• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]

[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#71
02.09.2025, 20:59  ✶  
Bar: z Norą, Elliottem, Desmondem i Philomeną.

— Tak, pamiętam — potwierdził słowa Nory z kamienną twarzą, nim dołączyli do reszty towarzystwa. — Będę miał na ciebie oko, gdyby nagle organizatorzy stwierdzili, że najwyższy czas przeprowadzić jakąś licytację. Kto wie, może przez chwilę nieuwagi wróciłabyś do domu z oryginalnym scenariuszem jakiejś zapomnianej sztuki. Mogłabyś ją oprawić i powiesić za ladą w kawiarni.

Odprowadził wzrokiem osoby opuszczające ich towarzystwo.

— Przy odrobinie szczęścia ponowny samozapłon nie nadejdzie zbyt szybko — odparł powoli Erik, marszcząc delikatnie czoło na słowa Elliotta.

Może był to efekt zmęczenia ostatnimi wydarzeniami, a może po prostu trudno mu było wyłapać czy za słowami blondyna kryje się jakiś dodatkowy kontekst, jednak nie był w stanie ich dogłębnie przeanalizować, nie ryzykując wyjątkowo niezręcznej pauzy w ich rozmowie.

— Sztuka... Cóż, miło było zobaczyć, jak wszyscy dają z siebie wszystko na scenie. Każdy przepracowuje emocje na swój własny sposób, a artyści mają bardzo duże pole do popisu pod względem tego jak je wyrażają. Podejrzewam, że dla co poniektórych było to bardzo... uwalniające... doświadczenie — kontynuował, starając się przywołać z pamięci co ciekawsze fragmenty występu. — Muszę przyznać, że bardziej jestem ciekaw opinii recenzentów. Zawsze to ciekawiej doświadczyć podobnych rzeczy oczami innych osoby. Każda perspektywa diametralnie się od siebie różni, nawet jeśli przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach.

Wymianę zdań między Philomeną a Desmondem musiał mimo wszystko puścić mimo uszu. Chociaż usłyszał tam parę alarmujących słów takich jak: ''wspólna wizja przyszłości'', ''heterogeniczne społeczeństwo'', ''status krwi'' czy ''brygada uderzeniowa'', tak pod wpływem chwili nie był w stanie sobie przypomnieć o jakim artykule właściwie dyskutuje para. Erik wyprostował się, gdy tylko w ich otoczeniu znalazł się fotograf i ustawił się naturalnie do zdjęcia. Nie miał zamiaru uciekać przed prasą. To prawdopodobnie przyniosłoby gorsze skutki niż bezpośrednia konfrontacja z jej przedstawicielami.

— Trzeba przyznać, że dobrze dobrałaś tę sukienkę — odezwał się do Nory, pukając palcem o sylwetkę kobiety na przekazanej im odbitce. — Bardzo ładnie cię tutaj złapali. Jeszcze trochę i będę musiał przyjąć od ciebie parę rad, jak się ustawiać do zdjęć. — Uśmiechnął się słabo.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
smocze serce
ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów
Ta dziwna pannica, która zawsze nawijała o latających gadach; rude loki, ciemne i bystre oczy. Mierzy 168 cm i zawsze nosi materiałową rękawiczkę na prawej dłoni.

Mona Rowle
#72
03.09.2025, 19:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2025, 13:32 przez Mona Rowle.)  
Początkowo stoi z całą paczką, wita się z przybyłymi. Ściska Mathildę, przedstawia się Lyssie i zagaduje Roberta.

Mona odwzajemniła ciepły uścisk przyjaciółki, przyciągając ją do siebie, aby sam dotyk rozwiał resztki drżącej jeszcze w powietrzu iluzji. W jej spojrzeniu migotały obrazy ze sceny, kiedy to Mathilda jawiła się niczym cień utkany z piór i półmroku, nieludzka oraz urzekająca. Trudno było uwierzyć, że ta sama kobieta stała tuż obok.
— Podobało się to mało powiedziane — kobieta odparła szczerze, a w jej głosie brzmiała duma, której nie kryła. — Nie mogłam oderwać od siebie wzroku. Byłaś nie do poznania i dokładnie taka, jaka powinna być Ambicja. Potem porozmawiamy, idź się baw.
Drobny Artemis podpełzł po jej ramieniu, musnął skórę chłodnym, znajomym dotykiem, dając znać, że tęsknił. Rowle uniosła kąciki ust, widząc, jak Mathilda zajęła się gadzinkiem, ale nie odezwała się już ani słowem, gdy ta zniknęła pośród ludzi.

Cała sala emanowała elegancją, marmurowe posadzki lśniły pod blaskiem kryształowych żyrandoli i nawet dawało się odnieść subtelne wrażenie dystyngowanej hierarchii, która zawsze panowała na takich wydarzeniach. Rozmowy płynęły gładko, śmiechy odbijały się od wysokich ścian zdobionych złotymi sztukateriami, a smyczki orkiestry łagodnie zagłuszały przydługie toasty. Rudowłosa kobieta zatrzymała się przy krawędzi sali i pozwoliła sobie, aby jej wzrok powoli ogarnął  przestrzeń. Była częścią tego towarzystwa, a zarazem jej obecność była nie do końca tak bardzo potrzebna. Nosiła na sobie niewidzialną skazę, której żaden jedwab ani żaden sznur pereł nie były w stanie przykryć tego wieczoru.
— Jak wy to robicie, że nie nuży was towarzystwo po zaledwie paru minutach? — bąknęła w stronę Roberta, kiedy gwar rozmów rozproszył się już po sali. Mona nie pamiętała, żeby kiedykolwiek poznała tylu ludzi w tak krótkim momencie. — Tak rzadko was widuję razem, że prawie zapomniałam, że to wasz żywioł — dodała z uśmiechem. Miała na myśli z pewnością dopieszczonego uwagą Hannibala, gromkie przywitanie Jonathana i… cokolwiek Robert robił, a co jak widać, działało. Jak ryby w wodzie. — Proszę wybacz mi bezpośredniość, ale dlaczego to właśnie do starej Mulciberowej się tak wam śpieszy? Jej krąg wydaje się w istocie całkiem odmienny od twojej… niemalże innej szkoła prawa, nieprawdaż? — spytała z wyraźnym zainteresowaniem, a następnie przez moment ciemne oczy Mony raz jeszcze przecięły salę, tym razem już celowo szukając sylwetki Electry. — Jego siostra tu jest.


wiadomość pozafabularna
nici: przyjaźń (ciepła relacja rodzinna)


jaskółka, czarny brylant,
wrzucony tu przez diabła
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#73
04.09.2025, 20:30  ✶  
Przy barze z Philomeną, Desmondem, Erikiem, Norą -> dołączył do Anthony'ego.

Przyjaciele to najgorsi wrogowie; analizując wypowiadane przez towarzystwo słowa, ważył swe kolejne. Nigdy nie spodziewał się, że otoczenie tak naturalne i głęboko zakorzenione w każdym calu jego zachowań, będzie mu tak obcym i trudnym do przywyknięcia. Choć postać ojca wciąż rzucała nań ogromny cień, nie czuł już jego ciężaru, nie wbijał go w podłogę, wręcz odwrotnie, Elliottowi zdawało się, że pozwala nadziejom i wymaganiom Fortinbrasa oprzeć się na własnych ramionach, że może być kimś, kim jego ojcu zabrakło umiejętności, aby zostać. Zaślepiony nienawiścią, pochłonięty przez radykalność, której pokłosie słyszał w wypowiedzi Desmonda, ukształtowanej dotychczasowymi doświadczeniami młodego człowieka; jej ziarna wyrastały z pochwał Philomeny, idealnie dobranych, zupełnie jak kreacja Pani Mulciber, doświadczenie, wiedza i wyrachowanie, czyż nie tego wszyscy pragnęli? Wychodzi na to, że wcale nie.

Nie chciał zdezorientować Longbottoma, nie wziął jednak pod uwagę, że ostatnie wydarzenia mogły zrzucić z pantałyku jego umiejętność lawirowania w dyskusji, że nie rozmawiali długo wystarczająco, aby ich myśli nie łączyły się odpowiednio szybko w dialogu.

- Krytyka i dogłębna analiza zmusza do działania i zmian. Do wykonania akcji, a nie czekania w stagnacji na kolejny uśmiech losu, bądź przeciwnie, kolejne nieszczęście. - zwrócił się do Desmonda i Philomeny - Desmondzie, twój zapał do polepszenia funkcjonowania instytucji jest godny podziwu, nie zastanawiałeś się nad rozwijaniem warsztatu pod kątem publikowania własnych artykułów ? - spojrzał na Philomenę, zdając sobie sprawę, że ruch który wykonuje może być postrzegany jako śmiały; czy miało go to postawić w złym czy dobrym świetle?

W jego oczach nie było lęku, wątpliwie można było doszukiwać się też pychy. Nie był jednak głupcem i nie porywał się z motyką na słońce.

- Czy rozważałaby Pani wzięcie pod swoje skrzydła tak bystrego umysłu? - pytanie było sugestią, a nie wyzwaniem, ukazaniem intencji - chętnie zaangażowałby się w rozwijanie poglądów i horyzontów kuzyna.

Odpowiedź Erika spotkała się z lekką konsternacją w spojrzeniu Malfoya.

- Ah, rozumiem. Czyli nie masz opinii? - złośliwość doradzająca opcję dialogową została zepchnięta, zastąpiona rozsądkiem. Mógł bawić się w docinki w barze sącząc rozwodnionego drinka, ale nie na tej sali. Przeczuwał, że takowa wypowiedź wcale nie zachęciłaby Erika do dalszego przekomarzania się, nie w tych warunkach... lub czasach. Może pożary faktycznie go zmieniły, trochę jak ich wszystkich.

- Oczami innych? A cóż z twoimi własnymi? - odnalazł w sobie pokłady bezpośredniości; postać Longbottoma wyzwalała w nim sporo emocji - Rozumiem stronienie przez wygłaszaniem zdecydowanych poglądów w tematach, w których nie posiadamy wystarczająco ekspertyzy, to wręcz odświeżające, ale czy doświadczenie było uwalniające dla nas, jako widzów? - używając liczby mnogiej, pozbył się personalności wypowiedzi, choć właśnie ją miał na myśli - Pomimo kunsztu muzycznego i aktorskiego, muszę przyznać, że sztuka pozostawiła dużo do życzenia. Dobrze jest adaptować tradycję przez nowoczesność, ale niektóre kwestie powinny zostać takimi, jakimi były, aby ich dziedzictwo nie zgniło.

- Wybaczcie, ale chciałbym kogoś złapać, nim ten ktoś wpadnie w wir rozmów- zwrócił się do wszystkich.

- Desmondzie, porozmawiamy później - zakomunikował - Pani Mulciber, dziękuję za przywilej dzielenia z Panią loży podczas spektaklu.

Nie odszedł od baru, ale przemierzył go wzdłuż.

- Panie Shafiq, zbyt długo nie rozmawialiśmy, czy chwilowe wytchnienie na balkonie brzmi zachęcająco? - zapytał, wkładając w głos przekorną pompatyczność.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#74
05.09.2025, 13:46  ✶  
Przy napojach rozmawia z innymi gośćmi, potem z Elliotem, razem idą do makiety, gdzie prowadzona jest zbiórka.

Tłum zdawał się tańczyć jak ławica lśniących srebrnych rybek. Mnogość ludzi, mnogość uszu, które trzeba było zaszczycić kilkoma zdaniami, mnogość warg, które chciałyby się podzielić swoimi refleksjami, potrafiła być przytłaczająca, ale nie dla kogoś, kto w tej ławicy spędził większość dorosłego życia. Szczęśliwie wielu z obecnych zdawało sobie sprawę z kluczowej kwestii - to nie był wypoczynek po ciężkim dniu odbudowy Londynu. Wszyscy byli w pracy, dbali o kontakty, odświeżali dawne znajomości lub rozpaczliwie próbowali naprawić stare. Albo - podobnie jak on - dbali, by utrzymać się na powierzchni tego stawu.

Poza. Styl. Substancja nie miała znaczenia. Przegnity rdzeń, nie był widoczny spod warstw tiulu, jego swąd roznosił się wolniej niż perlisty śmiech zebranych panien, czy przyjacielskie poklepywanie się po ramionach zwiastujące transfer w politycznych stronnictwach Ministerstwa. Dziś bal, jutro efekty - drobne korekty kursu, kilka podpisanych umów więcej, kilka zablokowanych ustaw mniej.

Byli w pracy.

– Och, panie Malfoy! – Pożegnał się z jedną grupą, by z emfazą odpowiedzieć na powitanie. Piękny, elegancki uśmiech nie poszerzył się wcale, ale kurze łapki otaczające oczy pogłębiły się nieco, a głos mimowolnie nabrał miękkości w której subtelnych poblaskach wyczuć można było powitanie sojusznika. Mimowolnie, jak niemal zawsze, myślami uciekł również do Eden, której dziś niestety zabrakło w The Globe. Łatwo przychodziła mu refleksja, że ma do bliźniaków słabość... Znając jednak ich historię niekończącej się rywalizacji, nigdy nie należało mówić tego głośno.

Uderzenie kieliszków o siebie, w geście odgonienia złych duchów, bezpowrotnie utonęło w gwarze przetkanym walczącą o uwagę muzykę zebranego pod ścianą kwartetu.

– Może najpierw poświęcimy moment nad tą biedną makietką? Póki nie utworzy się na samym środku kolejka, jak widzę zebrani podchodzą do tego nieufnie, ale gdy tylko Ci trzymający portfel narodu się zdecydują... – w tonie głosu pobrzmiało wyzwanie – Dobrze Cię widzieć w dobrej kondycji. Mam nadzieję, że nie odebrałeś mojej wiadomości, jako protekcjonalnej Elliocie? Formuje się pewien front i dobrze będzie Cię mieć w nim, a nie daleko poza granicami kraju.

Niespiesznie podszedł do miejsca dziejącej się zbiórki. Zadeklarował kwotę, został wpisany na listę, a kolejne rzędy cegiełek momentalnie zaczęły się jedna po drugiej pojawiać nad stworzonym wcześniej murkiem.

– Czy gdy zbierzecie pełną kwotę, w środku pojawią się miniaturowi artyści? Takie makiety bez ruszających się elementów, są jak... pozbawione duszy. – Zapytał prowadzącego zbiórkę, wzrokiem tylko na moment uciekając ku tym drzwiom na ten balkon, myśląc o zupełnie innej makiecie. Zrobił to jednak całkiem subtelnie, gdy i tak ustąpił kroku Elliotowi, dając mu przestrzeń, by młodszy czarodziej mógł go przebić w niepisanym zakładzie. Albo nie? Na ile żałoba go zmieniła? Na ile był gotów by wrócić w pełnej krasie. Był ciekaw o wiele bardziej niż opinii o spektaklu. Pretekst dla umówienia spotkania w gabinecie na pierwszym, czy piątym piętrze, nic więcej. – Jak myślisz, z kim zatańczy Ministra Jenkins? Sądzisz, że liczy na starego Selwyna, czy ma oko na kogoś młodszego? – dodał o wiele ciszej, gdy już odchodzili z centrum sali.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#75
05.09.2025, 14:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2025, 14:24 przez Dearg Dur.)  

Lauretta Selwyn



Lauretta Selwyn, tytułowa bohaterka największej premiery sezonu, primabalerina teatru The Globe, niekwestionowana najwybitniejsza tancerka swojego pokolenia.

Jej szata z oczywistych względów nie była kostiumem, w którym tańczyła na scenie.

Była lepsza. Piękniejsza. Sprawiająca wrażenie, że została utkana z soczystych promieni słońca i lepkiego, intensywnego aromatu pomarańczy. Sprawiająca, że każdy ruch, każdy krok hipnotyzował, wypełniał powietrze elektryzującym oczekiwaniem i niemym zachwytem perfekcyjnego ciała.

Już od progu odłączyła się od swojego kuzyna, który szczęśliwie w tym najważniejszym momencie partnerowania na scenie jej nie zawiódł, ale - według szacunków Lauretty - zdecydowanie za bardzo adorował półkrwistą przybłędę. Nie zamierzała być zbyt długo widziana w takim towarzystwie, szczególnie, że podług posiadanych informacji jej patron znajdował się na widowni, a jego zdanie w materii tanecznych uniesień, tanecznej ekstazy było w tym momencie kluczowe.

Przemykała pośród ludzi z gracją. Zwiewnie i eterycznie, zmiękczając ostre rysy twarzy serdecznym uśmiechem i pełnymi wyuczonej pokory ukłonami. Ułożone w ciasny kok włosy wciąż mieniły się złocistą biżuterią, lecz żaden zapodziany kosmyk nie burzył portretu idealnej artystki, o twarzy konturowanej złotem i brązem. Ucieleśnienie kultury.

...jakże mi miło, bardzo dziękuję, owszem jutro też tańczę, ale czymże moje serce nie wytrzymałoby z żałości, gdybym zawiodła wasze oczekiwanie, gdybym choć na moment nie mogła spotkać się z tymi, bez których nikt tutaj nie byłby wart więcej niż kilka knutów, wspaniała publiczność, wspaniały wieczór, jesteście nadzieją, dla was... to wszystko dla was...

Słowa jak perły sypały się z ust, gdy w końcu na swojej tanecznej drogę podczas bankietu dotarła do aurora, którego wpłata na jej rzecz poszła niemal w całości na kreację, którą teraz nosiła.
– Atreusie... – stonowany uśmiech nie mógł przykryć ekscytacji lśniącej w zwykle chłodnych i metodycznych oczach. – ...mam nadzieję, że nie zawiodłam Twoich oczekiwań. – Oczywiście, że to nie miało miejsca, etykieta wymagała jednak połechtania ego tych, bez których rzeczywiście nie miałaby szansy na wielkość. – Zechcesz mnie przedstawić swoim przyjaciołom? – zapytała, odległa od Ministerialnego świata, skupiona na swojej własnej, osobistej wojnie, o utrzymanie stołka primabaleriny.

Osoby chętne o interakcje z innymi npc proszę o kontakt przez PW

[+]Robert
Bardzo dużo
[+]Aaron
To był szybki rzut oka, ale rozpoznałeś dwie twarze ze swojego biura. Młodziki maksymalnie trzy lata po zdanych egzaminach, ale ambitne i obiecujące.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#76
05.09.2025, 15:23  ✶  
Wpłaca na zbiórkę z Anthonym, idą na balkon.

Srebrzące się odbicia lustrzane, pomarszczone powiewem czasu tafle jezior; widział w nich swą, jak dotąd zakładał, rychłą porażkę, obwódki ojcowskich oczu i srogie, nieskalane znamionami śmiechu policzki. Kurze łapki otaczające oczy Anthony'ego były nadzieją, zapewne przekleństwem samego ich posiadacza, symbolem szczęścia, komunikatu tak minimalnego, że mógłby przejść niezauważony. Szron przesłaniający przejrzystość błękitu tęczówek wydawał się topnieć w znajomym towarzystwie, byli w pracy, w istocie, ale czy grzechem było widzieć politykę w innej krasie niż spod depczącego wiosenne kiełki buta Fortinbrasa?

Toastem dokończył zawartość kieliszka, woda byłą ciepła i przeźroczysta w doznaniach, nie przesłaniała zmysłów, nie zabarwiała języka, a przede wszystkim nie zatruwała życia.

- Ależ oczywiście, prowadź - puścił starszego mężczyznę przodem. Sam miał zamiar dołożyć cegiełkę dopiero po ich rozmowie, ale dobrze się złożyło, że Shafiiq zaproponował inne rozwiązanie. Opuściwszy poprzednie towarzystwo, utonąwszy w balansie emocji z polityką, potrzebował chłodnej dłoni rozsądku; zaplątany w cienie wątpliwości, nie myślał o sobie jako wzorze do naśladowania, wyrażenie gładziło posiniaczone ego, wybrzmiewało głosem dziadka, uświadamiało, że musi prowadzić, pokazywać i dbać, a nie rozkazywać, oceniać i wymagać.

- Odebrałem ją jako to, czym była, radę od przyjaciela - jako ostrzeżenie przed nadejściem ciągu przyczynowo skutkowego, którego lawiny nie zatrzymałyby koneksje i nazwisko; jako przestrogę przed ruiną własną, ale też tych, którzy pracowali na jego sukces. Ojca z chęcią by pogrążył, ale czegoż winien był Anthony? Dbał o swój polityczny interes i nie podkładał kłód pod nogi. Nie chciał ucinać długiego łańcucha przysług bezużyteczną agonią przynoszącym jedynie cierpienie; ból dzieli się na dwa rodzaje, ten który sprawia, że budzimy się silniejsi, oraz ten bezużyteczny, który jest niczym więcej jak powtarzanym schematem sabotażu, a Elliott, jak na Malfoya przystało, nie miał cierpliwości na bezużyteczność.

Podjął rękawicę, choć ta wcale nie uderzyła go w twarz - zapraszała, aby dobyć oręża. Potraktował zbiórkę ze szczodrością, mając nadzieję, że środki zostaną przekazane tak samo żwawo, jak cegiełki makiety ułożyły po jego wpłacie dwie wieże pokaźnego gmachu. Rozmawiający nieopodal goście spojrzeli kątem oka w kierunku miniaturowego budynku i dwójki.

- Tak bardzo jak chciałbym zdradzić finisz, zostałem poinstruowany, aby tego nie robić. Liczymy, że ciekawość wpłynie zachęcająco na darczyńców - odparł prowadzący zbiórkę, nie zauważając, że stracił skupienie Shafiqa, nie mając prawa konkurować z przeważającym szalę dystrakcji wspomnieniem.

- Pozostaje tylko mieć nadzieję, że reszta gości podzieli nasz entuzjazm - odparł Elliott grzecznościowo, myślami sięgając balkonu, wygłuszającego krzyk spalenizny jaśminu.

- Definitywnie kogoś młodszego, nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym, aby widzieć jakimi mężczyznami się otacza - odezwał się pewniej, gdy przekroczyli próg balkonu; gwiazd przysłoniętych nocnymi chmurami, jednoczącymi się z czernią nieba.

- Zaintrygowałeś mnie. Opowiesz mi więcej o tym  froncie, czy jest za wcześnie? - nie naciskał, przekazywał informacje, był zainteresowany działaniem. Zatłoczony bankiet, nawet z prywatnością balkonu, mógł nie być miejscem na dogłębniejsze rozmowy, przygotował się na piaski mielizny.

- Ale co ważniejsze, powiesz mi Anthony, cóż podyktowało Ci taki dobór garnituru? - pozwolił sobie na uniesienie brwi, pytanie było poważne. Był gotów oceniać, ale nie bez szansy wyjaśnienia.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
Karma police
"Bijące serce Zakonu" – cytat by Woody Tarpaulin (czyli twój stary najebany gada z kolegą o tym, jak był zomowcem i pałował księży na ulicach)
Myślisz sobie, "ale skurwysyn", i masz w sumie rację. Szczupły, zawsze schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku o jasnobrązowych włosach. Niby chudy, ale jednak byk. Jak na kogoś raczej średniego wzrostu (mierzy dokładnie 1,78 m), podejrzanie mocno lubi patrzeć z góry na przestępców, których przetrzymuje w swojej sali przesłuchań. Wygląda na starszego, aniżeli jest w rzeczywistości: na jego twarzy zaczynają już rysować się zmarszczki, a pod zmęczonymi, ciemnozielonymi oczyma, widać cienie od niewyspania. Nie jest kimś, kto przesadnie dba o swój wygląd, a jednak, przepisowy mundur aurora zawsze ma idealnie wyprasowany, kołnierzyk koszuli stoi sztywno, a buty – wydają się być świeżo pastowane. Wyważenie Aarona wynika z wtłoczonego przez lata służby aurorskiego rygoru, zaś wojskowa elegancja – z przekonania o potrzebie zachowywania wewnętrznej dyscypliny bez względu na okoliczności. Przynajmniej w godzinach pracy jest elegancki, bo po cywilnemu ubiera zwykle stare łachy robocze, w których jest mu najwygodniej. Widać po nim, że pracuje manualnie, ręce ma bowiem szorstkie, z widocznymi odciskami. Jego ruchy cechuje precyzja i pewność siebie. Na co dzień pachnie wodą po goleniu (od lat tą samą), roztaczając wokół siebie mdłą woń najtańszej kawy z ministerialnego automatu, zmieszaną z dymem papierosowym. Na prawej ręce ma dwa tatuaże, które zwykle chowa jednak pod zaklęciami maskującymi.

Aaron Moody
#77
06.09.2025, 15:16  ✶  
Z Lorien na balkonie.

Nie szata zdobi czarodzieja. Chociaż mundur był dla Aarona świętością, symbolem służby, której podporządkował życie... Był tylko mundurem. Musieliby zedrzeć z niego skórę, żeby przestał być aurorem. Może dlatego nie widział dysonansu między Lorien w sędziowskiej todze, a Lorien w frywolonej sukience.
W milczeniu przyglądał się jej, gdy zdejmowała rękawiczki: zręcznie, palec po palcu, żeby potem zgrabnym ruchem odsłonić nagą skórę dłoni, dotąd skrytą pod materiałem. "Jak to dobrze, że ktoś zalecił panu włożenie munduru galowego", zauważyła przekornie. "Myślę, że powinien pan na jego dłonie złożyć szczere podziękowania."
Byłoby prostszym w staromodnym zwyczaju musnąć ustami jej dłoń. Byłoby szczerszym.

– Codziennie mnie pani zaskakuje, pani Mulciber – odpowiedział skwapliwie, przeciwstawiając pedantycznie wręcz formalny sposób, w jaki wypowiadał jej nazwisko, z poufałą powszedniością codzienności, jaką dzielili. Jakkolwiek starannie ukrywali łączącą ich zażyłość, intymność zwykłego "codziennie" zdradzała jednak to, czego nie zdradzały ich twarze. – Byłem przekonany, że woli pani koty. Zaś w kwestii nagrody... – Moody poruszył się nieznacznie, przesuwając palcem po kryształowej podstawce kieliszka Lorien. Kieliszek stał na kamiennej balustradzie, o którą oboje się wspierali, w bezpiecznej odległości od wytwornej sukni sędzi, pozostając jednak w stałym zasięgu wzroku. Aaron zapobiegliwie przysunął go bliżej siebie, chociaż na balkonie nie było nikogo innego poza nimi. Może i miał paranoję, pomyślał, przesunąwszy palcem po odbitym w szkle śladzie szminki, która zdobiła krawędź kieliszka. Spojrzał wówczas z rozmysłem w stronę Lorien. – W stosownym momencie zadbam o to, aby ucałować dłoń damy w podzięce – odrzekł spokojnie, pozwalając jednak, aby w jego głosie przebrzmiała na nowo zwyczajowa sztywność, z jaką recytował wyuczone na pamięć przepisy prawa karnego. Wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie. A jednak nie brzmiało to w jego wydaniu jak ostrzeżenie. Bardziej jak... "Naprawdę, kochanie?", mruknięte spod poduszki, gdy nad ranem wpuściła do sypialni wyjącego pod drzwiami kota.

Na wszystko był przecież czas i miejsce, a on nigdy nie zdradzał się ze swoimi afektami publicznie. Nie był młodym Longbottomem, którego zachowanie uważał za skrajnie nieodpowiedzialne. Nie podobało mu się, że ściągał uwagę na panienkę Figg, zwłaszcza po tym, jak niecały miesiąc temu zaatakowano Warownię: Erik dobrze wiedział, że jego rodzina jest na celowniku Śmierciożerców i naraża dziewczynę. Pieprzeni Longbottomowie nigdy się nie nauczą, że nie zawsze należy popisywać się brawurą, stwierdził, myślami uciekając mimowolnie w stronę Woody'ego. Szkoda, że jego bratanek zawsze nadmiernie skupiał się na brylowaniu na salonach, a za mało na pracy brygadzisty. Chyba nie chciał powtórki fiaska, jakim okazał się koncert Muzy? Kolejnego ataku na jakiegoś wysoko postawionego ważniaka pokroju Shafiqa, tuż pod jego nosem? A jeszcze do tego wszystkiego pił na służbie, pomyślał ze złością, już czując, jak przysycha mu w gardle. Moody oczywiście nic nie pił. Nie na służbie. Nigdy na służbie. Klnąc w myślach, poluzował delikatnie krawat i poprawił sztywno zaprasowany kołnierzyk koszuli galowego munduru. Służba aurora nie kończyła się po wyjściu z pracy, służba brygadzisty tym bardziej. Zawsze należało zachować czujność.

Szkoda, że nie zachował jej, poprawiając kołnierzyk, na którym zostawił niewielką smużkę szminki. Tej samej, którą starł wcześniej z kieliszka Lorien.


– You're too difficult.
– The situation is difficult, not me.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#78
07.09.2025, 12:46  ✶  
Szok i niedowierzanie - nadal z A.A.Moody'm na balkonie

Lorien Mulciber stać było w życiu na wiele rzeczy.
Na absurdalnie drogą sukienkę, którą po dzisiejszym wieczorze wepchnie do skrzyni i zapomni. Nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni.
Na nową koszulę do munduru aurora prosto od Rosierów, bo stara zaczynała się pruć przy kołnierzyku i makietach, a to godziło w powagę stanowiska.
Ale szczerość miała swoją cenę. Taką, której nie była w stanie jeszcze zapłacić.
To był dziwny teatrzyk, ten ich wypad na balkon, pełen niuansów i niedopowiedzeń. Czy lepszy niż to co widzieli nie tak dawno na scenie? Nie mógł być, skoro grała go dwójka absolutnych amatorów, prawda?

- Obawiam się dnia, w którym przestanę, panie Moody.
Ułożone równiutko rękawiczki wylądowały w jej torebce. Bez większych sentymentów, jakby były zwykłymi rękawiczkami, a nie częścią munduru, który to ona dziś musiała wdziać.
Dementorek zasnął na nowo, uczepiony jej obojczyka, w bezpiecznej przestrzeni “matczynych” loków. Musiał być przytłoczony - światłem, ludźmi, muzyką. Zbyt wielki świat dla takiej malutkiej istoty.
Kiedy stanie się zbyt wielki dla nas? - Zdawała się pytać, ale słowa nigdy nie opuściły jej umalowanych czerwienią ust.

Zwykłe “codziennie” nie kryło się w słowach. Kryło się w rzeczach drobnych - dwóch wsuwkach do włosów, które trzymał w kieszeni spodni; w spokoju z jakim przechodziła pod jego ramieniem, gdy przytrzymywał ciężkie drzwi, nie przerywając na moment rozmowy; w nieświadomym nuceniu jednej melodii, którą przypadkiem zapętlili poprzedniego wieczoru.
Pensami sempre sai, ed il tempo passerá.
Codzienność kryła się w dwóch parach kocich oczu, które wpatrywały się w niego z przestrzeni łóżka, gdy je nieopatrznie opuścił, żeby podać Lorien szklankę wody. Lorien, która zresztą spała w najlepsze o prośbie kompletnie zapomniawszy. To nie była zła codzienność. Ale była ich i nikogo więcej.

Rejestrowała każdy ruch aurora kątem oka.
- Ach, więc to pomysł damy… Mogłam się spodziewać. Mężczyźni pozostawieni sami sobie dokonują… interesujących wyborów. Jak mój kuzyn i jego dość… ekscentryczny garnitur w kwiaty.
Na jej jasnym obliczu pojawił się ten charakterystyczny (niezwykle pasujący do cioteczki z wyższej klasy społecznej) uśmiech, pełen lekkiego politowania. Ucięła temat. Jak zawsze, gdy czuła się choć odrobinę niepewnie.

Złapała wzrokiem smużkę czerwieni na jego kołnierzyku i przez moment wydało jej się, że świat jest uczciwy. Taki jak powinien być.
Miała ochotę unieść rękę i zetrzeć ślad kciukiem, ale powstrzymała się. “W stosownym momencie zadbam o to, aby ucałować dłoń damy w podzięce” - jego słowa rozbrzmiewały jeszcze w jej pamięci.
W stosownym momencie - czyli w żadnym.
Nauczyła się, że świat zawsze patrzył. Przez dziurkę od klucza, lornetkę, program kolejnego nudnego przedstawienia.
- Aaronie.- Odezwała się. Nie szeptem, ale bez zbędnego afektu w głosie. Bez frywolności, która zdawała się pojawiać coraz częściej.- Czy powinnam wnieść zawiadomienie o świadomym uszkodzeniu elementu umundurowania? 500 galeonów grzywny nie jest tego warte.- Wreszcie odwróciła głowę w jego stronę i postukała palcem o swoją szyję.- Kołnierzyk.

Mogła jeszcze trochę poczekać.
A jeśli auror zapomni o obiecanym ucałowaniu dłoni - przypomni mu. Koty bywały szalenie natarczywe, gdy tego chciały.
Czarodziej

Mathilda Quirrell
#79
08.09.2025, 09:32  ✶  
Bardzo spóźniona Odpowiadam dla Antosia, odchodzę z Olkiem, wpłacam cegiełkę - idziemy tańczyć z Oleandrem.

-Panie Shafiq - skinęła głową, a jej usta rozświetlił pogodny uśmiech - Będę żywić nadzieje, że tak właśnie będzie - wyznała, przechylając głowę w bok, a orzechowe włosy rozsypały się po jej ramieniu.

Odeszła z Oleandrem, oplatając dłońmi ramię swojego towarzysza, przenosząc na niego swoją uwagę - tak jak lubił.
Gdy zapytał o jej kreacje, na jej usta wpłynął na powrót senny uśmiech
-Nie - wyznała po dłuższej chwili jakoby się zastanawiała, chociaż nie było nad czym. Z całą miłością do Hannibala nie był On ani jej mężem, ani partnerem, ani nawet osobą towarzyszącą aby ubierać się pod kolor. Posłała Oleandrowi nieco rozbawione spojrzenie jakoby powiedział coś co najmniej nie na miejscu.
-To był czysty przypadek - wyjaśniła. Bo chociaż ich dopasowanie było przypadkowe, tak sam strój Mathildy taki nie był.
Prawdą było, że bardziej ubrała się pod estetykę Anthony'ego Shafiqa, aniżeli dopasowanie z Selwynem. Wiedziała, że jej ulubiony i niezwykle hojny zleceniodawca ma swoje estetyczne preferencję i należało uważać, aby nie pozostawić niesmaku, a być przyjemnym elementem dla oka. Bo pod koniec dnia to te drobiazgi mogły przesądzić o tym czy to w jej kalendarzu pojawi się zlecenie.

Słuchała jego słów, oglądając pojawiające się cegiełki ze swoistym zauroczeniem
-Akurat ty, Oleandrze Crouch… - delikatnie przesunęła opuszkami palców wzdłuż jego ramienia, tym samym wyłapując kontakt wzrokowy z młodzieńcem - nie musisz czekać, aby mnie tam dostrzec… - uniosła dłoń, muskając jej wierzchem policzek chłopaka, zatapiając błękit tęczówek w szmaragdowych lasach jego spojrzenia. Zapadła krótka cisza, po której dziewczyna zachichotała melodyjnie
-Ale wpłacę - dodała przerywając ciszę, odrywając się od chłopaka aby dołożyć swoją cegiełke, którą planowała dodać, aczkolwiek z pobudek czysto egoistycznych.
Wróciła do Oleandra, który rozglądał się po sali - po której i Ona powiodła spojrzeniem
-Doskwiera Ci nuda, mój drogi? - zagaiła, unosząc jego dłoń na wysokość klatki piersiowej-ah więc…
Światła żyrandoli rozlewały się po parkiecie niczym płynne srebro, gdy błękitnooka wsunęła dłoń w dłoń Oleandra, splatając ich palce. Powoli ruszyła do tyłu, nieśpiesznie prowadząc chłopaka w kierunku parkietu, zatrzymując się w jego centrum.
Dygnęła z gracją, odnajdując spojrzeniem szmaragdowe spojrzenie rudowłosego.
-My sweet poison… -szepnęła, a przez jej usta przebiegł zaczepny uśmiech, nim zaczęli wirować w tańcu. Kręcąc się po parkiecie z gracją i delikatnością, jak gdyby grawitacja była jedynie żałosną wymówką pozostałych. Miękkim muśnięciem ramienia, wskazówką - która kryła się w jej jasnym spojrzeniu. Drobne, niezauważalne gesty były niczym nici pajęczyny - niewidzialne, niedostrzegalne dla nikogo prócz Oleandra. Z zewnątrz wyglądało, że Crouch prowadzi - dumnie, stanowczo, poruszając się z gracją i pewnością godną pozazdroszczenia - ale w cieniu jego ruchów czaiła się jej cicha orkiestra, niedostrzegalna dla osób postronnych. To nie był ich pierwszy raz, ich ciała zdążyły się poznać, zrozumieć bez słów - reagować niczym jeden organizm. Opuszki jej palców, niczym delikatny podmuch wiatru, przesunęły po jego ramionach, zastygając na nich - poczuła jak jego palce zaciskają się na jej talii, a Ona zostaje poderwana gwałtownie ku górze. Zawirowali, a Quirrel ugięła nogę, unosząc dłonie ku górze aby dopiąć figurę. Gdy miękko wróciła na ziemię, jej dłonie przesunęły się na policzki chłopaka
-mmm... Coraz śmielszy. Jeszcze chwila, a zacznę się obawiać, że uciekniesz mi z rąk - szepnęła

Wild Child
Savor every moment 'til she has to go
'Cause her boyfriend is the rock 'n' roll
Dość wysoka (177 cm) młoda dziewczyna z długimi, ciemnymi lokami i brązowymi oczami. Pełna energii i ubrana jak z żurnala, zwraca na siebie uwagę wszystkich wokół.

Electra Prewett
#80
08.09.2025, 23:27  ✶  
Tańczy na parkiecie z Hannibalem –> wraca do stołu z przekąskami

Hannibal nie musiał czekać na jej odpowiedź. Mowa ciała Electry wskazywała na to, że dziewczyna była gotowa na każdą szaloną figurę, jaką by wymyślił. Prewettówna dała się prowadzić, ufając Selwynowi oraz jego zdolnościom tanecznym. Nie przeszkadzało jej, że nie ma pojęcia co się dzieje; liczyła się tylko muzyka, parkiet i jej partner. Obracała się, nie poświęcając uwagi niczemu innemu, gdy nagle Han ją złapał i... Świat stanął na głowie.

Moment zajęło jej ogarnięcie, co dokładnie się wydarzyło. Jednak po paru sekundach podniosła się ze śmiechem.
– Ha, ha... Wow! Han, to było naprawdę niesamowite! – oparła się na ramieniu Selwyna, próbując złapać oddech. – Ach... Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. Tylko musimy jeszcze przekonać Henry'ego. – powiedziała cicho, by przypadkiem nie usłyszał ich jakiś mniej przyjazny dziennikarz. – No mam nadzieję. Nie zadaję się z dżentelmenami, którzy obrażają moje kreacje. – odpowiedziała równie figlarnym tonem. – Pójdę się czegoś napić i spróbuję znaleźć naszego przyjaciela. A ty wracaj do swoich obowiązków gwiazdo wieczoru. – przesunęła ręką po klapach marynarki Hana, po czym uwolniła się z jego objęć. Jak bardzo nie chciałaby spędzić z nim całego bankietu, nie mogła przecież monopolizować odtwórcy głównej roli.

Ruszyła w stronę przekąsek, by znaleźć coś, co mogłoby ugasić jej pragnienie. Po drodze mignął jej Oleander tańczący z Mathildą, lecz w tej chwili miała lepsze rzeczy do roboty niż wykłócanie się z Crouchem. Electra znalazła jakiś bezalkoholowy napój, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu blond fotografa. Zamiast Lockharta zauważyła jednak inną znajomą twarz.
– Mona! – podeszła do rudowłosej ze szczerym uśmiechem na twarzy. – Pięknie wyglądasz. Co tam u ciebie? Podobało ci się przedstawienie? – zagadała Rowle, starając się nie przyglądać za bardzo mężczyźnie stojącemu obok niej.


The older you get the more rules they're gonna try to get you to follow.
You just gotta keep livin' man,
L-I-V-I-N
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2062), Erik Longbottom (2997), Geraldine Yaxley (1545), Elliott Malfoy (3922), Atreus Bulstrode (1785), Nora Figg (2569), Cynthia Flint (2211), Lyssa Dolohov (1611), Pan Losu (98), Eugenia Jenkins (599), Louvain Lestrange (1762), Desmond Malfoy (1978), Oleander Crouch (2279), Baba Jaga (256), Morpheus Longbottom (2164), Hannibal Selwyn (4104), Anthony Shafiq (3384), Lorien Mulciber (5824), Jonathan Selwyn (1782), Ambroise Greengrass (2282), Electra Prewett (1886), Dearg Dur (4768), Mona Rowle (827), Philomena Mulciber (3274), Caius Burke (519), Robert Albert Crouch (1765), Henry Lockhart (944), Aaron Moody (6582), Mathilda Quirrell (1510)


Strony (14): « Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa