią Boginię w niemałym oddaleniu. Wybaczyć mi musiała moja droga przyjaciółka Mewka, ale nie mogłem się oprzeć, nie potrafiłem dostrzec niczego innego, bo ja się oczarowałem, a właściwie oczarowany zostałem, nim nawet jakiekolwiek czary w ogóle rzucono, więc to musiało naprawdę wiele mówić o mnie jako osobie, jako człowieku silnym i zależnym w opór od jednego westchnienia, jednego słowa pani Lorraine. A głos to ona miała melodyjny niczym aria operowa, nie taka opera mydlana, tylko opera mleczna zdecydowanie bardzo.
Może to dobrze, że moja uwaga została skupiona w jednym kącie, bo pewnie smutno, a nawet może przykro by mi się zrobiło na słowo Szlamka, a może zareagowałbym w kompletnie inny sposób, że też panienka Black by mnie zjadła żywcem, a potem wymiotowała, gdyby się zorientowała, że zjadła właśnie szlamę, syna mugola i mugolki. Nie chciałbym nikomu przypadkiem kością w gardle stanąć, więc dobrze się stało.
Ja sobie po prostu siedziałem. Już nie tak grzecznie, bo się kładłem na stole, wręcz na nim roztapiałem, wpatrując się w Panią Boginie, bo tak znienacka mnie ciepło jeszcze większe zalało, jak gdybym z rondelka przelał prosto do swojego brzuszka podgrzane mleczko i teraz mnie tak wypełniało, ogrzewało i paraliżowało, że niemalże ruszyć się nie mogłem, ale wciąż oddychałem, tylko ta ślina... Przetarłem ją - miałem nadzieję - dyskretnie. Pewnie podziękowałbym teraz Maeve, gdyby mnie trzasnęła teraz książką grubą, opasłą, bo siedziałem jak ten zahipnotyzowany i nawet wspomnienie Toma Elddira nie było w stanie mnie oswobodzić z macek zapatrzenia. A przecież Pan Tom, Tom Pan, Pan Szef Zacny Mój Poprzedni to pojeb totalny był i mi groził, groził też mojej rodzinie... jak gdyby pewna tu persona nie zagrała jej i mi, i mi, i mojej rodzinie w sensie równie mocno. Zagryzłem wargi, bo chyba trafiłem do niebios. Taka to śliczna była Pani Bogini Lorraine.
- Ja to obiecuję wam... tak obiecuję wam wszystko - odparłem, tak cicho, rozmarzony totalnie, więc można było mnie łatwo zignorować. Leo przecież opatrzony był wręcz etykietą totalnie nieszkodliwy. Ale ćśś. Kiedy trzeba było, to podrapać delikwenta byłem zdolny do samej krwi kilkukrotnie, ale to nie teraz, może potem albo jak Pani Bogini rozkaże.
Albo Pan Czarny Kot, bo podobne oświadczenia do już dotarły do mojego umysłu, jak przez mgłę, ale dotarły. Bo skoro Czarny Kot, to swój kot. Bo przecież każdy kot dla każdego kota to swojski sojusznik był, a na dodatek jeszcze wróg realny o uwagę publiki w ugłaskiwaniu. Panie Czarny Kocie, ja pana szanuję, ale idźże pan z dala od mojej boginki!!! Nawet wyrwało mi się z gardła ciche, zazdrosne i niezadowolone warknięcie, ale nie powiedziałem nic, bo się opamiętał.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#26
20.11.2023, 19:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2023, 19:13 przez Maeve Chang.)  
Nie odpyskowała, choć diabli wiedzieli, że nieziemsko chciała. Jeśli wciąż rozumieli się bez zbędnych słów, Saurielowi powinno w odpowiedzi wystarczyć to jedno spojrzenie Maeve, które kontrastując ze sztucznym uśmiechem mówiło "kiedyś wyjmę ci tego kija z dupy i cię nim zatłukę". Rozgniewała się, ale usiedziała na miejscu, bo potrafiła się kontrolować, mimo swojej porywczej natury. Nawet jeśli była w gorącej wodzie kąpana, nie znaczyło to przecież, że nie lubiła w takowej chwilę sobie posiedzieć.
Poza tym obydwoje wiedzieli, że ten gniew nie potrwa długo. Mewa już tak miała; odchodził tak szybko, jak przychodził. Nie chciała Rookwoodowi przecież bruździć w metryce.
Niemniej dobrze, że podjął próbę przywołania Chang do porządku, bo tak jak jeszcze kilka chwil temu myślała, że atmosfera będzie luźniejsza, jak pomiędzy starymi dobrymi kumplami, tak teraz dotarło do niej, że się nieco pomyliła. I już nie chodziło o samo podejście do biznesu - nie miała nic przeciwko temu, że niektórzy preferowali żelazne konkrety najpierw, a żarty potem, zamiast rozkosznej przeplatanki jednego z drugim. Kiedy padło słowo szlama, dosłownie ścięło jej krew w żyłach, a przecież wcale nie chodziło o nią. Założyła ramiona na piersi, przenosząc badawcze spojrzenie na Bellatrix, a potem na tego, którego tak czule nazwała. Maeve uniosła brew, a potem zaczęła przeskakiwać wzrokiem z jednej osoby na drugą, szukając reakcji na tę nowinę, jakby chcąc ocenić zawczasu, czy dzisiejsze spotkanie skończy się na podłodze umorusanej we krwi. Nie obchodziło ją, czy czystej, czy brudnej.
Może nie pojmowała tego swoim prostym umysłem, ale nie rozumiała, jakie krew miała tu znaczenie. Jeśli miała skakać O'Dwyerowi do gardła, to Mewa mogła znaleźć Black tuzin powodów tak na teraz, a i jeszcze pewnie drugie tyle, gdyby ktoś jej pozwolił się chwileczkę zastanowić i ślinę przełknąć pomiędzy zdaniami. W porównaniu z jego innymi odchyłami przytyk o nieczystej krwi wydawał jej się śmieszny, ale ugryzła się w język i zacisnęła ciasno wargi, gdy parsknięcie chciało wydostać się jej z gardła. Nie chciała otwarcie demonstrować swojej opinii, przynajmniej nie teraz, bo nie była pewna, czy przypadkiem nie oberwie za stawanie w obronie mugolaka i też nie usłyszy jakiegoś twórczego epitetu, choćby takiego jak szlamojebca. Nie chciała, by Leo skończył żałośnie z tak błahego powodu, ale z drugiej strony nie było między nimi jeszcze takiej zażyłości i zaufania, by miała ochotę nadstawiać za niego kark.
Poza tym widziała, jak Stanley udawał, że komentarza nie słyszał, toteż też obrała tę taktykę. Udawanie debila uratowało jej skórę nie raz.
Zresztą, chwilę później już wcale nie musiała nikogo udawać. Kiedy Lorraine zaczęła mówić, poczuła, jakby nagle miała pusto w głowie, a słowa wili były niczym prawdy objawione, na które dotąd była ślepa. Nie czuła się tak w jej obecności po raz pierwszy, a i zapewne nie po raz ostatni, ale i tak działało na nią bezbłędnie, ciągnęło jak pszczołę do miodu. Ostateczne rozwiązanie kwestii mugolskiej przestało mieć znaczenie, nie martwiła się nim już wcale, teraz całą uwagę poświęcała Malfoyównie, temu, co mówiła, a także temu, jak pięknie wyglądała robiąc to. Gapiła się w nią jak w obrazek, nie umiejąc powstrzymać uśmiechu.
Ale czy ta wiedźma rzuciła na nią czar, czy nie, nie miało to teraz najmniejszego znaczenia i nie czyniło żadnej różnicy. Maeve przecież  i tak nie widziała poza nią świata, z urokiem wili czy bez.
Jeśli Raine by się uparła, zgodziłaby się na tę przysięgę wieczystą. Niemniej, póki nie nalegała, musiała zgodzić się ze Stanleyem i Saurielem - jeśli zmusza się kogoś do lojalności, nie można tego lojalnością nazywać. Prędzej tyranią, która działała oczywiście, ale tak jak wspomniał Borgin, tylko do pewnego momentu.
- Kochana - zaczęła, powoli otrząsając się z oniemienia, które adresatka tego czułego określenia weń wywołała. Odgarnęła włosy z czoła, podnosząc się z siedzenia. - Może przysięgę wieczystą zostawmy w naszym arsenale jako ostateczną konieczność, hm? - Zaproponowała z łagodnym uśmiechem, chcąc dać jej znać, że o ile pomysł jest sam w sobie dobry, to nieskrojony na miarę ponurego towarzystwa, które się tu dzisiaj zlazło. Nie można kłaść w zastaw swojej krwi w imię kogoś, kogo pierwszy raz się na oczy widzi. Nieważne ile się twoi przyjaciele zarzekają, że te osoby są godne zaufania, o tym należy się przekonać na własnej skórze.
- Kredyt zaufania brzmi dobrze. Ja i Stanley jesteśmy wielkimi fanami kredytów - uśmiechnęła się, zerkając przez ramię na Stanleya, ale dalej szła w kierunku Lorraine. Czuła jakąś podskórną potrzebę, by fizycznie zademonstrować, że stoi po jej stronie. Stanęła za jasnowłosą i położyła dłonie na jej barkach.
- Czas pokaże, kto jest godny zaufania. Bycie lojalnym nie wyklucza ostrożności wobec samych siebie, prawda? Jestem przekonana, że nasza współpraca obrodzi w owoce, ale to w naszej wspólnej gestii leży, by okazały się one jadalne. Nie chcę się na nikim tutaj zawodzić - obwieściła zupełnie szczerze, darząc ich anielskim uśmiechem. W oczach Maeve było jednak coś dziwnego, jakiś ciemniejszy cień, może nawet czyhająca w oddali groźba. Nie wydawała się w pełni przyjazna.
- Jeśli zaś chodzi o moją rodzinę... Wzrusza mnie, naprawdę, jak bardzo wszyscy o mnie tutaj dbacie. W obliczu tej troski toksyczna siła imperium mojej matki zdaje się wręcz blaknąć - zaszydziła, bo ile wiedziała, że jest w tym wszystkim trochę sympatii, to tak naprawdę nie chcą podskakiwać Changom nie tylko z powodu niej samej, ale głównie dlatego, że gdyby podkurwili Madeleine, to odbiłoby się im to tak solidną czkawką, że Azkaban stałby się w ich oczach kurortem wakacyjnym, przylądkiem nadziei. - Jeśli chcecie współpracy z Changami, potrzebujemy konkretów. Dowodów na to, że nie jesteśmy bandą żółtodziobów, która naczytała się kryminałów i teraz ślini się na myśl o odrobinie władzy. Musimy udowodnić mojej matce, że jesteśmy czegokolwiek warci, a czając się na dobrą okazję do poderżnięcia sobie nawzajem gardeł tego nie osiągniemy. Ja jestem gotowa przymknąć oko na dzielące nas różnice i poglądy, ale czy jesteście gotowi na to wy? - Puściła pytanie w eter, unosząc brwi. Odruchowo zacisnęła palce na ramionach Lorraine mocniej, jakby przede wszystkim jej zgodę chciała usłyszeć, ale spojrzenie przesuwała po reszcie zebranych.
Maeve znała pojęcie lojalności, ale jej oddanie leżało w rękach rodziny - zawsze tak było, tak jest i tak będzie. Nie miała zamiaru zaufać nikomu, kto nie chciał nauczyć się żyć z nią w zgodzie.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#27
20.11.2023, 19:41  ✶  

Na komentarz Lorraine nie zamierzała w żaden sposób odpowiadać. Trixie brzydziła się przyziemnymi pragnieniami takimi jak pożądanie. Uważała, że było to coś, co zbliżało ludzi do zwierząt, ją całkowicie odrzucało. Nie umiała zrozumieć tych, którzy kierowali się w życiu zaspokajaniem nic nie znaczących potrzeb cielesnych. Nie umknęło jej również, jakże efektowne odrzucenie włosów przez kobietę, tyle, że nie przyniosło to chyba zamierzonych efektów. Poczuła, że coś próbuje manipulować jej umysłem, tyle, że nie wyszło. Była przygotowana na takie ewentualności, mało kto był w stanie dostać się do jej głowy. Nie miała zielonego pojęcia, co ona chce osiągnąć, najwyraźniej jednak nie wyszło, przynajmniej nie tak jak zakładała. Dostrzegła, że kilka osób wpatrywało się w nią dosyć uważnie, musiała więc zwrócić na siebie ich uwagę, ale nie wszyscy. Okluemencja najwyraźniej cieszyła się większą popularnością, niż jej się mogło wydawać. - Ktoś pytał? - Rzuciła jeszcze do blondynki, kiedy zwróciła jej uwagę na przeklinanie. Reszta wypowiedzi ją zadziwiła. Zamierzali współpracować z mugolakami, co było dla niej nie do zaakceptowania. Tego była pewna. Nie do końca tego się spodziewała po swojej wizycie w tym miejscu. Faktycznie mogła dopytać Sauriela o szczegóły, żeby nie marnować swojego cennego czasu. Szkoda, że tego nie zrobiła.

Parsknęła śmiechem, kiedy Lorraine wspomniała coś o przysiędze wieczystej. Najpierw próbowała ich omamić, a teraz wymagała od nich tego, żeby jednogłośnie sobie tutaj przysięgali, a gdyby coś nie wyszło w tym dziwnym gronie przypłacili za to śmiercią. Naprawdę świetny żart, widziała jednak, że u większości towarzystwa nie wzbudziło to zbyt wielkiego entuzjazmu.

Przeniosła wzrok na Sauriela, ciekawa jak na to zareaguje, wszak kojarzyła go raczej z zamiłowaniem do wolności i braku ograniczeń. Było jak się spodziewała, całkiem zgrabnie odwrócił kota ogonem i wyszedł z tej śmiesznej sytuacji z twarzą, dobrze, że nie wykazał się taką głupotą jak jego poprzednik i również nie przytaknął.

Cóż, robiło się coraz później, a zarazem coraz bardziej nieodpowiednio przynajmniej dla panny Black. Nie zamierzała zmuszać się do współpracowania z osobami, które nie wzbudzały w niej ani krzty zaufania, także czas najwyższy stąd wyjść. Uniosła się z krzesła na którym siedziała. Widziała, że poza nią Yaxley ma jeszcze trochę rozsądku w głowie, więc nie była jedyna, której to wszystko wydawało się być farsą.

- Bawcie się dobrze. - Skłoniła się jeszcze na odchodne, po czym ruszyła w stronę drzwi, bez zbędnych wyjaśnień. Nie chciała dać się ponieść emocjom przy tych zupełnie obcych osobach, bo mogłoby się to wiązać z różnymi nieprzyjemnościami. Wybrała więc najprostsze dla niej rozwiązanie, zostawiła ten cyrk, żeby sobie działał bez niej. Nie było to miejsce dla osoby jej pokroju, wierna mogła być jednej organizacji, jednej grupie i na pewno nie były to osóby, które siedziały w tej spelunie.


Postać opuszcza sesję
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#28
21.11.2023, 07:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.11.2023, 08:14 przez Lorraine Malfoy.)  
STANLEY I WSZYSCY:
Lorraine prychnęła, kiedy zobaczyła, jakie poruszenie wywołała jej propozycja.
- Przysięga, którą proponuję, jest całkiem trwała, Stanley. Bo z definicji umierasz, jeśli ją złamiesz, więc wszystkie strony są raczej zainteresowane podtrzymaniem jej ciągłości – wyjaśniła krótko, ale cierpliwie, nie zdradzając irytacji, która błyskała w jej oczach od momentu, kiedy usłyszała słowo „szlama”. Właśnie dlatego od tego roku ograniczała swój udział w akcjach zleconych przez smutasów w czarnych szatach, czarnych maskach i czarnych duszach do absolutnego minimum, preferując przy tym działanie w pojedynkę a w ostateczności w porozumieniu z jakimiś myślącymi jednostkami; takimi, które potrafiły priorytetyzować długofalowe działania ponad krótkotrwałą satysfakcję. Robili dużo rabanu i za mało myśleli, jak zdążyła się już przekonać. A Malfoy naprawdę nie znosiła, kiedy głupia ignorancja stała na przeszkodzie interesom, zwłaszcza, kiedy ich celem było ograbienie potężnego monopolu zawiadywanego przez mugolaków.
Gdyby mogli to zrobić wyłącznie siłą, nie siedzieliby tutaj, tylko działali.

głównie SAURIEL i STASZEK miejscami:
Zmarszczyła brwi, kiedy przemowę Stanisława (któremu nawet przytaknęła, kiedy mówił o konieczności sojuszu) przerwał nagle Sauriel, który poruszył się znienacka zajmowanej dotychczas pozycji przy barze.
– To, że nie masz kagańca rzeczywiście jest błęd- – zaczęła cicho, acz dobitnie, jej potoczysta wymowa niesiona jeszcze mocą czaru wili… Ale prawie natychmiast urwała, kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, jak silny okazał się jej urok; nie była tego w pełni świadoma, rozmawiając z przytomnym Staszkiem; urwała, zanim powiedziała coś, czego później by żałowała.
Sauriel, no kurwa mać.

Uciekła przed nim wzrokiem – czarne oczy Sauriela jak zawsze płonęły zbyt intensywnie, by ktokolwiek mógł wytrzymać ciężar jego spojrzenia – starając się poskromić drzemiącą we wnętrzu magię, aż zaswędziały ją opuszki palców. To nie Rookwooda zamierzała zauroczyć – przecież nie chciała, by ich nieoficjalny przywódca plątał się przy doborze odpowiednich słów i zrobił z siebie ostatniego debila przed wszystkimi zgromadzonymi!! – jednak ten okazał się wyjątkowo podatny na jej czar.

Cóż, skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie poczuła malutkiego, takiego maciupeńkiego ukłucia satysfakcji.

Ale z szacunku do ich współpracy spuściła oczy, żeby mógł uwolnić się spod uroku – i żeby w trakcie swojej przemowy nie zaczął nagle sadzić rymowanym pentametrem jambicznym, niektórym się to zdarzało przy wilach – więc mogła przez chwilę wyglądać jak idealnie skruszona pokutnica, a przynajmniej dopóki nie rzuciła mu spojrzenia, w którym czaił się… Nie tyle gniew, co wyrzut.

– Myślisz, że jak okazuję lojalność, Sauriel? Myślisz, że po co jestem tutaj? – Jej głos był cichy i spokojny, ale to, że zrezygnowała z cukierkowatej otoczki sugerowało, że pod powierzchnią kryją się emocje. – Wolałbyś słyszeć słodkie kłamstwa? – Jestem tutaj, żeby mówić ci wprost, co jest rozsądne, chciała mu powiedzieć, ewentualnie próbować wyperswadować te cholernie głupie decyzje, w których ryzykujesz życiem wszystkich bardziej aniżeli przy wypowiedzeniu kilku prostych słów. Lorraine wyklinała w duchu na jego cholerne zasady moralne, wypaczone pojmowanie honoru i przeklętą męską brawurę; o to samo mogłaby oskarżyć Stanleya, który, rzecz jasna, murem stał za przyjacielem. Gdzie, do cholery, ich instynkt samozachowawczy? – Przecież wiesz, że cię popieram – zakończyła, nieco ostrzej, niż zamierzała.

WSZYSCY:
Tylko że Lorraine była Lorraine, więc nawet emocje nie były w stanie spowolnić misternej maszynerii jej umysłu, czy przysłonić pełnego obrazu sytuacji – bo gdyby spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy, to czy nie tego było im właśnie trzeba? – deklaracji przywódcy, wezwania, które wybrzmiewało dobitniej niż jakiekolwiek zapewnienia o chęci do podjęcia współpracy.
Nie miał swojego wielkiego momentu tego wieczoru, aż do teraz, i stwierdziła, że mogło się podobać to jego przemówienie, i ta defiacja wobec jej woli. A skoro wszyscy tak pogardzali przysięgami, i woleli obietnicę wojny, cóż… Lorraine rzuciła szybkie, miała nadzieję, że porozumiewawcze spojrzenie Saurielowi (o ile ten zdążył już ochłonąć), zanim zdecydowała się ciągnąć tę farsę.

NICHOLAS i BELLA:
Nie przeszkadzała jej rola złego policjanta. Inni mogli udawać, że spotkali się tutaj pić rum i śpiewać szanty, a ona burzyła ten pozorny spokój, wychodząc z założenia, że im wcześniej ustawi się granice, tym lepiej dla wszystkich… Wygodnie grać świętoszka, co, Yaxley, pomyślała, mrużąc oczy, kiedy jej wzrok napotkał zimne spojrzenie mężczyzny. Czyżby oklumenta? Black również wydawała się niewrażliwa na jej urok, a w jej ciemnych oczach pobłyskiwały ironiczne iskierki. Jakaś nowa moda, że każdy pierdolony artystokrata – gdyby nie była damą, splunęłaby, taka była zirytowana obrotem spraw – para się oklumencją? Tym większa była jej irytacja, bo sama nie opanowała tej trudnej sztuki…

Kiedy Nicholas zabrał głos, Lorraine wymownie przewróciła oczami.
– ”Rozsądnym jest nie ufać nikomu”? Myślisz, że jak powtórzysz głośniej moje słowa, serwując dalej jakieś kompletnie przeczące rozsądkowi banały o… pracy zespołowej?, zamiast konkretnych rozwiązań, to ci przyklasnę? – była spokojna i wyważona, choć nie potrafiła powstrzymać maskowanego opanowaniem rozbawienia, i słychać było uśmiech w jej głosie, kiedy mówiła pracy w zespole. 
Zastanowiła się szczerze, czy gdyby szturchnęła którąś z prostytutek Murtagha, teraz, kiedy Nicholas tak zajęty był perorowaniem o powadze sytuacji, to udałoby się zwędzić mu portfel. Cóż to by był za piękny przykład współpracy międzygatunkowej!!!!

WSZYSCY (I LEOLEOLEO):
Banda jebanych morderców uczy mnie, czym jest moc przyjaźni, zaufanie i praca zespołowa.
Czy to żart?

Na litość boską, niech mi Pani Księżyca dopomoże, bo nie wytrzymam, jęknęła znów w myślach, patrząc teraz z kolei na Leo – final boy mugolackiej czeredy Nokturnu – który właśnie udowadniał, że koty potrafią przyjmować stan ciekły i płynnie przechodzić do niego z postaci stałej…
Cóż, przynajmniej nikt nie skupiał się teraz na kwestiach światopoglądowych, tylko na etyce korzystania z uroków wili.
Powstrzymała się od ciężkiego westchnięcia.

Wszyscy byli tak cholernie uparci i przekonani o swojej niezniszczalności. Czy to zawsze musiało sprowadzać się do różnic klasowych? Jak zawsze, przypominała sobie, że jej dumne nazwisko znaczyło w perspektywie wielkich spraw tyle, co brudna krew Leo, i poczuła złość. W razie jakichkolwiek problemów, ich czekało lądowanie awaryjne na stosach galeonów z rodowych skrytek, sieciach uplecionych z korzystnych powiązań i koligacji rodzinnych, nie w nokturńskim ścieku…
Lorraine nie miała takiego komfortu. Gdyby upadła, nikt nie pomógłby się jej podnieść.

MAEVE:
Dlatego uspokajający dotyk Maeve, która oparła dłonie na jej ramionach, był dla Lorraine zaskoczeniem.
Malfoy nie spodziewała się, że ta w jakikolwiek sposób ją poprze; nawet tego od niej nie oczekiwała – a tak przynajmniej myślała, dopóki nie poczuła irracjonalnego zawodu, kiedy zgasła ostatnia nadzieja na to, że ktoś więcej w ogóle szanował powagę jej propozycji – a jednak poczuła się w jakiś sposób zdradzona, i to zabolało o wiele bardziej niż ta szpila, którą Sauriel – możliwe, że nieumyślnie – wbił jej swoją gadką o lojalności. Jak możesz nie rozumieć, miała ochotę spytać, jak i ty możesz tak głupio ryzykować? Ale zdławiła w sobie niepotrzebne pretensje, bo posiadanie roszczeń wobec cudzych serc było skrajną nieodpowiedzialnością; niepotrzebnym sentymentem…
A jednak, poczuła delikatne roztkliwienie, które wkradło się chyłkiem do jej spojrzenia, przydając mu łagodności, kiedy usłyszała ten samotny głos wsparcia, który nie zdegradował jej obaw do rangi wyłącznie manipulacji. Cóż, nie zrozumcie mnie źle: bycie tyranem – tak samo jak i złym policjantem, pardon, złym BUMowcem? – absolutnie Lorraine nie przeszkadzało, zwłaszcza jeżeli oznaczałoby, że wszyscy grzecznie zrealizują to, co sobie oryginalnie zamierzyli, i napchają kabzy wypranymi przez Tomcia Elddira pieniędzmi. Ale Malfoy nienawidziła, kiedy jej zapobiegliwość – ze wszech miar słuszna – była traktowana jako dziwactwo czy wręcz głupota.

I tak, kiedy została nazwana „kochaną”, trochę mniej zaczęło kusić ją do dorzucenia swoich trzech knutów i pokazania Yaxleyowi, co sądzi o robieniu kurwy z logiki, bo słodkie „hm?” Maeve, trochę uspokoiło jej urażoną dumę. Niemalże zirytowała się swoją słabością – to ona roztaczała wokół siebie aurę demonicznego przyciągania, to ona miała tutaj doprowadzać ludzi na skraj – a nie, być pocieszaną, jakby nie wiadomo jaka tragedia się wydarzyła.

Przez chwilę myślała, czy nie wyślizgnąć się z jej objęć.
Ale potem pomyślała, że może robić co chce, a teraz chce Maeve. Blisko.

- Jaki bank dałby mi taki kredyt? – jej ni to żartobliwy, ni to gorzki szept mógł dotrzeć tylko do ucha przyjaciółki, cichszy niż szelest fałd jej sukni, kiedy – nawet nie odwracając głowy – nakryła swoimi dłońmi ręce Maeve, nie jej pozwalając odejść, a sobie – zmienić zdania. Miała dosyć tkwienia w upadłości finansowej i emocjonalnej zarazem.

Tak jak wcześniej analizowała gniewne słowa Sauriela, tak i teraz skupiła się na podziwianiu wybiegów Maeve; wyobrażała sobie jej słowa pod postacią zmiennokształtnych stworów, które raz to ustawiają się w perfekcyjny szpaler jedności, satysfakcjonujący całe to nokturnowe gremium, a raz – rozbiegają po sali, każdy inny, i prezentujący się przed każdym z osobna, w taki sposób, żeby przekaz dotarł i zadowolił wszystkich. Musiała przyznać, że nader zręcznie jej to wyszło; że szyderstwo zgrabnie tańczyło z żartem, groźba szła pod rękę z gościnnością… Kiedy stała obok, wypachniona kadzidłami, Lorraine zapomniała nawet o smrodzie Podziemnych Ścieżek.

MAEVE, dalej no ale ogólnie WSZYSCY:
– Jestem, i byłam gotowa – Lorraine pierwsza odpowiedziała na wezwanie Maeve, zanim znowu ktoś zdecydował się wtrącić. Przebiegła wzrokiem po sali. – For the record. Przysięga obowiązuje dwie strony. Kiedy proszę kogoś o położenie na szali swojego życia, to daję też w zastaw własne. – Nie potrafiła chyba wyjaśnić tego lepiej, prościej. Teraz to ona rzuciła poważne i znaczące spojrzenie. Lorraine nie walczyła, nie była żadnym wojownikiem, tylko szpiegiem. Inni mogli dalej uważać jej ofertę za głupią, ona nie widziała niż cenniejszego.
– Ale mogę zaryzykować – skinęła głową Stanleyowi, odnosząc się do jego finalnych słów – Skoro Maeve sugeruje kredyt zaufania, Sauriel występuje jako gwarant bezpieczeństwa, a Stanley oferuje szampana. – gdyby nie Maeve, zapewne wzruszyłaby ramionami, ale w takim układzie dalej nonszalancko stała razem z nią, i delikatnie, wręcz muśnięciami, wystukiwała dwoma palcami równy rytm serca na prawej dłoni kobiety, którą dalej przykrywała swoją własną dłonią. – Więc. Wspólnicy Elddira? Czy dyskutujemy dalej?


Yes, I am a master
Little love caster
Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#29
22.11.2023, 13:07  ✶  

Murtagh nigdy nie należał do osób przesadnie wylewnych. Nie czuł się też specjalnie dobrze w miejscach, gdzie ludzi było niewielu a odległość między nimi sprawiała, że czuli się jak jakieś wtajemniczone inner circle. Skinął głową każdemu, kogo przedstawił mu Stanley z pominięciem Lorraine, której tylko puścił oko. Przecież znali się już całkiem nieźle, zyskując namacalne korzyści ze swojej obopólnej współpracy. I placek pieczony przez jego dziewczyny wcale nie był tego ukoronowaniem. Mieli za uszami o wiele więcej, a ona już niejeden raz wyciągała go za uszy z przysłowiowego rynsztoku, ratując przed jego własnym umysłem.

Poproszony o przedstawienie swoich mocnych stron, czy coś takiego, wzruszył tylko ramionami, gestykulując w stronę dziewczyny uwieszonej na jego ramieniu.
- Dostarczam ciepłych ciał, dowolnych płci i parametrów. Ewentualnie przymykam oko na pewne obszary różnych działalności.- zaufanie zaufaniem, ale Murtagh dobrze wiedział, że nawet najlepsze obietnice, okraszone złotymi słowami i gorącymi zapewnieniami nie były często warte złamanego grosza, kiedy w grę wchodziły pieniądze albo władza. Ewentualnie własne życie. Widział na własne oczy, jak nawet najwierniejsi przyjaciele zdradzali się w mgnieniu oka, kiedy przy ich szyi rozjarzyła się na zielono różdżka. I wcale im się nie dziwił. Sam - choć oczywiście chciał, aby Stanleyowi powodziło się jak najlepiej i żeby jego małe przedsięwzięcie zakwitło i przyniosło soczyste owoce - nie widział siebie kładącego na szali swoje życie. I miał dość ograniczony kredyt zaufania do innych, którzy tak chętnie deklarowali swoją wierność sprawie i pomoc. Po prawdzie, im szybciej i głośniej ktoś wyrażał swoje intencje, tym mniej mężczyzna w nie wierzył.


Kiedy został przedstawiony, zajął miejsce raczej na uboczu, stając przy ścianie w stosownej odległości od innych. Nie był tak dobrze obeznany ze sprawą Toma Elddira więc zamiast wypowiadać się w temacie na którym się nie znał, postanowił słuchać, milczeć i obserwować. Jako legilimenta, musiał opierać się pokusie sondowania umysłów zgromadzonych, pominąwszy może Lorraine, której umysł znał na tyle dobrze, żeby domyślać się co czuje i co myśli w danej sytuacji. Pozostali byli dla niego mniej lub bardziej znani ze słyszenia, ale zdecydowanie nie znajomi.

Kiedy przyjaciółka użyła swojej umiejętności, zamrugał dwukrotnie. Być może to, że był na uboczu jednak mu się opłaciło, bo mógł zręcznie zamaskować fakt, że nagle zaschło mu w ustach i w jego umyśle pojawił się obraz jej delikatnych, blond włosów, rozlanych w nieładzie na poduszce i ust półotwartych do pocałunku. Dość szybko jednak przegnał z głowy te myśli. Co ciekawe, choć większość jego dziewczyn przypominało do pewnego stopnia jego pierwszą miłość, to Lorraine zupełnie go nie pociągała w ten sposób, nawet dzieląc z Dianą tak wiele wspólnych cech wyglądu. Była jego przyjaciółką i za dobrze go znała, żeby mógł komfortowo czuć się z myślą o jakimkolwiek zbliżeniu fizycznym między nimi.


- Jeśli chcemy być pewni lojalności, przysięga wieczysta to jedyny sposób. Można opracować ją w taki sposób, żeby dotyczyła jedynie sprawy, która łączy wszystkich tu obecnych i dopuszczała rezygnację w porozumieniu z pozostałymi osobami. - poparł Lorraine, chociaż samemu nie bardzo uśmiechało mu się składanie takiej przysięgi. Jeśli jednak obowiązywałaby wszystkich, spałby nieco spokojniej wiedząc, że nie zostanie ugodzony metaforycznym sztyletem w plecy. - Ale fakt, zawsze pozostaje nasze słowo honoru. - dodał z przekąsem.



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#30
23.11.2023, 01:15  ✶  

To, że Nokturn jest pojebany - wiedział bez nich. Nie było potrzeba nawet żadnych potwierdzeń na to. Sam fakt tego jak bardzo skrajne osoby przebywały w tym pomieszczeniu, był najlepszym dowodem. Niektóre rzeczy dało się ukrywać lub niedosłyszeć... ale to trzeba było chcieć to zrobić. Udawać, że się nie wie, a tak naprawdę dobrze wiedzieć. Zapamiętać i czekać na odpowiednią chwilę. Czekać, czekać, czekać... i nagle zaatakować z zaskoczenia w momencie kiedy ktoś się nie spodziewał.

Ale też nie przyszli tutaj, aby mordować ludzi - jeszcze nie teraz - ale po to aby coś ustalić, zorganizować, dogadać. Nie było mowy o jakiś mordach czy innych groźbach. Nie w momencie kiedy dopiero raczkowali i nie byli w stanie robić czystek etnicznych we własnych szeregach, tak jak to bywało w większości organizacji.

Stanley pokiwał głową do kuzyna. Nie zmuszał go przecież do współpracy - mógł wyjść w każdym momencie. Dobrze wiedział którą stronę obrał, a dodatkowo byli rodziną. Ufał mu. Wiedział, że go nie wyda ale mógł też liczyć na to samo. Ręka, ręke myje - Tak napewno zrobimy - odparł do niego, kiwając głową, niejako dziękując mimo wszystko za przybycie - tego wymagała jednak kultura. Taki sam gest - pożegnania - skierował do Belli, która chyba bawiła się najgorzej z całego grona.

Sauriel miał rację. Lojalność w tym świecie znaczyła dużo. Borgin wiedział, że Rookwood taki własny jest - lojalny, oddany sprawie, oddany drugiemu człowiekowi. Był kimś na kim można polegać. Kimś kto pójdzie za Tobą w ogień. Był tym kimś, który był im tutaj potrzebny. Oczywiście mógł o tym mówić na głoś... ale pojawiało się jedno pytanie - po co? On to dobrze wiedział. Wiedział, że Stanley ma o nim dobre zdanie i wyraża się w samych superlatywach. Zawsze go doceniał i szanował.

Ciężko się też było nie zgodzić z Maeve. Prawie każdy zasługiwał na ten przysłowiowy "kredyt". Trzeba było podjąć ryzyko i dać innym trochę wolnej ręki, zaufać im, pozwolić się wykazać, sprawdzić na co ich stać i dopiero działać. Jeżeli okazaliby się chorobą, niejako rakiem na zdrowej tkance - zaraz zostaliby odcięci, wyeliminowani - Lepiej żeby pokazał to szybciej, niż później... Ale to się powinno wyklarować całkiem szybko - uśmiechnął się, wsłuchując się w jej kolejne słowa - Nie jesteśmy żółtodziobami. Część z nas ma za swoimi uszami tyle, że by im miejsca w kartotece zabrakło... - odparł. Borginowi jak najbardziej rozchodziło się o niego samego i Sauriela, wszak mieli prawie skompletowane checklisty Genewskie i tylko kilka rzeczy im zostało... były to jednak rzeczy do których nigdy by się nie zniżyli we dwójkę - Ale zgodzę się w kwestii konkretów. Potrzebujemy dobrej roboty, może niejako rozgłosu po którejś z akcji. To na pewno pomoże w pertraktacjach z Madame Chang - dodał od siebie do jej wypowiedzi. Sprawnym ruchem głowy, kiwnął w kierunku Maeve, tym samym dziękując jej za jej wypowiedź w tej sprawie.

Lorraine też miała sporo racji. Za złamanie przysięgi, często lądowało się w piachu... albo na kolanach po cruciatusie. Dobrze, że Malfoy posiadała coś tam w swojej główce i pewnie było to dużo więcej, niż przeciętny uczestnik tego Kongresu, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem swoich słów do Sauriela. Lepiej go było nie złościć.

Czy Stanley z Saurielem byli brawurowi, często operowali bez planu, który wymyślali na prędce przed akcją? Oczywiście, że tak. Działali tak chyba od zawsze, niemal od zarania dziejów... Czy im to przeszkadzało? Nie. Do tej pory nikt nie rozgryzł ich planu. Pewnie dlatego, że nie dało się rozgryźć czegoś, co nie istniało.

Leo był już chyba kupiony, a może wręcz sprzedany Lorraine. Ahh, te wiły... Borgin, aż w to nie dowierzał ale w sumie się nie dziwił. Maeve też była skłonna współpracować. Malfoyówna i Rookwood też. Murtaghowi chyba przepaliło styki od tych wszystkich raportów w Ministerstwie, że chciał bawić się w jakieś obrady odnośnie treści umowy - uznał jednak, że koniec końców on też był skłonny do tego typu rozwiązań. A Stanley? Nie mógł sobie wymarzyć lepszego towarzystwa - matka Chrzestna, Ananasek, wspólniczka od kredytu, pojebany lekarz i alfons z Ministerstwa. To była tak nierealna grupa, unikatowa i z tak przerytymi beretami, że głowa mała - Proponuję rozwiązać sprawę Elddira. To będzie nasz test. Wszystkich razem ale i z osobna - zaczął, zaraz po słowach Lorraine - Zobaczymy na co kogo stać. Kto co potrafi. Kto jaki jest... I przede wszystkim na kim można polegać i ufać. Sądzę, że wtedy będzie mogli się zacząć bawić w słowa honoru, które złożymy pomiędzy sobą - przeleciał wzrokiem po wszystkich, wertując ich rekacje - I to dopiero będzie początek tej współpracy, która będzie słodka - dodał, nie zakładając, że cokolwiek mogłoby nie pójść po ich myśli. W końcu bez problemów, tworzyli sobie własne.

- Sprawa Eldirra, a raczej jej zakończenie da nam wszystko czego potrzebujemy - stwierdził - Trochę rozgłosu, pewności siebie. Da nam rozpędu w skrzydła. Pozwoli nam się sprawdzić - puknął kilkukrotnie w blat stołu - Będzie pot, będą łzy ale będzie duża satysfakcja jak już skończymy - westchnął - Także jeżeli ktokolwiek nie ma zamiaru się zaangażować na 100 procent... Niech lepiej opuści w tym momencie ten lokal. W innym wypadku... - przejechał po swojej brodzie - Witam na pokładzie - skwitował, biorąc w końcu łyka ze swojej szklanki.




Kolejka trwa do: 27 listopada - 23:00 (+ ewentualne 24h).

wiadomość pozafabularna
Ja najprawdopodobniej będę w stanie odpisać dopiero we wtorek, więc też nie ma pośpiechu. Saurielowa nie bij po łapach :/


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (5598), Sauriel Rookwood (4619), Stanley Andrew Borgin (5770), Murtagh Macmillan (1507), Bellatrix Black (2071), Nicholas Travers (2900), Leo O'Dwyer (2281), Lorraine Malfoy (12688)


Strony (5): « Wstecz 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa