– Więc musimy wyglądać tak, jakbyśmy mieli pieniądze – szepnęła konspiracyjnie Lorraine, podsumowując swoją wymianę zdań ze Stanleyem Borginem. Ten jak zawsze zaskakiwał ją skromnością, a mogłaby przysiąc, że buty kupuje na zamówienie, a jego czarny płaszcz tajniaka jest co najmniej z wełny merynosów. Ewentualnie ze specjalnie wyselekcjonowanych puszków pigmejskich!! A skoro o pieniądzach mowa, oczy Lorraine rozbłysły jak złote galeony, kiedy Stanley obiecał jej, że zdobędą pianino! Już otwierała usta, żeby wtrącić coś więcej, ale Sauriel musiał dorzucić w tym momencie swoje trzy knuty. Można by było pomyśleć, że jest w tej swojej gitarze zakochany…
Matka, wdowa, co jeszcze, może cougar, żeby pasowało do reszty tej zgrai, a przecież jesteśmy w jednym wieku…, pomyślała z przekąsem Lorraine, przez chwilę balansując na skraju załamania nerwowego, bo Rookwood zasiał w niej dziwną niepewność, że jakieś pierwsze zmarszczki rysują się na jej nieskazitelnej twarzy… Powstrzymała się jednak przed zerknięciem w lustereczko podręcznej puderniczki, bo jednak trochę głupio tak przy ludziach. Nie chciała też na razie sprawdzać, czy była tutaj funkcjonująca łazienka z porządnym lustrem, czy – w nawiązaniu do pirackiego wystroju – wszyscy zmuszeni byli załatwiać swoje potrzeby wystawiając tyłek za burtę (a w tym przypadku, za barierkę przy nokturńskim kanale)… Na szczęście, sprawca tego krótkiego kryzysu tożsamości błysnął protezą uśmiechnął się promiennie, więc Lorraine, oczywiście, zapomniała o wyimaginowanych zmarszczkach, a zamiast tego skupiła się na jego pięknym uśmiechu!! Sauriel miał zęby niemal tak białe jak jej nowa suknia… Nie pierwszy raz fascynował ją też rozmiar jego kłów. Gdyby był tylko trochę bledszy, i wyglądałby prawie jak wampir z romansidła, które uwielbiała jako nastolatka! Tylko lepiej, bo był biegły nie tylko w grze na nerwach, ale i na gitarze. – Kocia muzyka – westchnęła więc tylko, zanim się ulotniła, chociaż jej ton nie był w połowie tak uszczypliwy, jak sobie zamierzyła (a wręcz dało się w nim posłyszeć iskierkę zachwytu).
A już kompletnie zaczarowała ją Maeve, kiedy jej słodki chichocik rozdzwonił się w uszach Lorraine jak dzwoneczki podczas mszy sabatowej, ciepły oddech musnął jej policzek o centymetry, zaś jej dłoń zsunęła się niebezpiecznie nisko – z urwiska talii, w dół; tak jak teraz Lorraine lecąca w dół, żeby osiągnąć wreszcie miano kobiety upadłej. Bo czasem właśnie tym czuła się w obecności Maeve, i, z jednej strony, niesamowicie ją to kręciło, a z drugiej… Było coś, czego bała się w niezdrowym sentymencie, jaki żywiła do czarnowłosej. Changówna zawsze wydawała się bardzo fizyczną osobą i często wyrażała więcej swoim zachowaniem – grą ciała oraz przez gestykulację – aniżeli robiła to w słowach. Lorraine lubiła to, bo sama była jednak dosyć pasywna w działaniu; lubiła, kiedy Maeve ślizgała się spojrzeniem po jej ciele, kiedy niby to niewinnie przygarniała ją do siebie ramieniem – sama mimowolnie złapała się na tym, że zawsze szuka jej bliskości, to jej towarzystwo wybiera najchętniej – lubiła jej wrodzoną charyzmę, teatralność gestów, sposób bycia, którego nie da się oddać słowami... Maeve była w końcu doskonałym społecznym kameleonem. A Lorraine żyła po to, zdobywać ludzkie serca. Obie trwały w jakiejś chorej grze, gdzie raz się przyciągały, raz odpychały, nie mogąc znieść tego, że każda zbyt silnie stara się dopasować do tej drugiej, realizując jakąś patologiczną potrzebę dostrojenia się do – kochanej? – osoby.
Może dlatego Sauriel grał na gitarze, a Stanley żył w celibacie – to było łatwiejsze.
A swoją drogą, Lorraine czuła się nader ukontentowana, że za bluzgi spływające z jej ust – tak silnie kłócące się przecież z wizerunkiem jaśniepańskiej oświeconej nieskazitelnej damulki z niewinną buźką – oberwało się Saurielowi, a wszystko dzięki szybkiej interwencji Maeve. Ech, na nią zawsze można było liczyć... Chociaż zastanawiała się przez chwilę, na ile jej reakcja była wyrazem lekkiej paniki na widok tylu pięknych kobiet zgromadzonych w jednym pomieszczeniu. Och, Maeve…, pomyślała Lorraine, nie potrafiąc powstrzymać cwanego uśmieszku. Wybrałabyś przynajmniej blondynkę, czy wolałabyś mi zrobić na złość?
A skoro o kurewkach mowa, Murtagh chyba przedtem sam się z nimi zabawiał, bo teraz był trochę zadumany. Ale Macmillan miewał czasem nagłe epizody melancholii, i wtedy najlepiej było mu pozwolić pomilczeć. Siedział teraz, lekko zamyślony, i wpatrywał się pustymi oczami w Borgina – pewnie myślał o tym, jak zrymować słowa „bogin”, „Diana” żeby pasowało do porównania w nowym poemacie: „Złamałaś mi serce, ty kurwo”, czy co tam teraz tworzył. Nie, żeby Lorraine nie zachęcała go do pisania, ale akurat dzisiaj nie miała ochoty na turpiczną poezję, dlatego, aby nieco wyrwać go z odrętwienia, półgłosem rzuciła w jego stronę krótkim „Następnym razem przyprowadź też mężczyzn, bo co poniektórzy ledwo mogą wysiedzieć z podniecenia”, brodą lekko wskazując w stronę Nicholasa i Bellatrix, którzy nie wydawali się zadowoleni z obecności kurtyzan.
No tak, Sauriel i Stanley wprowadzili wszystkich w sytuację i zerkali na nią wyczekująco. Więc i ona powinna się wypowiedzieć… No tak, bo ktoś musi powiedzieć niewygodne rzeczy i doprowadzić towarzystwo do ładu, skonstatowała Lorraine, która od razu wyczuła, że atmosfera nagle zwarzyła się jak zsiadłe mleko.
Odrzuciła do tyłu włosy, tylko pozornie niedbałym gestem.
Rzucam na charyzmę, aby skorzystać z umiejętności Ulubieniec tłumu (potomek wili), opcje dla was to albo zesranie się ze strachu albo bycie horny i nie wiem, co wolę, sorry
Sukces!
– Nie przeklinaj, Bellatrix, damie nie wypada – zakpiła otwarcie, kiedy padło słowo „szlama”, z przebłyskiem rozbawienia w głosie, w ogóle niepomna na własną hipokryzję, czyli po prostu cała Lorraine, chciałoby się rzec. – Potrzebujemy zręcznych szpiegów do naszej misji. My nie mamy wiedzy odnośnie świata mugolskiego, więc takich sprzymierzeńców również pożądamy. Między innymi dlatego było to spotkanie otwarte.
Panna Black w tym momencie przypominała kobiecie jej własnego kuzyna, Desmonda Malfoya, który niemal dostawał reakcji alergicznej na sam dźwięk słowa „mugol”; och, ostatnio aż zaczął trząść się z obrzydzenia, kiedy przypadkiem rzuciła przy nim nazwisko jakiegoś malarza mugolaka! Lorraine niemal wybuchła śmiechem, kiedy dostrzegła oznaki tej samej alergii u Belli, która nawet nie potrafiła zbytnio ukryć, że wyglądała tak, jakby chciała kogoś zAmoRdOwAć… Bellatrix była młoda, temperamentna, a i powszechnie wiadomo, że wszystkie dziewczynki urodzone po 1950 roku umieją tylko wydawać pieniądze rodziców na nowe szaty u Christophera Rosiera, czytać Czarownicę, jeść czekoladowe żaby i kłamać. Malfoy jej nawet nie winiła, ba, uważała za nieskończenie uroczy młodzieńczy popęd do zagłady całego świata, kiedy czystokrwiste ideały i rasistowskie slogany jeszcze dawały jakiegoś bakcyla.
Lorraine zawsze bardziej podniecały pieniądze.
Dyskusje światopoglądowe mogła prowadzić po otrzymaniu wypłaty. Podniosła się ze swojego miejsca, i zaczęła przechadzać się między resztą zgromadzonych, kiedy mówiła.
– Tom Elddir, chociaż kreował wokół siebie religijną otoczkę, prowadził coś więcej niż sektę. To była przykrywka, dzięki której nie musiał rejestrować swojej działalności, i długo unikał wymiaru sprawiedliwości, kiedy ten próbował ingerować w jego interesy. Tak naprawdę zajmował się, najogólniej mówiąc, praniem brudnych pieniędzy, które spływały do jego kieszeni prosto od zrzeszonych w jego organizacji przedsiębiorców. To głównie ludzie z Nokturnu i Podziemnych Ścieżek, w większości pochodzenia mugolskiego, albo o poglądach promugolskich. Ale struktura działalności Elddira jest bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać. – Lorraine rozważała, jak wiele może zdradzić, nie wchodząc za bardzo w szczegóły. Kiedy pierwszy raz przedstawiała Saurielowi przestępczą siatkę zgromadzoną wokół Pana Zagadki, była pewniejsza, bo nie zdawała sobie sprawy z kompleksowości problemu. Jednak im dłużej zagłębiała się w annały interesów Elddira, tym więcej ją zaskakiwało. Stare informacje nie zdezaktualizowały się w żadnym stopniu, a jednak – przytłaczał ją misterny ścieg pajęczyny powiązań mężczyzny. Była starannie utkana; nie tak, jak jej własna, a jednak… Zaskakująco dobrze, jak na szalonego mugolaka. – Do tej pory załatwiliśmy parę płotek, ale im głębiej to wchodzę, tym bardziej doceniam złożoność jego planów. Zaangażował w to nie tylko małych przedsiębiorców, ale i większe osobistości, które są na Nokturnie od lat. Zastanawia mnie ich motywacja… W każdym razie powinniśmy myśleć o tym nie jako o operacji Elddira, ale jak o czymś większym, czemu on tylko nadał pewien kierunek.
– Tak, dziękuję, Maeve – pospieszyła z odpowiedzią na pytania. – Więc, przynajmniej tutaj mamy szczęście. Większość myśli, że Elddir dalej żyje i zarządza sprawami sekty ze swojej samotni. Rzadko pokazywał się publicznie, więc tylko grono Wtajemniczonych zna jego prawdziwą twarz. Nie wykluczam, że ktoś może o tym wiedzieć. Nie wiem na tym etapie, jak wielu ludzi, ale… – skierowała spojrzenie na Maeve i Sauriela – Wydaje mi się, że nie Elddir może mieć wspólnika, który tłumi plotki. Albo naśladowcę. Więcej niż jednego.
– Ale o wspólnikach potem. Najpierw formalności. – zatrzymała się na chwilę przy Borginie. – Tak jak powiedział Stanley, proszę o ostrożność. Umiem wyciszyć plotki i sprawić, by świadkom akurat wpadło coś do oka, gdyby zobaczyli jak ktoś angażuje się w mordobicia na Nokturnie w biały dzień. Prochy ofiary zawsze można schować do zbiorowej mogiły, pamięć wyczyścić – skinęła głową w stronę Bellatrix – …albo zmienić.
– Ale nie chodzi mi o wasze osobiste bezpieczeństwo: gdyby się komuś noga powinęła, oczywiście, mogę dla odmiany zaoferować miejscówkę z widokiem na kanały na lokalnym cmentarzu – Lorraine przewróciła oczami, chociaż kąciki ust lekko zadrżały w tłumionym uśmiechu, kiedy odwołała się do słów [u]Stanleya. – Bez obrazy, ale śmierć byłby lepszą alternatywą niż aurorzy, aplikujący wam veritaserum doodbytniczo, albo jakiś zdolny legilimenta, grzebiący w umyśle aż do autolobotomii. – Dobrze wiedziała, jakie to uczucie, trafić na żyłę złota podczas przeszukiwania czyjejś głowy. Jak trudno jest się wtedy powstrzymać… Czasami nawet ona nie była w stanie. – A bez metafor: skoro mamy pracować razem, wszystko to musi zostać między nami.
Stara dobra paranoja, co, Lorraine?, przemknęło jej przez głowę, ale wiedziała, że ktoś – prędzej czy później – musiał to powiedzieć głośno. Dla niej to nie była gra.
Nie ufam żadnemu z was, pomyślała, ale ku swojemu zdziwieniu, zdała sobie sprawę, że to kłamstwo; że nie wiedzieć kiedy, dopuściła tylu ludzi do pustelniczego życia na peryferiach czarodziejskiego świata. Z Maeve było łatwo, zbyt łatwo; jakby zmieniła się w Lorraine, i wiedziała, gdzie ta ma najcieńszą skórę. Sauriel wślizgnął się niepostrzeżenie, jak kot, który za dużo psoci, a i tak nie sposób wygonić go z mieszkania. Stanley wszedł z butami tajniaka, i wyszedł z tajemnym szyfrem odblokowującym jej uśmiech. Ludzie kochani… Lorraine niemal zgrzytnęła zębami ze złości. Robiła się miękka.
– To miało być niezobowiązujące spotkanie, więc daruję sobie wchodzenie w szczegóły. To nie jest dla mnie kwestia zaufania. To interes – podsumowała dobitnie, przeciągłym spojrzeniem obejmując wszystkich zgromadzonych na sali. – Ja sugeruję przysięgę wieczystą na temat Elddira, gdyby ktoś chciał w przyszłości dołączyć do akcji. Przemyślcie sprawę. – Lorraine wzruszyła tylko ramionami. – To zbyt duża rzecz, by głupio ryzykować. Zwłaszcza, jeżeli chcemy zawiązać współpracę z Changami. – oznajmiła, stając za krzesłem Maeve. Lorraine nie miała złudzeń, że tylko poważny kapitał na początek i osadzenie ich działalności w pozorach legalności mogłaby im zapewnić przetrwanie, a jakoś muszą do tego kondominium dojść.
– Więc? – zawiesiła głos, czekając na uwagi.